Wednesday, December 17, 2025

Czwarta świeca

 Tydzień temu dostałem z żydowskiego domu starców - Jewish Age-Care Centre - zaproszenie na Chanukowe spotkanie w środku dnia.

Skąd? Jak? Dlaczego?

Dwa lata temu zgłosiłem się do ochotniczej działalności w ośrodkach tego typu.
Motywacja była jak zwykle egoistyczna - brak mi okazji do wygadania się więc może wykorzystam taki podstęp.
Ryba złapała przynętę - miałem bardzo miłe spotkania kwalifikacyjne. Moja propozycja - mogę wygłosić prelekcje na interesujące tematy.

Na początek temat związany z muzyką - tytuł - Lorenzo da Ponte - autor najlepszych oper Mozarta.
Dla osób, które stwierdzą, że autorem oper Mozarta był Mozart mam poniższy argument - plakat z wystawienia opery Don Giovanni w Lipsku, rok 1788...


Tłumaczenie: Poezja autorstwa cesarsko-królewskiego librecisty pana opata da Ponte własnor. przygotowana. Całkiem nowa nadzwyczaj stosowna muzyka autorstwa sławnego dyrygenta pana Mozarta, równie dokładnie do niej skomponowana.

Ale do rzeczy - tę prelekcję wygłosiłem w 3 ośrodkach. Na początku miałem około pół tuzina słuchaczy, po 5 minutach ilość spadała do 3-4 osób, ale widziałem, że temat ich interesował i mieliśmy ciekawą wymianę zdań.

Kolejny temat - Joice Nankivell-Loch - niezwykła Australijka. 
Tu poszło mi gorzej, na prelekcję przybyło około 15 osób, ale po kilkunastu minutach zorientowałem się, że prelekcja zawiera zbyt wiele faktów ( 4 wojny, 6 krajów). Prawie wszyscy wytrwali do końca, ale wiele osób było zdezorientowanych i zmęczonych.

W rezultacie zawiesiłem tę działalność i w tym roku nie odwiedziłem ośrodków.
Mimo to dostałem zaproszenie i przyjąłem je mając nadzieję, że spotkanie zainspiruje mnie do dalszej działalności.

W międzyczasie były tragiczne wydarzenia na plaży w Sydney.
Powstrzymam się z komentarzami na ten temat gdyż nie dodam niczego nowego do informacji podawanych przez media na całym świecie.

Dzisiaj, w upalne południe, zajechałem do Jewish Age-Care.
Nie zauważyłem dodatkowych środków ostrożności (jak poprzednio - wstęp wymaga wylegitymowania się i akceptacji wartownika). 
W niewielkiej sali rabin z dwójką dzieci szykowali "Chanukowy" stół. Tradycja zaleca wiele potraw na oleju. 
Co było?
Kotlety jarzynowe, sałata z majonezem, sałatka ziemniaczana, owoce, pączki.
Za chwilę zaczęli przybywać goście.
Odniosłem wrażenie, że większość to byli pracownicy ośrodka, prawdopodobnie dla ochotników nie była to wygodna pora.
Po kilkunastu minutach konsumpcji rabin zaprosił nas do sali synagogi. Kilka osób wzięło ze sobą talerze z jedzeniem.

Na froncie sali stał chanukowy świecznik - Menora - dzisiaj (środa) wieczorem, po prawej stronie zostanie dołożona czwarta świeca i wszystkie zostaną zapalone - świeca w środku - Shamash - służy do zapalania pozostałych świec.



Po krótkiej chwili zadumy i wspomnieniu tragedii sprzed kilku dni, rabbi przedstawił swojego 12-letniego syna, który odczytał relację o tym jak przy okazji Chanuki sąsiedzi zaopiekowali się starszą panią żyjącą w zupełnej  samotności.
Potem głos zabrał rabin i wspomniał kilka zawiłości religii żydowskiej...
 - jak zapalać świece szabatowe w okresie Chanuki?  Piątek - absolutnie najpierw zapalić świece Chanukowe (18 minut przed zachodem słońca) a w momencie zachodu słońca zapalić świecę szabatową. To oczywiste bo w okresie Szabatu nie wolno niczego zapalać ani gasić.
- dalszych zawiłości nie wspomnę gdyż nawet SI/AI nie potrafiła ich odwikłać.

Spotkanie się skończyło - pracownicy ośrodka wrócili do swoich zajęć, ja wróciłem do domu  nieco podbudowany na duchu spotkaniem z gronem miłych i oddanych swojej pracy osób.

P.S.
- Lorenzo da Ponte - KLIK - polska wersja Wiki nie wspomina nawet, że Lorenzo da Ponte współpracował z Mozartem.
- Joyce Nankivell-Loch - KLIK.
- Chanuka - KLIK.

Saturday, December 13, 2025

Przedświąteczne podskoki

 Zaczynają się we wrześniu, już wtedy w sklepach pojawiają się świąteczne dekoracje i sugestie świątecznych prezentów.
W listopadzie robi się to już męczące...


A w grudniu - czas na działanie...
Najpierw coś dla potrzebujących - "paczki" świąteczne rozdzielane przez moją grupę Stowarzyszenia św Wincentego.
Paczki... dawne lata... bywało, że prosiliśmy parafian o dotacje żywności, bywało, że robiliśmy listy zakupów,  kupowaliśmy, pakowaliśmy w torby i roznosiliśmy po domach.
Bywało - teraz są to wyłącznie vouchery na żywność i na produkty sprzedawane w sklepach naszej organizacji.
Właśnie wczoraj wraz z kolegą odwiedziłem 12 domów - 9 z nich - kobiety, 1 małżeństwo, 2 mężczyzn.
Przyjmowali nas sympatycznie, w 5 domach były już świąteczne dekoracje, niektóre osoby zapraszały do środka, ale my mieliśmy sporą listę odwiedzin, wręczaliśmy kopertę z voucherami i w drogę.

