Tuesday, October 27, 2020

Łyżkowo

Pierwsze zwiastuny pojawiły się w mojej okolicy w lipcu...


Nazwa osady - Spoonville. Polskie tłumaczenie to chyba - Łyżkowo.

Wkrótce zauważyłem następne.
Większość pod prywatnymi domami, ale te których zdjęcia zamieściłem w tym wpisie są zlokalizowane przy ścieżkach spacerowych/rowerowych.


Trzeba było w google zauktualizować swoją wiedzę o otaczającym mnie świecie.

TUTAJ dowiedziałem się co się dzieje , a przede wszystkim jak ogromne znaczenie terapeutyczne ma ten pomysł dla dzieci znękanych covidowymi restrykcjami.
Sądząc po tytułach naukowych osób, które wypowiadają swoje opinie, jest to temat z wielką przyszłością. 

Generalnie zgadzam się, to może być jakieś zajęcie dla dziecka.

Jako sceptyk w stosunku do wszystkich nowości od razu doszukałem się skazy... Spoonville z dala od domu? W parku lub przy ścieżce, a może przy plaży?

Czy ktokolwiek będzie doglądał tej instalacji? 
A co gdy mieszkańcy Spoonville się poprzewracają? A gdy obsikaja ich psy?
A gdy przyjedzie ekipa kontraktorów na okresowe ścinanie trawy - co oni mają zrobić z tymi łyżkami?

Musiałem zapukać do wyższej instancji - TUTAJ.

Spoonville International - strona zawiera reguły tworzenia Spoonville, ale nie wyjaśniły one żadnej z moich wątpliwości.

Na tej stronie jest również rejestr istniejących instalacji - już blisko 400, większość w Australii.

Rozbawiło mnie to trochę - dziecku nie wystarczy obecnie zrobienie czegoś w ogródku czy przy domu, i zabawa z kolegami - to musi być podane do wiadomości na CAŁY ŚWIAT.

To robią ci sami ludzie, którzy gotowi są podnieść ogromny raban w celu ochrony swoich danych osobowych. 

Chyba pora skończyć te narzekania i wziąć się za budowę własnej osady.

Sunday, October 25, 2020

Niedzielne wspomnienie - Dziewczyny w pociągu

 Dziewczyna płacze

Przeglądałem gazety w kiosku na Dworcu Centralnym kiedy usłyszałem:
- Ja tu przed chwilą kupiłem paczkę kentow i zapomniałem je wziąć.
- Tak? - odpowiada ekspedientka.
- No przecież mówię, kupiłem kenty, gdzie one są?
- A skąd ja mogę wiedzieć, przecież bez przerwy obsługuję klientów, nie pilnuję czy zabrali towar.
- Ja mam za chwilę pociąg, proszę mi natychmiast wydać papierosy za które zapłaciłem!!!!

Dziewczyna nie ustępuje, młody osiłek wychodzi, ale za chwilę wraca z kolegą silniejszym w gębie.
- Proszę wydać mojemu koledze.....
- Ja tu pani zablokuję kolejkę....
- Czy ktoś z państwa ukradł mojemu koledze!!??

Krzyk wciska mi się do głowy.
- Proszę tak nie krzyczeć - mówię z naciskiem - jak pana okradziono to proszę zawołać policję.
Nienawistne spojrzenie.
- Niech pan nie robi ze mnie wariata, sam niech pan woła.

I znowu krzyk.
Wychodzę przed kiosk i rozgladam się bezradnie. Chłopaki nic nie wskórali.
Ten wygadany podchodzi do mnie
- Wstydziłby się pan, starszy człowiek i przeciwko młodziezy. - patrzę w sufit.

Odchodzą przeklinając a ja wracam do kiosku. Dziewczyna placze.
- Niech pani nie płacze, przecież pani jest w porządku.
Dziewczyna nadal płacze.

Dziewczyna się śmieje.

O której zaczęła dziś pani pracę pytam konduktorkę w pociągu do Bialegostoku.
- O 4-tej rano, pracuję 12 godzin, skończę też o czwartej.
- Ciężka praca.
- O nie, to bardzo dobra praca. Mogłam iść wcześniej na emeryturę, ale nie chciałam, ale teraz i tak za 10 miesięcy pojdę.

