Thursday, November 30, 2023

Wspomnienie wspomnienia

 W połowie studiów, gdy zapał do studiowania jakoś przygasł, zacząłem pobierać lekcje gry na pianinie.
Nie oczekiwałem żadnych osiągnięć, głównym celem było bardziej dotykalne zapoznanie się z muzyką.
Miałem sporo czasu na ćwiczenia więc robiłem szybkie postępy.
Podczas ferii odwiedzałem moją Matkę w Kielcach, tam znalazłem pianino w WDK (Wojewódzkim Domu Kultury) więc też mogłem poćwiczyć.
Moim przebojowym utworem była bagatela L. Beethovena - Dla Elizy - KLIK.
Podczas gry poczułem, że ktoś za mną stanął, przerwałem.
- Fajny kawałek - powiedział nieznajomy - mogę spróbować?
Zrobiłem mu miejsce. 

Spojrzał w nuty i od razu zagrał całkiem poprawnie, po chwili zaczął improwizować... i wtedy go poznałem.

To była chyba 5 klasa szkoły podstawowej. Do naszej klasy przyszedł nowy uczeń.
Klasa liczyła tylko 16 osób, tak że każdy przybytek/ubytek był sporym wydarzeniem.
"Nowy" nie był zbyt komunikatywny i raczej niewidoczny na lekcjach i na przerwach, aż pewnego razu zauważył otwarty fortepian w sali ogólnej, przysiadł na brzegu taboretu i zaczął grać.
Już nie pamiętam co to było, pewnie jakaś popularna melodia, ale grał na całkowitym luzie, to robiło wrażenie.
Krok po kroku dowiedzieliśmy się, że rodzice przenieśli go do naszej, prywatnej, szkoły gdyż wyrzucono go ze szkoły TPD (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci). Powód wyrzucenia... tu trzeba było poczekać na wyjaśnienie, w końcu powiedział - zagrał na pianinie Czerwone maki na Monte Cassino.
Mimo naszych próśb nie zagrał nam tej melodii.

Któregoś dnia zaprosiłem go i jeszcze jednego kolegę do domu, na polekcyjne zabawy - gra w hacele, ołowiani żołnierze, cymbergaj.
Gry szły nam jakoś niemrawo,  nie wiem co mi przyszło do głowy, ale w którymś momencie pochwaliłem się, że mam w biurku pióro wieczne ze złotą stalówką.
To był prezent od cioci z Ameryki. Moja Matka natychmiast sprzedawała tego typu prezenty gdyż takie były nasze priorytety.
Wizyta kolegów się kończyła. Ponieważ podczas wizyty myliśmy ręce (w misce bo nie mieliśmy łazienki) więc jeszcze wylałem wodę z kubła to ubikacji, która była na korytarzu i odprowadziłem ich na ulicę.

Gdy Matka wróciła w pracy wspomniałem jej o wizycie.
Matka od razu zajrzała do szuflady w moim stoliku - wiecznego pióra nie było.
Zupełna konsternacja - moja - tacy fajni koledzy, Matki - jak przeżyć do końca miesiąca.
Matka napisała list do mojej wychowawczyni z prośbą o wyjaśnienie sprawy.

Wychowawczyni była zdenerwowana, podczas dużej przerwy poprosiła naszą trójkę do pokoju nauczycielskiego, poprosiła mnie o zrelacjonowanie wydarzenia.
Żaden z kolegów się nie przyznał.
- Jak Leszek wyszedł z wodą, to ty powiedziałeś - "teraz moglibyśmy mu coś podpieprzyć" - przerwał milczenie kolega-pianista.
- Ja powiedziałem, a ty podpieprzyłeś - odparował oskarżony.
- Niczego nie podpieprzyłem - odpowiedział "pianista".
Nauczycielka patrzyła na nas bezradnie - jak żaden się nie przyzna będę musiała zrelacjonować to na radzie nauczycielskiej - skomentowała i zakończyła spotkanie.

Na następnej przerwie "pianista" zaciągnął mnie do kąta - Leszek, ja to zrobiłem, nie wiem co mnie naszło,  tylko proszę, nie mów nikomu, ja ci to pióro jutro zwrócę.
To wyznanie tak mnie wzruszyło, że miałem chęć wziąć go w ramiona.
Przy najbliższej okazji podszedłem do nauczycielki i powiedziałem, że sprawca się przyznał, sprawa skończona, niech nikomu o tym nie mówi.

