Saturday, April 19, 2025

Życie na wsi

 Dokładniej - trzy dni życia...

Jak co roku Wielkanoc spędzamy na farmie córki, w otoczeniu owiec...


Istotą farmy są jednak konie - tu jeden z pięciu...


Ekonomię farmy uzupełniają krowy....


Kilka tygodni wspominałem na tym blogu śmierć jednego z koni. Tym bardziej miło było spotkać najstarszego końskiego weterana - kucyk Tornado - blisko 30 lat...


Plan na dzisiejszy (sobota) wieczór - ognisko - drewno już czeka...


Wszystkim czytelni(cz)kom życzę...


P.S. Wielkanoc łączy się u mnie z muzycznymi skojarzeniami.
Po pierwsze, w Wielkim Tygodniu nasze radio ABC/Classic nadaje sporo muzyki barokowej.
Po drugie... w zeszłorocznym wpisie umieściłem link do brawurowego wykonania fragmentu Pasji wg św Mateusza. 
Cierpliwym czytelni(cz)kom proponuję porównanie (oba video trwają po około 1 minuty) ....
Tutaj wykonanie tego fragmentu przez bardzo renomowane Netherland Bach Society - KLIK
I "szaleńcze" wykonanie przez chór katedry św Tomasza w Lipsku - KLIK.

Sunday, April 13, 2025

Byłem w Końskich

W ostatnim tygodniu nie wydarzyło się NIC.

Dookoła - słoneczny koniec lata...

Po kilku chłodnych, ale słonecznych dniach nadchodzi tydzień słonecznych i ciepłych dni. Podobno ostatni raz było tak 70 lat temu.
Tak to jest z tymi pogodowymi wyskokami... okazuje się, że kiedyś już tak było.
Dla porządku dodam, że jednak czasem trafiają się wisienki na torcie bojowników o klimat.

Wychodzę z domu i spoglądam w niebo....


O rety! Co za kratowisko?!
Niebo? Toż tam się chyba nawet Anioły nie wcisną, nie mówiąc o ludziach.

Natomiast na ziemi...


W dzielnicach o europejskiej tradycji drzewa zaczynają zmieniać kolory.



Tak się zastanawiam - w miastach w moim stanie Wiktoria jest sporo europejskich drzew i mają one znacznie intensywniejszą zieleń niż rodzime eukaliptusy.
Na moją logikę to z tego powinno wynikać lepsze wchłanianie dwutlenku węgla... ale z drugiej strony Europejczycy produkują zdecydowanie więcej dwutlenku węgla niż Aborygeni.

Zaraz, zaraz, o czym to ja miałem napisać?
Że byłem w Końskich...
Byłem, w 1960 roku.
Akurat dostałem rower od cioci z Ameryki, nauczyłem się na nim jeździć i postanowiłem pojechać w Polskę.
Pierwszy etap miał być z Kielc do Łodzi z noclegiem w Piotrkowie Trybunalskim.
Po wyjeździe z domu nastąpiło pogorszenie pogody, zimno, zaczął lać gęsty deszcz, po 2 godzinach jazdy miałem dosyć, akurat zauważyłem drogowskaz - Końskie.
Zboczyłem z planowanej trasy, dojechałem w południe, pogoda się poprawiła i właściwie powinienem był jechać dalej, ale jakoś straciłem ochotę do jazdy, poszedłem na obiad do restauracji i do kina na film - Do widzenia do jutra.
Film taki sobie - zmarnowany dzień.

Powyższe wspomnienie zostało przywołane piątkową debatą prezydencką.
Próbowałem znaleźć w polskich mediach jakąś rzeczową relację z debaty, znalazłem tuziny minirelacji z miniwydarzeń, które debacie towarzyszyły.
Wydało mi się to charakterystyczne dla obecnych czasów - unikanie podstawowego tematu (D. Trump jest tu wyjątkiem).
Może też zmarnowany dzień?

P.S. Film - Do widzenia do jutra - KLIK.

Saturday, April 5, 2025

Tu i Uuuu

 Piątek...
Jak zwykle rano budzą mnie samochody zbierające pojemniki ze śmieciami.
Skoro obudzony, to czas rozwiązać Wordle...
Pierwsze słowo - dwie litery na właściwej pozycji, aż korci żeby...
wiercić (drill), smażyć (grill), złapać płastugę (brill), zajrzeć pod falbankę (frill)...
Została jeszcze jedna szansa - jeśli nie chcesz mojej zguby... wieloryba daj mi luby... niekoniecznie całego wieloryba, niech się tylko podzieli się ze mną swoją strawą (krill) - co za ulga :)

Jazda po zakupy, parking pod supersamem...

Wielkanocne ozdoby.

Ze sklepu wychodzą dwie panie, Chinki, starsza na wózku inwalidzkim.
Młodsza wyjmuje jakieś pałeczki albo młoteczki z kulkami i całkiem energicznie obstukuje po plecach tę starszą. Wyraźnie dobrze jej to robi... ja też tak bym chciał - marzenie ściętej głowy.

Nasz lokalne centrum handlowe....

Jakaś pracownia artystyczna, jeszcze nie otwarta... interesujący smutek...



Tuż obok pracowni - otwarcie wietnamskiego barku - dlaczego na biało?


Miesiąc temu, w innym miejscu, coś tam otwierali Chińczycy - wyglądało bardziej apetycznie...

Z braku laku kończę poranną wycieczkę w bibliotece.
Szperam po półkach i w katalogu - nic... nie wypożyczyłem żadnej książki :(((

Koło wyjścia z biblioteki zaważyłem to drzewo...


Skąd te wgłębienia?
Oczywiście moje skojarzenie to - egzekucja... tych, którzy wyszli z biblioteki z pustymi rękami.

Być może moim chińskim sąsiadom skojarzy się to z masażem pleców za pomocą młoteczka?

Wednesday, April 2, 2025

Czyż nie dobija się koni?

 

Po niedzielnych rozrywkach przyszedł normalny tydzień.

Spojrzałem za okno...


Przypomniał mi się wiersz Cypriana Norwida:
Tam gdzie ostatnia świeci szubienica
Tam jest mój środek dziś...

A tymczasem od frontu... złota jesień - budowa kwitnie....


O ile lepiej obrócić głowę w bok i zapomnieć o miastach i budowach...

Przed wyjściem z domu włączyłem Wiadomości POLSAT...
Polski Senat złożył wniosek aby wiek emerytalny tancerzy obniżyć do - kobiety 40 lat,  mężczyźni 45 lat.

Zgoda, to jest najbardziej niebezpieczny zawód na świecie.
Dla porównania - wiek emerytalny służb mundurowych jest o 10 lat wyższy.

Skoro dotknąłem tematu emerytury i dolegliwości starszego wieku to nasza córka i wnuczka właśnie doświadczyły skrajnego przypadku.
Dingo - koń na którym nasza wnuczka jeździła ponad 15 lat...


Stracił chęć życia.
Przestał jeść, stracił ochotę do jakiegokolwiek ruchu, w ciągu kilku dni ogromnie zmarniał...

Decyzja - eutanazja...
Uznali, że najlepszą metodą będzie.... zastrzelenie.
Procedurę wykonał weterynarz.
Pamięć automatycznie podsunęła wspomnienie filmu - Czyż nie dobija się koni.
W filmie giną i konie i ludzie - konie w dużo lepszym stylu.

A muzyka w radio - chyba już się szykują do Wielkiego Tygodnia - dzisiaj, gdy wracałem z zajęć rehabilitacyjnych słuchałem A. Vivaldiego - Stabat Mater - KLIK.

P.S.
Wiek Emerytalny Tancerzy - KLIK.
They Shoot Horses, Don't They? - Wikipedia - KLIK.

Sunday, March 30, 2025

To i tamto przed wyciągnięciem nóg

Tematem ostatniego wpisu był pogrzeb.
Minął ponad tydzień, w tym czasie nie było żadnego pogrzebu... i z pewnym niepokojem zauważyłem, że NIC się nie wydarzyło.

Dodatkowy sygnał alarmowy wysłał mi nasz znajomy, Polak mieszkający w Sydney. Łączą nas prawie rodzinne więzi, mój mieszkający w Anglii wujek, brat matki, był ojcem chrzestnym znajomego.
Znajomy zadzwonił i na wstępie rozmowy wspomniał uczciwie, że dzwoni bo osoby, które znają się na rzeczy, doradziły żeby utrzymywać kontakt z ludźmi bo to łagodzi przebieg wielu starczych przypadłości.
Zgadza się, zorientowałem się, że znajomy zapomniał już że rozmawialiśmy na początku lutego więc tym razem zrobiliśmy powtórkę tamtej rozrywki.