- I będzie pani wolna.
- A co ja będę robić? Ja mieszkam w puszczy.
Oczy jej się rozjaśniają.
- Naprawdę w puszczy nie wyobraża sobie pan.
No ale gospodarstwa nie mam, jestem sama, chyba przeniosę się bliżej matki. Mamusia ma 83 lata, ale wszystko zrobi koło siebie. Bo proszę pana, mój dziadek to umarł jak mial 96 lat. Jeszcze w niedzielę poszedł sam do kościoła na mszę, bo on byl taki chudy jak pan, a we wtorek umarl.

- Dobra taka śmierć.
- Bo on do lekarza nie chodzil. Jak kto do lekarza nie chodzi to szybko umiera. A jak chodzi, to męczy się latami.

Dziewczyna się buntuje.

Droga powrotna z Bialegostoku.
- Jaka mamy świetną młodzież proszę pana. Jechalam w wagonie z Elku, tam wracała mlodzież ze spływu kajakowego. Dziewczyny ze Żmichowskiej. Jakie wesołe, rozśpiewane, śmieją się. Gdy się dowiedzialy że jestem nauczycielką to zaprosily mnie do brydża.
- Cieszy się pani z powrotu do pracy?
- Pan sobie kpi. Po pracy drugie tyle czasu spędzam na korepetycje i zajęcia na różnych kursach, żeby jakoś związać koniec z końcem. A teraz jeszcze ten minister (Giertych). Tylko czekam żeby mlodzież zorganizowala jakąś manifę. Idę z nimi!

Dziewczyna się wypowiada.

- A cóż tam Jarosławek znowu wymyślił?
Sąsiadka w metrze zagląda do gazety, którą czytam.
- Czego on się boi? Żąda specjalnej ochrony, widział pan coś podobnego?
- A za Gierka proszę pana, to ja na pochodzie pierwszomajowym mogłam podejść, wręczyć kwiaty, nawet porozmawiać.
- No i co tam jeszcze piszą?
- Jeszcze niczego nie przeczytałem, proszę pani, zacząłem od wiadomości sportowych.
- A o sporcie to pan tylko czyta czy też uprawia?
- Próbuję uprawiać.
- To dobrze, bo ja proszę pana grałam w siatkówkę.Tak proszę pana. W 1953 roku zdobyłyśmy w Paryżu mistrzostwo świata. No, tylko akademickie, ale przecież. A pan co uprawia?
- Narciarstwo biegowe.
- A, to piękny sport. A jaki zdrowy! Proszę pana, co tu się z tym zdrowiem wyprawia? Ileż tych chorób! A ja mówię, że to trzeba sprywatyzować. Niech każdy płaci za siebie. Ja tam jestem zdrowa, to dlaczego mi potrącają te składki? Ja tej służby zdrowia nie potrzebuję. Ci co potrzebują, niech płacą.

Poczułem się nieswojo, bo ja bym w takim systemie zbankrutował.
- Przepraszam pana, ale ja już wysiadam bo tu mam przesiadkę na cmentarz.
- Do zobaczenia.

Friday, October 23, 2020

Amnezja

 Już drugi raz w tym miesiącu odebrałem młodsze wnuczęta ze szkoły.

Zazwyczaj urozmaicałem im dość długą jazdę samochodem do naszego domu opowiadaniem dość prostych historii.
Tym razem odbyła się swoista powtórka materiału - pytałem o puenty niektórych historii, one przepytywały mnie o różne szczegóły chcąc sprawdzić czy nie mieszam się w zeznaniach.

Z przyjemnością zauważyłem, że Ambroży (9) poprawił znacznie sposób opowiadania kawałów.

W rewanżu poprosił żebym opowiedział powtórnie dowcip, który usłyszałem ponad rok temu od naszego księdza parafialnego. 

To było tak...

Drwal szedł przez las, wzdłuż strumyka, machając toporem i w pewnym momencie topór wypadł mu z ręki i utonął.
Drwal padł w rozpaczy na kolana biadając głośno nad swoim nieszczęściem i po chwili ze strumienia wyłoniła się syrenka pytając czy może w czymś pomóc.
Usłyszawszy historię drwala natychiast zanurkowała i po chwili wyłoniła się z wody trzymając w dłoni śliczną siekierę za srebra.
- To twoja siekiera?
- Nie! Moja to była solidna, stara, mocno zużyta siekiera.
Syrenka zanurkowała ponownie i wypłynęła z błyskającą diamentami siekierą ze szczerego złota.
- To twoja siekiera?
- Nie! Nie! Przecież mówiłem, moja to była stara, wysłużona siekiera.
Syrenka zanurkowała trzeci raz i wypłynęłą ze oryginalną siekierą.
Radość i wdzięczność drwala była bezgraniczna.

