Saturday, March 8, 2025

8 marca

 Dzisiaj Święto Kobiet - wszystkim czytelniczkom tego blogu dziękuję za obecność, życzę miłego dnia i wszelkiej pomyślności na długie lata.

Prawie co rok publikowałem w tym dniu okazjonalny wpis, tak będzie i teraz, temat - kobiety w moim życiu.

Przez pierwsze 10 lat mojego życia były w nim tylko kobiety.

Ojciec zmarł gdy miałem 2.5 roku.
Mieszkałem z matką, mieszkanie znajdowało się w domu opieki prowadzonym przez zakonnice - Sercanki. 
Uczęszczałem do szkoły św Jadwigi prowadzonej przez zakonnice - Nazaretanki.
Na wakacje wyjeżdżałam do ośrodków prowadzonych przez zakonnice - Samarytanki.

Czy ja w ogóle spotykałem mężczyzn?

Spotykałem - stryjowie, bracia ojca - przed wojną bardzo dobrze prosperowali, komunizm ostro ich przyciął, pozostały bardzo dobre maniery.
Dom w którym mieszkałem - mężczyzną był dozorca, matka ostrzegła mnie żebym trzymał się na dystans bo ma gruźlicę. Czasem spotykałem go na ulicy, mocno pijanego.
Szkoła - mężczyzna to oczywiście ksiądz, rytuały kościelne stwarzały dystans nie do przebycia.
Wakacje - mężczyźni to byli pracownicy rolni, a i jeszcze obsługa pociągu - maszynista, palacz, konduktor.

Prawie połowa moich kolegów szkolnych też nie miała ojców. 
W przypadku tych co mieli ojców to i tak cały kontakt ze szkołą załatwiały matki więc tylko je znałem.

Przełomem były dopiero wakacje gdy miałem 11 lat. 
Spędziłem je na prywatnym letnisku i tam doceniłem rolę mężczyzn - wędkarstwo, brydż, siatkówka.

Studia i praca - oczywiście dominowali mężczyźni...
Kobiety - studiowałem na wydziale Mechaniczno-Technologicznym, o ile pamiętam wśród 300 studentów I roku było tylko 8 kobiet.
Akademik - męski.
Wakacje - autostop, praktyki wakacyjne, służba wojskowa - mężczyźni.

60 lat minęło...
Osoby, z którymi najczęściej się spotykam to Służba Zdrowia - dominacja kobiet, zarówno wśród personelu jak i pacjentów.

Dzień dzisiejszy - w radio zapowiadali że będzie muzyka skomponowana przez kobiety, ale póki co to puścili koncert fortepianowy nr 22 Mozarta.

Sprzedawczynie na bazarze nie wiedziały o swoim święcie.

Kupiłem żonie kwiaty...
Dzisiaj upał więc siedzimy cicho w domu.
Muzyka - Elena Katz-Chernin  (Australijka z Kazachstanu)- Dzikie łabędzie - KLIK.

Wednesday, March 5, 2025

Wyścig

W Tłusty Czwartek wspominałem historię karnawału, w tym wyścigi ulicami Rzymu - przypomnę - w poniedziałek przed Tłustym Czwartkiem biegli Żydzi.
Dzisiaj - Środa Popielcowa - naszło mnie wspomnienie książki czytanej wiele lat temu...


Wydawnictwo Czytelnik - 1957.

Ponieważ papież lubił karnawał więc wymyślił nadzwyczajną sztuczkę: niech Żydzi dostarczą jednego wyścigowca, żeby się wszyscy uśmieli.
Niech ten nieszczęsny wyścigowiec obiegnie w karnawale trzy razy dokoła miasta i niech sobie cwałuje na golasa, papież zaś wraz ze swoimi słoniami i damami będzie siedzieć na złotych stołkach i śmiać się na całe gardło.
Jak to się mówi: dla jednego zapusty, a dla drugiego galop na brzuch pusty. 