Piątek - pora na regularne zakupy w centrum handlowym...


Conajmniej raz w tygodniu na liście zakupów są ryby, dzisiaj stoisko rybne cieszyło się sporym zainteresowaniem. W momentach szczytowych za ladą kręciło się 10 ekspedientów.

Ciepły dzień, temperatura 32C, ryby przebywały w klimatyzowanych kwaterach...


Ja parkowałem samochód w cieniu.
A w domu czekały na mnie ptaszki - znaczy gołąbki...


===
P.S. Dodane po publikacji wpisu.
Sobota - w południe, jak zawsze, posłuchałem audycji Lekcja Muzyki.
Temat był bardzo na czasie - Cisza. Zaprezentowano bardzo różnorodne utwory, w tematykę najlepiej wpasował mi się utwór Maxa Richtera - Mercy - KLIK.
Była też pozycja dla osób o skłonnościach do kontemplacji - hinduski utwór - 108 imion Shivy - KLIK.

Saturday, December 6, 2025

Mikołajkowe zawirowania

 Grudzień - w Australii to już formalnie LATO.
Moje okolice zakończyły wiosnę na zielono...


Trawniki na placu zabaw wymknęły się spod kontroli...


Nie minęły trzy dni a sąsiedzi już pomyśleli o św. Mikołaju...


A tymczasem...
Pogoda - listopad był chłodny i deszczowy, stąd tyle zieleni. 
Na tyle chłodny, że praktycznie codziennie trzeba było włączyć ogrzewanie.
Grudzień zaczął się dynamicznie - 2 dni z temperaturą 34C, na szczęście na noc spadała do 20C.

6 grudnia - Mikołajki - 16C i deszcz.
Pora na zakupy - nie prezenty, ale podstawowe środki żywnościowe.
Zajechałem do naszego centrum handlowego - kilka miesięcy temu zbankrutowało duże stoisko z jarzynami i owocami, na jego miejscu rozpanoszyły się kwiaty...


Ale dzisiaj Mikołaj przyniósł nam muzyczny prezent - szkolna orkiestra gra i to całkiem dobrze...


Nic dziwnego - sami Chińczycy.
Właśnie zaczęli grać Pory Roku A. Vivaldiego - Lato...
W tym momencie tak lunęło, że musieli przenieść się pod dach, obok kwiatów....


Spytałem pań, które nadzorowały tę imprezę, skąd ta orkiestra?
- Jak to skąd - Scotch College - najdroższa szkoła męska w Melbourne.
No rzeczywiście, czy ja oczu nie mam?
Co mi szkodzi że nie Szkoci?

Do domu zdążyłem na audycję radiową - Lekcja Muzyki.
Przez ostatnie 3 tygodnie lekcje były bardzo słabe, ale dzisiaj temat był ciekawy - dyrygent - może jeszcze do tej lekcji wrócę, ale dzisiaj ograniczę się do ostatniego punktu lekcji - Księga Mormonów - KLIK.

Tekst piosenki bardzo na czasie - wspomina, że Jezus mieszkał w USA...
Być może na przeciwko D. Trumpa, laureata Pokojowej Nagrody Fiu-fiu-fiu.

P.S. Australijska młodzież otrzymała specyficzny Mikołajkowy prezent - będzie za kilka dni chroniona od złych wpływów mediów społecznościowych - KLIK.

Sunday, November 30, 2025

Listopad opadł

 Niedziela - ostatni dzień listopada - w parafialnym kościele informują, że właśnie zaczął się nowy rok liturgiczny.
Spoglądam wstecz i jakoś nie zauważam ani tego kończącego się miesiąca ani tego zakończonego roku...

Co zauważyłem w ostatnich kilku dniach?
W czwartek wieczorem jechaliśmy do restauracji.
Nie byliśmy w tym miejscu wcześniej więc w końcówce podróży poprosiłem Google Maps o pomoc.
Już kiedyś wspominałem, że bardzo lubię głos i sposób wyrażania się googlerki-mapperki , nie zawiodła mnie i tym razem... chociaż zawiodła - na pokuszenie!!!
- za 100 metrów skręć w prawo.
W porządku, w oddali widziałem już budynek restauracji, włączyłem migacz.
- skręć w prawo - TERAZ!
Połowa ulicy, w którą miałem skręcić była zastawiona barierą i znakami informującymi o zakazie wjazdu, ale na drugiej połowie ulicy były 3 pasy - na dwóch stały samochody, trzeci aż prosił się żeby z niego korzystać, jedyną "przeszkodą" była namalowana na asfalcie strzałka wskazująca odwrotny kierunek jazdy.
Pokuszenie - nikt nie jedzie, przejadę bez problemu.
Wrodzone posłuszeństwo - nie wolno wjeżdżać!
Zawróciłem jak niepyszny...
Google Maps milczało przez 2 sekundy, ale po chwili, jakby nic,  prowadziło mnie przez 3 km, okrężną drogą,  do celu.
Z jednej strony brakowało mi trochę dyskusji na temat zaistniałego incydentu.
Z drugiej... doceniałem, że obyło się bez uszczypliwych komentarzy.

Z innej beczki - wczoraj, sobota - byliśmy na kolejnym koncercie półamatorskiej orkiestry symfonicznej, w której gra nasza wnuczka.
Program - A. Dworzak - Tańce Słowiańskie (1,2,5,7,8).
Ta pozycja zmiękczyła nam serce... ale uszy słyszały swoje - jednak za trudne dla amatorów i to po drugiej, niesłowiańskiej, stronie świata :(
Zawodowe wykonanie - TUTAJ.
Ostatnią pozycją w programie była symfoniczna wersja tańców z musicalu L. Bernsteina - West Side Story - KLIK.
Tu wykonanie było całkiem dobre i przyszło mi do głowy, że może orkiestra grając Dworzaka miała już Bernsteina (nerwowy rytm, dominacja instrumentów dętych) w głowie, stąd pewien zawód.

