Saturday, March 22, 2025

Odejście

 Czwartek - dzień przebiegł w atmosferze pogrzebu.

Wieloletnia znajoma, Polka, wyjątkowo pogodna i życzliwa.
Nie spotykaliśmy się z nią zbyt często, ale wszystkie spotkania były miłe. 
Kilka lat temu nasze kontakty towarzyskie rozpadły się, tu przysłużył się Covid, i od tego czasu nie spotkaliśmy się... a w czwartek znajoma odjechała...


Dziwnym trafem już kilka dni wcześniej, podczas jazdy samochodem, usłyszałem program na temat wspólnego robienia trumien, z udziałem osoby, która z tej trumny skorzysta - KLIK.
Wyznam, że pomysł mi się spodobał... wyobraziłem sobie jakby to było miło spędzić tak konstruktywnie czas z moimi wnuczętami.
Widzę tu jednak dwa problemy -
- nie mam talentu do prac ręcznych więc jest ryzyko, że produkt końcowy nie spełniłby podstawowych wymagań (na przykład - nogi by mi z trumny wystawały).
- istnieje ryzyko, że trumna gotowa a użytkownik jakoś się ociąga. Osoby, które uczestniczyły w produkcji mogą zacząć się niecierpliwić, co nie byłoby miłe.

Tu jeszcze informacja o produkcji trumien z roślin szkodliwych dla środowiska - KLIK.

Natomiast dzisiaj (sobota), zanim się zabrałem do tego wpisu, obejrzałem w dzienniku tv informację, że w Korei Południowej, sztuczna inteligencja (AI) pozwala na trwały kontakt z wizjami zmarłych - KLIK.

Tu powstrzymam się od komentarzy.

Tuesday, March 18, 2025

Medycyna i muzyka

 Od Bożego Narodzenia jestem w medycznym kołowrocie - szpital, wizytacje pielęgniarek, wizyty u lekarzy, rehabilitacja.

Kilka dni temu przyszła do mnie ciekawsza propozycja - koncert orkiestry Corpus Medicorum - KLIK.

Niedziela...
Dzień wcześniej mieliśmy 37C a tutaj chłód, deszcz i już zieleń zasłania wieżowce w centrum miasta.


Koncert odbył się w naszej ulubionej sali koncertowej - Melbourne Recital Centre, grube mury chronią nas przez deszczem, ale jest zimno...


Corpus Medicorum - korpus... niestety, ale to słowo kojarzy mi się z nieboszczykiem.
Czyli - operacja się udała - pacjent zmarł.

W rzeczywistości jest to amatorska orkiestra symfoniczna, w której grają pracownicy i studenci medycyny.
Bardzo spodobało mi się, że właśnie oni wpadli na taki pomysł, jakoś nie słyszałem o orkiestrach inżynierów czy byznesmenów.

Jest to rzeczywiście ogromna orkiestra... w programie podano 93 nazwiska, w tym jedno być może polskie...


Program koncertu:
György Ligeti - Atmospheres.
Muzyka bez melodii, rytmu,  tylko dźwięk - tu  pomocą przychodzi nazwa utworu - to nie jest dźwięk do słuchania a raczej do wdychania.

Beethoven - 5 koncert fortepianowy.
Bardzo znany utwór... oczywiście słyszałem nagrania doskonałych orkiestr i solistów, ale nie przyszedłem tu porównywać, wystawiać oceny czy krytykować, przyszedłem osobiście słuchać i w tym zakresie wykonanie zadowoliło mnie całkowicie.

Brahms - 1 Symfonia.
Z Brahmsem mam pewien problem - muzyka drugiej połowy XX wieku - trudny okres, według mnie najlepiej dali sobie radę Rosjanie (Czajkowski, Borodin, Rymski-Korsakow).
Brahms przywołuje uśmiech akcentami węgierskimi, ale tu ich nie było.
Jednak w drugiej połowie symfonii znalazłem oddech.

W sumie oboje z żoną uznaliśmy to za dobrze spędzony czas.

Saturday, March 15, 2025

Jazda na lewo

 Co ten tytuł znaczy?

