Tuesday, January 29, 2019

Złoto

Kilka dni temu pokazałem na tym blogu zdjęcie makiety wielkiego złotego nugatu



68.98 kg czystego złota.

Wydawałoby się że to ogromny skarb, a tymczasem.... proszę bez wielkiego zastanowienia powiedzieć - ile amerykańskich dolarów byłoby to złoto dzisiaj warte - odpowiedź TUTAJ.

Nagroda dla wytrwałych którzy wrócili tu z wyżej zlinkowanej strony - letnie widoki.


Jedna z wielu plaż Melbourne. W porównaniu z poprzednimi latami mocno zatłoczona.

I po plaży...



Minęły 2 godziny i z  chmur uszło całe życie.



Sunday, January 27, 2019

Niedzielne czytanie - pisane pod wpływem

Kolejna książka Grahama Greene'a wydana w serii Vintage Green. Seria obejmuje wszystkie książki tego pisarza, do mojej biblioteki  trafiły chyba tylko dwie, ale też dobrze. Szczególnie dlatego, że ich nie czytałem.
The Confidential Agent - Tajny agent - pod tym samym tytułem opublikowano w Polsce książkę Josepha Conrada The Secret Agent.
Graham Greene w przedmowie do książki wyznaje, że pisał ją tylko dla pieniędzy. Jego głównym zadaniem w tym czasie była praca nad książką The Power and the Glory - Moc i chwała. Główne zadanie szło jak po grudzie, bieda stukała do drzwi.

Greene postanowił napisać na kolanie jakąś rozrywkową powieść, która przyniesie szybki zarobek.
Nie zupełnie na kolanie, wynajął w tym celu mieszkanie, w którym każdego ranka zaczynał pisanie.
Pracę zaczynał od tabletki benzydryny (rodzaj amfetaminy). W południe brał drugą tabletkę.
Efekty były natychmiastowe - 2,000 słów dziennie. Jego normalna norma to 500 słów. Wspomina, że zabierając się do pracy nie miał żadnego pomysłu, brał pióro do ręki i słowa same płynęły.
Efektem ubocznym był romans z córką właścicielki mieszkania.

Późnym popołudniem wracał do domu pracować nad Mocą i chwałą, sądząc po książce benzyndryna przestawała już działać.

Książka pisana w roku 1938, autor ma w pamięci hiszpańską wojnę domową, wspomina również, że istotnym bodźcem był dla niego podpisamy rok wcześniej Układ Monachijski.

Akcja książki.
Pan D.  zostaje wysłany przez rewolucyjny rząd kraju, w którym szaleje wojna domowa, do Anglii w celu zakupu węgla.  Od pierwszej chwili zdaje sobie sprawę, że strona przeciwna nie cofnie się przed niczym aby udaremnić jego misję i przejąć zamówienie.

Już na promie przez Kanał La Manche na D. wali się istna lawina domniemanych i rzeczywistych zagrożeń. Z opóźnieniem i mocno poturbowany dociera do wynajętego mieszkania w Londynie.
Pierwszy krok to spotkanie z miejscowym agentem. D. orientuje się, że agent mu nie ufa, ale i on nie ma złudzeń co do lojalności agenta. Orientuje się również, że wielu pracowników ambasady jest przeciwnikami rewolucyjnego rządu.

Następnego dnia dociera na spotkanie z zarządem kopalni, pomyślnie prowadzi pertraktacje, negocjuje korzystną umowę i w momencie gdy ma nastąpić jej podpisanie orientuje się, że skradziono mu listy uwierzytelniające.

Wszystko stracone, D. zamienia się z tropionej zwierzyny w myśliwego, ale większość jego działań przynosi niezamierzone skutki.
Pozostaje mu tylko jedno - spotkać się z reprezentantami angielskich górników i odwołać się do ich świadomości klasowej.
Łatwo się domyśleć, że i tu ponosi porażkę.

Jednak ostatni rodział przynosi kolejny zwrot i D. opuszcza Anglię być może nie całkiem zdruzgotany.

Graham Greene wspomina, że gdy przeczytał książkę po zakończeniu jej pisania, to tak się zawstydził, że zamierzał opublikować ją pod innym nazwiskiem. Szkoda, że nie użył mojego nazwiska, ja bym się nie wstydził takiej książki.