Wygląda to na osobiste przechwałki, ale wiem o co chodzi.
W zeszłym roku prowadziłem kilka prezentacji w ośrodkach dla starszych osób,  w tym roku... jeszcze nie czuję się na siłach by to kontynuować.

Na szczęście wnuczęta zdopingowały nas do działania.
W sobotę była to nasza najmłodsza wnuczka - Gracie - finał koszykówki uczniów szkół podstawowych.

Finał odbywał się w ogromnej hali na obrzeżach Melbourne.
Ponad 20 km od domu, zupełnie inny teren, niezwykle pofalowany i masa, masa drzew.
Nagle - ogromna hala sportowa, w której mieści się chyba 8 boisk koszykówki i innych sportów. Tłum ludzi z każdej strony.
Gracie walczyła jak lwica, ale jej drużyna zajęła 2 miejsce.

Niedziela (dzisiaj) ...
Nasz najstarszy wnuk Feliks miał występ w balecie Don Quixote.
Właściwie to już oglądaliśmy jego występ w tym balecie, ale tym razem występ był w miejscowości odległej 100 km od Melbourne i tak się złożyło, że w tej okolicy mieszka moja znajoma z pracy sprzed 35 lat.
To będzie dopiero test pamięci!

Jazda - zaskoczył mnie ruch na szosie - 4 pasy dokładnie upakowane samochodami - cała ta chmara mknie z prędkością 100 km/godz.
Po godzinie dojeżdżamy do klubu golfowego na lunch.

Najpierw mijamy drzwi do jaskini gier hazardowych...


Zaraz za rogiem sala restauracyjna - całkiem duża i wypełniona po brzegi.
Spotkanie ze znajomymi wyjątkowo sympatyczne. Trochę bałem się, że 2 godziny przy stole może się zbyt dłużyć, ale oni odbyli wiele ciekawych podróży Pacyfiku a poza tym mieli cierpliwość wysłuchać kilku moich opowiadań i już pora jechać na występ baletowy.

Na widowni komplet. Na scenie - występ chyba lepszy niż ten, który oglądaliśmy w lutym.
Balet Don Quixote ma bardzo mało wspólnego z opowieścią o błędnym rycerzu. To jest opowieść o młodej parze a od czasu do czasu stary dziadek w zbroi, z błędnym wzrokiem przechodzi w te lub wewte przez scenę.
Wyznam, że poczułem bliskość duchową z tą postacią.

Koniec przedstawienia - zespół baletowy wychodzi do foyer i pozuje widzom do fotografii - to jest moja szansa wcielić się w Don Kichota.... z wyciągniętymi nogami...


Saturday, March 22, 2025

Odejście

 Czwartek - dzień przebiegł w atmosferze pogrzebu.

Wieloletnia znajoma, Polka, wyjątkowo pogodna i życzliwa.
Nie spotykaliśmy się z nią zbyt często, ale wszystkie spotkania były miłe. 
Kilka lat temu nasze kontakty towarzyskie rozpadły się, tu przysłużył się Covid, i od tego czasu nie spotkaliśmy się... a w czwartek znajoma odjechała...


Dziwnym trafem już kilka dni wcześniej, podczas jazdy samochodem, usłyszałem program na temat wspólnego robienia trumien, z udziałem osoby, która z tej trumny skorzysta - KLIK.
Wyznam, że pomysł mi się spodobał... wyobraziłem sobie jakby to było miło spędzić tak konstruktywnie czas z moimi wnuczętami.
Widzę tu jednak dwa problemy -
- nie mam talentu do prac ręcznych więc jest ryzyko, że produkt końcowy nie spełniłby podstawowych wymagań (na przykład - nogi by mi z trumny wystawały).
- istnieje ryzyko, że trumna gotowa a użytkownik jakoś się ociąga. Osoby, które uczestniczyły w produkcji mogą zacząć się niecierpliwić, co nie byłoby miłe.

Tu jeszcze informacja o produkcji trumien z roślin szkodliwych dla środowiska - KLIK.

Natomiast dzisiaj (sobota), zanim się zabrałem do tego wpisu, obejrzałem w dzienniku tv informację, że w Korei Południowej, sztuczna inteligencja (AI) pozwala na trwały kontakt z wizjami zmarłych - KLIK.

Tu powstrzymam się od komentarzy.

Tuesday, March 18, 2025

Medycyna i muzyka

 Od Bożego Narodzenia jestem w medycznym kołowrocie - szpital, wizytacje pielęgniarek, wizyty u lekarzy, rehabilitacja.

Kilka dni temu przyszła do mnie ciekawsza propozycja - koncert orkiestry Corpus Medicorum - KLIK.

Niedziela...
Dzień wcześniej mieliśmy 37C a tutaj chłód, deszcz i już zieleń zasłania wieżowce w centrum miasta.


Koncert odbył się w naszej ulubionej sali koncertowej - Melbourne Recital Centre, grube mury chronią nas przez deszczem, ale jest zimno...


Corpus Medicorum - korpus... niestety, ale to słowo kojarzy mi się z nieboszczykiem.
Czyli - operacja się udała - pacjent zmarł.

W rzeczywistości jest to amatorska orkiestra symfoniczna, w której grają pracownicy i studenci medycyny.
Bardzo spodobało mi się, że właśnie oni wpadli na taki pomysł, jakoś nie słyszałem o orkiestrach inżynierów czy byznesmenów.

Jest to rzeczywiście ogromna orkiestra... w programie podano 93 nazwiska, w tym jedno być może polskie...


Program koncertu:
György Ligeti - Atmospheres.
Muzyka bez melodii, rytmu,  tylko dźwięk - tu  pomocą przychodzi nazwa utworu - to nie jest dźwięk do słuchania a raczej do wdychania.

Beethoven - 5 koncert fortepianowy.
Bardzo znany utwór... oczywiście słyszałem nagrania doskonałych orkiestr i solistów, ale nie przyszedłem tu porównywać, wystawiać oceny czy krytykować, przyszedłem osobiście słuchać i w tym zakresie wykonanie zadowoliło mnie całkowicie.

Brahms - 1 Symfonia.
Z Brahmsem mam pewien problem - muzyka drugiej połowy XX wieku - trudny okres, według mnie najlepiej dali sobie radę Rosjanie (Czajkowski, Borodin, Rymski-Korsakow).
Brahms przywołuje uśmiech akcentami węgierskimi, ale tu ich nie było.
Jednak w drugiej połowie symfonii znalazłem oddech.

W sumie oboje z żoną uznaliśmy to za dobrze spędzony czas.

Saturday, March 15, 2025

Jazda na lewo

 Co ten tytuł znaczy?

W dawniejszych czasach uznałbym, że to coś w rodzaju jazdy na gapę, czyli bez biletu, ale orientuję się, że język polski przechodzi liczne zmiany więc spytałem Google.
Rzeczywiście, dostałem linki do kilkunastu filmików instruktażowych jak się powinno samochodem skręcać w lewo.

To mnie rozśmieszyło bo w Australii mamy ruch lewostronny więc w pewnym sensie zawsze jeździmy "na lewo".

No więc o co mi chodzi?
O prawo jazdy.

Początki były miłe... jako student wydziału mechanicznego byłem przypisany na Studium Wojskowym do wojsk samochodowych i w ramach programu studiów zdałem egzamin na prawo jazdy.
Nie byle jakie było to prawo - większość ćwiczeń odbywała się na ciężarówkach - rozpędzić taką masę na bezdrożu to była trudna sprawa, sporo czasu mijało zanim można było zmienić bieg z 1 na 2.
Podczas roku akademickiego mieliśmy treningi w mieście i na początku często zdarzało się, że silnik zgasł, oczywiście na skrzyżowaniu... i to jeszcze na szynach tramwajowych.
A silnik trzeba było zapalić kręcąc korbą - to był dopiero stres - wyjść z samochodu i kręcić korbą pod gradem przekleństw i obelg ze strony kierowców i kolegów-studentów z zatrzymanego tramwaju.

Jednak wszystko skończyło się dobrze, prawo jazdy dostałem i to upoważniające do prowadzenia ciężarówek.
Tutaj już cywilna wersja prawa jazdy....