W dawniejszych czasach uznałbym, że to coś w rodzaju jazdy na gapę, czyli bez biletu, ale orientuję się, że język polski przechodzi liczne zmiany więc spytałem Google.
Rzeczywiście, dostałem linki do kilkunastu filmików instruktażowych jak się powinno samochodem skręcać w lewo.

To mnie rozśmieszyło bo w Australii mamy ruch lewostronny więc w pewnym sensie zawsze jeździmy "na lewo".

No więc o co mi chodzi?
O prawo jazdy.

Początki były miłe... jako student wydziału mechanicznego byłem przypisany na Studium Wojskowym do wojsk samochodowych i w ramach programu studiów zdałem egzamin na prawo jazdy.
Nie byle jakie było to prawo - większość ćwiczeń odbywała się na ciężarówkach - rozpędzić taką masę na bezdrożu to była trudna sprawa, sporo czasu mijało zanim można było zmienić bieg z 1 na 2.
Podczas roku akademickiego mieliśmy treningi w mieście i na początku często zdarzało się, że silnik zgasł, oczywiście na skrzyżowaniu... i to jeszcze na szynach tramwajowych.
A silnik trzeba było zapalić kręcąc korbą - to był dopiero stres - wyjść z samochodu i kręcić korbą pod gradem przekleństw i obelg ze strony kierowców i kolegów-studentów z zatrzymanego tramwaju.

Jednak wszystko skończyło się dobrze, prawo jazdy dostałem i to upoważniające do prowadzenia ciężarówek.
Tutaj już cywilna wersja prawa jazdy....

Wyznam, że wcale nie spieszyłem się do kupowania samochodu, ale w końcu warunki zmusiły mnie. No i dobrze bo wkrótce potem wyjechaliśmy z Polski do krajów gdzie bez samochodu trudno żyć.

Kuwait - uznawali polskie prawo jazdy.
Australia - też - musieliśmy tylko wraz z żoną zdać egzamin pisemny co było dość łatwe.
Wyznam, że zaskoczyło to mnie - zmiana ruchu na lewostronny i nie wymagają egzaminu z jazdy?
Pierwsze prawo jazdy było bez fotografii a wszak było podstawowym dokumentem identyfikującym...



Przez długie lata miałem prawo jazdy ważne 10 lat. Po 10 latach trzeba było zorganizować nowe zdjęcie, zapłacić i... chyba losowali czy petent ma zdać egzamin, mnie nigdy nie wylosowali.

Po pewnym czasie dotarła do mojej świadomości wiadomość, że po przekroczeniu 75 lat, prawo jazdy wydawane jest na 3 lata.
Tak się szczęśliwie złożyło, że moje prawo jazdy wygasało gdy miałem 74 lata więc dostałem nowe na 10 lat. Gdyby wygasło kilka miesięcy później wpadłbym już w 3-letni cykl.

Pamiętam, że przed ostatnim odnowieniem prawa jazdy musiałem przejść dość szczegółowe badanie lekarskie co uważałem za całkiem sensowne.
Egzaminu z jazdy nie wylosowałem :)

Pamiętam, że w tamtym czasie kilku znajomych w moim wieku musiało zdawać egzamin i dostali werdykt - może prowadzić samochód, ale nie może oddalać się więcej niż 10 km od domu.
Jest w tym pewien sens - osoba starsza może się zmęczyć dłuższą jazdą, może też się zgubić w nieznanym terenie - to przytrafia się coraz częściej naszym rówieśnikom.
Z drugiej strony jest to jednak bardzo dotkliwe ograniczenie, szczególnie w Melbourne gdzie wszędzie jest daleko.
Na pociechę można sobie załatwić kartę na taksówki za pół ceny.

Ostatnie kilka miesięcy trapiła mnie myśl o nadchodzącym egzaminie, jego wyniku i konsekwencjach.
Jeśli chodzi o jazdę do wydaje mi się, że jestem kierowcą bezpiecznym. Moje słabe punkty to jazda w nocy na ulicy gdzie wiele samochodów z przeciwka świeci mi w oczy oraz jazda dłużej niż godzinę, ale tego nie przetestują.
No i parkowanie - na codzień parkuję w miejscach gdzie będzie łatwo to zrobić, ale egzaminator może mieć inne pomysły.
Planowałem więc zorganizować sobie trening w parkowaniu i już miałem zacząć gdy nadeszły dokumenty na wymianę prawa jazdy.