Następnego dnia - "pianista" nie przyszedł do szkoły. Dla mnie był to spory szok.
Matka napisała kolejny list do nauczycielki - zbliżał się koniec roku szkolnego więc zasugerowała żeby sprawcy nie wydawać świadectwa szkolnego.
W czasie przerwy nauczycielka poszła do sekretariatu, po chwili wróciła z niepewną miną -  wczoraj była w szkole jego matka, powiedziała że gdzieś wyjeżdżają i zabrała świadectwo szkolne syna.
Kolejny szok - jak o tym powiedzieć Matce?

Przyjrzałem się dokładniej osobnikowi, który się do mnie dosiadł.
Nie miałem wątpliwości - to ON.
Czy on mnie poznał?
Obaj sporo się zmieniliśmy,  nie poznałbym go w tłumie, ale byłem pewien, że jednak mnie poznał. Wydawało mi się, że od czasu do czasu rzucał mi badawcze spojrzenie i uśmiech - nie wiem - kpiący czy kontrolny.

Poczułem się bardzo bezradny.

Dzisiejsza ilustracja - dom na pustkowiu...

-----



Monday, November 27, 2023

Z dymem

 Kilka dni temu w kiosku wypełniałem kupon totolotka i słyszałem. że przy kontuarze trwała jakaś poważna rozmowa dotycząca zawieranej tranzakcji.

Wypełniłem, podszedłem do kontuaru, tranzakcja właśnie dobiegła końca - klient otrzymał paczkę papierosów Marlboro, zapłacił A$48 z groszami.

48 dolarów.

Zajrzałem do wspomnień.
Moja matka regularnie paliła papierosy, prawie jedną paczkę - 20 sztuk - dziennie.

W szkole papierosy trafiły do nas chyba w 4 klasie.
To znaczy oczywiście nie w szkole, ale po lekcjach, w ogrodzie przylegającym do domu, w którym mieszkał kolega.
Nie pamiętam jak to się zaczęło, ale już wkrótce głównym dostawcą papierosów byłem ja.
Powód był prosty - maja matka kupowała regularnie papierosy w tym kiosku więc kioskarz sprzedawał mi je bez żadnych pytań.

Papierosy Sport, cena chyba 3 zł.

Nie przypominam sobie żeby któremuś z nas palenie sprawiało przyjemność, ale jednak jak była okazja to paliliśmy, jakby spodziewając się, że dojrzejemy do tego nawyku.
Wyższą szkołą jazdy było oczywiście zaciąganie się.
To już nikomu nie smakowało, nieraz komuś robiło się żle, ale znowu - czekaliśmy na jakieś objawienie.

Po piątej klasie wakacje spędziłem z kilkoma kolegami w prywatnym letnisku. 
Tam nie było żadnego sklepu ani kiosku więc spróbowaliśmy produkować papierosy z suszonych liści.
Jeśli chodzi o efekt fizyczny to był taki sam jak w przypadku nikotyny - żaden.
Jedynym urozmaiceniem były liście malinowe - one miały swoisty aromat, nie na tyle atrakcyjny jednak żeby w tym zasmakować.

I to był w moim przypadku koniec.

Podczas studiów mieszkałem w akademiku i miałem szczęście, że przez 6 lat nie trafił mi się żaden współlokator palacz, ale bywały pokoje, w których trudno było oddychać.

W Australii, po pierwsze odniosłem wrażenie, że palenie było mniej popularne niż w Polsce. Po drugie - kilkanaście lat temu rozpoczęła się intensywna kampania antynikotynowa.
Zabroniono palenia w pracy, w miejscach publicznych, w pobliżu miejsc publicznych.
Zabroniono reklam papierosów i palenia.
W końcu, w sklepach zamknięto papierosy w pancernych szafach.
Ponieważ temat był dla mnie niezauważalny to nie interesowały mnie ceny, aż do opisanego wyżej przypadku.

Sprawdziłem na internecie - okazuje się, że te A$48 to mniej więcej średnia - najniższa cena to około A$36, zdarzają się papierosy po $60.

Środek ciężkości przeniósł się na vaping - e-papierosy.
Docierają do mnie informacje, że ta technologia ułatwia przemycanie różnych substancji, czasem bardzo szkodliwych.
Na szczęście temat mnie nie interesuje gdyż nikt w rodzinie nie pali ani nie wdycha.