Jakiś czas później drwal wybrał się na spacer z żoną. Szli wdłuż strumyka i nagle... żona potknęła się, wpadła do strumyka i utonęła.
Drwal padł w rozpaczy na kolana i po niedługiej chwili pojawiła się znana nam już syrenka pytając czy może pomóc.
Usłyszawszy historię zanurkowała i po chwili wypłynęła wynosząc na powierzchnię młodą, przepiękną dziewczynę.
- To twoja żona?
- Tak! - odpowiedział drwal bez chwili wahania.

Syrenka zdumiała się - przecież nie tak dawno, przy tej siekierze, wykazałeś się taką uczciwością i prawością. A teraz... nie rozumiem.

I w tym momencie moja pamięć wpadła do strumyka i żadna syrenka nie oferowała pomocy.

Przez kilka minut próbowałem sobie przypomnieć, bez skutku.

- Dziadzia - przerwał mi Ambroży - to jest tak jak z tą starszą panią w sądzie.
- Jaką starszą panią?

No, sam mi mówiłeś:
Starsza pani wezwała pogotowie, bo jej mąż umarł nagle podczas posiłku. Lekarze mieli poważne wątpliwości co do przyczyny zgonu i sprawa zakończyła się oskarżeniem o morderstwo.
Sędzia prosi żeby oskarżona opowiedziała dokładnie przebieg zdarzenia.
- Wysoki sądzie, to prosta sprawa. Opowiedziałam mężowi dowcip i on zadusił się na śmierć ze śmiechu.
- Proszę opowiedzieć sądowi ten dowcip.
- Kiedy... kiedy proszę wysokiego sądu - ja go zapomniałam.

Gdy odwoziłem dzieci do domu chciałem opowiedzieć dzieciom historię Robin Hooda, ale Ambroży był podejrzliwy.
- Powiedz dziadzia o czym to jest?
- O takim człowieku w Anglii, który rabował bogaczy i rozdawał biednym.
- A, to coś jak Tax Office - skwitował Ambroży i nie był zainteresowany.

Natomiast Gracie (7) poprosiła - dziadzia, opowiedz jeszcze raz o tym drwalu, który stracił siekierę.
- Ależ Gracie, przecież dziadzia nie wie jak to się skończyło!
- Nie szkodzi, mnie i tak się podoba.

Opowiedziałem.

Już u celu podróży Ambroży oznajmił - dziadzia, ja chyba wiem jak to było z tą panią co zapomniała dowcip!
- ???
- Ona nie zapomniała, ale bała się opowiedzieć bo sędzia mógłby umrzeć ze śmiechu.

P.S. W domu wrzuciłem do google "joke axe", otrzymałem tysiące trafień, ale nie to którego szukam. 
Spróbuję skontaktowac się z księdzem. Czuję się trochę nieswojo, że jedyne pytanie jakie mam do Duszpasterza, to dowcip o zamienionej żonie. 
Taka ze mnie zbłąkana owca.

Tuesday, October 20, 2020

Łagodna Inkwizycja i agresywny Galileusz

 Przypadkiem znalazłem na naszej półce książkę pod tytułem The Greatest Lies in History - autor Alexander Canduci.

Największe kłamstwa w historii - generalnie etykieta największy, najlepszy, najgorszy i w ogóle naj - zapala u mnie czerwone światło - nie zbliżać się.
Tym razem jednak, odcięty od biblioteki - zajrzałem do środka.

Kłamstw jest 25.
O dwóch wydarzeniach historycznych, które padły ofiarą kłamstwa, nie słyszałem.
Pozostałe wydarzenia są mi znane, ale wydaje mi się, że w większości przypadków, związane z nimi kłamstwa, nie miały istotnego wpływu na bieg historii.
Muszę przyznać, że autor przedstawia bardzo szczegółowo i logicznie wszystkie okoliczności opisywanych wydarzeń. 
Zbyt szczegółowo jak na moje możliwości. W kilku przypadkach porzuciłem lekturę kolejnego kłamstwa gdyż argumentów i faktów było zbyt wiele.