Sunday, November 16, 2025

Drobiazgi

No cóż, z tego składa się moje życie, tu kilka przykładów...

Wordle - zaraziłem się prawie 3 lata temu, podczas pobytu w szpitalu (jakże stosowne miejsce), kilka dni temu licznik wybił 1001!


97% wygranych wynika z przegrania 32 gier, żeby podnieść poprzeczkę na 98% musiałbym wygrać kolejnych 185 gier, to może się wydarzyć gdyż udało mi się już wygrać 287 gier pod rząd.

Sprawa jest dla mnie na tyle poważna że codziennie rejestruję wyniki...



Po lewej - Wordle - kolejne zgadnięte słowa - pola zaznaczone na zielono to litery znajdujące się w pierwszym testowym słowie - jest nim zawsze PRICE.
Po prawej - Słowoku - polska wersja gry, zacząłem grać dopiero 192 dni temu, wtedy byłem na pozycji 31,830, teraz pozycja 5,333.  Zaciemnione pola to przegrane gry.

Tyle rozważań a to przecież tylko 15 minut dziennie - pozostało tyle czasu...

Wrócę do ostatniej środy - opisałem już wrażenia z mozartowskiego koncertu a po koncercie przechodziłem obok Australijskiego Centrum Sztuki Współczesnej.
Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale żadna z licznych wizyt w tym miejscu nie trwała dłużej niż 10 minut.

Tym razem prezentowano dzieła amerykańskiej artystki - Samej Czalabala!
Może przetłumaczyłem zbyt pedantycznie na polski  - oryginalnie jest Tschabalala Self - KLIK.
Tu kilka migawek z wystawy...


===


==


Tytuł wystawy - Skin Thight - Przylegający ściśle do skóry.

Po wyjściu z wystawy otrzepałem się starannie żeby nic do mnie nie przyległo.

Niedziela - całkowita zmiana nastroju - Polski Dzień na Federation Square - najbardziej popularnym placu w Melbourne.

Pogoda bardzo kapryśna...


Na scenie polscy harcerze, wśród nich nasz syn i trójka wnucząt.

Następnie polonijna orkiestra, która artystycznie wspina się powyżej dachu...


Nie samą sztuką człowiek żyje...


A jak się coś przekąsi to i pogoda się poprawi...


Pora na odwrócenie ról - teraz publiczność uczy się polskich tańców ludowych...


A my, cichaczem, wymykamy się do domu.

Wednesday, November 12, 2025

Mozart i Marsylianka

 Co za dziwne zestawienie?
Na dodatek w połowie listopada?
W lipcu miałoby to jeszcze jakieś uzasadnienie.
No cóż, w moim wieku i kondycji nie ma już rezerw na wybrzydzanie - skoro dają to trzeba spróbować.

Chodzi oczywiście o koncert z serii Mostly Mozart, o których informuję tu regularnie.

Poranna pobudka, w klapie jeszcze mak po wczorajszej rocznicy zakończenia I Wojny Światowej...


Na zewnątrz szaro i zimno.... a przecież to połowa wiosny.
Na ulicach tłok - 10 rano - dokąd ci ludzie jadą?

Melbourne Recital Centre - masa ludzi, parking znajduję dopiero 2 ulice dalej.
Rewolucja - myślę - co zgadza się z tytułem koncertu.

W środku znajduję potwierdzenie - wstępem do koncertu są zawsze ciasteczka i kawa.
Zgadza się, wszak Maria Antonina gdy dowiedziała się, że lud Paryża domaga się chleba, zaproponowała mu ciastka.
Spoglądam na tacę... po ciastka już sięga jakaś łapczywa łapa...

Prawdziwie rewolucyjny klimat.

Dopiero w sali koncertowej otacza mnie spokój.

Program - na początek tytułowa Marsylianka - KLIK - wykonanie - 4 ręce na fortepianie.
Dopiero teraz następuje wyjaśnienie o co tu chodzi... w programie jest Koncert fortepianowy nr 25 - w pierwszej części kilka razy powtarza się melodia początku Marsylianki.
Posłuchajcie... KLIK ... Marsylianka pojawia się w 1min 45sec.

Chwileczkę - W.A. Mozart napisał ten koncert w 1786 roku, Rewolucja Francuska wybuchła 3 lata później a pieśń Marsylianka powstała 6 lat później - KLIK.

Instynkt muzyczny wyprzedził wydarzenia historyczne?

Za pół godziny mam kolejne potwierdzenie - Sonata fortepianowa na 4 ręce KV 381 - KLIK.
W.A. Mozart napisał ją w wieku 16 lat (1772) dla siebie i swojej siostry Nanerl - brzmi jak żart, trudno powstrzymać uśmiech... a przecież...  odnajduję tam (44s) melodie wykorzystane wiele lat później w operze Wesele Figara a Wesele Figara...
Sztuka Pierre Beaumarchais napisana w 1784 roku, bardzo ostro krytykująca arystokrację, wiele osób twierdziło, że była jednym z kamyczków, który doprowadził do Rewolucji Francuskiej. Po Rewolucji wystawianie tej sztuki było zakazane w Austrii... do czasu gdy przebiegły librecista, Leonardo da Ponte, przekonał cesarza Józefa II, że z pomocą W.A. Mozarta zrobią z tego taką sympatyczną operę, że nikomu rewolucja nie przyjdzie do głowy.
I tak właśnie się stało.