Zaskoczenie - nie wymagają ani badań lekarskich ani egzaminu z jazdy, trzeba tylko zrobić nową fotografię.

Ta fotografia to będzie zdecydowanie bolesny sprawdzian, ale jednak to najmniejszy kłopot.

Wyznam, że moja radość, że odpadł mi jakiś kłopot, jest jednak nieco przyćmiona poczuciem, że to nie jest właściwe podejście do sprawy.

Na marginesie dodam, że w naszym stanie Wiktoria nie ma obowiązkowych przeglądów technicznych samochodu.

Czyli - niesprawdzeni kierowcy prowadzą niesprawdzone samochody.
Szczęśliwej drogi!

P.S. Przegapiłem w poprzednim wpisie więc nadrabiam - zdjęcie z mojego centrum rehabilitacyjnego - zakonnice - Siostry Miłosierdzia (Sisters of Charity) założyły w 1889 roku szpital w Melbourne.


Melbourne istniało wtedy już ponad 60 lat a więc na pewno były już jakieś szpitale, ale mnie przypomniało czasy dzieciństwa.
Jednak te zakonnice w Polsce miały łagodniejsze buzie.

Wednesday, March 12, 2025

Rechot rehabilitanta

 Pod koniec zeszłego roku wspominałem o kłopotach ze zdrowiem.
Odleżałem 4 dni w szpitalu, wypisali mnie... i okazało się że to nie koniec.

Po kilku dniach zadzwoniła do mnie pielęgniarka i wprosiła się na wizytę sprawdzającą.
Sprawdziła podstawowe parametry w czym byłem bardzo pomocny gdyż codziennie zapisuję swoją wagę i ciśnienie.
Pogadaliśmy prawie godzinę co bardzo podniosło mnie na duchu i zamówiła się na wizytę za tydzień.
W międzyczasie zadzwoniła do mnie opiekunka farmaceutyczna żeby porozmawiać o nowych lekach, które przyjmuję.
Właściwie to rozmowa o niczym... przepisali to przyjmuję, jak powiedzą żeby przestać, to przestanę.
Ale pogadać z kimś, kto stwarza pozory zainteresowania moją osobą też miło.
I to wszystko bezpłatna państwowa służba zdrowia

Myślałem, że to koniec sprawy a tu okazało się, że zapisali mnie na serię zabiegów rehabilitacji serca no więc rehabilituję się.

Zabiegi w bardzo przestronnej sali w prywatnym szpitalu, symbolicznie coś tam płacę.
Dzisiaj było nas 6 pacjentów, 3 panie, 3 panów plus 3 rehabilitantki.
Prosty zestaw ćwiczeń, właściwie każdy z pacjentów mógłby sobie to zorganizować w domu, ale jednak profesjonalne oko rehabilitantki mobilizuje.

A co na innych frontach...
Recycling - trzymając się tematyki medycznej załączam zdjęcie stanowiska recyklingu opakowań do leków...

Opakowania typu blister - KLIK.
Ciekawe, że Polacy jak gęsi, zapomnieli, że swój język mają - angielskie słowo blister oznacza pęcherz, taki jaki potrafi się zrobić na dłoni lub stopie na skutek wielokrotnego uciskania lub tarcia.
Czyli są to opakowania pęcherzowe.

Książki...
W poniedziałek było zebranie kółka książkowego, za zadanie mieliśmy przeczytać książkę Tom Lake, autorka Ann Patchett - KLIK.
Przymierzałem się do tej książki 3 razy i za każdym razem rezygnowałem po mniej niż 10 stronach.
Co ciekawe książka zaczyna się od opisu inscenizacji sztuki Nasze Miasto - oglądałem tę sztukę w Teatrze Współczesnym w Warszawie, chyba 1958 rok - KLIK.
Reżysera grał Kazimierz Rudzki.

