Saturday, December 31, 2016

Przestępna sekunda

Większość ludzi w Polsce, w Europie, smacznie sobie śpi regenerując siły na ostatni dzień roku. I słusznie. Siły będą potrzebne gdyż ten wieczór sylwestrowy będzie o sekundę dłuższy - KLIK.

W Polsce będzie 1 w nocy, w Londynie, a dokładniej w Królewskim Obserwatorium w Greenwich, będzie północ i nastąpi przesunięcie czasu astronomicznego (UTC) o 1 sekundę - zegar pokaże czas 23:59:59 poczym pokaże 23:59:60 a następnie 0:00:00 - Nowy Rok!

U mnie wydarzy się to dopiero o 11 rano 1 stycznia 2017. Będę wtedy najprawdopodobniej w kościele. A zatem msza będzie dłuższa! Czy to jakaś prognoza na Nowy Rok?

Życzę sił i radości w tę dłuuugą noc!

Thursday, December 29, 2016

A noc polarna duszna jest i parna

Wczoraj, po zachodzie słońca, termometr wskazywał 37C. W ciągu nocy temperatura nie spadła poniżej 26C. Do tego spora wilgotność, to ostatnie to w Melbourne rzadkość.

Dzisiaj równie tropikalny dzień. W radio i telewizji radzili starszym osobom pozostać w domu. Mnie nie musieli nawet radzić. Po porannym załatwieniu kilku spraw w okolicy miałem dość. Pozostały wspomnienia z wczorajszego wieczoru - widoki z dachu apartamentowca, do którego wprowadzili się nasi znajomi...





Tutaj tytułowa piosenka - KLIK. I jeszcze jedna na ten sam temat - KLIK.

Tuesday, December 27, 2016

Co ludzkie ludziom

Tytuł wpisu to dodatek do tego co powiedział kiedyś Jezus: ...oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu, to co boskie.
Wspominając cesarskie Jezus miał na myśli podatki. Ja do niczyich podatków się nie wtrącam, tym razem mam na myśli kończące się Święta.
Dzisiaj - wtorek, 27 grudnia - a w Australii Święta trwają nadal. Logika jest nie do zbicia - skoro Boże Narodzenie, które jest świętem państwowym, wypadło w niedzielę, to nie liczy się jako dzień wolny od pracy i musi być zrekompensowane. A więc dzisiaj jest rekompensata.
Niektóre święta "cywilne" jak święto pracy czy urodziny królowej świętowane są zawsze w poniedziałki. Wielkanoc to przebiegłe święto - oficjalnie wypada zawsze w niedzielę więc nie można nic utargować, ale i tak mamy wolne w Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny.

Przejechałem się na rowerze po okolicy sprawdzić jak ludzie świętują. Atmosfera senna, mniej samochodów na ulicach, nasze lokalne sklepiki pozamykane, ale duży supersam Woolworthsa już nie. Na parkingu pełno samochodów. Podobnie na parkingu przed gymem. Za to na ścieżce rowerowej pusto.
Co gorsze, to nie widziałem zbyt wielu osób z pieskiem czy z dzieckiem.

Sunday, December 25, 2016

Niedzielne czytanie - Święta

Gospodarz własnoręcznie zawiesił ogromną gałąź jemioły na samym środku sufitu, co było powodem mnóstwa scen, zamieszania i walk. Wśród powszechnego gwaru i toku pan Pickwick z galanterią, która by przyniosła zaszczyt potomkowi pani Tollingtower, ujął starą damę za rękę, podprowadził pod mistyczną gałąź i ucałował z wielkim ugrzecznieniem i uszanowaniem. Stara dama poddała się temu aktowi grzeczności z całą godnością odpowiadającą tak uroczystemu obrzędowi. Ale młode panny nie były tak głęboko przejęte przesądnym uszanowaniem dla starego zwyczaju, może też wyobrażały sobie, iż smak pocałunku podnosi to, że nie łatwo go otrzymać; krzyczały więc, wyrywały się, kryły się po kątach, groziły i błagały, jednym słowem robiły wszystko, tylko nie uciekały z kuchni, aż do chwili, w której nawet najbardziej przedsiębiorczy gentlemeni omal nie zaniechali przedsięwzięcia. Wtedy nagle damy spostrzegły, iż bezużuteczny był dalszy opór i dobrowolnie pozwoliły się pocałować. Pan Winkle pocałował młodą czarnooką pannę, pan Snodgrass pannę Emilię. Ubodzy krewni ucałowali każdego nie wyłączając najbrzydszych panien, które w powszechnym zamieszaniu mimowolnie same wchodziły pod jemiołę...
... pan Pickwick z zawiązanymi chustką oczami rzucać się począł na ściany, meble i wszelkie sprzęty, zgłębiając z wielkim wdziękiem wszystkie tajemnice ślepej babki aż do chwili, kiedy złowił jednego z ubogich krewnych. Wtedy zajął się wyłącznie uciekaniem od ślepej babki, co wykonywał ze zwinnością wywołującą oklaski całego towarzystwa.
Ubodzy krewni łapali tych, którzy, jak im się wydawało, tego właśnie pragnęli, i pozwolili łapać siebie tym, którzy za długo byli ślepą babką.


Charles Dickens - Klub Pickwicka - tłumaczył W. Górski


Pod choinkę składam moim czytelni(cz)kom poniższy prezent - razem z domkiem...


Wesołych Świąt!!!

Wednesday, December 21, 2016

Przed Świętami


Jeszcze tylko 3 dni.
Wczoraj zakończyliśmy akcję paczek żywnościowych dla osób, które regularnie zwracały się o pomoc do  naszego Stowarzyszenia (św Wincentego) w kończącym się roku roku.
Organizujemy to trochę w stylu loterii.
Drukujemy wiele karteczek, na każdej jeden artykuł żywnościowy z podaną ceną. Tych artykułów było w tym roku osiem (puszka groszku, puszka fasolki szparagowej, puszka szynki, minced pies, pudding, fruitcake, butelka napoju, galaretka).
Poniżej zdjęcia anglosaskich rarytasów  - brrrrr...



Trzy tygodnie temu, podczas mszy, puściliśmy w ruch tacę z tymi karteczkami. To jest ta sama taca, na którą zbiera się datki podczas mszy więc parafianie mają odmianę - zamiast ciągle dawać możecie wreszcie coś wziąć z tacy. Wiele osób bierze po kilka karteczek.

Wynik jak zawsze imponujący...



Na zdjęciu po lewej widać jakieś towary na podłodze - to torby z 5 kg ziemniaków i 3 kg marchwi.
Paczkujemy towary jak na taśmie - 34 torby...

Do tego dla każdego osobna torba z ziemniakami i marchwią, plus torba z tubami pasty do zębów i szczoteczkami. Razem pewnie ponad 25 kg towaru.
Organizujemy 5 zespołów dwuosobowych i w drogę. Ja wybrałem aż 9 adresów gdyż są zgrupowane w niewielkiej odległości od siebie. Nareszcie widzimy sporo uśmiechniętych twarzy - oby te uśmiechy dotrwały do Świąt.

Natomiast w normalnym życiu...
Pielęgniarz, który brał ode mnie krew podczas rutynowego badania, Chińczyk, grzecznościowo spytał jak spędzam Święta. Automatycznie wyjaśniłem, że w naszej, polskiej, tradycji zasiadamy wspólnie do stołu już w Wigilię. Automatycznie, gdyż przecież powinienem był sobie zdać sobie sprawę, że on nie ma pojęcia co to znaczy Wigilia, nie jestem pewiem czy zna pochodzenie słowa Christmas. Zresztą pewnie woli skrót Xmas. Przyznam się, że ja też wolę - zdecydowanie w odniesieniu do ogłupiającej kampanii zakupów.
A jak ty spędzasz święta? - pytam. Uśmiecha się - wyjeżdżam sam na ryby. A żona oczywiście szykuje się na Boxing Day Sales - dodaje.
To szał zakupów w drugi dzień Świąt. Ludzie ustawiają się przed sklepami już o 3 rano.
Dzisiaj taka sama rozmowa z fryzjerką - Chinka z Tajwanu. Młoda, niemężatka, wybiera się z koleżankami na Boxing Day sale.