Tuesday, November 4, 2025

Pół Wasz

 Tylko pół?
A gdzie się podziała druga połowa?

Data wszystko tłumaczy - pierwszy wtorek listopada - The Race that Stops the Nation = Melbourne Cup.
Dość skrupulatnie relacjonuję to wydarzenie na tym blogu - doliczyłem się 10 wpisów, ale to tylko mgnienie oka - w tym roku wyścig odbył się po raz 165!

Pierwszy wtorek listopada - w naszym stanie Wiktoria jest to oczywiście dzień wolny od pracy.
Wiele osób organizuje sobie długi weekend (właściwie to weekstart) - nasz syn z rodziną wybrali się na wędrówkę górską, 
Nasza córka wybrała się dzisiaj rano na przejażdżkę konną...

A my?
Ostatnie dni spędzamy tak na pół gwizdka...
W niedzielę wymówką był upał  32C - wybrałem się na spacer po pobliskim cmentarzu i o mało tam nie pozostałem.
W poniedziałek przez pół dnia padał intensywny deszcz.

Wtorek - mieliśmy zaproszenie na wyścigowe spotkanie ale zabrakło nam energii, pozostało kibicowanie w domu i oczywiście obstawienie koni.
W Melbourne Cup startuje ich aż 24 - spojrzałem na listę - aż 7 koni z Francji - zadziwiające.
Studiowanie osiągnięć wszystkich konkurentów jest zbyt pracochłonne, moja żona kieruje się instynktem i osiąga bardzo dobre rezultaty, ja wypatruję ciekawego nazwiska, w tym roku było ich kilka:
FlattenTheCurve - Spłaszcz Krzywą, ChangingoftheGuard - Zmiana Warty, More Felons - Więcej Zbójów (Irlandia), Parchment Party - Impreza Pergaminowa (USA),  River Of Stars - Rzeka Gwiazd...
... ale nie wybrałem żadnego z nich, mój wybór - Athabascan (Francja) - ta nazwa przypominała mi jakąś lekturę przygodową z dziecięcych lat - postawiłem - nie trafiłem - i słusznie - dzieciom nie wolno grać na wyścigach.

Pora na wycieczkę do siedliska hazardu...

Na ścianie ekrany z relacjami z wyścigów w innych lokalizacjach - w Australii, w ciągu tygodnia odbywa się ponad tuzin wyścigów koni, kłusaków, psów, krokodyli...

Niewielka kolejka do kasy..

I kalendarz trwającego obecnie Karnawału Wyścigowego...


Godzina 3 - włączamy telewizor.... KLIK.
Zwycięzca - Half Yours - jak w tytule wpisu.
Po raz drugi w historii wyścigu zwyciężyła dżokejka - Jamie Melham, nagroda dla konia = A$4.5 miliona, trenerzy otrzymali 10% tej kwoty, a dżokejka - 5% (225,000)

A MY?
Figę z makiem.

P.S.
Melbourne Cup - Wiki - KLIK.
Zeszłoroczny wyścig krokodyli - KLIK.

Sunday, November 2, 2025

Raz-dwa-trzy

 Niewiele wokół mnie się dzieje, więcej czasu spędzam na obserwowaniu muzyki.

Obserwowaniu?
No tak, czasami słucham, ale ostatnio jestem w trochę zaczepnym nastroju więc łatwo zauważam sprawy, do których mogę się doczepić.

Music Class - Lekcja muzyki - regularna audycja radiowa ABC/Classic - temat The Danube - Blue or Bleh - Dunaj - Błękitny czy Bla-bla-bla.
To była dyskusja listu czytelniczki której utwór J. Straussa - syna się nie podobał, ale istotnym bodźcem był  data emisji programu - 25 października czyli w 200-rocznicę urodzin kompozytora.
Mnie walc Nad pięknym modrym Dunajem całkiem się podoba, swoją drogą... walcowanie przez 11 minut - trzeba mieć dobrą kondycję - KLIK.

Słuchając Walca szperałem po internecie i...
Przejrzałem życiorysy Janów Straussów - to nie był pogodny walczyk - patrz PostScriptum.
W katalogu utworów J. Straussa syna znalazłem ciekawą pozycję - Warschaer Polka czyli Polka Warszawska. Inspiracją był pobyt w Warszawie w październiku 1850 roku...


Oj, kogóż tam wtedy nie było... jego Cesarsko-Królewska-Apostolska Mość - Franciszek Józef I miał chyba dyplomatyczny obowiązek, aby tam być a Johann Strauss... miał szczęście:)
Prawdopodobnie była w Warszawie również aktualna caryca - Aleksandra Fiodorowna gdyż to jej Strauss dedykował utwór Warschauer Polka - Warszawska Polka- wykonanie - KLIK- zamieszczone zdjęcie to chyba nie z Łazienek.
Informacja - KLIK.

I tak się zagrzebałem w tym gąszczu informacji sprzed wieków, że przegapiłem rzeczywistość...



W ostatni wtorek, w Łazienkach, odbyło się przypomnienie koncertu sprzed 175 lat!!!
Przegapiłem? - oczywiście na koncert nie dałbym rady przyjechać, ale pewnie bym zachęcił kogoś z rodziny aby poszedł, posłuchał, zobaczył.
Jakoś nie mogę znaleźć żadnej relacji z tego koncertu - będę wdzięczny jak ktoś znajdzie.

I jeszcze jedno - idąc Straussowskim szlakiem przypomniałem sobie, że młodszy brat Jana Straussa, Józef, spędził trochę czasu w Warszawie, między innymi dyrygował orkiestrą w Dolinie Szwajcarskiej...

Spytałem google - oto bardzo kategoryczna odpowiedź...