Sztuka jest o tyle ciekawa, że stara się włączyć publiczność do akcji a właściwie tylko udaje, że się stara, gdyż aktorzy siedzieli między publiką i gdy było trzeba to wychodzili na scenę.
Na przedstawieniu byłem z kuzynką, która studiowała właśnie w szkole aktorskiej i ona co raz dawała mi kuksańca żebym uprzedził aktora, wyszedł na scenę i zaskoczył reżysera czymś niespodziewanym.
Niestety nie miałem na tyle śmiałości.

Żadna z pań z książkowego kółka nie słyszała nigdy o tej sztuce za to książkę wszystkie przeczytały i miały sporo do powiedzenia rozszerzając akcję książki o historię własnej rodziny.
To właśnie było intencją specyficznej inscenizacji sztuki i poczułem szacunek dla autora.

Po zebraniu zajrzałem do "knihobudki" - budki gdzie można podrzucić lub wypożyczyć książkę.
W rękę wpadła mi - Swan Song, autor Edmund Crispin - KLIK.

Początek...
"Niewiele jest stworzeń głupszych od przeciętnego śpiewaka. Wydaje się, że ułamkowe dostosowanie krtani, głośni i zatok, niezbędne do wydawania pięknych dźwięków, musi niemal niezmiennie iść w parze - tak przewrotne są zwyczaje Opatrzności - z bezmyślnością kury podwórkowej"....

Oj, co za wstrętna męska arogancja - pomyślałem - i ani się obejrzałem a już przeczytałem 60 stron.

Oj co za wstrętna męska kreatura - pomyślałem o sobie -- tu już chyba nie nastąpi żadna rehabilitacja.

Saturday, March 8, 2025

8 marca

 Dzisiaj Święto Kobiet - wszystkim czytelniczkom tego blogu dziękuję za obecność, życzę miłego dnia i wszelkiej pomyślności na długie lata.

Prawie co rok publikowałem w tym dniu okazjonalny wpis, tak będzie i teraz, temat - kobiety w moim życiu.

Przez pierwsze 10 lat mojego życia były w nim tylko kobiety.

Ojciec zmarł gdy miałem 2.5 roku.
Mieszkałem z matką, mieszkanie znajdowało się w domu opieki prowadzonym przez zakonnice - Sercanki. 
Uczęszczałem do szkoły św Jadwigi prowadzonej przez zakonnice - Nazaretanki.
Na wakacje wyjeżdżałam do ośrodków prowadzonych przez zakonnice - Samarytanki.

Czy ja w ogóle spotykałem mężczyzn?

Spotykałem - stryjowie, bracia ojca - przed wojną bardzo dobrze prosperowali, komunizm ostro ich przyciął, pozostały bardzo dobre maniery.
Dom w którym mieszkałem - mężczyzną był dozorca, matka ostrzegła mnie żebym trzymał się na dystans bo ma gruźlicę. Czasem spotykałem go na ulicy, mocno pijanego.
Szkoła - mężczyzna to oczywiście ksiądz, rytuały kościelne stwarzały dystans nie do przebycia.
Wakacje - mężczyźni to byli pracownicy rolni, a i jeszcze obsługa pociągu - maszynista, palacz, konduktor.

Prawie połowa moich kolegów szkolnych też nie miała ojców. 
W przypadku tych co mieli ojców to i tak cały kontakt ze szkołą załatwiały matki więc tylko je znałem.

Przełomem były dopiero wakacje gdy miałem 11 lat. 
Spędziłem je na prywatnym letnisku i tam doceniłem rolę mężczyzn - wędkarstwo, brydż, siatkówka.

Studia i praca - oczywiście dominowali mężczyźni...
Kobiety - studiowałem na wydziale Mechaniczno-Technologicznym, o ile pamiętam wśród 300 studentów I roku było tylko 8 kobiet.
Akademik - męski.
Wakacje - autostop, praktyki wakacyjne, służba wojskowa - mężczyźni.

60 lat minęło...
Osoby, z którymi najczęściej się spotykam to Służba Zdrowia - dominacja kobiet, zarówno wśród personelu jak i pacjentów.