Thursday, November 23, 2023

Quiz again

Inspiracje tytułu były dwie - pierwsze słowo - to już mój trzeci wpis dotyczący quizów, drugie słowo - po pierwsze, merytorycznie - again znaczy znowu, po drugie - przypomniało mi popularną kiedyś piosenkę ....


Dzisiejszy quiz w gazeta.pl pochodzi z czasów wcześniejszych niż piosenka.
Tytuł - Dziecięce zabawy z PRL-u...


Nie wiem jak w Polsce, ale tutejsza telewizja, zarówno państwowa jak i prywatna zapycha masę czasu quizami.
W wielu z nich osoby biorące udział same wybierają temat, na który są gotowe odpowiadać, często jest to uzupełniane działem, w którym zadawane są pytania na tematy ogólne.

Zauważam, że coraz częściej uczestnicy quizów wybierają tematy, które są mi zupełnie obce - jakiś serial telewizyjny albo zespół muzyczny, o których nigdy w życiu nie słyszałem.
Na przykład wczoraj, w quizie o dumnej nazwie Mastermind, uczestnicy wybrali: Jimmy Button - śpiewak, którego nawet google nie znalazło, Deadwood - amerykański serial sprzed lat.

Zaletą takich wyborów jest mocno ograniczony zakres pytań - w przypadku serialu jest to tylko jego zawartość, czasem detale biograficzne twórców.

Natomiast tematy wiążące się z historią, nauką czy sztuką - tu właściwie nie ma żadnych ograniczeń.

Wczorajszy quiz to potwierdził - pani która wybrała Deadwood nie znała odpowiedzi na tylko jedno pytanie, młody człowiek, który wybrał temat - Stalingrad - odpowiedział ledwie na połowę pytań.
Swoją drogą zachodzę w głowę - skąd zainteresowanie takim tematem?

Pytania z wiedzy ogólnej - tu znowu dylemat - co to jest wiedza ogólna?
Zastanawiam się czy w obecnych czasach taka wiedza w ogóle istnieje, a jeśli istnieje, to czy jej istnienie jest politycznie poprawne?
W każdym razie u nas w tej kategorii należy spodziewać się pytań z historii krykieta lub futbolu australijskiego.
Ale wczoraj trafiła się rodzynka - Don Jose to bohater opery francuskiego kompozytora G. Bizeta, podaj tytuł opery.
Odpowiedź uczestnika: Fantom w Operze.
Na plus dla uczestnika zaliczę to, że myśli logicznie - tu Opera jest w tytule więc połowa zadania wykonana.

Akcja opery z zagadki (nie Fantoma w operze) rozgrywa się w Hiszpanii. 
Dziwnym trafem w dzisiejszym programie ABC/Classic dominowała muzyka z hiszpańskiego kręgu:
E. Chabrier - Rapsodia hiszpańska - KLIK.
L. Boccherini - Fandango z Kwintetu gitarowego - KLIK.
J. Rodrigo - Koncert na 4 gitary - KLIK.
Ciekawe, że z tej trójki tylko ostatni kompozytor jest Hiszpanem.

Dla odprężenia coś dla oczu, równie ognistego jak muzyka hiszpańska...





Sunday, November 19, 2023

Wyprane słowa

 Po czwartkowym koncercie pospieszyłem do samochodu żeby podjechać pod salę koncertową podebrać żonę.
Parking był tuż przy ACCA - Australian Centre for Contemporary Art - Australijskie Centrum Sztuki Współczesnej - KLIK.

W tym momencie zadzwoniła żona żebym się nie spieszył, ona będzie gotowa za jakieś 15 minut.
Pomyślałem, że to wystarczy żeby zorientować się co się dzieje w Centrum i wstąpiłem.

Ani jednego gościa, aktualnie prezentują wystawę - Open Glossary - Otwarty Słownik.
Ciekawe - pomyślałem - rzeczywiście jesteśmy wciąż bombardowani nowymi słowami i nowymi zjawiskami, na których wytłumaczenie brak jeszcze słów.

Zacząłem od sali dla dzieci - kiedy ostatni raz ktoś usłyszał co powiedziałeś/powiedziałaś?
Zamurowało mnie - fantastyczne pytanie - no właśnie, kiedy?
Do tego odwrotna strona medalu - kiedy ostatni raz usłyszałem co ktoś do mnie powiedział?

Zajrzałem do następnej sali i wyprało mi mózg...