Zaskoczyła mnie agresywna forma tej odpowiedzi - nieprawdziwa?
Przecież tylko zadałem pytanie... znaczy mam wątpliwości - czy pytanie może być nieprawdziwe?

Zainteresowanym informuję (nieprawdziwie), że Józef Strauss występował w Warszawie w 1870 roku i to tak starannie, że upadł podczas dyrygowania i już nie odzyskał przytomności... przewieziono go natychmiast do Wiednia, gdzie zmarł.

P.S.
Music Class - KLIK.
Johann Strauss I - KLIK.
Johann Strauss II - KLIK.
Joseph Strauss - KLIK.

Friday, October 31, 2025

Halo-halo

 Halloween - oczywiście... supermarket szykował się już dwa tygodnie przed terminem...


Sąsiedzi szykowali się stopniowo...
Spacerując po okolicy porównywałem domy, które przygotowały się na ten dzień i te, które się nie przygotowały....

===

===

===

===


A tuż za rogiem...


Bliżej centrum handlowego...

I jeszcze coś, nie całkiem na temat, ale też może przestraszyć - zakład tatuażu pod 13-tką a w tle - restauracyjka o nazwie Li(c)ho...

Zajrzałem też na plac z urządzeniami do ćwiczeń... nie spotkałem tam żadnych szkieletów, ale już na płocie sąsiedniego domu...

Jakieś cienkie te kości, widać, że nie ćwiczył.

To było w czwartek.
Piątek - widziałem ogłoszenia, że planują imprezy dla dzieci, w tym samym miejscu co Oktoberfest 2 tygodnie temu, ale nie dołączyłem bo kilka godzin spędziłem w szpitalu. 

Wymiana baterii w rozruszniku - zabieg pod znieczuleniem miejscowym co dało mi możliwość stwierdzenia, że moje ciało to jakiś, prawie mi obcy, byt.
W wyznaczonym czasie moje łóżko otoczyło 4 panów, przesunęli do sali operacyjnej i każdy z nich coś energicznie majstrował - podłączał, rozłączał, przyklejał, malował, podsuwał, podnosił. Równocześnie wymieniali uwagi na temat planów na weekend, wyników krykieta, jak obstawić wyścigi końskie (Melbourne Cup).
Wreszcie zjawił się Główny Operator, nakryli mi głowę jakąś płachtą a on... też mnie malował, potem przebierał palcami - nie wiem czy mu się coś rozsypało czy łapał pchły. A potem długo coś przyciskał, przyklejał...
I już :)

Friday, October 24, 2025

EUgenika

Pewien generał w genealogii szperał,
przybyło mu od tego ambicji, zwrócił się do gener-Alicji...

Alicjo, moja droga, coś mi mówią uszy,
że jestem z rodu geniuszy
więc idź do genealoga
Niech on wskaże którędy droga.

Którędy droga? Olaboga!
Jak nie zbłądzić, nie zgiąć, nie zginąć?
nie utopić, nie rozmyć, nie spłynąć?
Żeby potomek był genialny...
W jaki sposób? Oralny, analny czy moralny?

I kiedy tak w kółko biega,
trafił się kolega, spytał co dolega -
Generalnie to żeby geny nie zginęły...
Nie zginęły - to idź do ginekologa.

Trafiła pani trafnie, będziemy główkować jak tu coś wygenerować -
Po pierwsze - nie generalizować, tylko realizować
A do tego istotne są genitalia -
czyli kierunek - Italia.

Przedtem jednak wstąpić do Genewy... po gen Ewy.
Potem pojechać od Genui, tam pobrać co trzeba do etui.
I wtedy radzę do Brukseli, do pani EU-geniI -
niech postawi kropkę nad I.
I jak dosięgnie pani DNA,
to wrócić do męża - niech ma.

Friday, October 17, 2025

Oktoberfest

 W ostatnią sobotę dosłyszałem nieoczekiwane dźwięki z naszego centerka handlowego, podszedłem a tam...

Oktoberfest - rzeczywiście, już od kilku dni zauważałem ogłoszenia o imprezach dla dzieci.
Faktycznie, imprezy były, ale dzieci raczej zabrakło...

====


Ostatnia środa, przechodząc koło naszego kościoła parafialnego zauważyłem częstą w tym miejscu scenerię, w podwójnym wymiarze...


Firma pogrzebowa - White Lady Funerals - pogoda się dostosowała.
Pogrzeb małżeństwa - oboje w wieku około 90 lat, umarli w odstępie kilku dni.

Wstąpiłem na plac zabaw żeby się trochę porozciągać na zabawkach...


Cały plac zabaw do mojej dyspozycji... poczułem się samotny jak palec...

Wczesne popołudnie - dwie wizytacje u osób korzystających z pomocy Stowarzyszenia św Wincentego.
Jedna z nich to pani, której rok temu zamordowano córkę.
Miałem pewne obawy przed tą wizytą, bezpodstawne - bardzo kulturalna, nawet elegancka, pani. Zaprasza do stołu, oferuje kawę, odmawiamy... słuchamy jej relacji z najnowszych wydarzeń, dwaj synowie zmarłej córki odwiedzają ją regularnie, dlatego przyda jej się pomoc w zakupach żywności.
Spokojna rozmowa o drobiazgach, dopiero przy wyjściu pani wspomina coś co chyba leży jej na sercu... mężowi mojej córki właśnie urodziła się córka, wnukowie nie są szczęśliwi z tego powodu...

Kalejdoskop.

Monday, October 13, 2025

Powtórki

 Dzień jak codzień.
Tydzień jak... cotydzień.

Czyli powtórki.
W ostatnią sobotę właśnie to było tematem cotygodniowej Lekcji Muzyki.