Zebrali się Żydzi na postną konferencję: kto będzie tym zamęczonym koniem?
Żydzi bywają rozmaici: jedni nawet na brzuchu mają karaty, a inni tylko bezpłatne łzy.
Na przykład ja leżę już na jedenastych drzazgach, a jakiś tam Rotszyld wcina teraz pewnie kozę.
W Rzymie również byli kupcy pierwszej gildii, i żebracy z cmentarza, co za kawałek chleba ronią wiadra łez nad każdym wyznaczonym grobem. 
Któż więc ma cwałować wokół miasta?
Ma się rozumieć, że nie rabin – to przecież mąż uczony i bez niego wszyscy zgłupieją; ma się rozumieć, że nie rzymski Rotszyld – któż, gdyby go zabrakło, będzie raz do roku karmił żebraków zlewkami z kuchni?
Każdy Żyd wysupływał złotą monetę, żeby tylko nie cwałować, dawali i biedacy, bo przecież warto sprzedać szabasowe lichtarze czy surdut albo nawet poduszkę, żeby tylko nie umrzeć na golasa przed zwariowanymi słoniami.
Ale się znalazł jeden nieszczęśliwy krawiec, który nie miał ani surduta, ani lichtarzy, ani puchowej poduszki, ani jedwabnego tałesu. On miał tylko żonę, sześcioro dzieci i odpowiednie zmartwienie, a tego nie da się wymienić na odpowiednia monetę.
Nazywał się ten krawiec, mam wrażenie, Lejzor (…)
Nadeszła chwila zapowiadanych wyścigów.
Papież przeżegnał się, wychylił jeszcze jedną ćwiartkę wina i wdrapał się na swój stołek, dokoła zaś porozsiadali się różni kapłani oraz ślicznotki z witrynami i po prostu różne malowane łobuzy.
Byli to ludzie nabożni, a z nimi sam papież – i dlatego oni wszędzie porozwieszali wizerunki waszego miłosiernego Boga. Wizerunki były zrobione ze złota, ze srebra, z brylantów za cały milion rubli, żeby wszyscy wiedzieli jacy oni hojni i jakiego mają luksusowego Boga.
Siedzi sobie papież cały w aksamitach, a nad nim olbrzymi krzyż wprost od jubilera, na krzyżu Chrystus – nie żeby tam pozłacany czy dęty, nie – z masywnego złota całkiem nadzwyczajnej próby. Coś pięknego!
Gdzież jednak, mówiąc nawiasem, ten ludzki wyścigowiec?
Przyprowadzono więc Lejzora, a za nim przyszła żona i cała szóstka dzieci i wszyscy oni okropnie krzyczeli.
Wszakże nawet małe dziecko rozumie, że nie można bez wytchnienia oblecieć trzy razy dokoła Rzymu, a niech się tylko przystanie, to natychmiast stajenni papieża zaczynają człowieka ćwiczyć batami. Czyli, że to jest tyle, co iść na pewną śmierć.
Lejzor zaczął ściągać ze sto razy łatane spodnie.
Papieża ze śmiechu aż rozbolał brzuch…
Widowisko było dość wesołe, bowiem taki nieszczęśnik w spodniach to już niezły kawał, bez spodni zaś – prawdziwie do rozpuku (…)
Lejzor siadł na kamieniu. Objął swe gołe kolana i jeszcze raz westchnął, ale tak westchnął, że wicher wionął przez calutki Rzym: to on się tak żegnał z życiem.
A potem to on naturalnie wstał i pobiegł truchtem jak stara szkapa (…)
Tak obleciał jeden raz dokoła Rzymu. Już z trudem unosił nogi i stajenni coraz częściej podcinali go biczami, tak że jego ciało spływało krwią. Ale wszak trzeba było obiec jeszcze dwa razy i Lejzor wiedział, że nie obiegnie (…)
Padł na ziemię i zaczął oczekiwać śmierci.
Wtedy właśnie zdarzył mu się ten bezwzględny przesąd.
 On raptem widzi, że drogą cwałuje nagi Żyd i że to wcale nie on, Lejzor, tylko jakiś inny Żyd.
Co znowu za kawały?
Przecież wszyscy Żydzi wykupili się od wyścigu.
Przygląda się więc Lejzor temu innemu Żydowi i dziwi się coraz mocniej: “Przecież on jest do mnie podobny, też skóra i kości i pot leje się gradem, i we krwi cały, i też bródka dygocze, że od razu widać: kaput.
Ale oczy to ma chyba nie moje i nos innego kształtu. Czyli że to nie ja tylko inny Żyd.
Więc ktoż by to mógł być?”…
I Lejzor go zapytuje: “Skąd się tu pan wziąłeś? Pan ma znajomą twarz, zdaje mi się, że już pana widziałem, ale ja przecież nie mogłem widzieć, bo ja nigdy nie wyjeżdżałem z Rzymu.
A może ja już umarłem i mnie się to tylko śni?
I dlaczego to pan cwałuje, kiedy powinienem biegać ja?"
Wtedy ten drugi Żyd mówi do Lejzora: “Nazywam się Jehoszua i pan mnie nie może znać, ponieważ ja już dawno umarłem, a pan jeszcze żyjesz.
Jednak się panu wydaje, że mnie pan zna, boś pan z pewnością widział moje wizerunki.
Oni mnie nazywają najśmieszniejszymi słowami, ale ja zaraz panu powiem, kto ja jestem: jestem biednym Żydem. Pan wprawdzie jesteś krawcem, a ja byłem cieślą, ale my się zrozumiemy.
Ja pragnąłem, aby na ziemi panowała całkowita prawda.
Któryż biedak nie pragnie tego?
Ja przecież wiedziałem, że rabin wypowiada mądre słowa i że Rotszyld zjada kaczkę, i że nie ma na ziemi ani sprawiedliwości, ani miłości, ani najzwyklejszego szczęścia (…)
Ja lubiłem, Lejzorze, gdy przygrzewało słońce i gdy śmiały się dzieci, i gdy wszystkim ludziom było dobrze, kiedy wszyscy pili wino, uśmiechali się do siebie, kiedy paliły się szabasowe świece, a na stole leżał rumiany bochen chleba.
Ale któryż nędzarz tego nie lubi?
Więc mnie wpierw, naturalnie, zabito, a teraz mi nie dają spokojnie leżeć w ziemi (…)
Ja sobie leżę w ziemi i nagle widzę tego rzymskiego papieża.
On śmieje się wraz z poprzebieranymi łotrami i obmyśla pańską wesołą śmierć, i cóż – wisi nad nim mój złoty wizerunek, a ja to widzę poprzez cmentarną ziemię.
Wtedy przybiegam tutaj i oto pan musisz umrzeć, bo ja marzyłem o całkowitym szczęściu.
Biada mi! Biada!
Oni powiadają, że jestem wszechmocny. Czy widziałeś pan kiedy biednego Żyda, który by wszystko mógł?
Toż gdybym mógł tylko połowę wszystkiego, toż czyżbym nie wykrzyknął: “Dość”!
Czyż Rotszyld zjadałby wtedy wszystkie kaczki, czy papież siedziałby na złotym stołku, a pan biegałby dokoła Rzymu?
Ja mogę tylko nie mieć chwili spokoju. Ja mogę tylko w dzień i w nocy biec krwawym cieniem, tak jak biegł dzisiaj pan”.
Wówczas Lejzor uniósł się i uściskał tamtego Żyda: “Ja pana żałuję, cieślo Jehoszua, ja przecież już teraz wiem, co to znaczy biegać.
Ale ja panu jedno powiem: dzisiaj może pan odpocząć, dzisiaj może pan spokojnie leżeć w swoim grobie. Po cóż mamy biegać we dwójkę?
Dzisiaj biegam ja za pana i za siebie."
Ale martwy Żyd tak odpowiedział Lejzorowi: “Nie, pan jeszcze może żyć, pan masz sześcioro dzieci, to nie żarty. Wydaje mi się, że nam uda się ich podejść. Nie będą się przyglądali naszym nosom, a z daleka jesteśmy do siebie podobni.
Więc niechże pan sobie leży w tej głębokiej rozpadlinie, a ja tymczasem obiegnę dwa razy dokoła Rzymu. Niech się pan ze mną nie kłóci: przecież ja i tak będę musiał zaraz gdzieś pędzić, jak nie tu, to w jakimś innym mieście, ponieważ oni z pewnością teraz znów kogoś zabijają i wymawiają przy tym moje imię, żebym ja tylko nie mógł spokojnie leżeć".
 Rzekłszy to popędził wokół miasta i stajenni siekli go batami, i kpiły z niego wszystkie bezwstydne słonie...

Ilya Ehrenburg -  Paryż, kwiecień-październik 1927.

Powrót do faktów - jak wspomniałem w Czwartkowym wpisie, w wyścigu ulicami Rzymu (dystans poniżej 2 km) brały udział różne grupy ludzi tak że nie była to specyficznie antysemicka impreza, dopiero zachowanie publiczności zaostrzyło atmosferę. W 1547 roku żydowski biegacz zmarł podczas biegu i Żydzi przestali brać w nim udział, ale nadal musieli brać udział w karnawałowych imprezach co dawało okazję do antysemickich wybryków. Od 1668 roku Żydzi nie musieli brać udziału w karnawałowych imprezach, zamiast tego płacili dodatkowy podatek.

Ilia Ehrenburg - bardzo kontrowersyjna postać, książka - Przygody Lejzorka Rojtszwańca - jest prawie nieznana na świecie, ale mnie się bardzo podobała.

P.S1. Fakty na temat biegu Żydów w Rzymie - KLIK.
P.S2. Ilja Ehrenburg - KLIK.

Sunday, March 2, 2025

Jesień

Zgodnie z australijskimi przepisami już mamy drugi dzień jesieni.

Spytałem drzew...


 Potaknęły gałęziami.

Zajrzałem do sklepu z farbami...

Są gotowi do malowania liści.

Spojrzałem na słońce - prawie 7 rano a za oknem CIEMNO.
To przez ten letni czas - od wschodu słońca do południa zaledwie 5 godzin, a potem 8 godzin do zachodu słońca.
A przecież, jak sama nazwa wskazuje, południe powinno być w połowie dnia!

Dzisiaj niedziela - początek był jesienny, chmury, pojedyńcze krople deszczu.
Po przebudzeniu spróbowałem Wordle - dzisiejsze słowo = DEITY = bóstwo.
Pomaszerowałem więc do kościoła przelotową ulicą, a tam...

Wyjazd zamknięty, to chyba tłumaczy dlaczego w kościele było więcej niż zwykle osób.

Jednak mój umysł od kilku dni jest nastawiony na inną częstotliwość.
To za sprawą radia ABC/Classic, które przygotowuje słuchaczy do nadchodzącej 150. rocznicy urodzin Maurice Ravela (7 marca 1875).
Jadąc w piątek samochodem trafiłem bardzo dobrze - suita baletowa La Valse.
Jako wprowadzenie ABC puściło walc J. Straussa - Nad pięknym modrym Dunajem.
Po doświadczeniach I Wojny Światowej M. Ravel zapewne zrewidował swój stosunek do austriackiej tradycji i słychać to w jego utworze - KLIK.

