Najpierw fikcja - przenoszą nas tam nasze wnuczęta.
Wspominałem już Frankensteina, którego za jakiś czas przedstawi nasz wnuk ze swoją szkołą.
Kilka dni temu dostaliśmy informację, że nasza wnuczka ze swoją szkoła zaprezentują Proces - F. Kafki.
Dziwiło mnie, że Frankensteina zamierza wystawić katolicka szkoła, teraz znowu jestem pełen zdumienia.
Proces czytałem pewnie pół wieku temu, ale czy doczytałem do końca?
Tego nie pamiętam, wypożyczyłem wczoraj z biblioteki i po 6 stronach mam dosyć.
Wnuczka powiadomiła, że odbiór sztuki może być trudny.
A mnie trudno zrozumieć dlaczego takie rzeczy promują szkoły.
Wczoraj za to miałem dobre pomieszanie rzeczywistości i fikcji.
Najpierw rzeczywistość - rano stwierdziłem, że w samochodzie wysiadła opona w przednim kole.
Na szczęście do stacji benzynowej mniej niż 100 m więc samochód powolutku tam doczłapal a pracownik stacji pomógł mi napompować koło (pompa odmawiała mi posłuszeństwa). Kolejne 200 m - stacja sprzedaży opon. Ku mojemu zaskoczeniu powiedzieli, że wymienią oponę w pół godziny - zasugerowali żebym wstąpił na kawę w pobliskim centerku handlowym.
Już po paru krokach kawiarnio-ciastkarnia a w środku dwie młode panie, które znam z naszego kościoła.
Przywitały mnie miło i kontynuowały ożywioną dyskusję nad bluzkami oferowanymi w sklepach. Oczywiście taka dyskusja to minimum słów i setki zdjęć z internetu - dla mnie świat fikcji
Do tego słodko-tłusta kawa =>rzeczywistość = obie panie starannie przerabiają ją na masę ciała.
Na szczęście opona została zrobiona bardzo szybko.
Kolejny ruch - zakupy żywnościowe na weekend - tu bez niespodzianek.
Reszta dnia upłynęła pod znakiem kolejnego występu baletowego naszego wnuka.
Tym razem była to The Little Mermaid - Mała Syrenka - oparta na baśni H.A. Andersena.
Małą Syrenkę oczywiście znam z wczesnego dzieciństwa, nigdy nie słyszałem o istnieniu wersji baletowej.
Z poszukiwań w internecie wnioskuję, że jest to czysto australijski twór.
Wczesny obiad i wyjazd na występ 30 km od domu.
Przed wyjazdem sprawdziłem dokładnie trasę i zapamiętałem istotne punkty.
Niestety ludzka pamięć to przestarzała technologia - na skrzyżowaniach coraz rzadziej znajdują się tabliczki z nazwami ulic, zastępują je informacje o centrach handlowych więc poczułem się nagle w świecie fikcji - ciemno, deszcz, bardzo szybko jadące samochody, zajechaliśmy oczywiście za daleko.
Jakimś cudem dojechaliśmy na miejsce w ostatniej minucie.
Balet...
Muzyka - absolutna mieszanka - wiązanka walców Straussa i Czajkowskiego, do tego aria Figaro z Cyrulika Sewilskiego i Kobieta zmienną jest z Rigoletto.
Taniec - też mieszanka - oczywiście dominują kobiety, ale w przedstawieniu występuje również sporo dzieci ze szkół tańca - poziom mieszany.
Nasz wnuk wiele się nie natańczył.
Poniżej mini-video sprzed ponad roku, nasz wnuk wtedy jeszcze nie był w tym balecie, wczoraj tańczył jako jeden z czterech mężczyzn w tle (w czarnych kostiumach).
Moje ogólne wrażenie - sympatyczne.
Żeby dzień mile zakończyć przywieźliśmy wnuka na noc do naszego domu.
Po pierwsze zjadł dwie spore miski zupy pomidorowej z podwójną porcją klusek. Po drugie spał jak zabity. Obudził go dopiero przyjazd na śniadanie naszego syna.
Tu muszę wspomnieć, że nasz wnuk bardzo dobrze poczyna sobie w kuchni - tym razem nasmażył sporo boczku i jajek.
W nagrodę dostali dwa słoje żuru z białą kiełbasą.