Zainteresowała mnie jedna historia -

Wszyscy znamy tragedię Galileusza - człowiek, który, posiadając lepsze teleskopy, potwierdził naukowo heliocentryczną teorię Kopernika i został za to zniszczony przez Inkwizycję, która zmusiła go do oficjalnego wyparcia się wyznawanych poglądów.

Gdzie tu kłamstwo?

Na początku zdradzę, że kłamstwo nie leży w faktach lecz w ich przedstawieniu.

Wszyscy na pewno zwrócili uwagę na to, że Kopernik nie poniósł żadnych konsekwencji za ogłoszenie teorii heliocentrycznej w 1543 roku.

Jedną z pierwszych krytycznych uwag wygłosił Marcin Luter - "..ludzie dają posłuch jakiemuś świeżo upieczonemu astrologowi, który usiłuje dowieść, że to ziemia się kręci, nie cały firmament, gwiazdy i księżyc. Ten głupiec chciałby odwrócić całą wiedzę astronomiczną...".

Jednak posłuch musiał stawać się zbyt powszechny i w 1616 roku, 70 lat po publikacji, De revolutionibus orbium celestium została wpisana  przez Świętą Kongregację (Inkwizycję) na Listę książek zakazanych.

Galileusz wkroczył na scenę astronomii z dużym dorobkiem naukowym w dziedzinie matematyki i fizyki i z równie duży dorobkiem technicznym - teleskopy, termoskop (termometr Galileusza) 

W 1610 r, obserwując ruch Wenus, zauważył, że wkracza ona w identyczne fazy jak księżyc co można wytłumaczyć tylko tym, że przez połowę swojego cyklu znajduje się po innej stronie słońca niż ziemia.
To zgadzało się z teorią Kopernika.
Galileusz powoływał się na teorię heliocentryczną w wielu opracowaniach astronomicznych i w rezultacie zainteresowała się nim Inkwizycja, która w 1616 r., a zatem podczas wpisywania dzieła Kopernika do indeksu, nakazała Galileuszowi zaprzestać rozpowszechniania tych poglądów w jakiejkolwiek formie.
Uwaga: teoria heliocentryczna nie została nigdy uznana za herezję.

Zakaz rozpowszechniania poglądów nie oznaczał jednak zakazu ich wyznawania.
Jezuici popierali naukę, posiadali dobrze wyposażone obserwatoria astronomiczne i byli otwarci na dyskusje naukowe. 
Jednym z tematów był argument duńskiego astronoma Tycho Brahe, który nie zgadzał się z teorią heliocentryczną. Twierdził on, że jeśli ziemia krąży wokół słońca, to znaczy że zmienia swoje położenie na tyle, że powinniśmy obserwować paralaksę (zmianę kąta widzenia) gwiazd - KLIK.
To zjawiko zdołano wyjaśnić dopiero około roku 1830.

Papież Urban VIII, bardzo światły człowiek, chętnie dyskutował tego typu tematy z Galileuszem i zaproponował mu aby przedstawił ich dyskusję w książce, z tym, że ma to być przedstawione jako ćwiczenia intelektualne, nie jako dowiedziona prawda.

Galileusz napisał książkę - Dialog o dwóch najważniejszych systemach świata - lecz przedstawił w niej heliocentryzm jako ostateczną, udowodnioną prawdę, natomiast poglądy geocentryczne włożył w usta niejakiego Simplicio (Prostak), którego czytelnicy mogli łatwo zidentyfikować jako papieża Urbana.

Tego było za dużo.
Galileusz został wezwany do Rzymu, ulokowany w eleganckiej willi z pełną obsługą.
Przesłuchania dokonali naukowcy, którym Galileusz był w stanie przedstawić tylko jeden dowód na to, że Ziemia krąży wokół Słońca - odpływy i przypływy morza.
Naukowcy uznali argument za niesłuszny - i mieli rację.

W rezultacie Galileusz został skazany i ukarany - trzy lata aresztu domowego w bardzo dobrych warunkach z możliwością przyjmowania odwiedzin, obowiązek codziennego odmawiania 7 psalmów pokutnych, które tak mu się spodobały, że odmawiał je z własnej woli do końca życia.
Najbardziej dotkliwą karą było wyrecytowanie formuły, w której musiał odwołać swoje poglądy.

Gdzie to kłamstwo? - powtórzę.