Właściwie każdy aspekt naszego życia roi się od powtórek...
Nauka - toż większość tego to powtarzanie tego co ktoś kiedyś zrobił, odkrył, wymyślił, wynalazł.
Praca zawodowa - podobnie.
Zresztą natura wokół nas daje nam przykład - kalendarz, pory roku.

Trudno żeby muzyka była inna - mało tego, muzyka ma wręcz obsesję na ten temat - gama tonów = 8, w porywach 12. Kompozycja uregulowana płotami taktów - 1/2. 2/4, 3/4. Wystarczy kilka taktów a już mamy melodię, czasami to wystarczy na całą kompozycję - KLIK.
Irlandzki taniec - oczywiście - sama idea tańca towarzyskiego zawiera w sobie wielokrotne powtarzanie tych samych układów.

Druga strona medalu - muzyka klasyczna - tu potrafi być jeszcze gorzej/lepiej - kanon - powtarzanie w kółko tego samego, krótkiego motywu - KLIK.

Czasami melodia jest dłuższa - w nutach jest zapis - da capo al fine - czyli - od początku do końca - tu nie ma oszukaństwa, muzycy przewracają nuty o stronę lub dwie do tyłu - KLIK.

Trzecia strona - bez powtarzania - KLIK - jak długo można to wytrzymać?

Wrócę do źródła...
Powtarzać - po łacinie - repetere = re - znowu + petere - zapytać.
Czyli klient, który pyta i pyta... logika wskazuje, że po drugiej stronie jest urzędnik, który odpowiada i odpowiada i... nadal nie wiemy o co chodzi.
Samo życie.

Polskie słowotwórstwo w tym temacie wydaje mi się bardziej ciekawe...

Słowo-twórstwo ... twór-stwo.
Pytanie: na ile TWÓR jest czymś nowym a na ile po-WTÓR-ką?
TWÓR - deklinacja - 5 przypadek - z kim mam do czynienia?  Z TWOREM.
Jak wiele/niewiele trzeba by stał się PO-TWORem?

Tarzan w puszczy się tarzał,
przez godzinę - wciąż się powtarzał.
Aż się postarzał.
Spojrzał w lustro i się zachmurzył -
młodość już się nie powtórzy,
Niech wróżka mi przyszłość wywróży.
Znalazł wróżkę co nie była mu wroga
Spojrzała na dłoń - krzyknęła - o la boga...
jakaż prosta przed tobą droga.
Spotkasz dziewczynę swoich marzeń,
staniecie wkrótce przed oł-tarzem.
I będziecie się tarzać razem.
A gdy się coś często powtarza
to w końcu coś się stwarza
więc oboje wytarzacie tarzanki.
jak obarzanki.

No to mi się napisał POTWOREK - publikuję,  nie czekam na WTOREK.

Sunday, October 5, 2025

Koniec słów

 W naszym, technologią napędzanym świecie wiemy tak wiele i możemy empirycznie zmierzyć tak wiele. Ale w którymś momencie… pewność się kończy.

Piątek... pożegnanie bliskiej osoby, rówieśnika naszych dzieci - pustka...

Sobota -  południe, włączam radiową Lekcję Muzyki a tam - na przywitanie - początkowe zdania tego wpisu.

Requiem - music to die for ... muzyka, za którą można umrzeć.
No, nie wiem, bardzo pasuje mi powiedzenie Jean Sibeliusa - muzyka zaczyna się tam gdzie kończą się słowa.

Missa pro defunctis... Johannes Ockeghem -- KLIK.
Msza żałobna napisana prawdopodobnie w 1461 roku.

Pierwsze słowa - Requien Aeternam - pokój wieczysty - od tego czasu przyjęła się nazwa - Requiem.
Swoją drogą - pro defunctis - za zmarłych - jednak łacina jest bardziej precyzyjna - defunctis = przestał funkcjonować.

Nie będę tu streszczać całej lekcji, zastanowiła mnie ewolucja tego typu muzyki. 
- 1560 - nadal występuje tylko chór bez orkiestry - Thomas Luis Victoria - Requiem - KLIK.
- 1791 - W.A. Mozart - komponuje w stylu klasycznym, ale Requiem to co innego - pełen rozmach baroku.
- 1868 - J. Brahms - Ein deutsches Requiem - Niemieckie Requiem - mylący tytuł - jedyna "niemieckość" tego utworu to język. Okazja - śmierć matki autora i wspomnienie śmierci R. Schumanna.
- 1962 - B. Britten - War Requiem - Requiem wojenne. Utwór zamówiony z okazji konsekracji katedry w Coventry, odbudowanej po wojennym zbombardowaniu.
B. Britten był pacyfistą, zamawiający dali mu pełną swobodę wyboru formatu utworu, wybrał format łacińskiej mszy z dodatkiem wierszy napisanych przez uczestników I Wojny Światowej.
- 2019 - D. Cheetham - Eumeralla. A War Requiem for Peace - utwór napisany przez Aborygeńską artystkę upamiętniający konflikt między białymi osadnikami i Aborygenami w latach 1850 - zginęło ponad 8,000 Aborygenów.

Aborygeńskie Requiem o pokój - Aborygeńska tradycja zabrania wspominania imion osób zmarłych ani prezentacji ich wizerunków, pozostaje nadzieja na pokój na świecie.

P.S. Link do opisywanej tu Lekcji Muzyki - nie jestem pewien czy link działa poza Australią - KLIK.

Wednesday, October 1, 2025

Słowacja

 Ostatnio nic sie u mnie nie dzieje.
Młodsze wnuczęta wyjechały na szkolne ferie. Imprezy kulturalne też się jakoś rozeszły po kalendarzu.
Książki... w tym roku nie trafiła mi się żadna ciekawa książka.
O czym tu pisać?
Zawsze pozostają wspomnienia, ale potrzebny jest jakiś bodziec żeby je przywołać do życia.
Tym razem dostarczyła mi go Ardiola pytając blogerów czy mają jakieś wrażenia z pobytu w (a może na) Słowacji - KLIK.
Mam!  Bardzo dziękuję za inspirację.