Wyznam, że wcale nie spieszyłem się do kupowania samochodu, ale w końcu warunki zmusiły mnie. No i dobrze bo wkrótce potem wyjechaliśmy z Polski do krajów gdzie bez samochodu trudno żyć.

Kuwait - uznawali polskie prawo jazdy.
Australia - też - musieliśmy tylko wraz z żoną zdać egzamin pisemny co było dość łatwe.
Wyznam, że zaskoczyło to mnie - zmiana ruchu na lewostronny i nie wymagają egzaminu z jazdy?
Pierwsze prawo jazdy było bez fotografii a wszak było podstawowym dokumentem identyfikującym...



Przez długie lata miałem prawo jazdy ważne 10 lat. Po 10 latach trzeba było zorganizować nowe zdjęcie, zapłacić i... chyba losowali czy petent ma zdać egzamin, mnie nigdy nie wylosowali.

Po pewnym czasie dotarła do mojej świadomości wiadomość, że po przekroczeniu 75 lat, prawo jazdy wydawane jest na 3 lata.
Tak się szczęśliwie złożyło, że moje prawo jazdy wygasało gdy miałem 74 lata więc dostałem nowe na 10 lat. Gdyby wygasło kilka miesięcy później wpadłbym już w 3-letni cykl.

Pamiętam, że przed ostatnim odnowieniem prawa jazdy musiałem przejść dość szczegółowe badanie lekarskie co uważałem za całkiem sensowne.
Egzaminu z jazdy nie wylosowałem :)

Pamiętam, że w tamtym czasie kilku znajomych w moim wieku musiało zdawać egzamin i dostali werdykt - może prowadzić samochód, ale nie może oddalać się więcej niż 10 km od domu.
Jest w tym pewien sens - osoba starsza może się zmęczyć dłuższą jazdą, może też się zgubić w nieznanym terenie - to przytrafia się coraz częściej naszym rówieśnikom.
Z drugiej strony jest to jednak bardzo dotkliwe ograniczenie, szczególnie w Melbourne gdzie wszędzie jest daleko.
Na pociechę można sobie załatwić kartę na taksówki za pół ceny.

Ostatnie kilka miesięcy trapiła mnie myśl o nadchodzącym egzaminie, jego wyniku i konsekwencjach.
Jeśli chodzi o jazdę do wydaje mi się, że jestem kierowcą bezpiecznym. Moje słabe punkty to jazda w nocy na ulicy gdzie wiele samochodów z przeciwka świeci mi w oczy oraz jazda dłużej niż godzinę, ale tego nie przetestują.
No i parkowanie - na codzień parkuję w miejscach gdzie będzie łatwo to zrobić, ale egzaminator może mieć inne pomysły.
Planowałem więc zorganizować sobie trening w parkowaniu i już miałem zacząć gdy nadeszły dokumenty na wymianę prawa jazdy.

Zaskoczenie - nie wymagają ani badań lekarskich ani egzaminu z jazdy, trzeba tylko zrobić nową fotografię.

Ta fotografia to będzie zdecydowanie bolesny sprawdzian, ale jednak to najmniejszy kłopot.

Wyznam, że moja radość, że odpadł mi jakiś kłopot, jest jednak nieco przyćmiona poczuciem, że to nie jest właściwe podejście do sprawy.

Na marginesie dodam, że w naszym stanie Wiktoria nie ma obowiązkowych przeglądów technicznych samochodu.

Czyli - niesprawdzeni kierowcy prowadzą niesprawdzone samochody.
Szczęśliwej drogi!

P.S. Przegapiłem w poprzednim wpisie więc nadrabiam - zdjęcie z mojego centrum rehabilitacyjnego - zakonnice - Siostry Miłosierdzia (Sisters of Charity) założyły w 1889 roku szpital w Melbourne.


Melbourne istniało wtedy już ponad 60 lat a więc na pewno były już jakieś szpitale, ale mnie przypomniało czasy dzieciństwa.
Jednak te zakonnice w Polsce miały łagodniejsze buzie.

Wednesday, March 12, 2025

Rechot rehabilitanta

 Pod koniec zeszłego roku wspominałem o kłopotach ze zdrowiem.
Odleżałem 4 dni w szpitalu, wypisali mnie... i okazało się że to nie koniec.

Po kilku dniach zadzwoniła do mnie pielęgniarka i wprosiła się na wizytę sprawdzającą.
Sprawdziła podstawowe parametry w czym byłem bardzo pomocny gdyż codziennie zapisuję swoją wagę i ciśnienie.
Pogadaliśmy prawie godzinę co bardzo podniosło mnie na duchu i zamówiła się na wizytę za tydzień.
W międzyczasie zadzwoniła do mnie opiekunka farmaceutyczna żeby porozmawiać o nowych lekach, które przyjmuję.
Właściwie to rozmowa o niczym... przepisali to przyjmuję, jak powiedzą żeby przestać, to przestanę.
Ale pogadać z kimś, kto stwarza pozory zainteresowania moją osobą też miło.
I to wszystko bezpłatna państwowa służba zdrowia

Myślałem, że to koniec sprawy a tu okazało się, że zapisali mnie na serię zabiegów rehabilitacji serca no więc rehabilituję się.

Zabiegi w bardzo przestronnej sali w prywatnym szpitalu, symbolicznie coś tam płacę.
Dzisiaj było nas 6 pacjentów, 3 panie, 3 panów plus 3 rehabilitantki.
Prosty zestaw ćwiczeń, właściwie każdy z pacjentów mógłby sobie to zorganizować w domu, ale jednak profesjonalne oko rehabilitantki mobilizuje.

A co na innych frontach...
Recycling - trzymając się tematyki medycznej załączam zdjęcie stanowiska recyklingu opakowań do leków...

Opakowania typu blister - KLIK.
Ciekawe, że Polacy jak gęsi, zapomnieli, że swój język mają - angielskie słowo blister oznacza pęcherz, taki jaki potrafi się zrobić na dłoni lub stopie na skutek wielokrotnego uciskania lub tarcia.
Czyli są to opakowania pęcherzowe.

Książki...
W poniedziałek było zebranie kółka książkowego, za zadanie mieliśmy przeczytać książkę Tom Lake, autorka Ann Patchett - KLIK.
Przymierzałem się do tej książki 3 razy i za każdym razem rezygnowałem po mniej niż 10 stronach.
Co ciekawe książka zaczyna się od opisu inscenizacji sztuki Nasze Miasto - oglądałem tę sztukę w Teatrze Współczesnym w Warszawie, chyba 1958 rok - KLIK.
Reżysera grał Kazimierz Rudzki.

Sztuka jest o tyle ciekawa, że stara się włączyć publiczność do akcji a właściwie tylko udaje, że się stara, gdyż aktorzy siedzieli między publiką i gdy było trzeba to wychodzili na scenę.
Na przedstawieniu byłem z kuzynką, która studiowała właśnie w szkole aktorskiej i ona co raz dawała mi kuksańca żebym uprzedził aktora, wyszedł na scenę i zaskoczył reżysera czymś niespodziewanym.
Niestety nie miałem na tyle śmiałości.

Żadna z pań z książkowego kółka nie słyszała nigdy o tej sztuce za to książkę wszystkie przeczytały i miały sporo do powiedzenia rozszerzając akcję książki o historię własnej rodziny.
To właśnie było intencją specyficznej inscenizacji sztuki i poczułem szacunek dla autora.

Po zebraniu zajrzałem do "knihobudki" - budki gdzie można podrzucić lub wypożyczyć książkę.
W rękę wpadła mi - Swan Song, autor Edmund Crispin - KLIK.

Początek...
"Niewiele jest stworzeń głupszych od przeciętnego śpiewaka. Wydaje się, że ułamkowe dostosowanie krtani, głośni i zatok, niezbędne do wydawania pięknych dźwięków, musi niemal niezmiennie iść w parze - tak przewrotne są zwyczaje Opatrzności - z bezmyślnością kury podwórkowej"....

Oj, co za wstrętna męska arogancja - pomyślałem - i ani się obejrzałem a już przeczytałem 60 stron.

Oj co za wstrętna męska kreatura - pomyślałem o sobie -- tu już chyba nie nastąpi żadna rehabilitacja.

Saturday, March 8, 2025

8 marca

 Dzisiaj Święto Kobiet - wszystkim czytelniczkom tego blogu dziękuję za obecność, życzę miłego dnia i wszelkiej pomyślności na długie lata.

Prawie co rok publikowałem w tym dniu okazjonalny wpis, tak będzie i teraz, temat - kobiety w moim życiu.