Już w domu,  korzystając z internetu, spróbowałem się zorientować o co tam chodziło.
Dowiedziałem się, że głównym celem wystawy była obserwacja jak słowa potrafią nas łączyć i dzielić. Autor wystawy, z pochodzenia Wietnamczyk, analizuje to w kontekście swojej grupy etnicznej oraz środowiska LGBTIQA+.
Mina mi zrzedła - czyżby nas, ludzi nie zakwalifikowanych do żadnej z powyższych kategorii, słowa nie dzieliły lub łączyły? 
Wracam jednak do tematu wystawy - ten skrót, wydaje mi się, że znowu przybyło tam liter - wyjaśnię tylko dwie ostatnie - Queer - dziwaczny - takim terminem określano osoby nieheteroseksualne w XIX wieku. Obecnie termin ten oznacza osoby o niejasnych skłonnościach. Słownik radzi aby przed użyciem tego słowa wyjaśnić z drugą stroną co nam chodzi.
Asexual - osoba niewykazująca zainteresowania seksem. No to chyba i ja się załapałem :)
+ - nieograniczony potencjał słowotwórstwa w tej dziedzinie.
Powyższe wyjaśnienia znalazłem na stronie kidshelpline czyli linia pomocy dla dzieci - KLIK.
Słownik znajduje się w kategorii wiekowej 13-17.

Być może w takim kontekście sala wypełniona suszącym się praniem miała działanie terapeutyczne.

Opuściłem wystawę i podjechałem pod salę koncertową po żonę.
Okazało się, że spotkała w foyer jakąś starszą parę i prowadziła z nimi ożywioną rozmowę.
Podczas jazdy wspomniała, że pokazała im zdjęcia naszego najstarszego wnuka - studenta w akademii baletowej.
- Skąd ci przyszło do głowy pokazywać zdjęcia wnuka przypadkowym osobom? - zdziwiłem się.
- No bo ja tak nawiązałam z nimi kontakt, podeszłam do tej pani i powiedziałam, że ma ładne nogi, no to potem rozmowa zeszła na balet.

Zastanowiłem się - jaka byłaby rekcja starszej pary gdybym to ja podszedł i powiedział tej pani, że ma ładne nogi? Albo jakbym powiedział temu panu, że coś mi się w nim podoba?

Och ile jest jeszcze do zrobienia w dziedzinie słów.

Przed domem przywitały nas rajskie ptaki...



Natura - ona nie zna słów - jak to dobrze!

Friday, November 17, 2023

Głównie Schumann

 Kilka razy wspominałem na tym blogu, że wraz z żoną regularne uczęszczamy na koncerty z cyklu Mostly Mozart - Głównie Mozart - poranne koncert ukierunkowane na osoby starsze, w programie zawsze jakiś utwór Mozarta i kogoś innego.
Tym razem tym innym był Robert Schumann.

Wyznam, że nie darzyłem tego kompozytora szczególnym szacunkiem. 
Wydawał mi się wątłym pomostem między Schubertem i Brahmsem
W ostatni czwartek bardzo pozytywnie zrewidowałem tę opinię - R. Schumann - Kwartet fortepianowy - KLIK.

Główny, tytułowy punkt programu to W.A. Mozart - Symfonia Jowiszowa.
Bardzo popularny utwór, bardzo pasuje do "klasycznej" wizji Mozarta. Prawdopodobnie właśnie ta pozycja ściągnęła sporo dodatkowych słuchaczy, na widowni nie było wolnych miejsc.

Niestety tym razem orkiestra ANAM (Australian National Academy of Music) nie spisała się. Zabrakło mozartowskiej lekkości i wdzięku.
Co ciekawe, szukając na Youtube wersji odpowiedniej do zlinkowania w tym wpisie, odrzuciłem aż dwa wykonania i to bardzo renomowanych orkiestr i dyrygentów, 
Widzę, że robię się coraz bardziej kapryśny.
Mój ostateczny wybór - KLIK.

I jeszcze coś dla oczu...

Na początku listopada moja żona obchodziła imieniny, przyniosłem jej bukiet kwiatów...


Żona bardzo doceniła moją pamięć.
Ja nie jestem aż tak dumny  z siebie, codziennie wychodząc z domu napotykam taki prezent od żony...


Monday, November 13, 2023

Lech Lecha...

 W drugim wpisie na temat Compliance, przestrzeganie przepisów, wspomniałem temat prywatności - zabezpieczenia informacji personalnych poznanych podczas naszej działalności charytatywnej.