W drugiej połowie lat 70-tych pracowałem w świetnym zespole, świetnym zarówno zawodowo jak i towarzysko. Częścią tej drugiej świetności były wspólne wyjazdy na narty.
Oczywiście Zakopane i potworne kolejki do wyciągów. Ktoś wspomniał, że na Słowacji jest dużo lepiej więc spróbowaliśmy.
Rewelacja.
Smokovec - na głównej ulicy było centrum zakwaterowania, tam można było sobie wybrać odpowiednią kwaterę i hajda na deski - Łomnica, Szczyrbskie Pleso - bajka!

20 lat później - rok 1998 - akurat odżyła moja pasja narciarska - tym razem narciarstwo biegowe. Wybrałem się na 3 maratony narciarskie do Europy, w tym maraton (50 km) Bela Stopa w Kremnicy na/w Słowacji.

Wysłałem zgłoszenie i poprosiłem organizatorów o załatwienie mi noclegów - brak odpowiedzi.
Luty 1998 - przejście graniczne na Łysej Polanie.
Po drodze przejechałem przez Zakopane - niesamowicie zatłoczone, zaniedbane.
Autobusem dojechałem do przejścia granicznego - gdzie jest przystanek autobusu do Smokowca?
- O tam, jakieś 200m stąd.
- Może macie tu państwo ich rozkład jazdy?
- Nie mamy, pewnie jest na przystanku.
Przekroczyłem granicę, pomaszerowałem do przystanku i dowiedziałem się, że autobus będzie... za 3 godziny.
Wróciłem więc na przejście graniczne żeby upolować wcześniejsze połączenie...
Nadjechało za kilkanaście minut - autobus z wycieczką szkolną.
Rzuciłem się w ich stronę...
- Stój! Stój! Przekracza pan granicę państwową! Straż!!!
Zatrzymałem się, głosowo przekroczyłem granicę i uzgodniłem, że mnie zabiorą.
Zabrali i jeszcze po drodze zwiedziliśmy piękne jaskinie - Jaskinia Bielska.
Wreszcie stacja autobusowa w Smokowcu - uczniowie popędzili do kiosków ze słodyczami i napojami, ja narzuciłem na siebie dwa plecaki, torba z nartami w dłoni i ruszyłem na baardzo strome i długie schody.

Rzeczywiście długie, opuściłem głowę i maszerowałem powoli.
- Pane Polak, czy pan ma kwatire w Smokowcu? - zachrypiało mi coś do ucha.
Podniosłem głowę - tuż przy mnie stała kobieta w czarnym ubraniu, poczułem zapach alkoholu.
O, nie - toż to jakaś czarownica, przypomniał mi się film Czerwona Oberża, w którym gospodarze mordowali swoich gości.
- Nie, bardzo dziękuję, ja mam noclegi załatwione przez centrum zakwaterowania. Dziękuję.
Spuściłem głowę i kontynuowałem wspinaczkę, ale głos zachrypiał na nowo...
- Pane Polak, centrum zakwaterowania już ne ma, a ja mam dla pana kwatire!
I dużo głośniej...
- Stefan! Stefan! Mam Polaka na kwatire!!!
Podniosłem głowę - na szczycie schodów stał rozkraczony mężczyzna z groźną miną.
Rozważyłem możliwe opcje - wycofać się na dworzec autobusowy i wrócić do Zakopanego?
Raz kozie śmierć - ruszyłem do przodu.
Na szczycie schodów czekał na mnie Stefan a za nim kelner z tacą, na której stały kieliszki z Becherovką.
- A kieliszek dla mnie? - zachrypiała pani w czarnym stroju.
Stefan kiwnął do kelnera z aprobatą, wypiliśmy.
- Musimy trochę poczekać bo czekam tu na Ukrainkę, która jest tu z synem na nartach.
Stefan złapał moje bagaże...
- A co te narty takie lekkie? - zapytał ze zdumieniem.
- Bo to biegówki - odpowiedziałem.
- Biegówki? W życiu nie spotkałem Polaka, który jeździ na biegówkach.
Stefan zaczął mi opowiadać o warunkach noclegu i atrakcjach w okolicy...
- Ta Ukrainka, na którą czekamy... piękna kobieta, ale nie trać na nią czasu... u nich moralność jeszcze stara, nie to co w Europie.
Rzeczywiście była piękna, ale posłuchałem rady, rozpakowałem się i poszedłem na obiad do jakiejś restauracji w pobliżu.
Po powrocie zacząłem szykować się do snu, ale puk-puk - Stefan, w ręku trzymał torbę, w której coś brzęczało.
Poprosiłem go do stołu, otworzył dwie butelki piwa Smadny Mnich...