Przez pierwsze 10 lat mojego życia były w nim tylko kobiety.

Ojciec zmarł gdy miałem 2.5 roku.
Mieszkałem z matką, mieszkanie znajdowało się w domu opieki prowadzonym przez zakonnice - Sercanki. 
Uczęszczałem do szkoły św Jadwigi prowadzonej przez zakonnice - Nazaretanki.
Na wakacje wyjeżdżałam do ośrodków prowadzonych przez zakonnice - Samarytanki.

Czy ja w ogóle spotykałem mężczyzn?

Spotykałem - stryjowie, bracia ojca - przed wojną bardzo dobrze prosperowali, komunizm ostro ich przyciął, pozostały bardzo dobre maniery.
Dom w którym mieszkałem - mężczyzną był dozorca, matka ostrzegła mnie żebym trzymał się na dystans bo ma gruźlicę. Czasem spotykałem go na ulicy, mocno pijanego.
Szkoła - mężczyzna to oczywiście ksiądz, rytuały kościelne stwarzały dystans nie do przebycia.
Wakacje - mężczyźni to byli pracownicy rolni, a i jeszcze obsługa pociągu - maszynista, palacz, konduktor.

Prawie połowa moich kolegów szkolnych też nie miała ojców. 
W przypadku tych co mieli ojców to i tak cały kontakt ze szkołą załatwiały matki więc tylko je znałem.

Przełomem były dopiero wakacje gdy miałem 11 lat. 
Spędziłem je na prywatnym letnisku i tam doceniłem rolę mężczyzn - wędkarstwo, brydż, siatkówka.

Studia i praca - oczywiście dominowali mężczyźni...
Kobiety - studiowałem na wydziale Mechaniczno-Technologicznym, o ile pamiętam wśród 300 studentów I roku było tylko 8 kobiet.
Akademik - męski.
Wakacje - autostop, praktyki wakacyjne, służba wojskowa - mężczyźni.

60 lat minęło...
Osoby, z którymi najczęściej się spotykam to Służba Zdrowia - dominacja kobiet, zarówno wśród personelu jak i pacjentów.

Dzień dzisiejszy - w radio zapowiadali że będzie muzyka skomponowana przez kobiety, ale póki co to puścili koncert fortepianowy nr 22 Mozarta.

Sprzedawczynie na bazarze nie wiedziały o swoim święcie.

Kupiłem żonie kwiaty...
Dzisiaj upał więc siedzimy cicho w domu.
Muzyka - Elena Katz-Chernin  (Australijka z Kazachstanu)- Dzikie łabędzie - KLIK.

Wednesday, March 5, 2025

Wyścig

W Tłusty Czwartek wspominałem historię karnawału, w tym wyścigi ulicami Rzymu - przypomnę - w poniedziałek przed Tłustym Czwartkiem biegli Żydzi.
Dzisiaj - Środa Popielcowa - naszło mnie wspomnienie książki czytanej wiele lat temu...


Wydawnictwo Czytelnik - 1957.

Ponieważ papież lubił karnawał więc wymyślił nadzwyczajną sztuczkę: niech Żydzi dostarczą jednego wyścigowca, żeby się wszyscy uśmieli.
Niech ten nieszczęsny wyścigowiec obiegnie w karnawale trzy razy dokoła miasta i niech sobie cwałuje na golasa, papież zaś wraz ze swoimi słoniami i damami będzie siedzieć na złotych stołkach i śmiać się na całe gardło.
Jak to się mówi: dla jednego zapusty, a dla drugiego galop na brzuch pusty. 

Zebrali się Żydzi na postną konferencję: kto będzie tym zamęczonym koniem?
Żydzi bywają rozmaici: jedni nawet na brzuchu mają karaty, a inni tylko bezpłatne łzy.
Na przykład ja leżę już na jedenastych drzazgach, a jakiś tam Rotszyld wcina teraz pewnie kozę.
W Rzymie również byli kupcy pierwszej gildii, i żebracy z cmentarza, co za kawałek chleba ronią wiadra łez nad każdym wyznaczonym grobem. 
Któż więc ma cwałować wokół miasta?
Ma się rozumieć, że nie rabin – to przecież mąż uczony i bez niego wszyscy zgłupieją; ma się rozumieć, że nie rzymski Rotszyld – któż, gdyby go zabrakło, będzie raz do roku karmił żebraków zlewkami z kuchni?
Każdy Żyd wysupływał złotą monetę, żeby tylko nie cwałować, dawali i biedacy, bo przecież warto sprzedać szabasowe lichtarze czy surdut albo nawet poduszkę, żeby tylko nie umrzeć na golasa przed zwariowanymi słoniami.
Ale się znalazł jeden nieszczęśliwy krawiec, który nie miał ani surduta, ani lichtarzy, ani puchowej poduszki, ani jedwabnego tałesu. On miał tylko żonę, sześcioro dzieci i odpowiednie zmartwienie, a tego nie da się wymienić na odpowiednia monetę.
Nazywał się ten krawiec, mam wrażenie, Lejzor (…)
Nadeszła chwila zapowiadanych wyścigów.
Papież przeżegnał się, wychylił jeszcze jedną ćwiartkę wina i wdrapał się na swój stołek, dokoła zaś porozsiadali się różni kapłani oraz ślicznotki z witrynami i po prostu różne malowane łobuzy.
Byli to ludzie nabożni, a z nimi sam papież – i dlatego oni wszędzie porozwieszali wizerunki waszego miłosiernego Boga. Wizerunki były zrobione ze złota, ze srebra, z brylantów za cały milion rubli, żeby wszyscy wiedzieli jacy oni hojni i jakiego mają luksusowego Boga.
Siedzi sobie papież cały w aksamitach, a nad nim olbrzymi krzyż wprost od jubilera, na krzyżu Chrystus – nie żeby tam pozłacany czy dęty, nie – z masywnego złota całkiem nadzwyczajnej próby. Coś pięknego!
Gdzież jednak, mówiąc nawiasem, ten ludzki wyścigowiec?
Przyprowadzono więc Lejzora, a za nim przyszła żona i cała szóstka dzieci i wszyscy oni okropnie krzyczeli.
Wszakże nawet małe dziecko rozumie, że nie można bez wytchnienia oblecieć trzy razy dokoła Rzymu, a niech się tylko przystanie, to natychmiast stajenni papieża zaczynają człowieka ćwiczyć batami. Czyli, że to jest tyle, co iść na pewną śmierć.
Lejzor zaczął ściągać ze sto razy łatane spodnie.
Papieża ze śmiechu aż rozbolał brzuch…
Widowisko było dość wesołe, bowiem taki nieszczęśnik w spodniach to już niezły kawał, bez spodni zaś – prawdziwie do rozpuku (…)
Lejzor siadł na kamieniu. Objął swe gołe kolana i jeszcze raz westchnął, ale tak westchnął, że wicher wionął przez calutki Rzym: to on się tak żegnał z życiem.
A potem to on naturalnie wstał i pobiegł truchtem jak stara szkapa (…)
Tak obleciał jeden raz dokoła Rzymu. Już z trudem unosił nogi i stajenni coraz częściej podcinali go biczami, tak że jego ciało spływało krwią. Ale wszak trzeba było obiec jeszcze dwa razy i Lejzor wiedział, że nie obiegnie (…)
Padł na ziemię i zaczął oczekiwać śmierci.
Wtedy właśnie zdarzył mu się ten bezwzględny przesąd.
 On raptem widzi, że drogą cwałuje nagi Żyd i że to wcale nie on, Lejzor, tylko jakiś inny Żyd.
Co znowu za kawały?
Przecież wszyscy Żydzi wykupili się od wyścigu.
Przygląda się więc Lejzor temu innemu Żydowi i dziwi się coraz mocniej: “Przecież on jest do mnie podobny, też skóra i kości i pot leje się gradem, i we krwi cały, i też bródka dygocze, że od razu widać: kaput.
Ale oczy to ma chyba nie moje i nos innego kształtu. Czyli że to nie ja tylko inny Żyd.
Więc ktoż by to mógł być?”…
I Lejzor go zapytuje: “Skąd się tu pan wziąłeś? Pan ma znajomą twarz, zdaje mi się, że już pana widziałem, ale ja przecież nie mogłem widzieć, bo ja nigdy nie wyjeżdżałem z Rzymu.
A może ja już umarłem i mnie się to tylko śni?
I dlaczego to pan cwałuje, kiedy powinienem biegać ja?"
Wtedy ten drugi Żyd mówi do Lejzora: “Nazywam się Jehoszua i pan mnie nie może znać, ponieważ ja już dawno umarłem, a pan jeszcze żyjesz.
Jednak się panu wydaje, że mnie pan zna, boś pan z pewnością widział moje wizerunki.
Oni mnie nazywają najśmieszniejszymi słowami, ale ja zaraz panu powiem, kto ja jestem: jestem biednym Żydem. Pan wprawdzie jesteś krawcem, a ja byłem cieślą, ale my się zrozumiemy.
Ja pragnąłem, aby na ziemi panowała całkowita prawda.
Któryż biedak nie pragnie tego?
Ja przecież wiedziałem, że rabin wypowiada mądre słowa i że Rotszyld zjada kaczkę, i że nie ma na ziemi ani sprawiedliwości, ani miłości, ani najzwyklejszego szczęścia (…)
Ja lubiłem, Lejzorze, gdy przygrzewało słońce i gdy śmiały się dzieci, i gdy wszystkim ludziom było dobrze, kiedy wszyscy pili wino, uśmiechali się do siebie, kiedy paliły się szabasowe świece, a na stole leżał rumiany bochen chleba.
Ale któryż nędzarz tego nie lubi?
Więc mnie wpierw, naturalnie, zabito, a teraz mi nie dają spokojnie leżeć w ziemi (…)
Ja sobie leżę w ziemi i nagle widzę tego rzymskiego papieża.
On śmieje się wraz z poprzebieranymi łotrami i obmyśla pańską wesołą śmierć, i cóż – wisi nad nim mój złoty wizerunek, a ja to widzę poprzez cmentarną ziemię.
Wtedy przybiegam tutaj i oto pan musisz umrzeć, bo ja marzyłem o całkowitym szczęściu.
Biada mi! Biada!
Oni powiadają, że jestem wszechmocny. Czy widziałeś pan kiedy biednego Żyda, który by wszystko mógł?
Toż gdybym mógł tylko połowę wszystkiego, toż czyżbym nie wykrzyknął: “Dość”!
Czyż Rotszyld zjadałby wtedy wszystkie kaczki, czy papież siedziałby na złotym stołku, a pan biegałby dokoła Rzymu?
Ja mogę tylko nie mieć chwili spokoju. Ja mogę tylko w dzień i w nocy biec krwawym cieniem, tak jak biegł dzisiaj pan”.
Wówczas Lejzor uniósł się i uściskał tamtego Żyda: “Ja pana żałuję, cieślo Jehoszua, ja przecież już teraz wiem, co to znaczy biegać.
Ale ja panu jedno powiem: dzisiaj może pan odpocząć, dzisiaj może pan spokojnie leżeć w swoim grobie. Po cóż mamy biegać we dwójkę?
Dzisiaj biegam ja za pana i za siebie."
Ale martwy Żyd tak odpowiedział Lejzorowi: “Nie, pan jeszcze może żyć, pan masz sześcioro dzieci, to nie żarty. Wydaje mi się, że nam uda się ich podejść. Nie będą się przyglądali naszym nosom, a z daleka jesteśmy do siebie podobni.
Więc niechże pan sobie leży w tej głębokiej rozpadlinie, a ja tymczasem obiegnę dwa razy dokoła Rzymu. Niech się pan ze mną nie kłóci: przecież ja i tak będę musiał zaraz gdzieś pędzić, jak nie tu, to w jakimś innym mieście, ponieważ oni z pewnością teraz znów kogoś zabijają i wymawiają przy tym moje imię, żebym ja tylko nie mógł spokojnie leżeć".
 Rzekłszy to popędził wokół miasta i stajenni siekli go batami, i kpiły z niego wszystkie bezwstydne słonie...