Dzień dzisiejszy - w radio zapowiadali że będzie muzyka skomponowana przez kobiety, ale póki co to puścili koncert fortepianowy nr 22 Mozarta.

Sprzedawczynie na bazarze nie wiedziały o swoim święcie.

Kupiłem żonie kwiaty...
Dzisiaj upał więc siedzimy cicho w domu.
Muzyka - Elena Katz-Chernin  (Australijka z Kazachstanu)- Dzikie łabędzie - KLIK.

Wednesday, March 5, 2025

Wyścig

W Tłusty Czwartek wspominałem historię karnawału, w tym wyścigi ulicami Rzymu - przypomnę - w poniedziałek przed Tłustym Czwartkiem biegli Żydzi.
Dzisiaj - Środa Popielcowa - naszło mnie wspomnienie książki czytanej wiele lat temu...


Wydawnictwo Czytelnik - 1957.

Ponieważ papież lubił karnawał więc wymyślił nadzwyczajną sztuczkę: niech Żydzi dostarczą jednego wyścigowca, żeby się wszyscy uśmieli.
Niech ten nieszczęsny wyścigowiec obiegnie w karnawale trzy razy dokoła miasta i niech sobie cwałuje na golasa, papież zaś wraz ze swoimi słoniami i damami będzie siedzieć na złotych stołkach i śmiać się na całe gardło.
Jak to się mówi: dla jednego zapusty, a dla drugiego galop na brzuch pusty. 