Na polskiej stronie wikipedii o G. Greenie ta książka nie została wymieniona. Po długich poszukiwaniach znalazłem informację, że została wydana w Polsce, ale nie samodzielnie tylko wspólnie z jakimś innym opowiadaniem tego samego autora.
Wyglada na to, że polscy wydawcy ocenili tę książkę niżej niż jej autor

Mnie Tajny agent podobał się gdyż znalazłem w nim to co przyciąga mnie do książek Grahama Greene'a - zagubienie bohatera, którzy nie wierzy w sprawę dla której ryzykuje wszystko.

Osobna sprawa to dziewczyny - komentując Pociąg do Stambułu wspomniałem, że raziła mnie postać Coral przeliczającej wszystkie uprzejmości, jakich może doświadczyć ze strony mężczyzn na jedyną zapłatę jaką, jako uboga kobieta, mogła zaoferować.
W Tajnym agencie sytuacja jest odwrotna, to dziewczyn przejmują inicjatywę i  oferują  zagubionemu cudzoziemcowi ogromny wachlarz nieerotycznych usług i uprzejmości.
Może to wpływ działania benzydryny na autora?

Saturday, January 26, 2019

Australia Day

Dzisiaj mamy święto państwowe - Australia Day.
Upamiętnia on przyjazd statków Pierwszej Floty do Australii 26 stycznia 1788 roku.
Przypomnę - Australię oficjalnie odkrył kapitan Cook w 1770 roku. 18 lat później do jej brzegów dobiła flota wioząca pierwszy transport skazańców zabranych z przepełnionych londyńskich więzień.
Australia Day został uznany jako święto w 30. rocznicę tego wydarzenia, w 1818 roku.
Jest to dzień wolny od pracy. Jesli wypada podczas weekendu, to dniem wolnym od pracy jest najbliższy poniedziałek.

Oficjalne imprezy w tym dniu to nominacja Australijczyka Roku, przyznanie odznaczeń państwowych, ceremonie nadania obywatelstwa.

W 1938 roku australijscy Aborygeni zaczęli kwestionować znaczenie tego dnia, dla nich jest to rocznica inwazji.
W ostatnich latach marsze z okazji Invasion Day stają się coraz bardziej popularne.
W czołówce dzisiejszych wiadomości była informacja o fladze protestacyjnej zawieszonej na Westminster Bridge w Londynie.


Flagę rozwiesiło 30 aktywistów, ale jednak Londyn nadaje sprawie wielką wagę.

Zlikwidować dzień wolny od pracy?
Jestem bardzo ciekawy czy ludzie to kupią.

Swoistą przeciwwagą są liczne tradycyjne ceremonie Aborygeńskie pod hasłem - witamy was na naszej ziemi.


Oglądałem fragmenty powyższej ceremonii w telewizji. Moją uwagę zwrócił udział kobiet a raczej ich stroje. Otóż wszystkie miały starannie uczesane włosy, ubrane były w proste, ale dobrze skrojone sukienki, na stopach miały buty na wysokich obcasach. Dla porządku dodam, że miały twarze nieco zamalowane białą farbą.
Powstrzymam się od komentarzy aby nie dodawać zamieszania do tego, i tak kontrowersyjnego, święta.

Australijczyk Roku. W tym roku zwyciężyli nurkowie jaskiniowi, którzy brali udział w ratowaniu dziecięcej drużyny piłkarskiej zablokowanej w jaskiniach w Tajlandii.

Mam pełne uznanie dla zwycięzców, ale jednak odnoszę wrażenie, że decydującym czynnikiem była medialna popularność tego wydarzenia. Jestem pewien, że na australijskim gruncie nie brakowało wydarzeń, w których ktoś podjął ogromne ryzyko aby ratować czyjeś życie.

Jak to jednak dobrze, że wyprowadziłem się z Polski. Tutaj nikogo nie obchodzą moje marudzenia. A gdybym był w Polsce, to pewnie łatwo bym się wciągnął do jakiejś kampanii nienawiści. Pewnie po obu stronach.
Cecha narodowa?

Wednesday, January 23, 2019

Pociąg do Stambułu

Stamboul Train
Pociąg do Stambułu (Stanboul Train) to jedna z pierwszych książek Grahama Greene'a. Napisana w 1932 roku. Nie wiem czy została wydana w Polsce przed wojną.
PRL też nie spieszyło się z wydaniem i miało ku temu powody.
Uważam to jednak za dobry zbieg okoliczności. Znajomość z  twórczością Greene'a rozpocząłem od Sedna Sprawy i Naszego człowieka w Hawanie. Gdybym zaczął od Pociągu do Stambułu, to pewnie książki bym nie dokończył i nie wiem czy sięgnąłbym po inne ksiązki tego pisarza.