Tak, to jest zdecydowanie Xmas.

Sunday, December 18, 2016

Niedzielne czytanie - Mała kronika Magdaleny Bach

Uznając, że Sebastian jest dużo mądrzejszy niż ja, rozumiałam, że jego głęboki szacunek do koronowanych głów i tych postawionych przez Opatrzność Bożą ponad nami musi być słuszny, lecz w sercu czułam, że jest on większy od wszystkich koronowanych głów, że to on jest królem, królem nie tylko muzyków, ale wszystkich ludzi, że w samej rzeczy to właśnie książęta powinni odkrywać głowy w jego obecności, powinni całować jego ręce, ktore czyniły muzykę godną raczej Dworów Niebiańskich niż tych saksońskich.
Powiedziałam coś w tym tonie, kiedyś, kiedy byłam rozdrażniona, bo książe trzymał go długo w oczekiwaniu na audiencję, ale - co zdarzało się bardzo rzadko - był bardzo na mnie zagniewany za to co powiedziałam. Uważał, że dziedziczny Wielki Książe ma dziedziczne prawo trzymać go w oczekiwaniu... że podstawy społeczeństwa i cywilizacji spoczywają na porządku i boskim prawie władców do sprawowania władzy.

Esther Meynell - The little chronicle of Magdalena Bach - London 1925 - KLIK.

Anna Magdalena Bach nie napisała Małej Kroniki, wymyśliła ją Esther Meynell w 1925 roku. W książce zebrała bardzo dużo informacji na temat Jana Sebastiana Bacha i zredagowała je w formie wspomnień jego żony.
Według mnie zrobiła to bardzo dobrze. Książkę czyta się podobnie jak słucha się muzyki Bacha. Tytuł książki to oczywiście parafraza tytułu Little Notebook of Anna Magdalena Bach - napisany przez Bacha zbiór łatwych utworów fortepianowych.

Tylko te pierwsze słowa - "uznając, że Sebastian jest dużo mądrzejszy niż ja". Podporządkowanie kobiety mężczyźnie. Kompozycyjnie jest to dobrze zgrane w wielką osobowością kompozytora, który jednocześnie uznawał autorytet osób stojących wyżej od niego na szczeblach władzy.

Ale oczywiście moje zdanie, zdanie mężczyzny, nie jest miarodajne. Na internecie napotkałem tylko opinie czytelniczek i oczywiście wszystkie były lekko negatywne.

Po pierwsze, ku mojemu zaskoczeniu, książka została kilka lat temu wznowiona. Ku zaskoczeniu właśnie ze względu na ten kobiecy dylemat. Mój egzemplarz pochodzi z oryginalnego nakładu z 1925 roku. W tamtych latach książka cieszyła sie dużą popularnością. W Niemczech sprzedano od reki 30,000 egzemplarzy. Ale teraz?
Po drugie, jedna ze współczesnych nam recenzentek zauważyła z pewnym przekąsem, że chyba panuje moda na pisanie książek o partnerkach sławnych mężczyzn. Jako jeden z przykładów podała książkę Mrs Engels, o której pisałem tutaj w październiku. No proszę - okazuje się, że nadążam za modami literackimi.
Po trzecie - recenzentka żali się, że z książki nie dowiedziała się niczego o życiu Anny Magdaleny Bach (podobnie jak z książki o pani Engels nie dowiedziała się niczego o życiu Lizzie Burns).
Oczywiście, że się nie dowiedziała, bo żadne informacje o tym życiu nie zostały zachowane. Wyczuwam w tym lekką pretensję do autorki - no to trzeba było wymyślić.
Po czwarte - najważniejsze i najbardziej oczywiste - recenzentkę nudzi (pewnie raczej drażni) to dobrowolne podporządkowanie.

Rozumiem to, ale nie podzielam. Oczywiście ja podporządkowuje się tylko muzyce.

Tutaj menuet z Zeszytu Muzycznego Anny Magdaleny Bach - KLIK.
Dla mnie dodatkowo miły gdyż był pierwszy utwór J.S.Bacha, którego nauczyłem się grać jakieś 25 lat temu, gdy, już całkiem dorosły, zacząłem uczyć się grać na pianinie.

Poniżej strona tytułowa wspomnianego wyżej Zeszytu...

Public Domain, Link

PS. Wszystko co wiemy o Annie Magdalenie Bach jest tutaj - KLIK.

Saturday, December 17, 2016

Protest po australijsku

Nareszcie i w Australii mamy protest społeczny. I to jaki...


Australijski Parlament jest skonstruowany w ten sposób, że część dachu jest trawnikiem, z którego obywatele mogą korzystać w dowolny sposób.
Niektórzy widzą w tym symbol - ludzie nad głowami polityków.
Jednak ta swoboda ma być ograniczona. Rząd uchwalił plan lepszego zabezpieczenie Parlamentu, w tym płot ograniczający dostęp do trawnika. Stąd protest.

Thursday, December 15, 2016

Strzeż się wizytując potrzebujących pomocy

We wtorek pisałem o niebezpieczeństwach kontaktu z pracownikami socjalnymi, dzisiaj napiszę o niebezpieczeństwach wizytacji nieznanych osób.

Po pierwsze nasze Stowarzyszenie (św Wincentego) przygotowało instrukcję na ten temat...


poniżej końcowy fragment instrukcji...


Istotne punkty instrukcji...
- masz włączony telefon i ustawione numery do wzywania pomocy,
- parkuj samochód blisko domu klienta, w miejcu gdzie nie może być zablokowany,
- miej przy sobie tylko to co potrzebne - telefon, notatnik, vouchery na żywność,
- sprawdź czy brama posesji się nie zatrzaskuje,
- przed wejściem rozejrzyj się, posłuchaj, czy nie ma czegoś podejrzanego.

Na marginesie wspomnę, że każda z osób wizytujących musi mieć "police clearance" czyli akceptację policji oraz legitymację upowazniającą do kontaktu z dziećmi.

Jak to wygląda w praktyce?
Wspomnę 3 interesujące przypadki.
- młoda, atrakcyna dziewczyna. Brama zamknięta, za bramą warczy wielki pies. Telefonujemy anonsując swoją obecność. Dziewczyna trzyma psa, otwiera bramę, wyjaśnia, że pies jest konieczny gdyż często nachodzą ją agresywni mężczyźni. Wchodzimy do sporego domu, porządek, dziewczyna relacjonuje swoje potrzeby, nagle w drzwiach pokoju staje dwóch młodych, mocno potatuowanych ludzi. Dziewczyna coś im szepce, znikają. Wysłuchujemy jej relacji, dajemy vouchery, wszystko w porządku.

- pani w średnim wieku - Wendy - jej 14-letnia córka właśnie urodziła dziecko i przebywa w ośrodku opieki nad młodymi matkami. Nasza klientka znalazła partnera i przeprowadziła sie do niego, niestety po 2 miesiącach partner ją wyrzucił, na dodatek zatrzymał jej meble. Na razie mieszka u znajomej, również naszej klientki. Ustalamy godzinę wizytacji.
Podjeżdżamy, w domu ciemno i głucho. Dzwonię do drzwi, słyszę kroki, drzwi otwiera chwiejący się na nogach mężczyzna.
- Czy mogę rozmawiać z Wendy?
Mężczyzna coś bełkoce. W korytarzu pojawia się jego kolega - Wendy nie ma - mówi.
Dzwonię do Wendy, nie odbiera. Mężczyzna widzi paczkę z żywnością
- Paczkę możecie zostawić.
- Poczekamy 15 minut, może przyjedzie.
Nie przyjechała. Nie zostawiliśmy paczki. Gdy zadzwoniłem następnego dnia i zapytałem kim byli ci mężczyźni, przerwała połączenie. Od tego czasu, kilka miesięcy temu, nie prosiła o pomoc.