Jednym z elementów jest nasza własna prywatność.
Po pierwsze nie powinniśmy podawać klientom naszych numerów telefonów ani adresów email.
Po drugie - nie podawać nazwiska ani adresu.

Ponieważ mam unikalne jak na Australię imię więc sprawdziłem czy google znajdzie mnie gdy podam mu tylko swoje imię i nazwę dzielnicy w której mieszkam.
Zapytałem więc: Lech Burwood...

Odpowiedź - ponad 80,000 trafień, główny motyw - Lech Lecha.
Zdumiałem się, skojarzyło mi się to z popularnym tłumaczeniem rosyjskiego skrótu nazwy Związku Radzieckiego - CCCP - tłumaczyliśmy to jako Cep Cepa Cepem Pogania.
Czyżby istniał również LLLP - Lech Lecha Lechem Pogania?
A może - Lubelska Liga Litewsko Polska?

Okazało się, że sprawa jest znacznie poważniejsza - zajrzyjcie TUTAJ.

23 października praktykujący Żydzi powinni byli czytać tekst Tory - Parashat Lech Lecha 5784 /פָּרָשַׁת

"Pan rzekł do Abrama:
«Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę...

Gdy zaś przybyli do Kanaanu,Abram przeszedł przez ten kraj aż do pewnej miejscowości koło Sychem, do dębu More. - A w kraju tym mieszkali wówczas Kananejczycy.
וַיַּֽעֲבֹ֤ר אַבְרָם֙ בָּאָ֔רֶץ עַ֚ד מְק֣וֹם שְׁכֶ֔ם עַ֖ד אֵל֣וֹן מוֹרֶ֑ה וְהַכְּנַֽעֲנִ֖י אָ֥ז בָּאָֽרֶץ
Pan, ukazawszy się Abramowi, rzekł:
«Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię»".

וַיֵּרָ֤א יְהֹוָה֙ אֶל־אַבְרָ֔ם וַיֹּ֕אמֶר לְזַ֨רְעֲךָ֔ אֶתֵּ֖ן אֶת־הָאָ֣רֶץ הַזֹּ֑את וַיִּ֤בֶן שָׁם֙ מִזְבֵּ֔חַ לַֽיהֹוָ֖ה הַנִּרְאֶ֥ה אֵלָֽיו

Zatem Bóg dał potomstwu Abrahama ziemię zamieszkałą przez kogoś innego?
Zgadza się, gdy kilka lat później w krainie Kanan nastał głód, Abraham bez wahania opuścił dany mu przez Boga ląd i udał się do Egiptu. Kananejczycy zostali.

Gdy głód ustał a Abraham wzbogacił się w Egipcie, powrócił do Kananu i pędził tam nadal życie koczownicze, podobnie jego potomstwo - Izak a potem Jakub, który dostał od Anioła imię Izrael.
I znowu nastał głód - synowie Jakuba pojechali szukać szczęścia w Egipcie, kananejczycy pozostali. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Józef - ich brat - przebywał właśnie w Egipcie i miał tam duże wpływy. Załatwił braciom najlepsze tereny rolnicze i zostali tam na dobre.

Za paręset lat losy się odmieniły i znowu pojawił się Bóg, potwierdził obietnicę daną Abrahamowi i Mojżesz poprowadził naród wybrany spowrotem do ziemi Kanan, tym razem z wyraźnym zaleceniem żeby rdzennych mieszkańców zlikwidować.

I ten motyw znowu się powtarza.
Bardzo mnie smuci, że religia katolicka, w której klimacie wyrosłem, uparcie trzyma się izraelskiej wersji losów Abrahama.

A czy jest inna wersja?
Oczywiście że jest - wersja muzułmańska - KLIK.
Oto kilka jej istotnych punktów -
Pierwotne imię Abrahama to Abram.
Jego ojciec - Azar - był rzeźbiarzem, który specjalizował się w rzeźbach mezopotamskich bożków i nakazał synowi ich sprzedaż.
Abram wierzył w jednego, niewidzialnego Boga i podczas sprzedaży figur bożków robił sobie niezłe żarty ze sprzedawanych produktów.
Według Koranu Abram starał się rozpowszechnić wiarę w jedynego Boga wśród otaczającego go ludu. Znalazł zwolenników a dalej historię pisali już kapłani izraelscy w księdze Tora.