Mnie jednak naszły inne myśli...
M. Ravel skomponował La Valse w Wiedniu, podczas wizyty u Almy Mahler, pierwsze wykonanie (wersja fortepianowa) odbyło się w Paryżu, w salonie Misi Sert i właśnie o niej sobie pomyślałem.
Maria Zofia Olga Zenajda Godebska była córką Cypriana Godebskiego, rzeźbiarza, autora pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.
Matką Marii była Zofia Servais, córka belgijskiego wiolonczelisty.
W okresie przez urodzeniem Misi, Cyprian Godebski przebywał w Rosji gdzie pracował nad rzeźbą zamówioną przez cara. Do Zofii dochodziły sygnały, że jej mąż ma tam kochankę, postanowiła to sprawdzić. Plotki były prawdziwe, ale to sprawa drugorzędna - Zofia wkrótce po przyjeździe do Carskiego Sioła urodziła córkę i zmarła. Ojciec dziewczynki załatwił jej mamkę i wysłał to teściów do Belgii. 
Dziecko wykazywało talent muzyczny i jej dziadek zapewnił jej świetne warunki rozwoju... ale właśnie wtedy przypomniał sobie o Misi jej ojciec, zabrał ją od dziadków i wysłał do szkoły prowadzonej przez zakonnice.
Na szczęście Misia była już wprowadzona w muzyczny świat, po zakończeniu szkoły usamodzielniła się, występowała jako pianistka w Londynie i Paryżu i tam zakochał się w niej Tadeusz Natanson członek bardzo zamożnej rodziny o żydowskich korzeniach
To nazwisko pamiętam z lat powojennych, rodzina Natanson prowadziła w Polsce wydawnictwo, czytałem wydane przez nich książki
Pobrali się (1893), T. Natanson wprowadził Misię w paryski świat kultury, jednocześnie prowadził wydawnictwo promujące nowości kultury.
Wydawnictwo wpadło w kłopoty i Tadeusz N.... sprzedał swoją żonę Alfredowi Edwards, niezwykle bogatemu magnatowi prasowemu - ślub odbył się w 1905 roku (rozwiedli się 4 lata później).
Nie wiem jakie były warunki finansowe rozwodu, ale Misia nadal prowadziła salon - centrum kulturalne Paryża, finansowała ryzykowne projekty artystyczne - balet Święto Wiosny (Diagilew, Strawiński, Niżyński), zapłaciła nawet za pogrzeb S. Diagilewa.

W 1920 roku Misia wyszła za mąż za hiszpańskiego muralistę Joseph Maria Sert.
J.M. Sert wsławił się wykonaniem muralu American Progress w Nowym Jorku, mural ten został pierwotnie wykonany na zlecenie N. Rockefellera przez słynnego meksykańskiego muralistę Diego Rivera, który umieścił na nim W. Lenina.  Gdy N. Rockefeller się o tym dowiedział, kazał mural zlikwidować, 4 lata później J.M. Sert załatał tę dziurę.
Jakoś przypomina mi to najnowsze ruchy D. Trumpa.

Przepraszam - okropnie rozpisałem się - dla relaksu posłucham koncert fortepianowego M. Ravela - KLIK.

P.S1. Maurice Ravel - Wikipedia.
P.S2. M. Ravel - La Valse - Wikipedia.
P.S3. Misia Sert - Wikipedia.
P.S4. Przy wyjściu z kościoła zauważyłem przypomnienie nadchodzącej Środy Popielcowej - zeszłoroczne palmy zmienią się w popiół...

Thursday, February 27, 2025

Tłusto i chudo

Dzisiaj Tłusty Czwartek... 
Przyznam się, że nie lubię pączków.

Wspomnienie z czasów PRL...
Oczywiście najwyższą renomę miały pączki od Bliklego chociaż mnie chyba bardziej smakowały te od Gajewskiego.

W środę kupiłem pączki dla dzieci.
W pobliskim polskim sklepie kosztowały A$4.50 za sztukę.
Czegóż nie robi się dla dzieci?

No to teraz będzie chudo...
Chyba nigdy nie użalałem się na podwyżki cen żywności, no to dzisiaj, zamiast zjeść pączka... się użalę.

Znowu zdrożał chleb - już wspominałem, że wraz z żoną jemy chleb ze specjalnej piekarni, rzeczywiście bardzo smaczny i drogi, ale w ostatnim tygodniu podrożał z A$9.20 na A$10... za bochenek o wadze 660g.
To znaczy chleb droższy od masła... może powinienem jeść kanapki do góry nogami?

Lepiej nie myśleć o rzeczywistość - zajrzę do wspomnień karnawałowych zwyczajów...

W czasach chrześcijańskich pogańskie saturnalia zostały zastąpione karnawałem – carni vale – czyli pożegnanie z mięsem.
W Rzymie, w X wieku centrum zabawy było Testaccio – miejsce gdzie w dawnych czasach znajdowały się bazary.
Ładowano wozy pełne świń (niektóre źródła podają: dzików), które byki wciągały na szczyt Monte Testaccio. Po czym zrzucano wozy z góry, a biedne prosiaczki spadały w przepaść, roztrzaskując się żywcem.
Oszalały lud rzucał się na resztki zwierząt, rozszarpując mięso na kawałki nawet z na wpół żywej zwierzyny i w podskokach wędrował na Piazza Navona, gdzie upijał się do nieprzytomności.

W 1464 roku na Stolicy Apostolskiej zasiada Paweł II, Wenecjanin, papież słynący z zamiłowania do luksusu i zbytku. To on postanawia przywrócić ludowi rzymskiemu igrzyska. Przenosi karnawał z Testaccio do centrum, aby wypromować nowo wybudowany Pałac Wenecki.

Z jego balkonu ogląda wyścigi ludzi i zwierząt (stąd nazwa dzisiejszej Via del Corso).
Karnawał rzymski trwał zwykle osiem dni, aż do Tłustego Wtorku (Martedì Grasso).
Wyścigi miały ustalony harmonogram. I tak:
W pierwszy poniedziałek biegli Żydzi, których celowo zmuszano do jedzenia tuż przed biegiem, aby uczynić go trudniejszym.
W pierwszy wtorek biegły dzieci chrześcijańskie.
W środę odbywał się bieg młodzieży chrześcijańskiej.
Tłusty Czwartek biegli starcy po sześdziesiątce.
Drugi poniedziałek biegły osły.
Na zakończenie karnawału odbywał się wyścig byków.

Czyli dzisiaj pora na bieganie.

Tuesday, February 25, 2025

Balet na drucie

 Ostatnie dni upłynęły nam pod znakiem baletu....

Tropikalna sobota - już wcześnie rano temperatura przekroczyła 32C i rosła powolutku dalej.
Zachód słońca niewiele zmienił, na szczęście nie musieliśmy siedzieć w domu.

Nasz baletowy wnuk - Feliks - wystąpił w balecie Don Quixote...
Wyjaśnienie - Feliks już dwa lata temu zakończył szkołę średnią i zdecydował spróbować kariery baletowej. Już drugi rok występuje w Victorian State Ballet co daje mu okazję do częstych występów w wielu miejscach w Australii.
Victorian State Ballet koncentruje się na popularyzacji baletu w związku z czym w repertuarze ma raczej klasyczne pozycje.
Feliks nie dorósł jeszcze do pozycji solisty, ale ma sporo okazji do potańczenia - tu taniec matadorów - KLIK.

Po występie wróciliśmy do mocno nagrzanego domu, klimatyzacja doprowadziła temperaturę do normy, ale klimatyzacja musiała pracować całą noc.

Niedziela, wieczór.
Czyli już po sumie... a po drucie posum za posumem sunie.

Poniedziałek - pogoda idealna.
Moja żona z Feliksem nie mieli dosyć baletu i wybrali się do centrum miasta obejrzeć najnowszą premierę Australian Ballet - Nijinsky (po naszemu Niżyński).

W tym momencie wyznam, że nie jestem entuzjastą baletu a już szczególnie nowoczesnego, dlatego nie towarzyszyłem im na tej imprezie.

P.S.1. Mówią twórcy baletu - KLIK.
P.S.2. Zaskoczenie okazuje się że w Polsce można było obejrzeć ten balet wcześniej niż w Melbourne - informacja o prezentacji baletu w TVP (wykonanie z roku 2017 w Hamburgu) - KLIK.

Wednesday, February 19, 2025

Be Be Bis

Właściwie to wpis powinienem zatytułować Brrr.. Brrr.. Brr... - 42 lata w Australii i po raz pierwszy codziennie włączamy ogrzewanie.
Uff... podgrzało się.