- ostatni poniedziałek. Dzwonię na podany numer telefonu. Okazuje się, że to nie osoba prosząca o pomoc, lecz jego opiekun. Wyjaśnia, że nasz klient nie ma telefonu gdyż żeby kupić SIM-kartę trzeba mieć dokument tożsamości ze zdjęciem, a nasz klient (około 60 lat) takiego dokumentu nie posiada. Ustalamy czas spotkania gdy zarówno klient jak i jego opiekun będą pod podanym adresem.
Tu popełniam poważne wykroczenie - obowiązuje absolutna zasada: nie wolno wizytować samotnie. Ale to jest poniedziałek rano, wszyscy moi koledzy i koleżanki są zajęci - pojadę sam, przecież tam będzie jeszcze ten opiekun.
Wchodzę - w środku dwóch mężczyzn - trudno zgadnąć, który z nich jest opiekunem... To znaczy, nie trudno - ten potężniejszy i bardziej wytatuowany. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest żaden formalnie wyznaczony przez opiekę socjalną opiekun tylko po prostu kolega, kumpel. Zaczynamy rozmowę gdy otwierają się drzwi od ogrodu i wchodzi jeszcze dwóch "opiekunów".
Sprawa jest przedziwna - nasz klient mieszkał latami z mężczyzną, który go maltretował. Trochę mieszkał u swoich kolegów, wreszcie zamieszkał tutaj z jakimś innym mężczyzną. Ten, który go maltretował trafił na dłuższy okres do więzienia, ten, z którym tutaj mieszkał - zmarł. Problem w tym, że nasz klient nie ma żadnych mebli, te które są w tym domu należą do tego pana, który jest w więzieniu, ale lada dzień jego matka je zabierze. Notuję pilnie, daję vouchery na żywność, jesli chodzi o zakup mebli, pralki, lodówki, to muszę porozumieć się z zespołem.
Porozumiewam się. Zasadniczo nie interesuje nas czyje meble, kto umarł, kto w więzienu - potrzeba pomocy jest oczywista, ale... czy nasz klient na pewno mieszka tu legalnie?
Jak to sprawdzić? Koledzy z zespołu uprzedzają mnie, że w instytucji administrującej lokale socjalne obowiązuje zakaz udzielania tego typu informacji. Próbuję i jednak udaje się.
Meble i wyposażenie zostaną dostarczone jeszcze przed Świętami.

Wednesday, December 14, 2016

Strzeż się opiekunów

Wspominałem już pewnie, że działam w Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo.
Najciekawszym z naszych zajęć są wizytacje u osób potrzebujacych pomocy.
Poza kilkoma wyjątkami są to smutne przypadki - niepełnosprawni, bezrobotni, samotne matki. W większości przypadków nie widzimy dla tych osób szans stanięcia na własne nogi. Co gorsze, ich dzieci rzadko mają widoki na wyrwanie się z dołów społecznych.

Ostatnio trafają się coraz częściej przypadki wizyt u uchodźców.

Tu wyjaśnienie - uchodźcy to w Australii nic nowego. Kryzys na Bliskim Wschodzie też nie. Przedtem byli uchodźcy z Wietnamu, Somalii, Sudanu, Iranu, Afganistanu - polityczna mapa świata.

Uchodźcy kierowani są do naszego Stowarzyszenia przez państwowe organizacje. W zeszłym tygodniu moi koledzy wizytowali sporą rodzinę - afgańsko-egipskie małżeństwo z trójką małych dzieci. Właśnie wprowadzili się do administrowanego przez instytucję państwową mieszkania i brakowało im trochę mebli -
Sofa - mają dwie sofy dwuosobowe, ale pracownik socjalny doradził im, że potrzebują sofy 3-osobowej, stolik pod telewizor - mają taki stolik, ale pracownik społeczny zwrócił uwagę, że jest niski więc ze względu na małe dzieci powinni wymienić na wyższy. Do tego suszarka odzieży.

Wczoraj mieliśmy zebranie naszego zespołu, wysłuchaliśmy tego raportu i załamaliśmy ręce. Nasze Stowarzyszenie jest bardzo skromną organizacją, bazę finansową stanowią dotacje szarych ludzi, nasi klienci nie są zbyt wybredni. Do czasu.
Do czasu póki nie przewrócą im w głowie pracownicy socjalni. Jestem przekonany, że to afgańsko-egipskie małżeństwo nie ma przesadnych wymagań, chcą zaskoczyć w tryby australijskiego życia i są chyba przygotowani na to, że początki nie są łatwe.
I wtedy pojawia się pracownik socjalny, który odbył dziesiątki szkoleń na temat bezpieczeństwa w domu i w rodzinie o każdej porze dnia i nocy.

Trójka małych dzieci potrzebuje 3-osobowej sofy? Telewizor niebezpieczny? Z tym akurat się zgadzam - dzieci nie powinny oglądać telewizji. Ale stolik na niski? Kolega zauważył, że wysokich stolików nie ma bo przecież te telewizory mają bardzo duże ekrany.

Suszarka odzieży - nigdy nie miałem, mało tego nie ma jej również rodzina mojego syna mająca czwórkę dzieci.
W mieszkaniu tych ludzi jest duży, skierowany na zachód, balkon. Teraz pranie wyschnie tam w niecałą godzinę.

Może powinienem poprosić takiego pracowika socjalnego o wizytę w naszym domu - wtedy dopiero okaże się jakie my mamy potrzeby.

Najgorsze według mnie jest to, że jak wspomniałem - ci uchodźcy zapewne  nie mają wygórowanych potrzeb, ale dzięki radom pracownika socjalnego ich nabiorą i potem trudno będzie im wyzwolić się z zależności od pomocy społecznej.

Nasz zespół był tego samego zdania i zdecydowaliśmy się nie załatwiać żadnych mebli a jeśli chodzi o suszarkę to rozpatrzyć sprawę na jesieni czyli w kwietniu.

Sunday, December 11, 2016

Niedzielne czytanie - łacina

Pater noster, qui es in caelis,
sanctificetur nomen tuum,
adveniat regnum tuum,
fiat voluntas tua,
sicut in caelo, et in terra.
Panem nostrum supersubstantialem da nobis hodie;
et dimitte nobis debita nostra,
sicut et nos dimittimus debitoribus nostris;
et ne inducas nos in tentationem;
sed libera nos a Malo.

Na początek wieczorne zdjęcie z naszego zrekonstruowanego kościoła...



Tekst na początku wpisu to podstawowa modlitwa chrześcijaństwa - Ojcze Nasz.

Teraz mamy adwent, czas oczekiwania. Mnie napomiast zebrało się na wspomnienia. Wspomnienia łacińskiej liturgii. Przypomnę więc dowcip, jaki opowiadała mi moja Ciocia, zakonnica.

Któregoś dnia zgłosiła się do papieża delegacja koncernu Coca-Cola. Ojcze Święty mamy propozycję: frazę - chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj - zmienić na: chleba naszego powszedniego i coca-coli daj nam dzisiaj. Jesteśmy skłonni zapłacić za to dowolną kwotę.
Papież oburzył się ogromnie - toż to jest modlitwa przekazana nam osobiście przez Jezusa. Jak panowie w ogóle śmiecie przychodzić do mnie z taką propozycją.
Pokiwali sceptycznie głowami. No tak, my jesteśmy Amerykanami, dla Włochów Ojciec Święty nie był taki ostry.
Papież zdumial się - dla jakich Włochów?

No tych z Turynu - proszę zobaczyć pierwsze słowo w czwartej linii łacińskiego tekstu.

Tuesday, December 6, 2016

Dotyk raju

Jako podkład muzyczny proponuję piosenkę - Touch of Paradise - KLIK.

W ostatnich dniach odwiedziłem kilkoro naszych parafian, którzy od dłuższego czasu nie kontaktowali się z biurem parafialnym. Jak można było przewidzieć niektórzy z nich przeprowadzili się do domów opieki nad starszymi osobami. Odwiedziłem ich w tych domach.