Zebrali się Żydzi na postną konferencję: kto będzie tym zamęczonym koniem?
Żydzi bywają rozmaici: jedni nawet na brzuchu mają karaty, a inni tylko bezpłatne łzy.
Na przykład ja leżę już na jedenastych drzazgach, a jakiś tam Rotszyld wcina teraz pewnie kozę.
W Rzymie również byli kupcy pierwszej gildii, i żebracy z cmentarza, co za kawałek chleba ronią wiadra łez nad każdym wyznaczonym grobem. 
Któż więc ma cwałować wokół miasta?
Ma się rozumieć, że nie rabin – to przecież mąż uczony i bez niego wszyscy zgłupieją; ma się rozumieć, że nie rzymski Rotszyld – któż, gdyby go zabrakło, będzie raz do roku karmił żebraków zlewkami z kuchni?
Każdy Żyd wysupływał złotą monetę, żeby tylko nie cwałować, dawali i biedacy, bo przecież warto sprzedać szabasowe lichtarze czy surdut albo nawet poduszkę, żeby tylko nie umrzeć na golasa przed zwariowanymi słoniami.
Ale się znalazł jeden nieszczęśliwy krawiec, który nie miał ani surduta, ani lichtarzy, ani puchowej poduszki, ani jedwabnego tałesu. On miał tylko żonę, sześcioro dzieci i odpowiednie zmartwienie, a tego nie da się wymienić na odpowiednia monetę.
Nazywał się ten krawiec, mam wrażenie, Lejzor (…)
Nadeszła chwila zapowiadanych wyścigów.
Papież przeżegnał się, wychylił jeszcze jedną ćwiartkę wina i wdrapał się na swój stołek, dokoła zaś porozsiadali się różni kapłani oraz ślicznotki z witrynami i po prostu różne malowane łobuzy.
Byli to ludzie nabożni, a z nimi sam papież – i dlatego oni wszędzie porozwieszali wizerunki waszego miłosiernego Boga. Wizerunki były zrobione ze złota, ze srebra, z brylantów za cały milion rubli, żeby wszyscy wiedzieli jacy oni hojni i jakiego mają luksusowego Boga.
Siedzi sobie papież cały w aksamitach, a nad nim olbrzymi krzyż wprost od jubilera, na krzyżu Chrystus – nie żeby tam pozłacany czy dęty, nie – z masywnego złota całkiem nadzwyczajnej próby. Coś pięknego!
Gdzież jednak, mówiąc nawiasem, ten ludzki wyścigowiec?
Przyprowadzono więc Lejzora, a za nim przyszła żona i cała szóstka dzieci i wszyscy oni okropnie krzyczeli.
Wszakże nawet małe dziecko rozumie, że nie można bez wytchnienia oblecieć trzy razy dokoła Rzymu, a niech się tylko przystanie, to natychmiast stajenni papieża zaczynają człowieka ćwiczyć batami. Czyli, że to jest tyle, co iść na pewną śmierć.
Lejzor zaczął ściągać ze sto razy łatane spodnie.
Papieża ze śmiechu aż rozbolał brzuch…
Widowisko było dość wesołe, bowiem taki nieszczęśnik w spodniach to już niezły kawał, bez spodni zaś – prawdziwie do rozpuku (…)
Lejzor siadł na kamieniu. Objął swe gołe kolana i jeszcze raz westchnął, ale tak westchnął, że wicher wionął przez calutki Rzym: to on się tak żegnał z życiem.
A potem to on naturalnie wstał i pobiegł truchtem jak stara szkapa (…)
Tak obleciał jeden raz dokoła Rzymu. Już z trudem unosił nogi i stajenni coraz częściej podcinali go biczami, tak że jego ciało spływało krwią. Ale wszak trzeba było obiec jeszcze dwa razy i Lejzor wiedział, że nie obiegnie (…)
Padł na ziemię i zaczął oczekiwać śmierci.
Wtedy właśnie zdarzył mu się ten bezwzględny przesąd.
 On raptem widzi, że drogą cwałuje nagi Żyd i że to wcale nie on, Lejzor, tylko jakiś inny Żyd.
Co znowu za kawały?
Przecież wszyscy Żydzi wykupili się od wyścigu.
Przygląda się więc Lejzor temu innemu Żydowi i dziwi się coraz mocniej: “Przecież on jest do mnie podobny, też skóra i kości i pot leje się gradem, i we krwi cały, i też bródka dygocze, że od razu widać: kaput.
Ale oczy to ma chyba nie moje i nos innego kształtu. Czyli że to nie ja tylko inny Żyd.
Więc ktoż by to mógł być?”…
I Lejzor go zapytuje: “Skąd się tu pan wziąłeś? Pan ma znajomą twarz, zdaje mi się, że już pana widziałem, ale ja przecież nie mogłem widzieć, bo ja nigdy nie wyjeżdżałem z Rzymu.
A może ja już umarłem i mnie się to tylko śni?
I dlaczego to pan cwałuje, kiedy powinienem biegać ja?"
Wtedy ten drugi Żyd mówi do Lejzora: “Nazywam się Jehoszua i pan mnie nie może znać, ponieważ ja już dawno umarłem, a pan jeszcze żyjesz.
Jednak się panu wydaje, że mnie pan zna, boś pan z pewnością widział moje wizerunki.
Oni mnie nazywają najśmieszniejszymi słowami, ale ja zaraz panu powiem, kto ja jestem: jestem biednym Żydem. Pan wprawdzie jesteś krawcem, a ja byłem cieślą, ale my się zrozumiemy.
Ja pragnąłem, aby na ziemi panowała całkowita prawda.
Któryż biedak nie pragnie tego?
Ja przecież wiedziałem, że rabin wypowiada mądre słowa i że Rotszyld zjada kaczkę, i że nie ma na ziemi ani sprawiedliwości, ani miłości, ani najzwyklejszego szczęścia (…)
Ja lubiłem, Lejzorze, gdy przygrzewało słońce i gdy śmiały się dzieci, i gdy wszystkim ludziom było dobrze, kiedy wszyscy pili wino, uśmiechali się do siebie, kiedy paliły się szabasowe świece, a na stole leżał rumiany bochen chleba.
Ale któryż nędzarz tego nie lubi?
Więc mnie wpierw, naturalnie, zabito, a teraz mi nie dają spokojnie leżeć w ziemi (…)
Ja sobie leżę w ziemi i nagle widzę tego rzymskiego papieża.
On śmieje się wraz z poprzebieranymi łotrami i obmyśla pańską wesołą śmierć, i cóż – wisi nad nim mój złoty wizerunek, a ja to widzę poprzez cmentarną ziemię.
Wtedy przybiegam tutaj i oto pan musisz umrzeć, bo ja marzyłem o całkowitym szczęściu.
Biada mi! Biada!
Oni powiadają, że jestem wszechmocny. Czy widziałeś pan kiedy biednego Żyda, który by wszystko mógł?
Toż gdybym mógł tylko połowę wszystkiego, toż czyżbym nie wykrzyknął: “Dość”!
Czyż Rotszyld zjadałby wtedy wszystkie kaczki, czy papież siedziałby na złotym stołku, a pan biegałby dokoła Rzymu?
Ja mogę tylko nie mieć chwili spokoju. Ja mogę tylko w dzień i w nocy biec krwawym cieniem, tak jak biegł dzisiaj pan”.
Wówczas Lejzor uniósł się i uściskał tamtego Żyda: “Ja pana żałuję, cieślo Jehoszua, ja przecież już teraz wiem, co to znaczy biegać.
Ale ja panu jedno powiem: dzisiaj może pan odpocząć, dzisiaj może pan spokojnie leżeć w swoim grobie. Po cóż mamy biegać we dwójkę?
Dzisiaj biegam ja za pana i za siebie."
Ale martwy Żyd tak odpowiedział Lejzorowi: “Nie, pan jeszcze może żyć, pan masz sześcioro dzieci, to nie żarty. Wydaje mi się, że nam uda się ich podejść. Nie będą się przyglądali naszym nosom, a z daleka jesteśmy do siebie podobni.
Więc niechże pan sobie leży w tej głębokiej rozpadlinie, a ja tymczasem obiegnę dwa razy dokoła Rzymu. Niech się pan ze mną nie kłóci: przecież ja i tak będę musiał zaraz gdzieś pędzić, jak nie tu, to w jakimś innym mieście, ponieważ oni z pewnością teraz znów kogoś zabijają i wymawiają przy tym moje imię, żebym ja tylko nie mógł spokojnie leżeć".
 Rzekłszy to popędził wokół miasta i stajenni siekli go batami, i kpiły z niego wszystkie bezwstydne słonie...