Ostenda, do pociągu Orient Express wsiadają pasażerowie. Młoda, uboga dziewczyna - Coral, która dostała w Stambule zatrudnienie jako tancerka rewiowa, byznesman prowadzący firmę handlu rodzynkami, nauczyciel, angielskie małżeństwo, Anglik specjalista od gry w krikieta..
Komentarze obsługi pociągu: nauczyciel - obcy akcent, tak twardy, że nożem trzeba go krajać. Byznesman - Żyd, nie przegapcie okazji żeby dostać od niego podwójny napiwek.

Ten drugi przypadek mocno mnie zaskoczył.
Czy w przedwojennej Europie ludzie tak powszechnie rozpoznawali Żydów? Przypominam - rok 1932, Hitler stworzy swoja partię dopiero rok później.
Żydowski byznezman - Myat - cały czas ma poczucie swojego pochodzenia. Oczekuje, że ludzie będą próbowali go naciągnąć i traktuje to z wielkoduszną rezygnacją.

Pierwsza noc. Pan Myat jedzie samotnie w sypialnym przedziale pierwszej klasy. Uboga tancerka - Coral - w przedziale trzeciej klasy z angielskim małżeństwem. Mężczyzna siada na ławce razem tancerką aby jego żona mogła się położyć na ławce. Rekompensuje sobie tę niewygodę głaszcząc nogi dziewczyny.
Coral wychodzi na korytarz i zwierza się Myatowi ze swojego kłopotu. Jego reakcja jest natychmiastowa - zajmij mój przedział, ja sobie coś załatwię.
Komentarz autora: 40 lat na pustyni między Egiptem a Ziemią Obiecaną. A potem 1000 lat na pustyni chrześcijańskiego świata. Teraz i tutaj Żyd może pokazać cechę, która łączy go z Arabem - królewską gościnność, która nakazuje obmyć nogi nieoczekiwanego gościa i podzielić się z nim najlepszym posiłkiem.

Zaskoczyło mnie, że wielu komentatorów tej książki na stronie Goodreads oskarżyło autora o antysemityzm. Może nie powinno zaskakiwać, przecież wystarczy ustąpić kobiecie miejsca w autobusie aby być oskarżonym o seksizm.

Pisząc na wstępie o rozczarowaniu książką miałem w pierwszym rzędzie na myśli sztuczne postacie głównych bohaterów.
Najbardziej raziła mnie postać Coral. Nieśmiała dziewczyna zagubiona w świecie tanecznej rewii. Główny temat jej rozważań to - jak wycenić akceptację męskich zabiegów erotycznych.
Myat nie zabiega o żadne względy, ale Coral gotowa jest zapłacić za jego szczodrość najwyższą cenę. Nawet gdy on nie wykazuje zainteresowania tym tematem.

Na dworcu w Kolonii na pociąg czekają dwie osoby. Jedna z nich jedzie do Stambułu, odwiedzić wujka, może również znaleźć pracę jako tancerka. Towarzyszy jej, ubrana po męsku, krótko ostrzyżona, jej partnerka - Mabel Warren.
To drugie, po Żydach, zakoczenie. W tych zamierzchłych czasach tak beztrosko traktowano związki jednopłciowe.
Pani Mabel Warren jest z zawodu dziennikarką. Na dworzec przybyła tylko odprowadzić swoją partnerkę, ale nie byłaby dziennikarką gdyby przy okazji nie znalazła osoby, z którą warto przeprowadzić wywiad - pisarz, autor bardzo popularnych książek.
Niespodziewanie zauważa jednego pasażera. Podejmuje błyskawiczną decyzję - jadę do Belgradu.

Ten pasażer wart takiego zainteresowania to wspomniany wcześniej angielski nauczyciel o twardym, obcym akcencie. Mabel rozpoznaje w nim serbskiego komunistę, który zniknął 5 lat wcześniej podczas rozprawy rządu z nieudaną rewolucją.