Wrażenia były mieszane. Z jednej strony odniosłem wrażenie, że pensjonariusze traktowani są fachowo, życzliwie i troskliwie. Duża w tym zasługa personelu rodem z Filipin, Indonezji, Tajlandii. Z drugiej strony smutny ten koniec życia. Osoby, które odwiedziłem miały w okolicach 90 lat i bardzo trudno było mi się z nimi skontaktować. Może znajdę w parafii ich byłych sasiadów i poproszę ich o odwiedziny.
Popatrzyłem chwilę na salę rekreacyjną. Kilkanaście osób przed telewizorem. Większość przysypia. Co pewien czas zarządzane jest kilka minut ćwiczeń. Dla wielu osób samo wstanie z krzesła jest jednym ćwiczeniem, jakie mogą wykonać. Dobre i to.
Oczywiście w takich domach prowadzi się liczne programy rekreacyjne stosowne do kondycji pensjonariuszy. W którymś jednak momencie kondycja pozwala tylko na półświadomą egzystencję.

Informacja o wspomaganych  przez rząd programach opieki nad starszymi osobami tutaj - KLIK.
Wydaje mi się, że to są bardzo dobre programy, ale wolałbym nie musieć z nich korzystać.

Najlepsze z tego wszystkiego to piosenka.

Sunday, December 4, 2016

Niedzielne czytanie - w nowym kościele

Nasz kościół prafialny pod wezwaniem św Benedykta jest niezbyt stary i architektonicznie bardzo nieciekawy. Mimo średniego wieku wymagał kapitanego remontu i zdecydowano, że przy tej okazji dokona się jego gruntownej rekonstrukcji.

Tak wygląda dzisiaj...


Ten budynek po lewej to jest szkoła, Kościół po prawej.
Nie wygląda to wcale na kościół. W samej rzeczy początkowo miał to być budynek administracyjny. Z frontu, od ulicy, wygląda jak stacja benzynowa. A to jednak kościół.

Najwięcej modyfikacji dokonano w środku...


Stary kościół był "szerszy niż dłuższy" co jest obecnie dość popularne gdyż wierni są dłuższym frontem do ołtarza. Było więc dla mnie zaskoczeniem, że zmieniono orientację, ale ja tak wolę.

Nie zamierzam jednak pisać o architekturze kościoła tylko o pieniądzach.
Rekonstrukcja kosztowała dużo i teraz trzeba spłacać długi. Było to okazją do przeglądu rejestru parafian.
Okazuje się, że w naszej dzielnicy mieszka około 30,000 ludzi. Według ostatniego spisu ludności 13,500 zadeklarowało się jako katolicy. W dzielnicy jest kilka katolickich parafii, w naszej parafialnej bazie danych zarejestrowanych jest około 700 rodzin. Z tego tylko około 220 rodzin zadeklarowało kwotę regularnej dotacji, która jest ściągana z rachunku bankowego albo karty kredytowej. To jest jedyne na co parafia może na pewno liczyć - 220 rodzin.
Oczywiście na msze przychodzi znacznie więcej  osób i większość daje na tacę, tyle że to nie jest pewne. Istotne, że najpopularniejsza jest wieczorna msza dla młodzieży. Wtedy kościół jest wypełniony, sporo osób przyjeżdża z innych dzielnic. Młodzież miała istotny wpływ na obecny kształt kościoła. Nie chodzi oczywiście o orientację głównej nawy tylko o sporą przestrzeń na spotkania towarzystkie po mszy.
Oczywiście młodzi dają na tacę dość kapryśnie. Nie pozostaje więc nic innego tylko zwiększyć naszą regularną dotację i liczyć na to, że ci młodzi gdy dorosną nadal tu pozostaną.

Wednesday, November 30, 2016

Chory na ubezpieczenie




Powyżej informacja/reklama w oknie mojego lokalnego optometry - koniec roku, wykorzystaj limity ubezpieczenia zanim ci przepadną.
Uwaga: słownik tłumaczy termin optometrist na okulista. Nie jest to całkiem poprawne, okulista to ophtalmologist - różnica wyjasniona tutaj - KLIK.
W tym roku korzystałem z usług tej placówki więc dostałem od niej list wyliczający dokładnie z jakich to usług mogę skorzystać i ile na tym zaoszczędzę.
Zaoszczędzę? Przecież te usługi nie są mi w ogóle potrzebne.

Kilka słów na temat systemu ubezpieczeń zdrowotnych w Australii. Każda osoba posiadająca prawo stałego pobytu w Australii ma bezpłatne ubezpieczenie zdrowotne - Medicare. Ubezpieczenie zapewnia bezpłatną opiekę lekarską (wyłączając dentystę) i zniżkę na leki.

Opisywany powyżej przypadek dotyczy ubezpieczenia prywatnego. Jego głównym elementem jest pokrycie kosztów pobytu i procedur w szpitalu prywatnym. Prócz tego może obejmować dodatkowe usługi jak dentysta, fizjoterapeuta czy optometra. W każdym przypadku podana jest kwota refundacji za wizytę i limit roczny. To właśnie na to polował mój optometrysta. Byłem u niego na kontroli wzroku w lipcu. Ustaliliśmy, że nie ma potrzeby spotykać się częściej niz raz na rok. A jednak przysłał powiadomienie / przypomnienie.
Co roku podnosi się ogólny krzyk z powodu podwyżki stawek prywatnych ubezpieczeń medycznych. Rzeczywiście są wysokie, ale z drugiej strony przecież istotą funkcjonowania każdego systemu ubezpieczeniowego jest założenie, że więszość klientów z niego NIE skorzysta. Jeśli skorzystają wszyscy, to oczywiste jest, że koszty ubezpieczenia będą wyższe niż koszty leczenia prywatnego.

Sunday, November 27, 2016

Niedzielne czytanie - dla ateistów

Regulanie uczestniczę w niedzielnej mszy. Przychodzę na nią nawet nieco wcześniej. Rozglądam się po kościele czy wszystko w porządku.
Nieszczególnie. Chciałoby się sparafrazować - duch chętny, ale materia niesforna. Wiatr rorzuca ulotki ze stołu, odczepiło się ogłoszenie wywieszone na tablicy.
Pojawiaja się pierwsi parafianie - miło ich przywitać i wręczyć biuletyn parafialny na dzisiejszą niedzielę.
Pojawiają się osoby odpowiedzialne - Lucia - pani prowadząca sklepik z dewocjonaliami - pomagam jej rozłożyć towary. Carol - pani dbająca o porządek wokół ołtarza - upewnia się, że pomogę jej posprzątać po mszy.
Lecę do drzwi - cała masa ludzi - razem z panią Hsiew witamy ich i wręczamy biuletyn parafialny.
Ocho, już dzwonią, zaczynaja grać organy - pora na mszę.

Ceremoniał, taki sam jak daleko sięgam pamięcią. No może nie całkiem taki sam. Najlepiej pamiętam ten łaciński - In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti... Confiteor Dei omnipotenti... Credo in Unum Deum... KLIK.
Credo - wierzę w jednego Boga... po jedym zdaniu milknę - to już kres mojej wiary. Ale przecież nie koniec mszy. Msza trwa a ja w niej. Znane, powtarzane od lat czynności i ceremonie. Tu jestem naprawdę w domu.

Niewierzący a praktykujący -  niektórzy uważają, że to paradoksalne, niektórzy, że śmieszne.
A mnie z tym dobrze. Nic dziwnego, że przyciągnęła moją uwagę książka Allaina de Botton - Religion fo Atheits - Religia dla Ateistów. Przeczytałem i poczułem się trochę jak sztubak przyłapany przez nauczyciela na gorącym uczynku.
Ooops - ktoś wie dlaczego ja tak dobrze się czuję w kościele. Zna tego powody. Powody, z których nigdy nie zdawałem sobie sprawy.

Religion for Atheists book cover.jpg
Source (WP:NFCC#4), Fair use, Link

Książka Allaina de Botton to poważna rozprawa i nie będę wdawał się w zbyt wiele szczegółów. Zainteresowanym polecam wywiad z autorem - KLIK .

Autor, z pochodzenia Żyd, wspomina trochę o ceremoniach buddyjskich i żydowskich, ale większość przykładów dotyczy chrześcijaństwa.