Pół roku temu opublikowałem wpis o tym samym tytule, to znaczy skoro dzisiaj jest bis, to wtedy jeszcze nie był - BeBe.
Żywotnym elementem wpisu była pianistka - Berta Brozgul - KLIK i to jej obecność zainspirowała mnie do akcji.

Okazją był Brunswick Beethoven Festival, na który nie muszę jechać do Niemiec a tylko 22 km do dzielnicy Brunswick.
Brunswick Beethoven = BeBe a do tego Berta Brozgul - takiej okazji nie można opuścić a to dopiero początek.

Najważniejsze wydarzyło się przez początkiem - godzina 6 wieczorem a ja czułem się na tyle dobrze żeby zdecydować się na ponad pół godziny jazdy samochodem przez centrum Melbourne i wysłuchanie ponad godzinnego koncertu.

Na miejsce - Uniting Church, Brunswick - przybyłem pół godziny przed koncertem, kościół był jeszcze zamknięty, kilka osób szukało we wnękach schronienia przed chłodnym wiatrem.
Dołączyłem do nich - jedna pani przedstawiła się jako Łotyszka... bo będzie grała łotewska skrzypaczka. Przedstawiłem się i ja. Ja też jestem Polka - zgłosiła się pani z innej wnęki.
Spojrzałem pytająco na panią kryjącą się za Łotyszką - ona jest Australijką - wyjaśniła Łotyszka.
- Znaczy obca - podsumowałem.
W tym momencie pojawił się mężczyzna o prezencji ZBÓJA - włos potargany, szata plugawa. Okazało się, że ma Klucze Królestwa, znaczy klucz do kościoła, podbiegliśmy do niego..
- NIE - krzyknął - nie wpuszczam nikogo do kościoła!
Po czym otworzył drzwi i wpuścił - panią Polkę i jeszcze jedną panią.
Za kilka minut wpuszczono publikę - według mnie około 150 osób, tylko jedna osoba wyglądała mi na poniżej 50 lat.

Program koncertu - Leos Janacek - Sonata skrzypcowa i Ludwig van Beethoven - Sonata No 9 - Kreutzerowska.
Wykonawcy: Sofia Kirsanova - skrzypce, Berta Brozgul - fortepian.
Sonatę L. Janacka słyszałem pierwszy raz i dość mi się podobała, Sonata Kreutzerowska - słyszałem raz na żywo i wiele razy na youtube więc byłem ciekawy (ale również bezlitosny).

Skopiuję tutaj dwa cytaty z Sonaty Kreutzerowskiej, ale nie Beethovena tylko Lwa Tołstoja:
"Ogólnie, muzyka to okropna rzecz.
Mówią, że muzyka porusza duszę.
Głupota! Kłamstwo! Ona działa. Straszliwie działa.
Jakby to powiedzieć. Ona nie działa uszlachetniająco, ani poniżająco. Ona działa irytująco.
Muzyka każe mi zapomnieć moją sytuację, przenosi mnie w jakiś obcy mi stan, w stan duszy, w którym piszący muzykę znajdował się w tym momencie.
Ten, który pisał Sonatę Kreutzerowską, Beethoven, on wiedział dlaczego znalazł się w tym stanie. To prowadziło do pewnych działań ze zrozumiałych dla niego powodów. Ale ja znajduję się w niezrozumiałym dla mnie stanie, w stanie ekscytacji, z której nie ma wyjścia.
Co innego marsz - żołnierze maszerują w jego takt. Koniec marszu, koniec muzyki. Albo taniec, kończymy tańczyć i przestają grać. Ale inna muzyka prowokuje ekscytację, której nie towarzyszy żadna czynność. Dlatego jest tak niebezpieczna i czasami działa tak przerażająco"
.

Niestety to wykonanie tak nie zadziałało.

Skoro już zajrzałem do opowiadania L. Tołstoja to pozwolę sobie zacytować bardzo dla mnie znamienne słowa - to zostało napisane w 1889 roku!
" ... tego nadzwyczajnego zjawiska, że kobieta z jednej strony jest zredukowana do najniższego stopnia upokorzenia a z drugiej strony rządzi wszystkim.
- Ale gdzie? Czym rządzi?
- Gdzie? Wszędzie i wszystkim. Proszę iść do sklepów w wielkim mieście. Są ich miliony, miliony. Jest niemożliwe zmierzyć tę ogromną ilość pracy włożoną tutaj. Czy w dziewięciu na dziesięć tych sklepów jest coś dla mężczyzn? Cały luksus życia jest wymagany przez kobiety. Proszę policzyć fabryki, większość z nich produkuje kobiece ozdoby. Miliony ludzi, generacje niewolników, umierają pracując jak skazańcy aby zadowolić kaprysy naszych towarzyszek".

Święta prawda.

P.S1. - wykonanie Sonaty Kreutzerowskiej z pewną dozą szaleństwa (może rezultat pochodzenia wykonawców - Mołdawianka i Turek) - KLIK.
P.S2. Beethoven napisał tę sonatę w roku 1803,  dedykacja brzmiała: "Sonata mulattica composta per il mulatto Brischdauer [Bridgetower], gran pazzo e compositore mulattico".
W moim , wolnym, tłumaczeniu - Murzyńska sonata skomponowana dla Mulata Bridgetower-a, wielkiego szaleńca i murzyńskiego kompozytora.
Tu znajduję polski akcent - mulat - George Bridgewater urodził się w Bielsku Białej!!!
Jednak natychmiast po premierze George Bridgewater pokazał swoje szaleństwo, obraził uwielbianą przez Beethovena kobietę. Beethoven natychmiast zmienił dedykację. Tym razem wybrał słynnego skrzypka - Rudolfa Kreutzera. Ten z kolei odmówił wykonania sonaty oceniając ją jako "oburzająco niezrozumiałą" (outrageously unintelligible).

Thursday, February 13, 2025

Rulety i ruletki

 Moje samopoczucie i nastrój w ostatnim tygodniu były kiepskie, pewnie wpływ miała na to pogoda - upały.

Po kilku dniach upałów ruleta pogodowa ruszyła - prognoza na dzisiaj... 


Między 5 a 6 zapowiedzieli spadek temperatury o 11C.
Prognoza na nadchodzące dni też ciekawa - w sobotę będzie o 19C chłodniej niż dzisiaj.

W tym (minionym) okresie kiepskiego samopoczucia miałem kłopoty ze skupieniem się nad jakąś lekturą a więc stałem się ofiarą sensacji medialnych.
Takich jak ta...
Izraelski influencer Max Veifer - KLIK - nawiązał kontakt z parą australijskich pielęgniarzy/pielęgniarek o arabskich nazwiskach i spytał ich jak traktują pacjentów żydowskiego pochodzenia. 
- O, tak - odpowiedział jeden z nich i przejechał palcem po szyi.
Szczegóły tutaj - KLIK.
Nazwa platformy internetowej - dla mnie - swojska - Chatruletka.
No i teraz mamy pełnowymiarowe dochodzenie - sprawdzić historię opieki medycznej wykonanej przez te dwie osoby ze szczególnym uwzględnieniem pacjentów żydowskiego pochodzenia.

W tej sytuacji mogłem odpowiednio docenić błogosławieństwo jakim dla mnie jest działalnośś w Stowarzyszeni św Wincentego.

Czwartek godzina 15:30 - duszno, klimatyzacja ziębi, nie wiadomo gdzie się podziać i - dzwonek - przyszedł email z listą wezwań - 5.
Kontaktuję się z klientami telefonicznie i za godzinę przyjeżdża po mnie mój partner i jedziemy na spotkanie z życiem.

Ściemniło się, pierwsze krople deszczu.

1 - nowy klient - właśnie wyszedł z półrocznej kuracji odwykowej od narkotyków, mieszka z kolegą, pobiera zasiłek dla niepełnosprawnych. W średnim wieku - prezentuje się dobrze, rokuje dobre nadzieje.

2 - Starsze małżeństwo - Chińczycy. Przebywają od wielu lat w Australii, nie znają angielskiego. Wizytę zorganizowała ich sąsiadka, która jest naszym tłumaczem. Małżeństwo mocno zażenowane, odnoszę wrażenie, że oni nie potrzebują tej pomocy, sąsiadka przesadziła.