Doktor Czinert to według mnie typowy bohater wielu książek G. Greene'a. Idealista z poważnymi wątpliwościami. Skazany na porażkę.
Być może ta postać spowodowała, że w PRL nie spieszono sie z wydaniem książki.

Szukając informacji o polskim wydaniu tej książki (ostatnie wydanie rok 2015) znalazłem recenzję, w której nazwisko to pisane jest Chinnert.
Być może to pomyłka recenzentki-blogerki, ale może jednak tłumacz uznał, że w ten sposób uwiarogodni tę postać.
Zajrzałem do google - Czinert - węgierskie nazwisko o długim rodowodzie.

W kilku polskich blogach na temat książek znalazłem informację, o wielu nowych tłumaczeniach książek, które zostały już dawno temu przetłumaczone. Informacje raczej negatywne. Chyba słusznie.

Nie będę wgłębiał się w dalszą akcję powieści. Dzieje się dużo, według mnie nieco za dużo.
Jak wspomniałem na wstępie - dla miłośnika książek G. Greena może być miłe poznać wczesne próby ulubionego autora. Dla przygodnego czytelnika - książka, którą trudno doczytać do końca.


Sunday, January 20, 2019

Niedzielne czytanie - Matka Króla

Dzisiejsza Ewangelia to relacja z pierwszego cudu Jezusa - zamiana wody w wino podczas wesela w Kanie Galilejskiej.

"Gdy zabrakło wina, Matka Jezusa rzekła do Niego: 'Nie mają wina'. Jezus odpowiedział: 'Kobieto, czy to należy do mnie lub do ciebie? Jeszcze nie nadeszła moja godzina'.Wtedy Jego Matka zwróciła się do służących: 'Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie'". Ewangelia św Jana 2.3-5.

To jedyna taka scena w Ewangelii - Maria sugeruje synowi jakąś akcję. Na dodatek, nie zwracając uwagi na Jego sprzeciw, wydaje zdecydowane polecenie sługom.
Wydaje mi się, że po Zwiastowaniu to jedyny fragment Ewangelii, w którym Maria się odezwała.

Skojarzyło mi się to z relacją ze zwiastowania: "...znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus.Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". Ewangelia wg św Łukasza 1, 30-33.

Bóg da Mu tron Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba.
Przecież to znaczy, że zostanie królem Izraela. Nie dopuszcza się opcji, że swoi Go odrzucą a poganie zaakceptują.
Nie dziwię się Maryi, że przyjęła takie zadanie.
I jej jedyna wypowiedź na stronach Ewangelii oznacza dla mnie, że w Kanie Galilejskiej Maria poczuła się jak Matka Króla - Twój lud potrzebuje wina... zróbcie cokolwiek wam powie.

W którym momencie Maria zorientowała się, że anioł wprowadził ją w błąd?
Ewangelia milczy na ten temat.

Tuesday, January 15, 2019

Niedzielne słuchanie - muzyka cenniejsza niż złoto

Rok temu donosiłem TUTAJ o muzycznym weekendzie w Ballarat, odległym o 120 km od Melbourne mieście powstałym na najbogatszych na świecie złożach złota.

Prawdę mówiąc to po tym wydarzeniu ubiegły rok był tak ubogi, że nie mogliśmy doczekać się drugiego tygodnia stycznia i ponownej wyprawy do Ballarat.

Wyprawa za nami. 6 koncertów w ciągu dwóch dni z dodatkiem jednego wieczoru. To był spory wysiłek i z pewną zazdrością patrzyłem na osoby wyglądające chyba starzej ode mnie za to tryskające energią i wytrzymałością.

6 koncertów, wszystkie bardzo atrakcyjne. Żeby dostosować się do tytułu wpisu wspomnę tylko dwa.
Piątek wieczór - Arvo Part - Pasja wg św Jana (rozdział 19,1-30) - KLIK.
Logicznym uzupełnieniem było niedzielne wykonanie utworu J MacMillana - Since it was the day of preparation. Tytuł utworu to cytat z  tego samego, 19, rozdziału Ewangelii św Jana - Ponieważ był to dzień Przygotowania... (aby więc ciała nie pozostawały przez sabat na krzyżu...).

Na marginesie jednak wspomnę, że jeśli chodzi o  kompozycje oparte na tematyce religijnej, to dużo lepiej odbieram muzykę baroku.

A gdzie tytulowe złoto?
Proszę bardzo...