Ilya Ehrenburg -  Paryż, kwiecień-październik 1927.

Powrót do faktów - jak wspomniałem w Czwartkowym wpisie, w wyścigu ulicami Rzymu (dystans poniżej 2 km) brały udział różne grupy ludzi tak że nie była to specyficznie antysemicka impreza, dopiero zachowanie publiczności zaostrzyło atmosferę. W 1547 roku żydowski biegacz zmarł podczas biegu i Żydzi przestali brać w nim udział, ale nadal musieli brać udział w karnawałowych imprezach co dawało okazję do antysemickich wybryków. Od 1668 roku Żydzi nie musieli brać udziału w karnawałowych imprezach, zamiast tego płacili dodatkowy podatek.

Ilia Ehrenburg - bardzo kontrowersyjna postać, książka - Przygody Lejzorka Rojtszwańca - jest prawie nieznana na świecie, ale mnie się bardzo podobała.

P.S1. Fakty na temat biegu Żydów w Rzymie - KLIK.
P.S2. Ilja Ehrenburg - KLIK.

Sunday, March 2, 2025

Jesień

Zgodnie z australijskimi przepisami już mamy drugi dzień jesieni.

Spytałem drzew...


 Potaknęły gałęziami.

Zajrzałem do sklepu z farbami...

Są gotowi do malowania liści.

Spojrzałem na słońce - prawie 7 rano a za oknem CIEMNO.
To przez ten letni czas - od wschodu słońca do południa zaledwie 5 godzin, a potem 8 godzin do zachodu słońca.
A przecież, jak sama nazwa wskazuje, południe powinno być w połowie dnia!

Dzisiaj niedziela - początek był jesienny, chmury, pojedyńcze krople deszczu.
Po przebudzeniu spróbowałem Wordle - dzisiejsze słowo = DEITY = bóstwo.
Pomaszerowałem więc do kościoła przelotową ulicą, a tam...

Wyjazd zamknięty, to chyba tłumaczy dlaczego w kościele było więcej niż zwykle osób.

Jednak mój umysł od kilku dni jest nastawiony na inną częstotliwość.
To za sprawą radia ABC/Classic, które przygotowuje słuchaczy do nadchodzącej 150. rocznicy urodzin Maurice Ravela (7 marca 1875).
Jadąc w piątek samochodem trafiłem bardzo dobrze - suita baletowa La Valse.
Jako wprowadzenie ABC puściło walc J. Straussa - Nad pięknym modrym Dunajem.
Po doświadczeniach I Wojny Światowej M. Ravel zapewne zrewidował swój stosunek do austriackiej tradycji i słychać to w jego utworze - KLIK.

Mnie jednak naszły inne myśli...
M. Ravel skomponował La Valse w Wiedniu, podczas wizyty u Almy Mahler, pierwsze wykonanie (wersja fortepianowa) odbyło się w Paryżu, w salonie Misi Sert i właśnie o niej sobie pomyślałem.
Maria Zofia Olga Zenajda Godebska była córką Cypriana Godebskiego, rzeźbiarza, autora pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.
Matką Marii była Zofia Servais, córka belgijskiego wiolonczelisty.
W okresie przez urodzeniem Misi, Cyprian Godebski przebywał w Rosji gdzie pracował nad rzeźbą zamówioną przez cara. Do Zofii dochodziły sygnały, że jej mąż ma tam kochankę, postanowiła to sprawdzić. Plotki były prawdziwe, ale to sprawa drugorzędna - Zofia wkrótce po przyjeździe do Carskiego Sioła urodziła córkę i zmarła. Ojciec dziewczynki załatwił jej mamkę i wysłał to teściów do Belgii. 
Dziecko wykazywało talent muzyczny i jej dziadek zapewnił jej świetne warunki rozwoju... ale właśnie wtedy przypomniał sobie o Misi jej ojciec, zabrał ją od dziadków i wysłał do szkoły prowadzonej przez zakonnice.
Na szczęście Misia była już wprowadzona w muzyczny świat, po zakończeniu szkoły usamodzielniła się, występowała jako pianistka w Londynie i Paryżu i tam zakochał się w niej Tadeusz Natanson członek bardzo zamożnej rodziny o żydowskich korzeniach
To nazwisko pamiętam z lat powojennych, rodzina Natanson prowadziła w Polsce wydawnictwo, czytałem wydane przez nich książki
Pobrali się (1893), T. Natanson wprowadził Misię w paryski świat kultury, jednocześnie prowadził wydawnictwo promujące nowości kultury.
Wydawnictwo wpadło w kłopoty i Tadeusz N.... sprzedał swoją żonę Alfredowi Edwards, niezwykle bogatemu magnatowi prasowemu - ślub odbył się w 1905 roku (rozwiedli się 4 lata później).
Nie wiem jakie były warunki finansowe rozwodu, ale Misia nadal prowadziła salon - centrum kulturalne Paryża, finansowała ryzykowne projekty artystyczne - balet Święto Wiosny (Diagilew, Strawiński, Niżyński), zapłaciła nawet za pogrzeb S. Diagilewa.