- Lech, ty jeździsz na biegówkach?
- Tak, za dwa dni pojadę do Kremnicy na maraton Bela Stopa.
Stefan kiwnął z aprobatą głową, pociągnęliśmy z butelek.
- Lech, a ty znasz takie nazwisko -  Jernberg?
- Czy znam? Co za pytanie!  Sixten Jernberg - złoty medal olimpijski na 50 km w Cortinie i w Innsbrucku...
- Lech, Lech - przerwał mi Stefan - a czy ty wiesz, że ja się ścigałem z Jernbergiem w Innsbrucku? I o mało co nie wygrałem?
Zamurowało mnie....
Stefan otworzył kolejne butelki Smadnego Mnicha i zaczął swoją opowieść.
- Lech, rok 1964, ty wiesz jak to było.... zakwalifikowałem się do reprezentacji Czechosłowacji, wyjazd do kapitalistycznego kraju. Reprezentacji towarzyszyło kilku oficerów politycznych, którzy codziennie przypominali o grożących nam niebezpieczeństwach...
Kapitaliści... wyjątkowo podstępne bestie, uważajcie, z nikim nie rozmawiajcie, nie oddalajcie się od drużyny, nie przyjmujcie napojów, słodyczy itp. Oni mogą was otruć albo porwać a najpewniej jedno i drugie.
Dzień przed zawodami - wylosowałem numer o jeden niższy od Jernberga.
- Stefan - instruował mnie trener - to ogromna szansa, nie daj mu się przegonić... no, na to nie masz szans, ale jak cię nawet przegoni, to trzymaj się za nim i masz pewne miejsce w pierwszej szóstce, a może i medal.
Dzień wyścigu - piękna pogoda, doskonale posmarowane narty. Start!
Biegło mi się doskonale... zaliczałem kolejne pętle, 40 km a ja wciąż przed Jernbergiem....
I właśnie wtedy.... usłyszałem jakiś warkot nad głową, spojrzałem... prosto na mnie leciał helikopter!?
Przypomniały mi się te wszystkie historie o porwaniu i zamurowało mnie, nie mogłem ruszyć ręką ani nogą.... i właśnie wtedy minął mnie Sixten Jernberg, ten helikopter to telewizja, filmowali jego bieg.
Ruszyłem na trasę, ale ten szok i ta frustracja zabrały mi całą energię. Bieg ukończyłem poza pierwszą dziesiątką.
Stefan otworzył kolejne butelki i pociągaliśmy z nich pogrążeni w smutku.

Następny dzień - narciarski raj - wypożyczyłem narty zjazdowe i przypomniałem sobie trasy sprzed 20 lat. Były równie piękne.
Kupiłem 6 butelek Smadnego Mnicha i zaprosiłem Stefana na wieczorną pogawędkę.
Pochwaliłem Słowację za postępy polityczne i ekonomiczne. Stefan skrzywił się...
- Komuniści dalej tu rządzą.
- Jak to?
- A tak, ja chciałem wykupić spory dom i założyć tam hotel i już 2 lata nie mogę załatwić pozwolenia. Mój brat ma tu kilka wyciągów, ale ostatnio ma konkurenta, to za komuny był pierwszy sekretarz w Smokovcu, stare układy nadal działają i blokuje dalsze zakupy mojego brata.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem - okropne, Stefan, wypijmy za sprawiedliwość - przecież to ty powinieneś prowadzić najlepszy hotel w Smokovcu a twój brat zarządzać wszystkimi wyciągami.
Pociągnęliśmy z butelek do dna.

Następnego dnia wsiadłem do pociągu do Kremnicy, jechało wielu narciarzy, spytałem ich o noclegi.
- Jak nie załatwiłeś sobie hotelu to cię umieszczą w szkole.
To mi się nie podobało. Cztery lata wcześniej odwiedziłem takie noclegowisko w Niemczech - polowe łóżka w sali gimnastycznej, kilka osób próbowało spać, niektórzy coś tam jedli, większość porównywała ostatnie zakupy.
O nie, tylko nie to!
Zdenerwowany dotarłem do biura zawodów.
- Dostaliście mój list?
- Dostaliśmy.
- Dlaczego nie odpisaliście? Co z moim noclegiem.
- Nie odpisaliśmy... przecież wiadomo,  że i tak musisz do nas przyjść, no to po co? Noclegi, tu jest starszy facet, który spędził wiele lat w Australii, on cię chętnie przenocuje, będziecie mieli wiele tematów do rozmowy... ewentualnie możesz nocować w szkole.
- W sali gimnastycznej z tłumem ludzi?
- Nie, w szkolnym internacie, teraz właśnie są ferie zimowe, możesz dostać osobny pokój.
Ulga... rozpakowałem się, pospacerowałem po Kremnicy, wdrapałem się na zamkową wieżę, wstąpiłem do restauracji na kolację.
Na głównych ulicach miasta były zainstalowane głośniki, które cały dzień przekazywały program słowackiego radia... chyba pozostałość komuny.

Wyścig narciarski - wyjątkowo bezbarwny,  marna pogoda, spore zamieszanie na starcie, trasa w lesie a więc brak przestrzeni i widoków.
Poniżej zdjęcie po wyścigu...



Wróciłem do "mojej" szkoły a tu drzwi zamknięte. Na szczęście na tablicy informacyjnej był telefon dyrektora - zadzwoniłem.
- O, to pan jeszcze nie zabrał swoich rzeczy... a dzisiaj już wracają uczniowie. Zaraz wyślę dozorcę żeby pana wpuścił, pana rzeczy zostały pewnie przeniesione do kotłowni.
Tak właśnie było. Miałem jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu więc zrzuciłem ubranie i poszedłem do łazienki wziąć prysznic.
Gdy wyszedłem zauważyłem spore zamieszanie - w hallu stało kilka osób - przestraszona uczennica i dwie panie, chyba nauczycielki. Rozmawiały z kimś przez telefon...
- Bardzo niejasna sytuacja... męskie ubrania rozrzucone po podłodze, właściciela nie ma, czy mamy wezwać policję?
Ujawniłem się i sprawa zakończyła się pomyślnie :)

P.S. 
Kilka lat później, gdy była już Wikipedia, sprawdziłem jak to było w tym Innsbrucku...
Jest! Stefan Harvan - 22 miejsce, 16 minut za Jernbergiem...
Strona nie podaje numerów startowych - KLIK.
Przypomniało mi się powiedzenia Marka Twaina - to nie jest takie ważne czy opowiadanie jest prawdziwe, ważne żeby było ciekawe.
- Sixten Jernberg - KLIK.
- Maraton Bela Stopa - KLIK.