Powyżej replika nugatu znalezionego na tych terenach w 1858 roku. Prawie 69 kg czystego złota. Zabawna historia znaleziska TUTAJ.

Moje nieco sceptyczne uwagi na temat niedzielnych utworów nie uzasadniają tytułu wpisu. Wspomniałem jednak 6 koncertów, pozostałe cztery zaspokajały całkowicie moje oczekiwania - szlachetny barok wykonany na szlachetnych instrumentach


Obszerniejsz relacja TUTAJ.

Friday, January 4, 2019

Zimna wojna

Bardzo nie lubię pisać recenzji.
Bo po co pisać na temat, na który już wiele osób się wypowiedziało?
Argumenty mam dwa:
- polski film wyświetlany w "normalnych" kinach w Australii. Myślę, myślę i nie potrafię sobie przypomnieć drugiego, a raczej wcześniejszego, takiego przypadku.
- tytuł, a raczej jego pierwsza połowa - zimna. W chwili gdy to piszę mamy w Melbourne niezły upał.


Już od wielu tygodni w centrum Australii panują upały i susza.
Cud, że tak długo nie dotknęło to Melbourne. Od początku grudnia chyba tylko 4 razy trzeba było włączyć w domu klimatyzację. Jednak w końcu zrobiła się w tym kotle dziura i od rana gorące powietrze wali z północy na Melbourne. Meteorolodzy zapowiedzieli na dzisiaj 42C, termometr w ocienionym miejscu na werandzie to potwierdził już o 14:30 a przecież to jeszcze nie szczytowa pora dnia.
Załóżyłem więc kupioną w Estonii koszulkę z logo Tartu Maraton. To był rok 1996, startowałem tam w maratonie narciarskim. Temperatura przed startem była nieco poniżej -30C. Też nie było miło.
Na szczęście pojawił się silny wiatr. Generalnie wiatr w czasie upału to niemiłe zjawisko, ale ten ma przynieść ochłodzenie i to znaczne i szybko - spadek temperatury o 20 stopni w ciągu 4 godzin.

Chyba nie potrafię już dłużej odwlekać, a więc zamykam oczy i skaczę - Zimna Wojna, film.
Właściwie mógłbym to skwitować jednym zdaniem - nie mogłem tego oglądać.
Codziennie rano oglądam wiadomości z Polski - POLSAT News - a tam nie ma dnia żeby nie podali informacji o tym, że ktoś popełnił rozszerzone samobójstwo albo "tylko" zabił żonę i dzieci.
Przykro mi, ale zaliczam Zimną Wojnę do takiej właśnie kategorii.

Pozwolę sobie przypomnieć fabułę filmu.
Wiktor, młody człowiek z wykształceniem muzycznym, ma za zadanie stworzyć ludowy zespół pieśni i tańca. W zadaniu tym towarzyszy mu kobieta, która podobnie jak on wygląda na osobę pochodzącą z przedwojennej, inteligenckiej rodziny.
Do tego punktu wszystko wygląda normalnie i mogłoby iść śladami państwa Sygietyńskich, twórców zespołu Mazowsze.
Niestety Wiktor zakochuje się w jednej z kandydatek do zespołu - Zuli. Kandydatce dość tajemniczej gdyż zdecydowanie nie ma ona pojęcia o polskiej sztuce ludowej a pracę w zespole traktuje chyba jako szansę ucieczki od swojej dość mrocznej przeszłości.
Miłość jest wzajemna i tylko tyle można o niej powiedzieć. Twórcy filmu nie zdradzają niczego na temat tego co też, poza uczuciem i żądzą, łączy kochanków. Czy mają jakieś wspólne zainteresowania, cele, plany, marzenia. Nic, nic, nic.
W tym momencie Wiktorowi przychodzi pomysł ucieczki na Zachód. Twórcy filmu łączą to z presją socrealizmu - zespół ma dodać do swojego repertuaru pieśni wychwalające ustrój i Stalina.
Moje wspomnienia z tamtych lat, mam na myśli koncerty zespołów pieśni i muzyki ludowej nadawane regularnie przez Polskie Radio, mówią mi, że nie była to zbyt wielka presja. Może jedna 3-minutowa propagandówka na dwugodzinny program. Myślę, że osoby które oglądały w tamtych latach występy zespołu Mazowsze (lub Śląsk) to potwierdzą.
Pomińmy motywację, Wiktor decyduje się na ucieczkę, Zula podchodzi do tego z dużą rezerwą. Teraz nadchodzi przełomowy moment filmu - Wiktor czeka na Zulę na przejściu granicznym, w końcu decyduje się przekroczyć granicę sam.
Co, jak, dlaczego? Tego film nie wyjaśnia.
Od tej chwili zaczyna się swoista ciuciubabka - Wiktor pojawia się na koncercie zespołu w Jugosławii, Zula odwiedza Wiktora we Francji. Wspomina, że wyszła za mąż, chyba za Włocha, nie ważne - kocha tylko Wiktora.
Za chwilę znika. Nie potrafię sobie przypomnieć ile razy tak się rozstali i spotkali, za każdym razem jest miłość, żądza, czasem jeszcze mordobicie.
Wreszcie Zula wraca na stałe do Polski. Wiktor nie może bez niej żyć więc rusza jej śladem i trafia na kilkanaście lat ciężkich robót.
Zula "wykupuje" go z kamieniołomów.
Co teraz? Zula nie ma wątpliwości - wspólne samobójstwo. Wiktor, jak w większości sytuacji, zachowuje się biernie.
Bezsensowna tragedia.