Według niego religia otwiera się frontem na problemy, o których w poprawnej politycznie atmosferze nie powinno się mówić.
Poczucie winy, poczucie krzywdy, lęk, bezradność, samotność, smutek, choroba, potrzeba czyjejś czułości czy opieki. To wszystko to są problemy tej cząstki ludzkiej osobowości, której świecki język nie potrafi nawet nazwać - duszy.

Książka bardzo systematycznie rozważa niedostatki współczesnego świata -
Alienacja - wynik prostej arytmetyki - ludzi jest za dużo.
Beduin żyjący na pustyni serdecznie witał każdego przybysza. Człowiek żyjący w wielkim mieście ma równie dobre intencje, ale tak naprawdę czuje się dobrze w spotkaniu z nieznajomym wtedy gdy ma poczucie, że jest mała szansa aby się ponownie spotkali.
Moja uwaga - to wychodzi na to samo. Osoba, która trafiła do namiotu Beduina na pewno już tu nie wróci. Rzecz w tym, że to jest takie oczywiste, że Beduinowi żadna obawa nie przyjdzie do głowy.

Pogoń za aktualną informacją. Opiera to się na przekonaniu, że nasze życia są na krawędzi krytycznej zmiany, w polityce, ekonomii, technologii, środowisku naturalnym.
Dla odmiany w religii rzadko występuje potrzeba rozpowszechniania aktualności.
Dla ponad półtora miliona buddystów nic nowego nie wydarzyło się od roku 483 przed naszą erą, dla chrześcijan krytczne wydarzenie w historii nastąpiło około roku 30 naszej ery, dla Żydów nastąpiło ono po zburzeniu Drugiej Świątyni w roku 70 naszej ery.

Pesymizm. We współczesnym świecie to choroba wymagająca interwencji medycznej. W religii to sprawa oczywista.

Czułość. Podobnie. Uważana jest za atawistyczną tesknotę za dzieciństwem. Im szybciej z tego wyrośniemy tym lepiej.
Autor uważa, że w religii katolickiej tym powrotem do dzieciństwa jest kult maryjny. Jego popularność wzrosła do tego stopnia, że zaczyna zagrażać podstawom religii.

Poczucie winy. W nowoczesnym świecie zalecane jest, żeby najpierw skonsultować się z prawnikiem.
W religii żydowskiej jednym z najważniejszych świąt jest Yom Kippur - dzień pojednania - KLIK. Dzień postu, wyznania grzechów, prośby o wybaczenie.
W religiach chrześcijańskich mamy publiczną deklarację naszych win (Confiteor) i prywatną spowiedź.

Bardzo istotna sprawa to rytuał -
Msza katolicka:  przywitanie, oczyszczenie się (wyznanie win), wysłuchanie refleksji, stwierdzenie pokrewieństwa (Ojcze nasz), pojednanie (znak pokoju), wspólny posiłek (komunia).
Moja uwaga - toż to jest model udanego spotkania towarzyskiego.
Według autora niezmienny rytuał wzmocniony majestatem budynku niweluje różnice społeczne i daje ludziom poczucie równości i bezpieczeństwa.
Ktoś powie - ograniczanie wolności. Oczywiście - wolność oznacza różnorodność czyli natychmiast ujawnią się lepsi i gorsi. W religii wszyscy są równi wobwc Boga.

To nie wszystko, ale na tym poprzestanę.

Przeczytałem i uznałem, że w tym wszystkim jest dużo racji, ale ja osobiście nie czuję się dotknięty większością wymienionych tu problemów współczesnego człowieka. Taki ze mnie zimny drań.

Po prostu - czuję się dobrze w kościele.

Thursday, November 24, 2016

Kończyc pracę punktualnie

Wczoraj - środa, 23 listopada - był Dzień Punktualnego Kończenia Pracy...


Odnoszę wrażenie, że była to tylko australijska inicjatywa i obawiam się, że prawie nikt o niej nie wiedział.

Przypominają mi się czasy "komuny". Już 15 minut przed oficjalnym końcem pracy wszyscy się pakowali, panie poprawiały makijaż. Pracownicy fizyczni stali w kolejce do czytnika kart zegarowych.
Uwaga, nadchodzi, jest - wszyscy ruszali żwawo do domu.

Moje doświadczenia z pracy w Australii były podobne. Jedyna różnica to nikt tak nie pilnował zegara. Z drugiej strony podczas lunchu większość pracowników opuszczała miejsca pracy i nikt nie liczył dokładnie ile czasu trwała przerwa.

Dopiero w mojej ostatniej pracy - w wielkim banku - zauważyłem różnicę. Przychodziła godzina końca pracy i nic. To znaczy ja się zbierałem - stare, dobre nawyki. Pytałem kolegów dlaczego zostają dłużej - masz coś pilnego do skończenia?
- Nie, tego, mam tam jeszcze coś do zrobienia.
Z moich obserwacji wynikało, że wszyscy mieli w ciągu dnia roboczego sporo luzów. Wydaje mi się, że nie mieli nic specjalnego do zrobienia po godzinach. Po prostu byli.

Wiele lat temu słyszałem, że to japońska kultura pracy - nie wychodź wcześniej niż twój szef. A nuż będzie cię potrzebował.
Teraz podobno to już powszechny zwyczaj. Że też akurat to musieliśmy przejąć od Japończyków?



Sunday, November 20, 2016

Niedzielne czytanie - czasy mitologii

A Lady is free; but a Burgeoise is never free from desire for freedom.
Muriel Spark - The Abbess of Crewe.

Miejsce akcji - żeński klasztor benedyktyński w Anglii, na jego czele ksieni Aleksandra. Miałem problem z przetłumaczeniem tytułu Abbess, pierwsze skojarzenie to przeorysza, ale to przecież za mało, ksieni - to jest to :)

Ledwie sie uporałem z ksienią a tu następna zagadka - Crewe. Dlaczego właśnie tutaj?
Klasztor benedyktyński - piewsze skojarzenie to  klasztor w Cluny - KLIK. - gdzie zapoczątkowano benedyktyńską regułę zakonną. Być może Crewe wydało się autorce pokrewną nazwą.
Miejscowość Crewe istnieje - KLIK - to miasto przemysłowe i ważny węzeł kolejowy położony około 250 km na północ od Londynu.
Nie ma tam chyba klasztoru benedyktynek, jest tylko jeden kościół katolicki. Wikipedia wspomina, że odprawiana jest w nim również msza w języku polskim.
O tym Muriel Spark nie mogła chyba wiedzieć.
Czyżby!? W takim razie dlaczego ta nazwa kojarzy mi się z polskim słowem - skrewić - zawieść czyjeś oczekiwanie? Bo klasztor żeński w Crewe skrewił. Możnaby powiedzieć - sCrewed it up.

Ksieni Aleksandra, czternaście pokoleń angielskiego rodu szlacheckiego, a przedtem nie mniej pokoleń szlacheckich we Francji. Ksieni Aleksandra wspomina z pewnym rozrzewnieniem czasy gdy zakonnice, które  mogły udokumentować 4 pokolenia szlacheckie ze strony obojga rodziców, ewentualnie 10 pokoleń szlacheckich ze strony ojca, były odgrodzone w klasztornej kaplicy przegrodą od zakonnic nie spełniających tego kryterium. Ksieni Aleksandra nie wraca jednak do przeszłości, kroczy śmiało do przodu, w niektórych dziedzinach wyprzedza wszystkie klasztory żeńskie.

Czasy historii się skończyły - stwierdza ksieni Aleksandra  poprawiając suknie na bogato zdobionej szlachetnymi kamieniami figurce Dzieciątka z Pragi  ( KLIK ) - wkroczyliśmy w czasy mitologii. Zastanowiło mnie to stwierdzenie. To było jeszcze zanim poznałem słowa thruthiness i post-truth.
Czasy historii się skończyły?  Czym różni się historia od mitologii? Zapewne chodzi o fakty i dokumenty - na nich opiera się historia. Stosując to kryterium właściwie każdą teraźniejszość możnaby zaliczyć do mitologii. Szczególnie obecną, zdominowaną przez niekontrolowane media, również społeczne, które według mnie są niczym innym jak rozdmuchaną do niezwykłych rozmiarów plotką.