W 1920 roku Misia wyszła za mąż za hiszpańskiego muralistę Joseph Maria Sert.
J.M. Sert wsławił się wykonaniem muralu American Progress w Nowym Jorku, mural ten został pierwotnie wykonany na zlecenie N. Rockefellera przez słynnego meksykańskiego muralistę Diego Rivera, który umieścił na nim W. Lenina.  Gdy N. Rockefeller się o tym dowiedział, kazał mural zlikwidować, 4 lata później J.M. Sert załatał tę dziurę.
Jakoś przypomina mi to najnowsze ruchy D. Trumpa.

Przepraszam - okropnie rozpisałem się - dla relaksu posłucham koncert fortepianowego M. Ravela - KLIK.

P.S1. Maurice Ravel - Wikipedia.
P.S2. M. Ravel - La Valse - Wikipedia.
P.S3. Misia Sert - Wikipedia.
P.S4. Przy wyjściu z kościoła zauważyłem przypomnienie nadchodzącej Środy Popielcowej - zeszłoroczne palmy zmienią się w popiół...

Thursday, February 27, 2025

Tłusto i chudo

Dzisiaj Tłusty Czwartek... 
Przyznam się, że nie lubię pączków.

Wspomnienie z czasów PRL...
Oczywiście najwyższą renomę miały pączki od Bliklego chociaż mnie chyba bardziej smakowały te od Gajewskiego.

W środę kupiłem pączki dla dzieci.
W pobliskim polskim sklepie kosztowały A$4.50 za sztukę.
Czegóż nie robi się dla dzieci?

No to teraz będzie chudo...
Chyba nigdy nie użalałem się na podwyżki cen żywności, no to dzisiaj, zamiast zjeść pączka... się użalę.

Znowu zdrożał chleb - już wspominałem, że wraz z żoną jemy chleb ze specjalnej piekarni, rzeczywiście bardzo smaczny i drogi, ale w ostatnim tygodniu podrożał z A$9.20 na A$10... za bochenek o wadze 660g.
To znaczy chleb droższy od masła... może powinienem jeść kanapki do góry nogami?

Lepiej nie myśleć o rzeczywistość - zajrzę do wspomnień karnawałowych zwyczajów...

W czasach chrześcijańskich pogańskie saturnalia zostały zastąpione karnawałem – carni vale – czyli pożegnanie z mięsem.
W Rzymie, w X wieku centrum zabawy było Testaccio – miejsce gdzie w dawnych czasach znajdowały się bazary.
Ładowano wozy pełne świń (niektóre źródła podają: dzików), które byki wciągały na szczyt Monte Testaccio. Po czym zrzucano wozy z góry, a biedne prosiaczki spadały w przepaść, roztrzaskując się żywcem.
Oszalały lud rzucał się na resztki zwierząt, rozszarpując mięso na kawałki nawet z na wpół żywej zwierzyny i w podskokach wędrował na Piazza Navona, gdzie upijał się do nieprzytomności.

W 1464 roku na Stolicy Apostolskiej zasiada Paweł II, Wenecjanin, papież słynący z zamiłowania do luksusu i zbytku. To on postanawia przywrócić ludowi rzymskiemu igrzyska. Przenosi karnawał z Testaccio do centrum, aby wypromować nowo wybudowany Pałac Wenecki.

Z jego balkonu ogląda wyścigi ludzi i zwierząt (stąd nazwa dzisiejszej Via del Corso).
Karnawał rzymski trwał zwykle osiem dni, aż do Tłustego Wtorku (Martedì Grasso).
Wyścigi miały ustalony harmonogram. I tak:
W pierwszy poniedziałek biegli Żydzi, których celowo zmuszano do jedzenia tuż przed biegiem, aby uczynić go trudniejszym.
W pierwszy wtorek biegły dzieci chrześcijańskie.
W środę odbywał się bieg młodzieży chrześcijańskiej.
Tłusty Czwartek biegli starcy po sześdziesiątce.
Drugi poniedziałek biegły osły.
Na zakończenie karnawału odbywał się wyścig byków.

Czyli dzisiaj pora na bieganie.

Tuesday, February 25, 2025

Balet na drucie

 Ostatnie dni upłynęły nam pod znakiem baletu....

Tropikalna sobota - już wcześnie rano temperatura przekroczyła 32C i rosła powolutku dalej.
Zachód słońca niewiele zmienił, na szczęście nie musieliśmy siedzieć w domu.

Nasz baletowy wnuk - Feliks - wystąpił w balecie Don Quixote...
Wyjaśnienie - Feliks już dwa lata temu zakończył szkołę średnią i zdecydował spróbować kariery baletowej. Już drugi rok występuje w Victorian State Ballet co daje mu okazję do częstych występów w wielu miejscach w Australii.
Victorian State Ballet koncentruje się na popularyzacji baletu w związku z czym w repertuarze ma raczej klasyczne pozycje.
Feliks nie dorósł jeszcze do pozycji solisty, ale ma sporo okazji do potańczenia - tu taniec matadorów - KLIK.

Po występie wróciliśmy do mocno nagrzanego domu, klimatyzacja doprowadziła temperaturę do normy, ale klimatyzacja musiała pracować całą noc.

Niedziela, wieczór.
Czyli już po sumie... a po drucie posum za posumem sunie.

Poniedziałek - pogoda idealna.
Moja żona z Feliksem nie mieli dosyć baletu i wybrali się do centrum miasta obejrzeć najnowszą premierę Australian Ballet - Nijinsky (po naszemu Niżyński).

W tym momencie wyznam, że nie jestem entuzjastą baletu a już szczególnie nowoczesnego, dlatego nie towarzyszyłem im na tej imprezie.

P.S.1. Mówią twórcy baletu - KLIK.
P.S.2. Zaskoczenie okazuje się że w Polsce można było obejrzeć ten balet wcześniej niż w Melbourne - informacja o prezentacji baletu w TVP (wykonanie z roku 2017 w Hamburgu) - KLIK.

Wednesday, February 19, 2025

Be Be Bis

Właściwie to wpis powinienem zatytułować Brrr.. Brrr.. Brr... - 42 lata w Australii i po raz pierwszy codziennie włączamy ogrzewanie.
Uff... podgrzało się.

Pół roku temu opublikowałem wpis o tym samym tytule, to znaczy skoro dzisiaj jest bis, to wtedy jeszcze nie był - BeBe.
Żywotnym elementem wpisu była pianistka - Berta Brozgul - KLIK i to jej obecność zainspirowała mnie do akcji.

Okazją był Brunswick Beethoven Festival, na który nie muszę jechać do Niemiec a tylko 22 km do dzielnicy Brunswick.
Brunswick Beethoven = BeBe a do tego Berta Brozgul - takiej okazji nie można opuścić a to dopiero początek.

Najważniejsze wydarzyło się przez początkiem - godzina 6 wieczorem a ja czułem się na tyle dobrze żeby zdecydować się na ponad pół godziny jazdy samochodem przez centrum Melbourne i wysłuchanie ponad godzinnego koncertu.

Na miejsce - Uniting Church, Brunswick - przybyłem pół godziny przed koncertem, kościół był jeszcze zamknięty, kilka osób szukało we wnękach schronienia przed chłodnym wiatrem.
Dołączyłem do nich - jedna pani przedstawiła się jako Łotyszka... bo będzie grała łotewska skrzypaczka. Przedstawiłem się i ja. Ja też jestem Polka - zgłosiła się pani z innej wnęki.
Spojrzałem pytająco na panią kryjącą się za Łotyszką - ona jest Australijką - wyjaśniła Łotyszka.
- Znaczy obca - podsumowałem.
W tym momencie pojawił się mężczyzna o prezencji ZBÓJA - włos potargany, szata plugawa. Okazało się, że ma Klucze Królestwa, znaczy klucz do kościoła, podbiegliśmy do niego..
- NIE - krzyknął - nie wpuszczam nikogo do kościoła!
Po czym otworzył drzwi i wpuścił - panią Polkę i jeszcze jedną panią.
Za kilka minut wpuszczono publikę - według mnie około 150 osób, tylko jedna osoba wyglądała mi na poniżej 50 lat.