3. Matka 11 dzieci. Na podwórku bałagan nie do opisania, wśród stert zabawek kręci się 5 dzieci.
Spojrzałem i... zakochałem się - poczułem że chciałbym tu zostać na zawsze.
Najmłodsza dziewczynka - 2 lata - okropnie podrapany nos i część twarzy, niemiłosiernie ubłocona złapała mnie za nogę i stukała mnie coraz to nowymi zabawkami żeby zdominować moje zainteresowanie a konkurencję miała  wielką - jej dwie starsze siostry - bliźniaczki - niesamowicie błocone co jeszcze podkreśla ich urodę. Ich 8-letni brat wyglądał poważnie i wprowadzał pewną równowagę w tym towarzystwie.
Starsza siostra - 12 lat - w mundurku szkolnym, czyściutka, zadbana, w uśmiechem patrzy na swoje rodzeństwo i jednocześnie rozmawia z nami - patrzy życzliwie w oczy, dobra wymowa, pełne zdania.
Wychodzi do nas matka - rozmowa schodzi na konkrety, wręczamy vouchery na żywność i... trzeba się rozstać.

4. Pani z Wysp Cooka - już o niej wspominałem na blogu - nieodłączne przytulenie się, potarcie się nosami, płacz i śmiech.

5. Starsza pani, miła, dobre poczucie humoru.
Zaczyna padać prawdziwy deszcz - mój partner odwozi mnie do domu - miły, chłodny wieczór.

Saturday, February 8, 2025

Świat w kropki

 Regularnie oglądamy wieczorne ( u nas poranne ) Wiadomości POLSAT a tam aż roi się od kropek/gwiazdek, głównie na plakatach prezentowanych przez kibiców kampanii wyborczej.

Na szczęście po tej porannej dawce kropek ruszam po zakupy i w okolicach bazaru natrafiam na kropki przygotowane przez naturę...


W domu włączam telewizor, program australijski też nie szczędzi nam kropek...
W Londynie odbywa się obecnie proces najlepszej australijskiej futbolistki Sam Kerr o rasistowskie obrażenie białego policjanta (***** głupi i biały) - KLIK.
Cała historia w skrócie - Sam Kerr (S.K.) i jej partnerka wracały taksówką z restauracji. Partnerka poczuła się niedobrze i zaczęła wymiotować, częściowo przez okno. Taksówkarz zaprotestował i zdecydował zawieźć obie panie na policję. Partnerka S.K. wpadła w panikę myśląc, że zostały porwane i wybiła okno w taksówce. Na szczęście posterunek policji był niedaleko - obie panie wysiadły i dopiero wtedy posypały się kropki. 
Obecnie sąd wysłuchuje relacji koleżanek S.K. z boiska na temat charakteru oskarżonej. Tu już bez kropek, same kwiatki. Przy okazji ujawniono, że partnerka S.K. jest w ciąży, to też chyba bardzo pozytywny akcent.

Zmieniam front - Grammy Awards - nagroda za najlepsze nagrania muzyczne - KLIK.
Jednym z tegorocznych laureatów jest Kanye West - KLIK, ale tu nie ma żadnych kropek, co innego jego obecna żona B. Censori, której występu nie ocenzurowano i trzeba było użyć sporej kropy - KLIK.

Dla wytchnienia zatrzymałem wzrok na ludzkich konstrukcjach - też kropki.


Na zakończenie powrót do natury...

Zielone licho wpycha się w każdą kropkę :)


Wednesday, February 5, 2025

Luty - pogoda i okolice

 Luty przyniósł nam upał.
Normalne.

Oczywiście w Australii pogoda to zawsze sprawa względna - na północnym wschodzie mamy powódź - KLIK a w naszym (południowym) stanie pożary - KLIK.

Melbourne jest dość bezpieczne, pozostał nam więc UPAŁ.

Doskonałą ilustracją był wybór muzyki przez stację radiową - ABC/Classic - Camille Saint-Saens - Karnawał Zwierząt - ŻÓŁW - KLIK.

A przecież w oryginale było  TAK.

Upał znacznie ograniczył moją ruchliwość, więcej czasu na czytanie...


Przepiszemy ci kota (na receptę).
Całkiem ciekawa lektura.

Również nieco więcej czasu przed telewizorem, jedna z pierwszych rzeczy, którą zauważam to, że pewien temat ogromnie się skurczył - wojna na Ukrainie - kilka tygodni temu relacjonowano ją codziennie, była to kwestia bytu/niebytu Polski i części Europy, teraz temat zniknął okazuje się, że może jest to kwestia dogadania się w temacie dostawy rzadkich minerałów do USA.... acha i przy okazji, niektórzy kwestionują prezydenturę W. Żełeńskiego gdyż kadencja zakończyła się ponad rok temu.

W głowie się kręci, to może lepiej wyjść na słońce.
Zmierzyłem się z upałem w poniedziałek. Słysząc prognozy pogody zaproponowałem, że odbiorę naszą najmłodszą wnuczkę ze szkoły.

Jazda klimatyzowanym samochodem nie była problemem, wydało mi się że samochody na ulicy jechały ostrożniej, być może był to wynik dość częstych przejazdów karetek pogotowia.

Wreszcie szkoła - wysiadam z samochodu i czuję jakby ktoś założył mi jakąś kłódkę na mózg.
Byle szybciej do wnętrza budynku, podobnie zachowują się inni rodzice, pewnym urozmaiceniem są dość liczne matki ubrane w bardzo obfite, ciemne stroje - one idą spokojnie i z wdziękiem.

Dowożę wnuczkę do domu i wypakowuję smakołyki jakie przygotowała wnuczętom Babcia.

Szykuję się do odwrotu, nawet kot nie ma siły mnie pożegnać...

Sunday, February 2, 2025

Pewna Legenda

Mam na imię Lech.
Polacy kiwają głową ze zrozumieniem - wiadomo początek państwa polskiego... 

Bardzo dawno temu w pewnej słowiańskiej osadzie żyło trzech braci, Lech, Czech i Rus. Żyli pod wielkim świętym dębem, spod którego tryskało święte źródło, z którego pił święty koń. Bracia żyli w zgodzie ze sobą i harmonii z naturą, we wszystkim słuchając się starego i mądrego kapłana, który wiedział wszystko o naturze, ludziach, życiu i świecie. Leczył doradzał i tłumaczył sny, zarówno młodym, jaki stary. Braciom kiedyś przyśniły się konie, a kapłan powiedział im, że te sny im się niedługo spełnią. Gdy byli młodzieńcami ich ojciec podarował im trzy źrebaki, o które mieli dbać, by im służyły. Kapłan osady podarował im jeszcze jednego, białego konia. Przykazał im, by wyruszyli w drogę i podążali za tym właśnie koniem, aż dotrą do wielkiej północnej świątyni.  

Źródło TUTAJ.

Dziwna sprawa, że w swoim długim życiu nie spotkałem fizycznie osoby o tym samym imieniu.

W moim przypadku sprawa ciągnie się przez 2 generacje.
Moi dziadkowie mieszkali na Mazowszu, w zaborze rosyjskim, to był okres zaostrzenia restrykcji, docierały również informacje o dyskryminacji osób polskiego pochodzenia w zaborze niemieckim.
Moja babka w odruchu sprzeciwu postanowiła nadawać swoim dzieciom starosłowiańskie imiona - Ludmiła (1892),  Lech (1897),  Ziemowit (1902).

Ja urodziłem się w roku 1941, pod okupacją niemiecką, moja Matka wspominała, że nadając mi to imię moi Rodzice dodawali sobie otuchy.

Pozostało świadectwo urodzenia...


Lech Lecha...

Tak minęło ponad 80 lat aż 2 lata temu przeżyłem szok.