Zawodowi krytycy komentują pochlebnie zastosowanie starej techniki filmowej - wąski ekran, film czarno-biały.
Niestety mnie trudno jest dogodzić, chyba większość filmów jakie w życiu widziałem była wyprodukowana przy użyciu takiej techniki. Tyle, że te filmy dotychczas pamiętam a Zimną Wojnę pamiętałem tylko do dzisiaj i tylko po to żeby napisać tę refleksję.

Swoją drogą oglądając sceny z tworzenia zespołu pieśni i tańca kojarzyłem bohatera filmu z Tadeuszem Sygietyńskim, twórcą Mazowsza. Zajrzałem do jego biografii - KLIK - bardzo ciekawa, przyznam się, że chętnie obejrzałbym dobry film oparty na tej biografii. To jednak chyba marzenie ściętej głowy, za dużo w tym życiu logiki i konsekwencji.

Thursday, January 3, 2019

1 procent

Dobiega końca trzeci dzień roku, czyli prawie 1%.
Co też w tym czasie zdziałałem?
Jak na moje obecne możliwości sporo.
Po pierwsze, już we wtorek, pomalowałem przewiany przez wiatr próg drzwi wejściowych.
Po drugie zareklamowałem w sklepie kupione kilka dni temu, w starym roku, baterie do telefonu. Zwrócili mi pieniądze.
No to same sukcesy.

Po trzecie, bilanse i rozliczenia.
Jestem skarbnikiem parafialnego oddziału Stowarzyszenia św Wincentego a Paulo (St Vincent de Paul Society) więc musiałem złożyć rozliczenie za grudzień.
Przy okazji podsumowałem rok kalendarzowy.
Zostaliśmy 301 razy wezwani przez osoby potrzebujące pomocy.
Dostarczyliśmy żywność o wartości $24,270, w tym vouchery na żywność - $22,000, żywność kupiona - $700, produkty żywnościowe dostarczone przez parafian - $1,570.
Zapłaciliśmy rachunki za gaz, światło, telefon itp na sumę $4,200. Kupiliśmy 8 pralek lub lodówek. Dopłaciliśmy $2,000 do kosztów nauki, $540 na lekarstwa.
W sumie wydaliśmy $37,000, nasze przychody wyniosły $36,600 - z tego finansowanie z centrali Stowarzyszenia - $33,000, dotacje parafian i dochód ze sklepiku z dewocjonaliami - $3,600.
To jest o około 30% więcej niż w roku poprzednim.
Konkluzja raczej smutna - potrzeby rosną a my jesteśmy coraz bardziej uzależnieni od pomocy finansowej z zewnątrz. Nic dziwnego, że wzrasta ilość biurokracji i polityczna poprawność.
Zerknąłem też do swoich zapisków zeszłorocznych wydarzeń.
O książkach wspominałem w poprzednim wpisie.
Druga istotna pozycja to imprezy kulturalno-rozrywkowe.
Było ich w zeszłym roku 38, w tym 11 z udziałem wnucząt. Zdecydowana większość to imprezy muzyczne i baletowe, tylko jedna wizyta w teatrze i 4 wizyty w kinie. Ostatni oglądany w zeszłym roku film to Zimna Wojna.