Akcja opowieści rozgrywa się w połowie lat 70. ubiegłego stulecia. W żeńskim zakonie pod wezwaniem św Benedykta. Świeże są jeszcze reformy II Soboru Watykańskiego.
Ksieni Aleksandra ignoruje te zmiany, na przykład redukcję modlitw dnia.
Wszak Biblia uczy - 7 razy dziennie - Psalm 119:164: Chwalę Cię siedem razy dziennie za Twe sprawiedliwe sądy.
A zatem: Jutrznia, Prima, Tercja, Seksta, Nona, Nieszpory, Compline - KLIK.

Papież Jan XXIII wprowadził liturgię w językach narodowych. To zapewne również element mitologii. Wielojęzyczna liturgia - czy to nie kojarzy się z Wieżą Babel?
Ksieni Aleksanra zezwala zakonnicom odmawiać modlitwy w języku angielskim.
Trzęś się ziemio w obecności Boga; w obecności Boga Abrahama, Izaka i Jakuba - śpiewa chór .
Wiadomo, że ksieni Aleksandra preferuje łacinę. Siedzi zbyt oddalona od zakonnic żeby mogły usłyszeć jej modlitwy. Czytelnicy jednak dowiaduja się, że recytuje ona starą angielską poezje miłosną...
Twej piękności próżno teraz szukać. 
Moja pieśń nie zabrzmi w marmurowej krypcie 
gdy robaki napoczną twe dotąd nienaruszone dziewictwo...

Klasztor w Crewe zaskakuje nie tylko zachowaniem liturgicznej tradycji. Zaskakuje również otwarciem na nowoczesność. Klasztor jest wyposażony w nowoczesny system telekomunikacyjny, który pozwala utrzymać bieżący kontakt z siostrą Gertrudą, misjonarką, która informuje o swych pracach w doczeczu Amazonki, lub w centrum Himalajów, gdzie właśnie pełni rolę mediatora w krwawym konflikcie między łagodnym plemieniem ludżerców, którego istnienie jest zagrożone agresją sąsiedniego plemienia wegetarian. Chciałoby się powiedzieć - krwiożerczego plemienia wegetarian.

Jednak głównym celem centrum telekomunikacji jest podsłuch. Sytuacja jest krytyczna, siostra Felicita wymyka się z klasztowu i spędza czas w topolowej alei w towarzystwie równie wolnomyślnego Jezuity.
Nie pomagają ostrzezenia starszych sióstr: mężczyznę trzeba zaspokajać z dwóch stron. Karmić, no i jeszcze to drugie.
Mało tego, siostra Felicita głosi wywrotowe hasła - najważniejsza jest wolność - wolność miłości ( a może miłość wolności?). Hasła zyskują popularność wśród młodszych sióstr, szczególnie tych pośledniego pochodzenia. Jest czas wyboru nowej Ksieni.
Jednym słowem - MITOLOGIA -  jak we właśnie minionych dniach.

P.S. Jeszcze wróce do miejscowości Crewe. Muriel Spark powinna była wiedzieć, że w Crewe istnieje klub piłkarski - Crewe Alexandra. Ciekawe czy to było inspiracją przy wyborze imienia Ksieni?
Na pewno zaś musiała Muriel Spark wiedzieć, że w Crewe budowano samochody Rolls-Royce. To zgadza się z klasą bohaterki opowiadania.

Thursday, November 17, 2016

Prawda już była, teraz jest... Post-truth

W dzisiejszym dzienniku porannym zaanonsowano werdykt Oxford Dictionary: słowem roku 2016 jest Post-Truth - KLIK.

Słowo to oznacza okoliczności, w których objektywne fakty mają mniejszy wpływ na opinię niż odwołanie się do osobistych emocji i przekonań.

Motywem takiego wyboru były niewątpliwie wydarzenia polityczne - Brexit i wybory prezydenckie w USA. Jednak jeśli chodzi o samo zjawisko przedkładania osobistych emocji ponad fakty, to wydaje mi się, że tak było zawsze.

Bardziej istotne wydaje mi się wynalezione 11 lat temu słowo truthiness - uważanie za prawdę tego co chcielibyśmy żeby nią było. To jest niewątpliwie istotnym atrybutem wolności, a czy jest coś ważniejszego niż WOLNOŚĆ?

Sunday, November 13, 2016

Niedzielne czytanie - zanim nadejdzie koniec świata

 ..Jezus powiedział: «Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie,
 nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony».
Zapytali Go: «Nauczycielu, kiedy to nastąpi?
 I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?»

Jezus odpowiedział: «Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono.

 Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić:
 „Ja jestem” oraz „nadszedł czas”. Nie chodźcie za nimi.
 I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. 
To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec».

Ewangelia wg św Łukasza 21: 5-19

Dzisiaj moja żona była na mszy odprawianej  po polsku, ja w naszej australijskiej parafii.

To duża różnica. Polski ksiądz mówił o uzależnieniu ludzi od internetu, telefonów, jak to limituje kontakt z żywymi ludźmi.

Nasz ksiądz Dawid powiązał powyższą Ewangelię z listem św Pawła to Tesaloniczan (3: 7-12). Św Paweł pisze: Albowiem dochodzą nas słuchy, że niektórzy pomiędzy wami postępują nieporządnie: nic nie robią, a zajmują się tylko niepotrzebnymi rzeczami.

A zatem - powiedział ksiądz Dawid - nasłuchawszy się opowieści Jezusa o nadchodzacym końcu świata niektórzy wierni oddali się błogiemu lenistwu, a może medytacji, w każdym razie skutek był taki sam.

Ksiądz Dawid zwrócił uwagę na słowa Jezusa: .. nie zaraz nastąpi koniec. 
Tak jest, dlatego rację macie wy - tu powiódł ręką w stronę moich parafian włączając w to mnie - wy, którzy trudzicie się dla swoich rodzin, bliskich a czasem i dalekich. Wasza codzienna praca to wasze wyznanie wiary.

Taka mała różnica - zamiast przygany, pochwała. Może troche na wyrost, ale o to właśnie chodzi - żeby parafianie rośli a nie spuszczali ze wstydu głowy.
Szkoda, że św Paweł na to nie wpadł.


W takim razie ja też dodam na koniec coś miłego:


Czesław Miłosz - Piosenka o końcu świata

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć,
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają sie rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.


Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,

Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Thursday, November 10, 2016

Książki na rozstajnych drogach

Kiedyś, kiedyś, zarejestrowałem się w Bookcrossing.
To sympatyczny sposób pozbywania się niepotrzebnych książek - szczegóły tutaj - KLIK.
Wystarczy się zarejstrować i wydrukować nalepki na książki. Gdy chcemy wypuścić książkę w świat nalezy ją zarejstrować - Bookcrossing poda nam numer, który wpisujemy na naklejce, naklejamy ją i jazda!

Kilka  tygodni temu kupiłem u św Wincentego ksiązkę Isaaca B. Singera - Love and Exile. Książka o tyle ciekawa, że wiekszość akcji rozgrywa się w przedwojennej Warszawie. Nie na tyle ciekawa żebym miał do tego wracać więc wysłałem ją w drogę.
Poniżej moja strona w Bookcrossing z informacją o mojej akcji. Na grubo zaznaczony jest obecny status książki - TRAV(elling).



Gdzie podrzucić książkę?
To nie jest oczywiste. Nie podrzucam w środkach komunikacji publicznej ani na stacjach, bo jeszcze ludzie się wystraszą, ze to bomba. Tym razem wybór był łatwy - odwiedziłem lekarza w szpitalu i tam zostawiłem książkę.

Jaki jest dalszy scenariusz?
Na naklejce jest instrukcja dla znalazcy: wejdż na stronę Bookcrossing i wpisz ten numer. Nie trzeba się logować. Potem należy pewnie podać miejsce gdzie znalazło się książkę.
Idea jest taka, że kolejni znalazcy będą wysyłać ksiązkę dalej, każdy z nich doda swoją opinię o książce. To może być pasjonująca podróż przez wiele domów i miejsc. Osoba , która puściła książkę w obieg otrzymuje powiadomienia o każdej zmianie statusu książki.