Friday, November 10, 2023

Grób sprzed lat

Kilka dni temu wspomniałem naszą wizytę na cmentarzu.
Odwiedziliśmy groby znajomych i  jeden grób nieznajomego o znanym nazwisku...


Tutaj zdjęcie nagrobka...


Ladislas Kossak?
Ta postać zainteresowała mnie już sporo lat temu gdyż nazwisko Ladislas Kossak jest wymienione w wielu dokumentach dotyczących stłumienia buntu na złotodajnych terenach w miejscowości Ballarat.

Zajrzałem do książki znanej "kossakówki" - Magdaleny Samozwaniec - 

Tuesday, November 7, 2023

Późny pierwszy wtorek

 Już 7 listopada a tu dopiero pierwszy wtorek miesiąca.
Wprawdzie zdarza się to co miesiąc, siódmy dzień miesiąca MUSI być pierwszym wystąpieniem któregoś z 7 dni tygodnia, ale żeby akurat w listopadzie, pierwszy wtorek listopada?

W tym dniu rozgrywany jest Melbourne Cup - wyścig rozgrywany od 1861 roku, w naszym stanie Wiktoria jest to dzień wolny od pracy, w innych stanach praca wre, ale o godzinie 3 naszego czasu, kto może odkłada narzędzie pracy i ogląda The Race which stops the Nation - KLIK.
Pisałem o tej imprezie już kilka razy więc dzisiaj cofnę się do wspomnienia z dzieciństwa.

Gdy miałem 13 lat moja matka nie miała dokąd wysłać mnie na wakacje, zwróciła się o pomoc do moich stryjów, braci ojca, a ci zaproponowali wyjazd do Sopotu.
Brzmiało to dumnie i elegancko, rzeczywistość była chyba ciekawsza.

Na dworcu przywitał mnie stryj i zaprowadził do mojej wakacyjnej kwatery.
Znajdowała się ona na strychu eleganckiej poniemieckiej willi, stały tam dwa wsparte na cegłach łóżka, obok była niewielka łazienka.
Stryj zapoznał mnie z warunkami egzystencji -
- tu jest nasza sypialnia - ja pozostanę tu jeszcze tydzień, potem będziesz mieszkał sam,
- na posiłki chodzimy do baru mlecznego, pokażę ci jutro,
- dzisiaj wieczorem pójdziemy na kolację do stryja Władka, tam zawsze możesz liczyć na życzliwe przyjęcie.
- pojutrze zaczniesz pracę na polach Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin.
- masz tam załatwioną pracę na 3 tygodnie, musicie z mamą zdecydować czy zostaniesz tu dłużej.

Praca polegała na zapylaniu ziemniaków.
Polegało to na tym, że zrywaliśmy kwiaty z wyznaczonego pola ziemniaków, wkładaliśmy je do pudełka od zapałek a potem szliśmy na inne pole i tam - najpierw kastrowaliśmy ziemniaczane kwiaty czyli wykałaczką odcinaliśmy wszystkie pręciki a następnie posypywaliśmy paznokieć kciuka pyłkiem z kwiatu z pudełka od zapałek i smarowaliśmy tym pyłkiem czubek kwiatowego słupka - budowa kwiatu TUTAJ.

Praca trwała 5 godzin - od 7 rano do południa, tak że potem z łatwością zdążyłem jeszcze na kilka godzin plażowania.

Nie sposób było jednak nie zauważyć, że pola naszej pracy znajdywały się blisko stacji kolejowej Sopot-Wyścigi.

Wyścigi konne?
Jaskinia hazardu w PRL?
Wydawało mi się to nieprawdopodobne, ale jednak było prawdziwe.
W którąś sobotę włożyłem do portmonetki poważną kwotę prawie 40 zł i pojechałem na wyścigi.
Wszystko wokół było dla mnie nowe i nieznane i ani się spostrzegłem jak wylądowałem przy kasach.
- O, pan ma akurat drobne - zauważyła radośnie kasjerka - co pan obstawia? Proszę się zdecydować bo akurat nie mam czym wydać reszty.
Pan? Nikt jeszcze mnie tak nie tytułował, nie sądzę żebym wtedy tak poważnie wyglądał, może kasjerka chciała w ten sposób "upoważnić" mnie do gry na wyścigach.
Coś tam wybąkałem, położyłem banknot w okienku kasy i pospieszyłem obejrzeć gonitwę.
Oczywiście "mój" koń zajął dalsze miejsce.
W kilku kolejnych gonitwach wygrywały konie prowadzone przez dżokeja o mongolskich rysach i rosyjskim nazwisku, ale ja już nie miałem funduszy na dalszą grę.