Autor książki obciąża nim prekursorów Oświecenia, przede wszystkim Woltera, którzy użyli przypadku Galileusza jako głównego argumentu eliminującego kościół z poważnych dyskusji naukowych.

Wyznam, że osobiście uważam to rozdzielanie za słuszne. 

Wniosek - unikać książek opisujących NAJ...

Żródła:

Wikipedia - KLIK.
Uwaga - powyzszy link do polskiej wersji gdyż koncentruje się ona na konflikcie z kościołem, wersja angielska podaje znacznie więcej informacji o działalności Galileusza.

Sunday, October 18, 2020

Niedzielny marsz

 Tydzień temu zapowiadałem marsz w parku, wokół stawu z kaczkami.

Do stawu dotarłem szybko, mocno zarósł od ostatniej wizyty...


Kaczek ani śladu, tylko żaby kumkają.

Rozejrzałem się po okolicy i znalazłem wyraźną wskazówkę...


Kaczki poszły na wschód.
Podążyłem ich śladem licząc na to, że kierowcy potraktują mnie jak kaczkę.

Po klku minutach dotarłem do strumyka zarośniętego nie gorzej niż stawek.


Nie tylko zarośnięty, do tego jakiś taki.. zamydlony. Może to środki do dezynfekcji dłoni.
Jednak mimo to, jest na tym zdjęciu kaczka.

Idąc w dół strumyka, zauważyłem drugą...


Smutne to były jednak widoki, dalej już maszerowałem zachowując bezpieczną odległość od strumyka.

Wyznam, że moje refleksje były również smętne.
Główny cel akcji, zbiórka na rzecz MS Society, zupełnie nie wypalił. Zebrałem tylko kilkadziesiąt własnych dolarów.

Wyjaśnię, że nie widzę możliwości prowadzenia efektywnej akcji reklamowej gdyż mój główny nurt działania to towarzytwo charytatywne, St Vincent de Paul Society, a więc wyraźny konflikt interesów.
W czasach przedcovidowych spotykaliśmy się ze znajomymi i wtedy była okazja wspomnieć (mimochodem) o planach na nadchodzącą niedzielę - efekt - kilkaset dolarów.
Chciałem nieco sam wzmocnić moją tegoroczną dotację, ale dokładnie w tym samym momencie, doszła mnie wiadomość, że osoba cierpiąca na MS mieszka w naszej parafii i jej siostra organizuje zbiórkę więc zdecydowaliśmy ją wesprzeć.

Pozostały mi więc tylko miłe wspomnienia na drogę powrotną...


Albert Lake - 2018.


P.S. Jednak nie pozostałem niezauważony - już po marszu otrzymałem kilka dotacji i marsz zakończyłem sukcesem finansowym $211 - serdecznie dziękuję.

Monday, October 12, 2020

Niedzielne przesilenie

 To było wczoraj.
Co było?
Rzecz w tym, że nic nie było.

Po porannej mszy poczułem się chyba grypowo.
Moja wypróbowana odpowiedź to silna dawka witaminy C - 1,000 mg.

Po krótkim czasie zaczęło się coś dziać -
zadzwonił syn z pytaniem czy w czwartek możemy odebrać dzieci (znaczy wnuki) ze szkoły, wziąć do nas na noc i zawieźć w piątek do szkoły.
Przenocować wnuki?
Ja już nie pamiętam jak one wyglądają więc nie jestem pewien czy odbiorę ze szkoły właściwe dzieci.

Zbadałem sytuację polityczną.
W poniedziałek dzieci pójdą do prawdziwej szkoły, ale wszystkie restrykcje trwają i chyba do 8 listopada nic się w tym względzie nie zmieni.
Obecnie w całej Australii z powodu Covid przebywa w szpitalach 31 osób, jedna na oddziale intensywnej terapii.

No dobrze, dzieci będą w szkole, ale jak mamy tam dojechać, 15 km, do centrum miasta , w którym roi się od policji?
Znalazłem na internecie specjalny numer telefonu z informacją dla dziadków.

Reszta niedzieli zeszła na próbach wyjaśnienia o co chodziło w niedzielnej Ewangelii, nie udało się.
Za to okazało się, że jedna dawka witaminy wystarczyła.

W poniedziałek powiedzieli mi, że jeśli potrafię udowodnić, że nasz syn pracuje, to powinienem dać radę przekonać policję na trasie. Z tym, że odbierać może tylko jedna osoba.