W moim przypadku wygląda to słabo. Po pierwsze pusciłem w świat tylko 7 książek. Przyczyna prosta - mogę wysłać tylko książki pisane w języku angielskim a te kupuje rzadko.
Po drugie - dostałem tylko jedno powiadomienie o znalezieniu książki.
Ale nie tracę nadziei.

Ciekawostka.
We wspomnianej wyżej książce Isaaca Singera, jej właścicielka pozostawiła dwie karty pocztowe. Czystą - obraz Marka Chagalla, i zapisaną - otrzymana od znajomej. Dzięki temu poznałem nazwisko i adres właścicielki książki.
Włożyłem obie karty do koperty i wysłałem.

W tym samym dniu dostałem email z Polski. Ktoś powiadamia mnie, że jest posiadaniu książki, na której jest pieczątka z imieniem i nazwiskiem brata mojego Ojca.
Wrzucił te dane to gugla i znazl mój wspomieniowy blog a tam mój email.
Miłe to, ale tu, w Australii, nie ma sensu gromadzić pamiątek rodzinnych.

Sunday, November 6, 2016

Niedzielne czytanie - w Raju

Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, 

że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób:

 «Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: 
„Jeśli umrze czyjś brat,który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat 

weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu”. 
Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. 
Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, 
nie zostawiwszy dzieci.  W końcu umarła ta kobieta.

Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? 
Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę».

Jezus im odpowiedział: «Dzieci tego świata żenią się
i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną 
za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu 
z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. 
Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są 
dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania..."


Łukasz 20 27:32

Co to praktycznie oznacza?
Według mnie oznacza, że w Raju nie spotkamy swojej rodziny, przyjaciół, wrogów, znajomych. Zbawione duchy będą równe aniołom a ich cała ziemska przeszłość zostanie wymazana z ich pamięci.
Wiem, że dla wielu osób te słowa oznaczałyby wielkie rozczarowanie. Mało tego, przeczą one powszechnym praktykom proszenia zmarłych o pomoc itp.

Jednak prawdziwym zaskoczeniem była dla mnie rajska ilustracja wyświetlona w moim parafialnym kościele podczas wygłaszania tej Ewangelii...


Dwóch mężczyzn w uścisku a nad nimi... tęcza!


Friday, November 4, 2016

Zwierzę na wieży

Dnia pewnego, proszę mi wierzyć,
Wszedłem  na wieżę, by się odświeżyć.
Wysoka to była wieża,
a na jej szczycie spotkałem zwierza.
Staliśmy tak na szczycie wieży,
gdy zwierz nagle zechciał mi się zwierzyć.
Słucham pilnie - rzekłem - zwierzu, zwierz się,
choć nie wiedziałem, na jawie to, czy we śnie.
Nie jest to bowiem typowe dla wież,
żeby na nich chciał zwierzyć się zwierz.
Do tego tym zwierzem był jeż
i powiedział do mnie: "Wiesz,
już od tygodnia moja żona,
jest na mnie mocno najeżona.
A ja, na te humory żony,
jestem po prostu oburzony".
Zaczęło się to pośród jeżyn,
tam wydarzył się ten konflikt jeży.
W jednym miejscu, gdzie ścieżka się zwęża,
napotkała para jeży węża.
Jeż powiedział: ależ wąski jest ten wąż.
Żona na to: błędy robisz wciąż -
małe wąsy to nie wąski lecz wąsiki -
popraw się i nie bądź taki dziki.
A jeż na to, choć już z gniewu pląsa,
odpowiada - o wężu mówiłem, nie o wąsach.
Żona na to: wcale ci nie wierzę.
Od tej pory jeż przeniósł się na wieżę.
Takie to uparte zwierzę.


Sunday, October 30, 2016

Niedzielne czytanie - Pani Engels





Engels - KLIK - jeden z wielkiej czwórki na portertach, które wisiały w moich szkolnych klasach.

A teraz i tutaj. Gdy referowałem tę książkę na spotkaniu klubu książki w mojej lokalnej bibliotece zacząłem od pytania: czy nazwisko Engels coś komuś mówi?
Obecni na spotkaniu to osoby w wieku emerytalnym +. Oczywiście ich odpowiedzią było pytanie: jak to się pisze? 
Większość, nie wszyscy, słyszeli to nazwisko we właściwym kontekście, Znak, że należy się obracać w swojej grupie wiekowej. Jedyna młoda osoba w naszej grupie, Chinka niedawno przybyła do Australii, nie slyszała. Nazwiska Marks również nie. No, za Chiny Ludowe, co się tam dzieje?

Bohaterką książki jest Lizzie Burns, prosta kobieta pochodzenia irlandzkiego zatrudniona w fabryce Engelsa w Manchesterze.
Manchester połowa XIX wieku - sama kwintesencja wczesniego kapitalizmu. Średnia długość życia robotnika poniżej 30 lat. Engels, świeżo przybyły z Niemiec w celu nabrania praktyki w prowadzeniu przedsiębiorstwa, był zaszokowany warunkami pracy. Swoje refleksje opisał w książce The Condition of the Working Class in England - KLIK.
Podczas pobytu w Manchesterze Engels nie wahał się nawiązać bezpośredni kontakt z pracownikami swej fabryki. Jedna z pracownic, Mary Burns, została jego partnerką. Oboje byli przeciwnikami formalnych małżeństw. Nieformalny związek trwał 20 lat, do śmierci Mary w wieku 41 lat.

Lizzie Burns, bohaterka książki, była siostrą Mary. Nie wiadomo o niej nic - KLIK - co dało autorowi swobodę twórczą. Według mnie wykorzystał ją bardo dobrze.
Lizzie, w przeciwieństwie do swojej siostry, ma bardzo praktyczne podejście do życia, co dobrze współgra z działalnością Engelsa - teoretyka komunizmu.  
Po śmierci Mary, Lizzie zajmuje jej miejce jako partnerka Engelsa. Dość dziwne to partnerstwo. Myśliciel i analfabetka. Engels większość czasu spędza poza domem, Lizzie zarządza gospodarstwem. Jednak podczas przelotnych spotkań Lizzie ma okazję rzucić praktyczne uwagi, które, wyrażane dość prymitywną angielszczyzną, świetnie współgrają z, czasem mocno oderwaną od życia, teorią.

Kilka godzin przed śmiercią Lizzie Engels wziął z nią ślub. Wprawdzie już tylko symboliczne, ale jednak zwycięstwo irlandzkiej robotnicy nad teoretykiem komunizmu. .

Okładka dość zagadkowa. Dama na zebrze - czyżby to był odpowiednik naszego - łaska pańska na pstrym koniu jeździ?

Prawdziwa recenzja tutaj - KLIK.

P.S. Ktoś może zapytać co to ma wspólnego z niedzielnym czytaniem?
A wiecie o czym dzisiaj Ewangelia? O Zacheuszu, zamożnym obywatelu Jerozolimy, który, będąc małego wzrostu, wdrapał się na drzewo, żeby zobaczyć Jezusa.
Moje skojarzenie było całkiem inne niż ksiedza. Zaradny i nie boi sie wysiłku - może to własnie jest droga do uniknięcia biedy, lepsza niż miłosierdzie?
Nie jest to jeszcze Manifest Komunistyczny, ale gdzieś po środku.

P.S+ Podałem linki do angielskich stron wikipedii. Powód oczywisty - polska strona wiki na temat Engelsa jest bardzo zdawkowa. Zgodnie z maksymą - czasy słusznie zapomniane.