Na marginesie dodam, że moja matka była ogromnie zaskoczona, że stryj wysłał mnie do pracy. W rezultacie mój pobyt w Sopocie potrwał do końca sierpnia a zarobione pieniądze starczyły na zakup materiału, z którego krawiec uszył matce zimowy płaszcz.

Mieszkając w Melbourne nie mogłem nie wiedzieć o Melbourne Cup, na dodatek w pewnym okresie nasz znajomy pracował w Victoria Racing Club i mógł nam załatwić bilety do loży członkowskiej a więc oglądaliśmy kilka razy tę imprezę na żywo a teraz co roku oglądamy w telewizji.

Dzisiaj - rano obejrzeliśmy informacje na temat koni, dżokei i trenerów.
Po pierwsze - ciekawe nazwy koni: Without the Fight (Bez Walki), Soulcombe (Grzebień Dusz), Interpretation, Absurde, True Marvel (Prawdziwy Cud), Vow and Declare (Ślubować i Deklarować),  Military Mission, More Felons (Więcej Przestępców), Future History (Przyszła Historia), Serpentine, Right You Are (Masz Rację).
Po drugie - moja żona, nie patrząc na nazwy, postawiła na numery 6 i 9.
Po trzecie - ja kierowany blogowym sentymentem postawiłem na Serpentine - uwaga - to jest wałach.

Wczesnym popołudniem pojechałem do punktu TAB.
Wiele ekranów, na których wyświetlane są wyścigi rozgrywane w wielu miejscowościach w Australii. Wyścigi koni, psów, kłusaków.
Barowe stoły i stołki, mocny zapach piwa. 
Przy stołach sporo typów o takim wyglądzie, że wolałbym ich nie spotkać na osobności.

3 popołudniu - START!
Po chwili prowadzenie obejmuje Serpentine i prowadzi przez około 3/4 wyścigu, niestety bardzo rzadko się zdarza żeby taki długotrwały lider wygrał wyścig, Serpentine ostatecznie zajął 18 miejsce.
Zwycięzcy - 1. Without the Fight,  2. Soulcombe (numer 6),  3. Sheraz.
A więc moja żona wygrała 10 x $3.40.

Tu pełna relacja...

Sunday, November 5, 2023

Compliance 2

 Kontynuuję temat.
Temat 2 - prywatność informacji.

Po pierwsze to największy z tym kłopot mają instytucje, które z definicji powinny gwarantować bezpieczeństwo naszych danych - banki, towarzystwa ubezpieczeniowe.
Z drugiej strony są one nieustannie atakowane przez kryminalne szajki.

Po drugie - nasz skromny zespół.
Faktem jest, że gromadzimy sporo prywatnych informacji - numer telefonu, adres, wiek, źródła utrzymania, problemy osobiste naszych klientów.  Z drugiej strony jednak nie sądzę żeby kogokolwiek to interesowało. Jedyny praktyczny problem, to gdy z powodu naszego niedbalstwa takie dane wpadną w ręce osoby, która w jakiś sposób to rozgłośni.
Tu okazji jest wiele - codziennie dostajemy email z danymi osób proszących o pomoc, ten email na ogół drukujemy, wydruk uzupełniamy notatkami z wizyty po czym... wyrzucamy do kosza.
Nie sądzę żeby ktoś szperał w moim pojemniku na śmieci wystawionym do podebrania przez służby porządkowe, ale podczas wysypywania do śmieciarki coś może się zaciąć, przewrócić, wiatr może zanieść ten śmieć na podwórko sąsiada naszego klienta.
Na szkoleniu kategorycznie zalecano safe disposal - google mówi, że po polsku to - bezpieczna utylizacja, wszyscy kiwali z powagą głowami, ale wiadomo że skończy się na śmietniku.
Podobnie jest z emailem - upewnijcie się że wasz komputer i email mają odpowiednie zabezpieczenia - to niestety sfera marzeń. Jedyna pociecha że może jakoś mnie nie zauważą wśród tych setek milionów użytkowników internetu.