Właśnie wtedy zainteresowała mnie tematyka stosunków izraelsko-palestyńskich, od tego czasu otrzymuję regularnie biuletyn The Jewish Independent Media - KLIK - moim zdaniem bardzo bezstronny i ciekawy.

Pod koniec października 2023 w biuletynie przeczytałem wiadomość, która mną wstrząsnęła - w tym tygodniu wypada Parashat Lech Lecha...

Co to jest???

Jak to co? 


Proszę kliknąć w powyższe zdjęcie...

A więc - Lech Lecha - znaczy po prostu - idź... do ziemi, którą ci przeznaczyłem.

Chwileczkę... a co przykazał kapłan legendarnym braciom - by wyruszyli w drogę... na północ.

W oczywisty sposób skojarzyło mi się to z nazwą jaką nadały Polsce niektóre kraje:
- Iran - لهستان - Lahastan.
- Turcja używała podobnej nazwy przez długie lata, ale ostatnio zmieniła na Polonya.

I jeszcze jedno - słowo Lech - to zdecydowanie nie brzmi mi po słowiańsku - co innego Listek, Leszek, Zlechic, Szlachcic, ale Lech - długie L i gardłowe CH/H - z tym osłuchałem się podczas dwuletniego pobytu na Bliskim Wschodzie.

Na tej podstawie wysnułem swoją własną fantazję...
Początek VII wieku, ziemie należące kiedyś do Kanaanitów, Filistynów, Izraelitów zostają opanowane przez Muzułmanów. Rozpoczyna się masowa emigracja Żydów - do Hiszpanii, do Syrii, Turcji, Grecji.
W Turcji powstaje plemię Chazarów - KLIK - i tu znajduję istotną wskazówkę - "Na początku IX wieku procesy centralizacyjne w Chazarii spowodowały wprowadzenie judaizmu jako jednolitej religii dla wszystkich plemion."
Logiczne wydaje mi się, że w tej sytuacji Chazarowie recytowali Torę i słowa, które usłyszeli od Boga - Lech Lecha. 

Bracia wysłani na północ przez kapłana powtarzali na głos te słowa aby dodać sobie otuchy.
I odwrotna strona medalu - te właśnie słowa zasygnalizowały Słowianon zbliżanie się Chazarów, naturalne wydaje się, że pomyśleli, że przybysze przedstawiają się podając swoje imię - Lech.

Wyznam, że w tym momencie ta legenda przestała być taka pewna.

Zastanawiam się jak ja - Lech - powinienem odpowiedzieć na to bratnie wezwanie.

Czas oczekiwania wypełniam sobie licznymi Lech Lechowymi rozrywkami:
Bingo!


Piosenka...

Posłuchać można tutaj - KLIK choć trochę licha.

Krzyżówka...


Najsmaczniejsze na koniec...


Uwaga: w tym roku Parshat Lech Lecha wypada 1 listopada.

P.S. Kanał Youtube oferuje kilkadziesiąt filmików na ten temat - niektóre bardzo ciekawe - KLIK.
Znalazłem również wersję polską - KLIK.

Wednesday, January 29, 2025

Zakamarki

 Większość moich tegorocznych wpisów miała charakter informacyjny - co się działo dookoła.

Dzisiaj zajrzałem w nieco ukryte kąty.

Przy okazji odwiedzin w polskim sklepie zajrzałem do sąsiedniego - tajlandzkiego Halalicious - w moim wpisie tydzień temu zasugerowałem, że sprzedawane tam produkty są Halal, co spotkało się z uzasadnionymi wątpliwościami.
Z bliska wygląda to tak...

A więc jednak - Australia potrafi połączyć sprzeczności.
Restauracyjka była jeszcze zamknięta.
Restauracyjka - nie wiem jak to nazwać - dwa mizerne stoliki, mogą tam upchać maksimum 6 gości.
Kto z tego korzysta?
Dookoła jest supermarket i kilkanaście małych byznesów typu kiosk z gazetami, apteka, kilka gabinetów medycznych i pewnie z 5 podobnych restauracyjek.
Jak to wszystko ekonomicznie funkcjonuje?

Coś dla ciała...
Na początku stycznia relacjonowałem opiekę i troskę, która zalewa mnie z każdej strony.
Dobra passa trwa - dzwoniła do mnie pani farmaceutka pytając czy nowe lekarstwa, które dostałem na Christmas nie wzbudzają moich wątpliwości, czy może potrzebuję konsultacji w tym zakresie, osobistej czy wystarczy telefoniczna?
Grzecznie podziękowałem - łykam co mi przepisali i nie myślę o tym.

Jadąc na bazar zauważyłem kolejny zestaw urządzeń do ćwiczeń...


Spróbowałem,  większość urządzeń wydała mi się bez sensu a to jest solidna konstrukcja, musiała sporo kosztować - rada dzielnicowa jest pewnie dumna ze swojej troski o kondycję mieszkańców.

Największe zaskoczenie na końcu - od 2 lat jestem prenumeratorem biuletynu Australijsko-Żydowskich Mediów. 
Niestety w Melbourne mieliśmy sporo ataków na synagogi i sytuacja nie jest przyjemna. Przy okazji jednak przeczytałem ciekawą historię o "historycznej antypatii Irlandii do Izraela" - KLIK.
Inspiracją był zapewne fakt że Irlandia dołączyła się do PołudniowoAfrykańskiej akcji oskarżenia Izraela o ludobójstwo w Gazie. W rezultacie ambasada Izraela w Dublinie została zamknięta.
Historia Irlandii nie jest specjalnie znana, ja dość przypadkowo dowiedziałem się, że podczas I Wojny Światowej Irlandia współpracowała z Niemcami na niekorzyść Anglii.
To było działanie typu - wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem.
Po zakończeniu I Wojny, Irlandia rozpoczęła swoją własną wojnę z Anglią, która to wojna doprowadziła do powstania niezależnej Irlandii.
To jednak nie koniec - podczas II Wojny Światowej, Irlandia była bardzo oszczędna w poparciu obrony Anglii przed Niemcami.
Irlandia nie wypowiedziała Niemcom wojny, w Dublinie funkcjonowała cały czas niemiecka ambasada i tu BOMBA - w maju 1945 roku irlandzki premier Eamon de Valera - KLIK - wpisał się tam w księdze kondolencyjnej wyłożonej z okazji śmierci Adolfa Hitlera.
Muszę wyznać, że to przekroczyło moje pojęcie granic absurdu.

Monday, January 27, 2025

Australia Day

 26 stycznia - Australia Day.

Atmosferę świąteczną poczułem już dzień wcześniej...


Wiadomości państwowej telewizji ABC - spikerowi aż włosy stanęły z emocji a przekazana wiadomość znaczyła, że turniej Australian Open nie będzie już mnie zbyt interesował (wiadomość o wyeliminowaniu Igi Ś podano dzień wcześniej).

W przeddzień święta ogłoszono wyniki nominacji na Australian of the Year i im poświęcę więcej uwagi gdyż były dla mnie zaskoczeniem.

Najpierw wspomniano laureatkę z roku 2024 - Georgina Long - KLIK - onkolożka bardzo zasłużona w zwalczaniu melanomy, odmiany raka która bardzo ostro atakuje Australijczyków.
Pani Long miała okazję powiedzieć kilka słów i powiedziała - że sporo efektów jej pracy zostało stracone gdyż jakiś bardzo zaraźliwy program społecznościowy wypromował środek na błyskawiczne opalanie, który gwarantuje piękny kolor skóry a przy okazji raka.

Potem była prezentacja tegorocznych laureatów...
Zaczęło się normalnie - kategoria - Local Hero - dwie panie, 


które założyły kawiarnię Stepping Stone ( Odskocznia ), w której zatrudniają osoby ze środowisk migrantów i uciekinierów dając im szansę poznać język i zyskać wstępne kwalifikacje - przez ostatnie 4 lata z programu skorzystało 50 kobiet.