Friday, October 28, 2016

Upadek Troi

Książkę Petera Ackroyda - Upadek Troi - wypożyczyłem z biblioteki bo była na półce Large Print - duży druk. To spora ulga dla oczu.
Treść przeczyła tytułowi, to było odkrycie Troi. Nie zgadzał się również bohater książki Herr Heinrich Obermann.
Wiedziałem przecież, że Troję odkrył Herr Heinrich Schliemann..
Herr Obermann okazał się osobą mocno dość podejrzaną i wykrętną, przez chwilę więc myślałem, że puentą książki będzie jego kompromitacja - okaże się, że odkrył jakieś inne starożytne wykopalisko. Jednak nie, wkrótce nie było wątpliwości, miejsce wykopalisk to Hissarlik, to było TO.
Więc co to za sztuczki?
Sprawdziłem w wikipedii informacje o Schliemannie - KLIK - i doceniłem inteligencję autora książki.
Okazuje się, że Schliemann był osobą podejrzaną i wykrętną. Peter Ackroyd skoncentrował się na najbardziej romantycznej stronie jego charakteru - oczarowanie Iliadą i wysiłki mające na celu dostosowanie rzeczywiśtości do relacji Homera.
Właśnie taki był Schliemann, traktował Iliadę jak dokument naukowy.

Na czym polega wychwalana przeze mnie inteligencja autora?
Właśnie na zmianie nazwiska. Gdyby bohaterem był Heinrich Schliemann, autor musiałby trzymać się faktów. Użycie fikcyjnej postaci pozwoliło na puszczenie wodzy fantazji - opisanie sytuacji pozwalających Obermannowi zademonstrować potęgę homerowskiej wizjii, lub zmuszających go do ukrycia a nawet zniszczenia znalezisk, które mogłyby tej wizji przeczyć.

To zgadza się z rzeczywistoscią - Schliemann był tak przekonany, że Troja była pierwszym miastem świata, że aby dotrzeć do najniższego poziomu wykopaliska zniszczył to co było powyżej niego. A powyżej była Troja.

Uwaga: to nie jest recenzja książki, fachowa recenzja tutaj - KLIK

Wednesday, October 26, 2016

Naleśniki

Naleśniki to moja specjalność kulinarna. Wprawę mam dużą bo od chyba 5 lat smażę je regularnie dla wnucząt. Obecnie jedna partia (ok 15 sztuk) na tydzień. Rok szkolny ma 40 tygodni, a więc 600 naleśników.
Receptura jest prosta - trochę więcej niż kubek mąki, kubek mleka, kubek wody, 3 jajka, szczypta soli, odrobina oleju - zmiksować...


Mam specjalne patelnie, tylko do naleśników. Ciekawskich zawiodę - nie podrzucam naleśników na patelni...


20 minut póżniej...



Potem posmarować twarogiem, złożyć na ćwiartki i podsmazyć, żeby powierzchnia była chrupiąca...


Teraz można posmarować śmietaną, albo jogurtem, pocukrzyć.

Nic dziwnego, że zwracam uwagę na działania konkurencji, a ta nie śpi. Poniżej wystawa naleśników w oknie japońskiego baru w centrum Melbourne...







A jak to smakuje? Wybrałem truskawkowy nr 1 - ten na zdjęciu o większym formacie.
Pani naleśnikowa rozlała miarkę masy na gorącą płytę. Rozmiar sporo większy niż moja patelnia. Rozprowadziła szpatułką, zadymiło się i za kilka sekund baza była gotowa...


Druga pani przełożyła bazę na płytę, wrzuciła kulkę lodów, psiknęła kremem z plastikowego worka, posypała truskawkami. To trwało tak krótko, że nie zdążyłem zrobic zdjęcia.
Teraz nastąpiło rozczarowanie - to ani przez moment nie wyglądało tak jak ten wachlarz na zdjęciu. Pani zwinęła naleśnik w stożek, owinęła papierem, proszę...



A smak? Kolejne rozczarowanie - ciasto naleśnikowe pewnie zawiera jakiś wzmacniacz czy utwardzacz żeby naleśnik się nie rozpadł. Rezultat - nie ma żadnego smaku, jest twarde i gumowate.

W pewnym sensie była to satysfakcja - moje lepsze. W sumie jednak zawód - wolę spotykać ludzi lepszych od siebie, produkty lepsze niż te, które ja potrafię zrobić.

Chociaż po kolejnym spotkaniu nawet tego nie jestem pewien...


Ten pan powyżej to nieznany mi Japończyk na przystanku tramwajowym. Na głowie miał stary, powojenny, hełm. On jest na pewno lepszy ode mnie, ale nie byłem z tego powodu zadowolony.

Sunday, October 23, 2016

Niedzielne czytanie

Dzisiaj, 30. niedziela zwyczajna, drugie czytanie - List św Pawła do Tymoteusza - a tam to zdanie:


Nie, nie nadanie Jana Marka, ale...  "W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem...". A to było tak -

Jana Marka poznałem w roku 1994, w Predazzo, na wyścigu narciarskim Marcialonga. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia i przez wiele lat utrzymywaliśmy kontakt korespondencyjny. W 1998 roku odwiedziłem go w jego rodzinnej wiosce Pogórze koło Skoczowa. Miałem okazję zobaczyć jak popularną był osobą, zarówno w Pogórzu jak i w Skoczowie, jak szanowali go ludzie.



Któregoś dnia wspomniał, że zorganizował w Pogórzu górski Bieg Świętojański.
- Widzisz jaki samolub jestem - bieg na swoje własne imieniny. A potem, na poważnie, spytał - Lechu, a ty byś się tu kiedyś w czerwcu nie wybrał? Takby mi było przyjemnie gdybyś ty w tym biegu wziął udział.
Wtedy jeszcze intensywnie pracowałem i z trudem udawało mi się wykroić trochę urlopu na maratony narciarskie poza Australią. Okazja trafiła się dopiero w 2008 roku. Jan Marek już nie żył. 20 czerwca przyjechałem do Skoczowa. Pierwsza rzecz jaką zauważyłem to plakat...


A więc bieg ma imię mojego przyjaciela. To zdopingowało mnie jeszcze bardziej. Niestety przed startem mina mi zrzedła. W biegu uczestniczyło wielu emerytów takich jak ja. Przysiadłem się do grupki w koszulkach z napisem Dreptak. Wkrótce zorientowałem się, że te Dreptaki startują co tydzień w jakimś biegu długodystansowym. Nic tu po mnie.
Na starcie ustawiłem się na samym końcu stawki. Dreptaki wyrwały do przodu, koło mnie dreptała jakaś młoda para. Zorientowałem się, że mężczyzna jest doświadczonym biegaczem a kobieta debiutantką i biegnie pod jego opieką. Postanowiłem się ich trzymać.
Sił wystarczyło mi tylko na 500 metrów. Przebiegaliśmy niedaleko stadionu, dalej droga prowadziła gdzieś na pola, w lasy, w góry. Uznałem, że wystarczy, cichutko spakuję się, powiadomię organizatorów i wrócę do domu.
Ledwie zrobiłem pierwszy krok w bok zatrzymał mnie kilkunastoletni chłopak -
- Tak nie wolno! Bieg trzeba ukończyć!
Tłumaczyłem, że nie dam rady, że narobię tylko kłopotu. Do chłopaka dołączyło dwóch kolegów na rowerach.
- My jesteśmy tylna straż. My pana nie opuścimy. Musi pan ukończyć bieg. Nam się nie spieszy.

Nie opuścili. Nie spieszyłem się, wiekszość trasy przeszedłem, czasami, na płaskim, trochę podreptałem. Było pięknie. Najpierw zapach świeżo skoszonej trawy, potem wiejskie gospodarstwa. Przed chałupami ogniska świętojańskie, Ludzie pozdrawiali mnie, moi towarzysze opowiadali im moją historię. W górach było ciężko, ale posuwałem się do przodu. Wreszcie z powrotem Pogórze, stadion. Na mecie czekał na mnie ktoś z organizatorów. Powitał mnie serdecznie - ja pana pamiętam jak pan był w naszym klubie z panem Janem.

Spakowałem się i ruszyłem w drogę powrotną. Przechodziłem koło szkoły, na schodach siedziało kilku uczniów. Spojrzeli na mnie badawczo -
- Ukończył pan bieg?
- Ukończyłem.
- Tak trzeba - potwierdzili.

Dopiero wtedy zauważyłem tabliczkę nad ich głowami.

Dobrze ich tam uczą.