Program koncertu - Leos Janacek - Sonata skrzypcowa i Ludwig van Beethoven - Sonata No 9 - Kreutzerowska.
Wykonawcy: Sofia Kirsanova - skrzypce, Berta Brozgul - fortepian.
Sonatę L. Janacka słyszałem pierwszy raz i dość mi się podobała, Sonata Kreutzerowska - słyszałem raz na żywo i wiele razy na youtube więc byłem ciekawy (ale również bezlitosny).

Skopiuję tutaj dwa cytaty z Sonaty Kreutzerowskiej, ale nie Beethovena tylko Lwa Tołstoja:
"Ogólnie, muzyka to okropna rzecz.
Mówią, że muzyka porusza duszę.
Głupota! Kłamstwo! Ona działa. Straszliwie działa.
Jakby to powiedzieć. Ona nie działa uszlachetniająco, ani poniżająco. Ona działa irytująco.
Muzyka każe mi zapomnieć moją sytuację, przenosi mnie w jakiś obcy mi stan, w stan duszy, w którym piszący muzykę znajdował się w tym momencie.
Ten, który pisał Sonatę Kreutzerowską, Beethoven, on wiedział dlaczego znalazł się w tym stanie. To prowadziło do pewnych działań ze zrozumiałych dla niego powodów. Ale ja znajduję się w niezrozumiałym dla mnie stanie, w stanie ekscytacji, z której nie ma wyjścia.
Co innego marsz - żołnierze maszerują w jego takt. Koniec marszu, koniec muzyki. Albo taniec, kończymy tańczyć i przestają grać. Ale inna muzyka prowokuje ekscytację, której nie towarzyszy żadna czynność. Dlatego jest tak niebezpieczna i czasami działa tak przerażająco"
.

Niestety to wykonanie tak nie zadziałało.

Skoro już zajrzałem do opowiadania L. Tołstoja to pozwolę sobie zacytować bardzo dla mnie znamienne słowa - to zostało napisane w 1889 roku!
" ... tego nadzwyczajnego zjawiska, że kobieta z jednej strony jest zredukowana do najniższego stopnia upokorzenia a z drugiej strony rządzi wszystkim.
- Ale gdzie? Czym rządzi?
- Gdzie? Wszędzie i wszystkim. Proszę iść do sklepów w wielkim mieście. Są ich miliony, miliony. Jest niemożliwe zmierzyć tę ogromną ilość pracy włożoną tutaj. Czy w dziewięciu na dziesięć tych sklepów jest coś dla mężczyzn? Cały luksus życia jest wymagany przez kobiety. Proszę policzyć fabryki, większość z nich produkuje kobiece ozdoby. Miliony ludzi, generacje niewolników, umierają pracując jak skazańcy aby zadowolić kaprysy naszych towarzyszek".

Święta prawda.

P.S1. - wykonanie Sonaty Kreutzerowskiej z pewną dozą szaleństwa (może rezultat pochodzenia wykonawców - Mołdawianka i Turek) - KLIK.
P.S2. Beethoven napisał tę sonatę w roku 1803,  dedykacja brzmiała: "Sonata mulattica composta per il mulatto Brischdauer [Bridgetower], gran pazzo e compositore mulattico".
W moim , wolnym, tłumaczeniu - Murzyńska sonata skomponowana dla Mulata Bridgetower-a, wielkiego szaleńca i murzyńskiego kompozytora.
Tu znajduję polski akcent - mulat - George Bridgewater urodził się w Bielsku Białej!!!
Jednak natychmiast po premierze George Bridgewater pokazał swoje szaleństwo, obraził uwielbianą przez Beethovena kobietę. Beethoven natychmiast zmienił dedykację. Tym razem wybrał słynnego skrzypka - Rudolfa Kreutzera. Ten z kolei odmówił wykonania sonaty oceniając ją jako "oburzająco niezrozumiałą" (outrageously unintelligible).

Thursday, February 13, 2025

Rulety i ruletki

 Moje samopoczucie i nastrój w ostatnim tygodniu były kiepskie, pewnie wpływ miała na to pogoda - upały.

Po kilku dniach upałów ruleta pogodowa ruszyła - prognoza na dzisiaj... 


Między 5 a 6 zapowiedzieli spadek temperatury o 11C.
Prognoza na nadchodzące dni też ciekawa - w sobotę będzie o 19C chłodniej niż dzisiaj.

W tym (minionym) okresie kiepskiego samopoczucia miałem kłopoty ze skupieniem się nad jakąś lekturą a więc stałem się ofiarą sensacji medialnych.
Takich jak ta...
Izraelski influencer Max Veifer - KLIK - nawiązał kontakt z parą australijskich pielęgniarzy/pielęgniarek o arabskich nazwiskach i spytał ich jak traktują pacjentów żydowskiego pochodzenia. 
- O, tak - odpowiedział jeden z nich i przejechał palcem po szyi.
Szczegóły tutaj - KLIK.
Nazwa platformy internetowej - dla mnie - swojska - Chatruletka.
No i teraz mamy pełnowymiarowe dochodzenie - sprawdzić historię opieki medycznej wykonanej przez te dwie osoby ze szczególnym uwzględnieniem pacjentów żydowskiego pochodzenia.

W tej sytuacji mogłem odpowiednio docenić błogosławieństwo jakim dla mnie jest działalnośś w Stowarzyszeni św Wincentego.

Czwartek godzina 15:30 - duszno, klimatyzacja ziębi, nie wiadomo gdzie się podziać i - dzwonek - przyszedł email z listą wezwań - 5.
Kontaktuję się z klientami telefonicznie i za godzinę przyjeżdża po mnie mój partner i jedziemy na spotkanie z życiem.

Ściemniło się, pierwsze krople deszczu.

1 - nowy klient - właśnie wyszedł z półrocznej kuracji odwykowej od narkotyków, mieszka z kolegą, pobiera zasiłek dla niepełnosprawnych. W średnim wieku - prezentuje się dobrze, rokuje dobre nadzieje.

2 - Starsze małżeństwo - Chińczycy. Przebywają od wielu lat w Australii, nie znają angielskiego. Wizytę zorganizowała ich sąsiadka, która jest naszym tłumaczem. Małżeństwo mocno zażenowane, odnoszę wrażenie, że oni nie potrzebują tej pomocy, sąsiadka przesadziła.

3. Matka 11 dzieci. Na podwórku bałagan nie do opisania, wśród stert zabawek kręci się 5 dzieci.
Spojrzałem i... zakochałem się - poczułem że chciałbym tu zostać na zawsze.
Najmłodsza dziewczynka - 2 lata - okropnie podrapany nos i część twarzy, niemiłosiernie ubłocona złapała mnie za nogę i stukała mnie coraz to nowymi zabawkami żeby zdominować moje zainteresowanie a konkurencję miała  wielką - jej dwie starsze siostry - bliźniaczki - niesamowicie błocone co jeszcze podkreśla ich urodę. Ich 8-letni brat wyglądał poważnie i wprowadzał pewną równowagę w tym towarzystwie.
Starsza siostra - 12 lat - w mundurku szkolnym, czyściutka, zadbana, w uśmiechem patrzy na swoje rodzeństwo i jednocześnie rozmawia z nami - patrzy życzliwie w oczy, dobra wymowa, pełne zdania.
Wychodzi do nas matka - rozmowa schodzi na konkrety, wręczamy vouchery na żywność i... trzeba się rozstać.

4. Pani z Wysp Cooka - już o niej wspominałem na blogu - nieodłączne przytulenie się, potarcie się nosami, płacz i śmiech.

5. Starsza pani, miła, dobre poczucie humoru.
Zaczyna padać prawdziwy deszcz - mój partner odwozi mnie do domu - miły, chłodny wieczór.

Saturday, February 8, 2025

Świat w kropki

 Regularnie oglądamy wieczorne ( u nas poranne ) Wiadomości POLSAT a tam aż roi się od kropek/gwiazdek, głównie na plakatach prezentowanych przez kibiców kampanii wyborczej.

Na szczęście po tej porannej dawce kropek ruszam po zakupy i w okolicach bazaru natrafiam na kropki przygotowane przez naturę...