Kategoria - Young Australian of the Year - pani dr Katrina Wruck

- osoba o korzeniach Aborygeńskich, doktor w dziedzinie chemii szczególnie zainteresowana zapobieganiu skażeniu wody, które powoduje u wielu Aborygenów gorączkę reumatyczną (rheumatic fever ). Badania dały również komercjalny rezultat - proszek do prania wielokrotnego użytku.

Kategoria - Senior - Brother Thomas Oliver Picket -

- powyżej w towarzystwie premiera Australii.
Działalność charytatywna w organizacji chrześcijańskiej ( stąd tytuł brother ), która produkuje wózki inwalidzkie dla dzieci, które nie mogą chodzić.
Organizacja - Wheelchairs for Kids - KLIK - to zespół kilkuset emerytowanych mężczyzn, którzy produkują wózki specjalnie dostosowane do potrzeb dzieci w krajach trzeciego świata - wytrzymałość, mała waga, zdolność poruszania się w trudnym terenie.
Wyznam, że łza zakręciła mi się w oku - toż to rodzaj działalności, o jakiej opowiadały mi 70 lat temu zakonnice w szkole podstawowej.
Że coś takiego toleruje się w politycznie poprawnej Australii? I jeszcze przyznaje nagrody.
Brat Oliver wspomniał również o roli kobiet, które dodają wózkom matczynego ciepła wyposażając je w miękkie narzuty, poduszki i miękkie lalki 
Wyprodukowali ponad 55,000 wózków, które trafiły do ponad 80 krajów - na liście jest większość krajów Afrykańskich, ale także Białoruś - 130, Ukraina - 85.

I wreszcie Australian of the Year 2025 - Neale Daniher


Powyżej w towarzystwie córki i premiera Australii.
Kiedyś czołowy zawodnik futbalu australijskiego, 12 lat temu zdiagnozowany z motor neurone disease, choroba nadal uważana za nieuleczalną.
Neale założył organizację charytatywną, która organizuje imprezy i zbiera pieniądze na walkę z tą chorobą. Zebrano już ponad A$115 mln.

Oglądając te dwie ostatnie nominacje nie mogłem nie skojarzyć ich z działalnością Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - na marginesie wspomnę, że przekazała ona szpitalom sprzęt i fundusze przewyższające miliard australijskich dolarów.

Wyznam, że po tych emocjach niezbyt już interesowały mnie obchody Dnia Australii chociaż nie mogłem przegapić informacji o manifestacjach przeciwnych celebracji, uważających 26 stycznia za dzień inwazji - KLIK.

Pojawił się też nowy akcent  - jakiś neo-nazista zaatakował celebrujących Inwazję  - KLIK.

Oj po nierównej drodze toczy się ten świat.

Saturday, January 25, 2025

Siła ziemniaka

Koniec wakacji, wnuczęta zapukały do naszych drzwi.

Zajrzałem do wspomnień - 10 lat temu.

Telewizja ABC w ramach regularnych programów ogrodniczych odwiedziła ogród szkoły, do której uczęszczał nasz najstarszy wnuk Feliks...


 Dzieciom zadano pytanie:
Gdybyś miał być jarzyną, czym byś chciał być?
Ciemnoskóra dziewczyna w długiej sukience i z dokładnie zakrytą głową powiedziała:
- burakiem, bo burak puszcza sok gdy go skaleczysz.
Muszę wyznać, że przeszył mnie dreszcz - a ty dziewczynko - zapytałem w głowie - jak często bywasz kaleczona? Czy na Twojej ciemnej skórze ktoś zauważa równie ciemną krew?
Chłopiec pochodzenia wietnamskiego odpowiedział:
- cebulą, bo jak ją skaleczysz, to zaczniesz płakać.
Jakże to pasowało do historii Wietnamu, który, kaleczony przez dziesiątki lat, za każdym razem doprowadzał agresorów do łez i upokorzenia.
A nasz Feliks?
Feliks odpowiedział:
- ziemniakiem, bo... ziemniak nigdy nie umiera.
Prowadzący program był wyraźnie zaskoczony.
Ja zresztą też, ale bardzo pozytywnie.
Dla mnie znaczyło to, że Feliks nie ma żadnych negatywnych wspomnień i że ma absolutną wiarę, że jedzenie u Babci może czynić cuda.

Thursday, January 23, 2025

W polskim sklepie

 22 stycznia - po noworocznej przerwie wznowił działalność polski sklep w naszej okolicy.
Jest to miejsce na tyle istotne dla naszej egzystencji, że wstąpię tu na chwilę.
Najpierw jednak trzeba przejść obok włoskiej restauracji...


Jakże słusznie i historycznie - ... z ziemi włoskiej do Polski!
Kiedyś odwiedzaliśmy ten lokal - bardzo dobra pizza i takie sobie, ale obfite, obiady. Właściciel - Libańczyk

Polski sklep...


Oficjalna nazwa sklepu to Taste of Europe, ale zawartość głównie polska.
Wybór produktów bardzo szeroki, niestety nasze możliwości spożywcze się skurczyły i to z dwóch przyczyn - apetyty już nie takie a jednocześnie coraz rzadziej odwiedzają nas wnuczęta a i my coraz rzadziej mamy siły zaprosić kogoś na obiad.

Stałe pozycje zakupowe to: podwójnie wędzony boczek, salceson pieprzowy, biała kiełbasa do żuru, herbaty ziołowe (mamy w domu 18 rodzajów, sklep oferuje znacznie więcej), cukierki - śliwka nałęczowska dla żony, złota wiśnia dla mnie...

Istotny element zakupów to osobisty kontakt z właścicielami, sprzedawcami i wieloma klientami.

Po wyjściu ze sklepu trafia się pod następny szyld...


Halalicious... bardzo obiecująca nazwa - halal czyli koszerne po arabsku a jednocześnie jakieś takie... halucynogenne - i to w tajlandzkim stylu. Trzeba będzie sprawdzić czy nie cyganią.

Zakupy zrobione, w sam czas bo wnuczęta wróciły z wakacji...



Sunday, January 19, 2025

Droga Tania

 Piątek...
Po mocnych wrażeniach czwartku przyszła pora na uspokojenie - wizyta w bibliotece.

Na frontowej ścianie zegar słoneczny...


Nasze dni są jak cienie...
Nie wiem czy zgodzę się z tym stwierdzeniem?

Odebrałem zamówioną wcześniej książkę i pospacerowałem trochę przed biblioteką...

Doprowadzenie wody - oj chyba musi być nieszczelne skoro tyle roślin tam wyrosło.

Niespodziewanie podeszła do mnie jakaś pani:
- Czy nie uważasz, że moja laska jest lepsza niż twoja?

Zerknąłem na tę laskę... znaczy kijek do podpierania - to nie była laska, ale kijek zakończony kółkiem.
- Rozumiem - odpowiedziałem - to może być dobre, ale w moim przypadku istotne jest zapobiec utracie równowagi czyli muszę mieć laskę, która nie osunie się na ziemi.

Zerknąłem na laskę, która wszczęła tę rozmowę...
Nie wyglądała zbyt ciekawie, wiek około 60,  cech charakterystycznych brak.

Pani zrobiła dwa kroki - bo widzisz ja mam Multiple Sclerosis (Stwardnienie Rozsiane) i taka laska ułatwia mi płynne chodzenie.
- Tania - przedstawiła się.
- Tatiana - zmodyfikowałem.

Multiple Sclerosis!!!
Opowiedziałem Tani historię Anny Bartuszek, blogerki cierpiącej na MS...

i w jaki sposób zaktywizowała mnie ona na sporo lat - KLIK.