Ostatni temat - nasze własne bezpieczeństwo.
Tu organizatorzy szkolenia mieli powody do satysfakcji - rzeczywiście oni troszczą się o sprawy, które wielu z nas nie przyszłyby do głowy.
Najbardziej ryzykowna sytuacja to oczywiście wizyta w mieszkaniu klienta. Rzeczywiście, tu może nas spotkać niejedna niespodzianka.
Moje doświadczenie - dzwonimy do domu klientki, słyszymy lekkie zamieszanie, widzimy, że za szybą w oknie pojawiły się twarze dzieci. Za chwilę jakieś dziecko pyta - kto to?
Przedstawiamy się, pytamy o matkę, przecież umawialiśmy się z nią pół godziny temu... znowu zamieszanie, wreszcie jedno z dzieci otwiera drzwi - matka śpi - mówi.
Nalegamy żeby pozwoliło nam ją zobaczyć - rzeczywiście, śpi jak zabita. Mój towarzysz daje mi znak, że według niego to skutek narkotyków.
Na szczęście dzieci jest kilkoro, najstarsze ma chyba 15 lat i ono zapewnia nas, że to dla nich nie jest to nic nowego i że wszystko jest w porządku. 
Sprawdzam telefonicznie następnego dnia - jest w porządku.

Osobna sprawa to gdy nasz zespół wizytujący składa się tylko z kobiet. Mamy kilku klientów, których nasze panie nie chcą odwiedzać bez wsparcia mężczyzny.
Inna kategoria - dzieci z problemami psychicznymi.
Mamy klientkę, której syna bardzo denerwuje wizyta obcych osób, często wybiega przed dom i atakuje cegłą samochód gości. Spotykamy się więc z klientką na ulicy, za rogiem.

Jeszcze inna sprawa - psy.
Generalna wskazówka nie wchodzić do mieszkania bez upewnienia się, że pies jest dobrze zabezpieczony.
Inna kategoria - fizyczna pomoc - coś wstawić, przestawić itp.
Oficjalna instrukcja - za żadne skarby - po pierwsze możemy doznać jakiejś kontuzji, po drugie - klient może nas oskarżyć żeśmy coś zepsuli.
W praktyce - stosujemy własną logikę.

Na marginesie wyznam, że ja czuję spore zagrożenie gdy jadę samochodem prowadzonym przez niektórych kolegów/koleżanki. Wątpliwą pociechą może być fakt, że taki wypadek drogowy będzie zaklasyfikowany jako wypadek przy pracy.

Ostatnia sprawa to nasze zdrowie psychiczne - dostaliśmy długą listę linków do instytucji, które nam pomogą w przypadku gdyby naszły nas:  smutek, depresja, niepokój, myśli samobójcze, itp, itp.
To już jednak żadna nowina - podobna lista wyświetlana jest bardzo często podczas emisji wiadomości tv oraz przed i po co drugim reportażu czy filmie prezentowanym w tv.

Wednesday, November 1, 2023

Wszystkich Świętych

 Nie jest obchodzone w Australii jako dzień świąteczny, mało tego - większość osób nigdy o takim święcie nie słyszała.

Dzisiejszy dzień w Melbourne dostosował się do polskiego klimatu, było szaro, temperatura koło południa osiągnęła 14C, bez pośpiechu pojechaliśmy na cmentarz.

Jest tu kilka grobów naszych znajomych, dzisiaj starczyło nam energii na tylko trzy.
Wszystkie położone na bardzo dużym cmentarzu Springvale - nazwa spring vale - oznacza żegnaj wiosno - słusznie, za miesiąc u nas urzędowo lato, na północy stanu New South Wales już teraz szaleje kilkadziesiąt pożarów.
Lepiej odwiedzić cmentarz, szczególnie jeśli nazywa się cmentarzem botanicznym...


Za murem zieleni, groby... w większości są w nich urny z prochami, na powierzchni niewielka tabliczka.


Zadumaliśmy się chwilę nad grobami znajomych, odmówiliśmy pacierz i w ciszy wróciliśmy do domu.

Mnie tkwił w pamięci nagrobek na bliskim naszego domu cmentarzu, to jest dla odmiany kamienna pustynia. Przechodzę tamtędy często, ale dopiero wczoraj zwróciłem uwagę na ten nagrobek...

Słodki jest spokój, który zakończył cierpienie, my byśmy cię nie budzili żebyś miał cierpieć na nowo.

Mam nadzieję, że jeśli istnieją jakieś pozaziemskie moce, to wysłuchają sugestii tej mądrej rodziny.