W email-u czekała na mnie wiadomość, że w bibliotece czeka na mnie książka do odebrania.
Tytuł: Pewnego, lodowatego styczniowego poranka na początku 21. wieku, samotny wilk przekroczył zamarzniętą rzekę wyznaczającą granicę między Niemcami i Polską.
Czy po takim tytule będzie jeszcze jakaś treść?
Książki są wystawiane do odbioru w 15-minutowych okienkach czasowych. 
Wszystko działało poprawnie.

Już 9 razy uczesniczyłem w MS Walk - marszu charytatywnym na rzecz MS Society, Towarzystwa opieki nad osobami dotkniętymi przez Stwardnienie Rozsiane.
Marsz odbywał się zawsze w 1. niedzielę czerwca w przepięknym Albert Park, którego nawet corocznie wyścigi Formula 1, nie zdołały zeszpecić.
W tym roku marsz nie odbył się, ale dostałem potwierdzenie, że w nadchodzący weekend odbędzie się - wirtualnie.
A więc pomaszeruję... w lokalnym parku, wokół stawu z kaczkami.

Mój pierwszy marsz wyglądał tak:


Friday, October 9, 2020

Jeden na jeden

Wczoraj przed południem ktoś zadzwonił do drzwi.
Pierwszy zwiastun nadchodzących Świąt. Dostawa kart świątecznych, które mamy nadzieję sprzedawać w kościele na stoisku Św Wincentego.
Podjechałem do kościoła żeby je schować do szafy, znowu zaskoczenie - kościół otwarty - w drzwiach witają mnie panowie z firmy pogrzebowej.

Przykląkłem w kościelnej nawie...

Prócz mnie był tylko zmarły i ksiądz w ławce.

Panowie z firmy pogrzebowej poinformowali mnie, że obecnie w pogrzebie może uczestniczyć do 10 żywych osób.
Za chwilę w drzwiach zaroiło się.

Kolejny punkt - moja lokalna biblioteka, która ożywiła się nieco.
Można zwrócić pożyczone książki, można wypożyczyć książki w trybie click and collect.

Pojechałem więc zwrócić te wypożyczone wiele miesięcy temu.
Wrzuciłem książki do zsypu, na drzwiach wejściowych wisiały aktualne informacje..


Przepraszam za odblask, ale musiałem robić zdjęcie pod kątem gdyż jak stanąłem na wprost, to drzwi wciąż się otwierały i zamykały.

Na drzwiach dominuje Numer 1 - ilość osób, jaka może wejść i odebrać zamówione książki.

Na razie niczego nie zamówiłem.
Listy bestsellerów pękają w szwach a ja nie mogę niczego znaleźć, a przecież lubię selery

Co innego gdy mogłem wejść do biblioteki...
Popatrzyłem na półki w dziale książek drukowanych dużym drukiem.
Popatrzyłem na półki z bestsellerami.
Popatrzyłem na wózki ze świeżo zwróconymi książkami.
Nigdy nie wyszedłem z pustymi rękami.

Nadeszła noc.
Zapaliłem światło w łazience, spojrzałem w lustro i czym prędzej spojrzałem trochę w bok - na wysokości mojego nosa bujała się na pajęczej nici czarna kulka z malinową kropką...

Latrodectus hasseltii close.jpg
CC BY-SA 3.0, Link

Proszę się nie bać, w rzeczywistości kulka była o średnicy około 4 mm.

Redback spider - KLIK.

Ciekawe, dokładnie tydzień temu, w komentarzu do blogowego wpisu, wspomniałem o redbacku - nie sądziłem, że mam takie grono czytelników.

Zdjęcie niestety z wikipedii, niestety - bo pierwszy odruch był rodem z czasów jaskiniowych - zamiast zrobić zdjęcie, złapałem mokrą ścierkę i zgniotłem nieboraka.

Pająk prawdopodobnie siedział na strychu. Gdy przez szczelinę pokrywy wyciągu nad lustrem zobaczył światło a w świetle moją głowę w polu rażenia, odmierzył odpowiednią długość nici i zanurkował. Jednak ja byłem w ruchu a jemu nić się skończyła na wysokości mojego nosa.

Alternatywny scenariusz - pająk ląduje na mojej głowie. zaczyna krążyć w poszukiwaniu wygodnego miejsca a ja odruchowo strzepuję włosy. Skutki ukąszenia to kilka godzin bólu, również w miejscach odległych od ukąszenia - stawy, węzły limfatyczne. Czasem lekkie problemy kardiologiczne.