W domu włączam telewizor, program australijski też nie szczędzi nam kropek...
W Londynie odbywa się obecnie proces najlepszej australijskiej futbolistki Sam Kerr o rasistowskie obrażenie białego policjanta (***** głupi i biały) - KLIK.
Cała historia w skrócie - Sam Kerr (S.K.) i jej partnerka wracały taksówką z restauracji. Partnerka poczuła się niedobrze i zaczęła wymiotować, częściowo przez okno. Taksówkarz zaprotestował i zdecydował zawieźć obie panie na policję. Partnerka S.K. wpadła w panikę myśląc, że zostały porwane i wybiła okno w taksówce. Na szczęście posterunek policji był niedaleko - obie panie wysiadły i dopiero wtedy posypały się kropki. 
Obecnie sąd wysłuchuje relacji koleżanek S.K. z boiska na temat charakteru oskarżonej. Tu już bez kropek, same kwiatki. Przy okazji ujawniono, że partnerka S.K. jest w ciąży, to też chyba bardzo pozytywny akcent.

Zmieniam front - Grammy Awards - nagroda za najlepsze nagrania muzyczne - KLIK.
Jednym z tegorocznych laureatów jest Kanye West - KLIK, ale tu nie ma żadnych kropek, co innego jego obecna żona B. Censori, której występu nie ocenzurowano i trzeba było użyć sporej kropy - KLIK.

Dla wytchnienia zatrzymałem wzrok na ludzkich konstrukcjach - też kropki.


Na zakończenie powrót do natury...

Zielone licho wpycha się w każdą kropkę :)


Wednesday, February 5, 2025

Luty - pogoda i okolice

 Luty przyniósł nam upał.
Normalne.

Oczywiście w Australii pogoda to zawsze sprawa względna - na północnym wschodzie mamy powódź - KLIK a w naszym (południowym) stanie pożary - KLIK.

Melbourne jest dość bezpieczne, pozostał nam więc UPAŁ.

Doskonałą ilustracją był wybór muzyki przez stację radiową - ABC/Classic - Camille Saint-Saens - Karnawał Zwierząt - ŻÓŁW - KLIK.

A przecież w oryginale było  TAK.

Upał znacznie ograniczył moją ruchliwość, więcej czasu na czytanie...


Przepiszemy ci kota (na receptę).
Całkiem ciekawa lektura.

Również nieco więcej czasu przed telewizorem, jedna z pierwszych rzeczy, którą zauważam to, że pewien temat ogromnie się skurczył - wojna na Ukrainie - kilka tygodni temu relacjonowano ją codziennie, była to kwestia bytu/niebytu Polski i części Europy, teraz temat zniknął okazuje się, że może jest to kwestia dogadania się w temacie dostawy rzadkich minerałów do USA.... acha i przy okazji, niektórzy kwestionują prezydenturę W. Żełeńskiego gdyż kadencja zakończyła się ponad rok temu.

W głowie się kręci, to może lepiej wyjść na słońce.
Zmierzyłem się z upałem w poniedziałek. Słysząc prognozy pogody zaproponowałem, że odbiorę naszą najmłodszą wnuczkę ze szkoły.

Jazda klimatyzowanym samochodem nie była problemem, wydało mi się że samochody na ulicy jechały ostrożniej, być może był to wynik dość częstych przejazdów karetek pogotowia.

Wreszcie szkoła - wysiadam z samochodu i czuję jakby ktoś założył mi jakąś kłódkę na mózg.
Byle szybciej do wnętrza budynku, podobnie zachowują się inni rodzice, pewnym urozmaiceniem są dość liczne matki ubrane w bardzo obfite, ciemne stroje - one idą spokojnie i z wdziękiem.

Dowożę wnuczkę do domu i wypakowuję smakołyki jakie przygotowała wnuczętom Babcia.

Szykuję się do odwrotu, nawet kot nie ma siły mnie pożegnać...

Sunday, February 2, 2025

Pewna Legenda

Mam na imię Lech.
Polacy kiwają głową ze zrozumieniem - wiadomo początek państwa polskiego... 

Bardzo dawno temu w pewnej słowiańskiej osadzie żyło trzech braci, Lech, Czech i Rus. Żyli pod wielkim świętym dębem, spod którego tryskało święte źródło, z którego pił święty koń. Bracia żyli w zgodzie ze sobą i harmonii z naturą, we wszystkim słuchając się starego i mądrego kapłana, który wiedział wszystko o naturze, ludziach, życiu i świecie. Leczył doradzał i tłumaczył sny, zarówno młodym, jaki stary. Braciom kiedyś przyśniły się konie, a kapłan powiedział im, że te sny im się niedługo spełnią. Gdy byli młodzieńcami ich ojciec podarował im trzy źrebaki, o które mieli dbać, by im służyły. Kapłan osady podarował im jeszcze jednego, białego konia. Przykazał im, by wyruszyli w drogę i podążali za tym właśnie koniem, aż dotrą do wielkiej północnej świątyni.  

Źródło TUTAJ.

Dziwna sprawa, że w swoim długim życiu nie spotkałem fizycznie osoby o tym samym imieniu.

W moim przypadku sprawa ciągnie się przez 2 generacje.
Moi dziadkowie mieszkali na Mazowszu, w zaborze rosyjskim, to był okres zaostrzenia restrykcji, docierały również informacje o dyskryminacji osób polskiego pochodzenia w zaborze niemieckim.
Moja babka w odruchu sprzeciwu postanowiła nadawać swoim dzieciom starosłowiańskie imiona - Ludmiła (1892),  Lech (1897),  Ziemowit (1902).

Ja urodziłem się w roku 1941, pod okupacją niemiecką, moja Matka wspominała, że nadając mi to imię moi Rodzice dodawali sobie otuchy.

Pozostało świadectwo urodzenia...


Lech Lecha...

Tak minęło ponad 80 lat aż 2 lata temu przeżyłem szok.

Właśnie wtedy zainteresowała mnie tematyka stosunków izraelsko-palestyńskich, od tego czasu otrzymuję regularnie biuletyn The Jewish Independent Media - KLIK - moim zdaniem bardzo bezstronny i ciekawy.

Pod koniec października 2023 w biuletynie przeczytałem wiadomość, która mną wstrząsnęła - w tym tygodniu wypada Parashat Lech Lecha...

Co to jest???

Jak to co? 


Proszę kliknąć w powyższe zdjęcie...

A więc - Lech Lecha - znaczy po prostu - idź... do ziemi, którą ci przeznaczyłem.

Chwileczkę... a co przykazał kapłan legendarnym braciom - by wyruszyli w drogę... na północ.

W oczywisty sposób skojarzyło mi się to z nazwą jaką nadały Polsce niektóre kraje:
- Iran - لهستان - Lahastan.
- Turcja używała podobnej nazwy przez długie lata, ale ostatnio zmieniła na Polonya.

I jeszcze jedno - słowo Lech - to zdecydowanie nie brzmi mi po słowiańsku - co innego Listek, Leszek, Zlechic, Szlachcic, ale Lech - długie L i gardłowe CH/H - z tym osłuchałem się podczas dwuletniego pobytu na Bliskim Wschodzie.

Na tej podstawie wysnułem swoją własną fantazję...
Początek VII wieku, ziemie należące kiedyś do Kanaanitów, Filistynów, Izraelitów zostają opanowane przez Muzułmanów. Rozpoczyna się masowa emigracja Żydów - do Hiszpanii, do Syrii, Turcji, Grecji.
W Turcji powstaje plemię Chazarów - KLIK - i tu znajduję istotną wskazówkę - "Na początku IX wieku procesy centralizacyjne w Chazarii spowodowały wprowadzenie judaizmu jako jednolitej religii dla wszystkich plemion."
Logiczne wydaje mi się, że w tej sytuacji Chazarowie recytowali Torę i słowa, które usłyszeli od Boga - Lech Lecha. 

Bracia wysłani na północ przez kapłana powtarzali na głos te słowa aby dodać sobie otuchy.
I odwrotna strona medalu - te właśnie słowa zasygnalizowały Słowianon zbliżanie się Chazarów, naturalne wydaje się, że pomyśleli, że przybysze przedstawiają się podając swoje imię - Lech.

Wyznam, że w tym momencie ta legenda przestała być taka pewna.

Zastanawiam się jak ja - Lech - powinienem odpowiedzieć na to bratnie wezwanie.

Czas oczekiwania wypełniam sobie licznymi Lech Lechowymi rozrywkami:
Bingo!


Piosenka...

Posłuchać można tutaj - KLIK choć trochę licha.

Krzyżówka...


Najsmaczniejsze na koniec...


Uwaga: w tym roku Parshat Lech Lecha wypada 1 listopada.

P.S. Kanał Youtube oferuje kilkadziesiąt filmików na ten temat - niektóre bardzo ciekawe - KLIK.
Znalazłem również wersję polską - KLIK.