Ilya Ehrenburg -  Paryż, kwiecień-październik 1927.

Powrót do faktów - jak wspomniałem w Czwartkowym wpisie, w wyścigu ulicami Rzymu (dystans poniżej 2 km) brały udział różne grupy ludzi tak że nie była to specyficznie antysemicka impreza, dopiero zachowanie publiczności zaostrzyło atmosferę. W 1547 roku żydowski biegacz zmarł podczas biegu i Żydzi przestali brać w nim udział, ale nadal musieli brać udział w karnawałowych imprezach co dawało okazję do antysemickich wybryków. Od 1668 roku Żydzi nie musieli brać udziału w karnawałowych imprezach, zamiast tego płacili dodatkowy podatek.

Ilia Ehrenburg - bardzo kontrowersyjna postać, książka - Przygody Lejzorka Rojtszwańca - jest prawie nieznana na świecie, ale mnie się bardzo podobała.

P.S1. Fakty na temat biegu Żydów w Rzymie - KLIK.
P.S2. Ilja Ehrenburg - KLIK.

Sunday, March 2, 2025

Jesień

Zgodnie z australijskimi przepisami już mamy drugi dzień jesieni.

Spytałem drzew...


 Potaknęły gałęziami.

Zajrzałem do sklepu z farbami...

Są gotowi do malowania liści.

Spojrzałem na słońce - prawie 7 rano a za oknem CIEMNO.
To przez ten letni czas - od wschodu słońca do południa zaledwie 5 godzin, a potem 8 godzin do zachodu słońca.
A przecież, jak sama nazwa wskazuje, południe powinno być w połowie dnia!

Dzisiaj niedziela - początek był jesienny, chmury, pojedyńcze krople deszczu.
Po przebudzeniu spróbowałem Wordle - dzisiejsze słowo = DEITY = bóstwo.
Pomaszerowałem więc do kościoła przelotową ulicą, a tam...

Wyjazd zamknięty, to chyba tłumaczy dlaczego w kościele było więcej niż zwykle osób.