Spałem spokojnie.

P.S. W połowie września wspomniałem na tym blogu utwór J-P Rameau - Forêts paisibles. Od tego czasu chętnie wracam do tego utworu. Dzisiaj natknąłem się na nagranie w wykonaniu tego samego zespołu w warunkach pandemicznych - z pandemią da się żyć - stwierdziłem - KLIK.

Wednesday, October 7, 2020

Towar niemacany nie należy do kupca

 W Melbourne już 3. miesiąc ostrych restrykcji.

Jedna z nich to - wszystkie sklepy, prócz aptek i sklepów z żywnością, zamknięte.

Oczywiście w większości przypadków towar można kupić przez internet. 

Istnieje opcja click and collect, która polega na tym że zamawia się towar przez internet. Sklep wysyła sms gdy towar jest gotowy do odebrania. Przyjeżdża się na wyznaczone miejsce na parkingu, wysyła sms o przybyciu i za kilka minut wręczają towar.

Spróbowaliśmy zdalnych zakupów kilka razy. Na razie rezultaty nie są zadowalające.

Wspominałem już o zakupie lodówki.
Niby wszystko dobrze, ale jednak przegapiliśmy kilka drobiazgów.

Kupiliśmy 3 sztuki garderoby, 2 z nich zwróciliśmy.
Materiał nie był miły w dotyku - jak to ocenić na zdjeciu?
Rozmiar niewłaściwy.
Coś tam się ciągnęło, może było krzywo wszyte.

Na szczęście sklepy są wyrozumiałe, zwracają pieniądze nie zadając zbędnych pytań. Opłacają koszt przesyłki zwrotnej.

Pozostaje jednak frustracja.
Postaram się wstrzymać od zakupów odzieży do czasu zmniejszenia restrykcji.
Planowana data chyba 26 października.

Warunek - średnia ilość zachorowań przez 2 tygodnie poniżej 5 dziennie.
Na razie ta średnia jest około 10 więc nie widzę praktycznej szansy żeby to zmniejszyć o połowę.
Rząd coś tam przebąkuje, że będą elastyczni.

Tak jak materiał w portkach kupionych przez internet.

Sunday, October 4, 2020

Niedzielny czas letni

 Pierwsza niedziela października - od dzisiaj mamy czas letni.

Zapowiedzieli to w sobotnim wieczornym dzienniku tv, ale tak jakoś nieśmiało.

Więcej czasu poświęcili na demonstrację zegarków, które trzeba ręcznie przestawić, no bo większość urządzeń przestawia się sama.

Zgadza się, to może być problem.
Mamy w Melbourne muzeum telefonów. W informatorze przeczytałem, że największą trudność zwiedzajacym sprawia wybranie numeru na staromodnym telefonie z tarczą. Wprawdzie nadal funkcja nazywa się - dial (wykręć) number, ale wszyscy stukają w numery. Wiele prób trzeba przerywać gdyż grożą uszkodzeniem telefonu.

Zastanawiam się, czy w takim razie fakt zmiany czasu dochodzi do ludzkiej świadomości?

Prawdopodobnie nie. 
Oczywiście nadal trafiają się sytuacje, że coś musi/powinno być wykonane na określoną godzinę albo że mamy wyznaczony czas na wykonanie jakiegoś zadania, ale czy to jest lato czy zima, dzień czy noc? Tego typu wyznaczniki są już coraz rzadziej stosowane.

Na marginesie wspomnę, że zmiany czasu na zimowy i letni uważam za niepotrzebne.

Inna sprawa - początek lata zbiegł się u nas z awarią lodówki. 
Pospiesznie kupiliśmy następną i jeszcze zaznajamiam się z instrukcją.

Właśnie wyczytałem, że nową lodówkę można przestawić na tryb szabatowy.

O ile mi wiadomo chodzi o to, że przykazanie żeby w dzień święty nie wykonywać żadnej pracy, dotyczy również czynności gdzie wysiłek fizyczny nie jest wielki, ale mogą wywołać zmiany w przepływie energii. Chodzi przede wszystkim o naciśnięcie guzika i włączenie/wyłączenie przepływu prądu elektrycznego.