Jednak mój umysł od kilku dni jest nastawiony na inną częstotliwość.
To za sprawą radia ABC/Classic, które przygotowuje słuchaczy do nadchodzącej 150. rocznicy urodzin Maurice Ravela (7 marca 1875).
Jadąc w piątek samochodem trafiłem bardzo dobrze - suita baletowa La Valse.
Jako wprowadzenie ABC puściło walc J. Straussa - Nad pięknym modrym Dunajem.
Po doświadczeniach I Wojny Światowej M. Ravel zapewne zrewidował swój stosunek do austriackiej tradycji i słychać to w jego utworze - KLIK.

Mnie jednak naszły inne myśli...
M. Ravel skomponował La Valse w Wiedniu, podczas wizyty u Almy Mahler, pierwsze wykonanie (wersja fortepianowa) odbyło się w Paryżu, w salonie Misi Sert i właśnie o niej sobie pomyślałem.
Maria Zofia Olga Zenajda Godebska była córką Cypriana Godebskiego, rzeźbiarza, autora pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.
Matką Marii była Zofia Servais, córka belgijskiego wiolonczelisty.
W okresie przez urodzeniem Misi, Cyprian Godebski przebywał w Rosji gdzie pracował nad rzeźbą zamówioną przez cara. Do Zofii dochodziły sygnały, że jej mąż ma tam kochankę, postanowiła to sprawdzić. Plotki były prawdziwe, ale to sprawa drugorzędna - Zofia wkrótce po przyjeździe do Carskiego Sioła urodziła córkę i zmarła. Ojciec dziewczynki załatwił jej mamkę i wysłał to teściów do Belgii. 
Dziecko wykazywało talent muzyczny i jej dziadek zapewnił jej świetne warunki rozwoju... ale właśnie wtedy przypomniał sobie o Misi jej ojciec, zabrał ją od dziadków i wysłał do szkoły prowadzonej przez zakonnice.
Na szczęście Misia była już wprowadzona w muzyczny świat, po zakończeniu szkoły usamodzielniła się, występowała jako pianistka w Londynie i Paryżu i tam zakochał się w niej Tadeusz Natanson członek bardzo zamożnej rodziny o żydowskich korzeniach
To nazwisko pamiętam z lat powojennych, rodzina Natanson prowadziła w Polsce wydawnictwo, czytałem wydane przez nich książki
Pobrali się (1893), T. Natanson wprowadził Misię w paryski świat kultury, jednocześnie prowadził wydawnictwo promujące nowości kultury.
Wydawnictwo wpadło w kłopoty i Tadeusz N.... sprzedał swoją żonę Alfredowi Edwards, niezwykle bogatemu magnatowi prasowemu - ślub odbył się w 1905 roku (rozwiedli się 4 lata później).
Nie wiem jakie były warunki finansowe rozwodu, ale Misia nadal prowadziła salon - centrum kulturalne Paryża, finansowała ryzykowne projekty artystyczne - balet Święto Wiosny (Diagilew, Strawiński, Niżyński), zapłaciła nawet za pogrzeb S. Diagilewa.

W 1920 roku Misia wyszła za mąż za hiszpańskiego muralistę Joseph Maria Sert.
J.M. Sert wsławił się wykonaniem muralu American Progress w Nowym Jorku, mural ten został pierwotnie wykonany na zlecenie N. Rockefellera przez słynnego meksykańskiego muralistę Diego Rivera, który umieścił na nim W. Lenina.  Gdy N. Rockefeller się o tym dowiedział, kazał mural zlikwidować, 4 lata później J.M. Sert załatał tę dziurę.
Jakoś przypomina mi to najnowsze ruchy D. Trumpa.

Przepraszam - okropnie rozpisałem się - dla relaksu posłucham koncert fortepianowego M. Ravela - KLIK.

P.S1. Maurice Ravel - Wikipedia.
P.S2. M. Ravel - La Valse - Wikipedia.
P.S3. Misia Sert - Wikipedia.
P.S4. Przy wyjściu z kościoła zauważyłem przypomnienie nadchodzącej Środy Popielcowej - zeszłoroczne palmy zmienią się w popiół...