Najbardziej powszechny przypadek to windy. 
Wiem, że w wielu hotelach windy pracują w trybie szabatowym - jeżdżą w kółko całą dobę otwierając się na każdym piętrze.

Kilka lat temu mieliśmy w Melbourne poważną aferę gdy policjant zmusił żydowską rodzinę do naciśnięcia guzika na przejściu dla pieszych.
Ciekawe, że jako pierwsze rozwiązanie zaproponowano aby na wejściu na jezdnię umieścić czujnik, który zauważy, że ktoś czeka na zmianę świateł i uruchomi przełącznik.
Na szczęście, w ostatniej chwili, miejscowy rabin powiadomił, że to niczego nie załatwia gdyż jeśli ktoś podejdzie do czujnika z intencją doprowadzenia do zmiany światła, to jest to równoznaczne z naciśnięciem guzika.
W rezultacie zastosowano najprostsze rozwiązanie - w sobotę światło dla pieszych włącza się regularnie co kilka minut.

A w lodówce?
Zrozumiałem, że cała sprawa ogranicza się do automatycznego zapalenia światła w momencie otwarcia drzwi.
Niewiele.

Ciekaw jestem czy w szabatowych domach działają alarmy chroniące przed włamywaczami.

Friday, October 2, 2020

Bezradny staruszek

 Koło południa wyskoczyłem do supersamu po zakupy. W drodze powrotnej skręciłem w boczną ulicę przy której jest plac zabaw - od kilku dni otwarty dla publiczności.
Moim zamiarem było kilka chin ups - podciągnięć szczęki do góry.

Wysiadłem z samochodu lecz ledwie zrobiłem jeden krok zaszumiało mi koło głowy. 
Wyjątkowo gwałtowny "magpie attack" -  KLIK.

Nie była to dla mnie nowina, doświadczyłem tego wielokrotnie na rowerze, założyłem sobie nawet na kasku szpikulce trzymające ptactwo na dystans.

Przełom września/października - to szczyt sezonu ataków.

Nim zszedłem z jezdni ptak zaatakował mnie kilka razy i dopiero wtedy zauważyłem powód jego działania - na jezdni leżał nieruchomy magpie.
No cóż zdarza się. W tym przypadku wygląda na to, że ptak zagapił się na środku jezdni.
Już miałem kontynuować drogę gdy ptak się poruszył, za chwilę jeszcze raz. Jego towarzysz spacerował w pobliżu.

Tak tego nie można zostawić. Wziąłem ptaka w dłonie i przeniosłem na trawnik, w cień pod drzewkiem. Oczywiście jego towarzysz cały czas przelatywał tuż obok moich uszu.

Co robić?
Chyba po raz pierwszy w życiu pożałowałem, że nie posiadam smartfonu, na którym mógłbym znaleźć kontakt do RSPCA (Towarzystwo Ochrony Zwierząt) i poprosić o wskazówkę.
Nie znam również numeru Biura Numerów (jeśli takie jeszcze istnieje). 
Konkluzja - patrz tytuł wpisu.

Chodnikiem zbliżał sie do mnie jakiś starszy pan spytałem więc czy on mógłby mi pomóc.
Moje pytanie bardzo go zdziwiło, spojrzał na ptaka, który właśnie próbował podnieść głowę, wzruszył ramionami i poszedł dalej.

Pomyślałem, że włożę ptaka do torby na zakupy i zawiozę do RSPCA, ale w tym samym momencie, ptak wykazał sporą ruchliwość, opuścił miejsce pod drzewkiem i zaczął czołgać się w kierunku chodnika.


No nie, taki ptak nie usiedzi spokojnie w torbie, zacznie mi łazić w samochodzie. Transport do RSPCA odpada.

Rozglądałem się za jakąś odsieczą, ale wokół było pusto.
Ptak chyba też zrezygnował gdyż dość zdecydowanie skierował się na środek jezdni i tam przestał się poruszać.

W aktualnej sytuacji chyba miał rację.

Odeszła mnie ochota na podnoszenie szczęki do góry.

P.S. Dzisiaj zadzwoniłem do RSPCA dowiedzieć się jak powinienem był postąpić. 
Magpie w mieście nie jest obiektem specjalnej troski, ale zdecydowanie nie jest szkodnikiem. Pani w informacji powiedziała, że gdybym go przywiózł, zostałby poddany eutanazji. Zostawienie pod drzewem było O.K.