Tania uśmiechnęła się i zaproponowała żebyśmy przysiedli na chwilę na przedbibliotecznej ławce.
- Czekam tutaj na córkę - wyjaśniła - to jedna z niewielu bibliotek, które są otwarte po 5 wieczorem, przyjeżdżamy tutaj aż z Croydon (15 km).
- Po co jeździcie tak daleko?
- Córka może tutaj pograć w gry komputerowe. Nie mamy w domu komputera, nie mamy też telefonu.
- Ja mam niedowład dłoni i palców i nie mogę posługiwać się klawiaturą - odpowiedziała na moje zdumione spojrzenie. - A córka nie ma jeszcze 16 lat, to nie zgodziłam się na zakup telefonu. Za rok będzie miała prawo decydować.
- Wyobraź sobie, że szkoła miała do mnie pretensje, że nie mam telefonu, że niby utrudniam im kontakt - to JA im utrudniam??
Ja mieszkam 2 kilometry od szkoły, jak coś się stanie to mogą do mnie przybiec w 10 minut to jaki problem, albo niech dzwonią na policję.
Moja aprobata jej stanowiska chyba zachęciła Tatianę do dalszych zwierzeń...
- MS wykryli u mnie w wieku prawie 40 lat, miałam ukończone studia, dobrą posadę, spory depozyt na zakup domu/mieszkania i.... trach.
Na dodatek trafiłam na wyjątkowo negatywnych lekarzy - z ich komentarzy wynikało niezbicie że za 5 lat będę całkowicie sparaliżowana. Więc odczekałam kilka miesięcy, aż mi się należał long service leave (3 miesiące płatnego urlopu po przepracowaniu 20 lat). Wzięłam urlop, wypowiedziałam pracę, wyciągnęłam pieniądze z banku i pojechałam do... Estonii.
Spojrzała na mnie pytająco.
Kiwnąłem głową potakująco - byłem tam w 1996 roku, na maratonie narciarskim.
To przełamało kolejne lody.
- Wędrowałam z Estoni przez Łotwę...Litwę -- chyba nie pomyliłam? - Polskę - tak byłam kilka dni w Krakowie. Czechy, Bułgaria, Turcja... Syria, do Izraela wjechałam od strony Jordanii i przeszłam przez drobiazgową kontrolę osobistą.
Zawahała się chwilę... w Turcji poznałam mężczyznę i mamy razem córkę.
- Po powrocie do Australii zamieszkałam w domu rodziców i mieszkamy tam z córką do dziś.

Zapanowało kilka minut pozytywnej ciszy.
Podałem Tanii mój adres email, na wszelki wypadek - przecież ona nie ma e-mailu, ona wróciła do biblioteki wywołać córkę, ja ruszyłem w stronę domu.

Czy trafimy jeszcze gdzieś/kiedyś na siebie?

P.S1. Tania może być również smaczna...


I niedroga - A$7.50 za prawie kilowy słoik. 

P.S2. Bestia Ujarzmiona - niestety po kilku latach bestia podniosła łeb - Anna B. straciła zdolność poruszania się, zmarła w wieku chyba poniżej 40 lat :(

Friday, January 17, 2025

Ziii..mną

Czwartek, 16/1, rano...


Temperatura na zewnątrz 16C, w środku 20C.
W zimie włączylibyśmy ogrzewanie, ale przecież jest lato i to upalne.

Na rozgrzewkę pojechałem po zakupy.
Jak zwykle włączyłem w samochodzie radio - ABC/Classic - jakieś niewiadomo co ?-(
Tu już tak się ciągnie od początku tego roku - ani pół łyki dobrej muzyki.

Na szczęście sprzedawcy i sprzedawczynie na bazarze byli bardzo sympatyczni, a może nawet bardziej niż zwykle bo pora była wczesna i klientów niewielu.
Wtedy na własnej portmonetce stwierdziłem jak przemarznięte mam palce - nie mogłem za żadne skarby wysupłać żadnego dolara.
Na szczęście sprzedawcy byli cierpliwi i wysłuchali mojej opowieści o tym jak sobie odmroziłem palce podczas maratonu narciarskiego we Włoszech, nie ma zmiłuj, maraton się skończył i dolara trzeba było wyłożyć.

Po powrocie do domu zjadłem coś rozgrzewające go i uciąłem sobie drzemkę.
Przebudziło mnie wezwanie do akcji - wizytacje klientów Stowarzyszenia im św Wincentego. Po świątecznej przerwie mieliśmy aż pięć wezwań.
Trzy bardzo standardowe, dwa - wyjątkowe.
Pani z Wysp Cooka, chyba już o niej tu wspominałem - czekała na nas na ulicy gdyż wejście do jej domu jest zbyt niebezpieczne - jej 12-letni syn może zaatakować ostrym narzędziem. Jej widok wystarczy aby zmiękczyć nawet moje, twarde i przemarznięte serce - złapała mnie w objęcia, przytuliła policzek do policzka i tak trwaliśmy dłuższą chwilę a ja czułem wpływające do mojego ciała ciepło.
Za parę minut musiałem ją odstąpić swojemu partnerowi, wręczyliśmy kupony na żywność i pojechaliśmy dalej z poczuciem niedosytu - ta osoba całkiem zmarnieje w obcej dla niej Australii.
Następna wizyta - znowu beznadziejna historia ale odwrotny rodzaj beznadziei - młoda dziewczyna z paskudną przeszłością, trójka dzieci wychowywanych przez opiekę społeczną, równowagę psychiczną podtrzymują jej psy, z tego powodu brakuje jej pieniędzy na jedzenie dla siebie.
Podyskutowaliśmy na ten temat w jakimś błędnym kieracie, ale cały czas wizyty był zdominowany wyglądem klientki - jej bardzo obfite ciało było całe pokryte paskudnymi wrzodami.
Coś tam wspominała o problemach ze zdrowiem, ale co to były te wrzody?
Pomyślałem sobie, że gdybym spotkał taką osobę w sklepie spożywczym to natychmiast poprosiłbym personel o interwencję - aby dopilnowali żeby niczego nie dotykała gołymi dłońmi.
Na dodatek poprosiła o kupony do sklepu Vinnies - towary używane - a co gdy ona zechce przymierzyć jakieś ubranie?
Po zakończeniu wizyty zadzwoniłem do naszej przewodniczącej, byłej pielęgniarki, z prośbą żeby skontaktowała się z naszą klientką i w taktowny sposób załatwiła jej jakąś pomoc medyczną.

Po powrocie do domu, dla relaksu zajrzałem na zaprzyjaźnione blogi a tam - SZOK!
Na kilku blogach prowadzonych na platformie Wordpress,  już od kilku dni atakowały mnie jakieś porado-reklamy medyczne ilustrowane obrazkiem przeraźliwie zdeformowanych nóg kobiecych. To jakoś skojarzyło mi się z tymi wrzodami na ciele klientki i wyznam, że poczułem chęć... mordowania.

Na szczęście znużenie emocjami dnia wzięło górę i zasnąłem bez problemu.
Dzisiaj, piątek, pobudka... wnuczka z koleżanką przyszły do nas na śniadanie. Prześcigały się w opowiadaniach o życiu na studiach - masa spotkań towarzyskich plus każda z nich ma dwie regularne prace - o studiach ani słowa.

Po śniadaniu wsiadły do swoich zgrabnych samochodzików i odjechały do swojego życia...


Na szczęście dzisiaj trochę cieplej więc może i ja przeżyję.

P.S1. Pisząc ten wpis odwiedziłem wspomniane strony żeby zaprezentować temat mojego wzburzenia, Wordpress to przewidział i obrazek został zmieniony...

P.S2. Dzień później, inne miejsce - nie blog ale Gazeta.pl - ta sama zmora...


Znowu zebrało mi się na mdłości.

Monday, January 13, 2025

Ten tego tenis

W Melbourne coś się dzieje - Australian Open.

Właśnie obejrzałem migawki z rozegranego kilka godzin wcześniej meczu I. Świątek- K. Siniakova.
Czyli... mogę sobie wyobrazić, że jestem w Polsce :)

Ale skosztowałem Australian Open osobiście - 16 lat temu odwiedziła nas znajoma z Polski i wybrałem się z nią na korty.
Zasadniczo są 2 typy biletów - numerowane miejsce na jednym z trzech krytych kortów albo nienumerowane miejsce na jednym z 12 pomniejszych kortów.
Wtedy udało nam się zobaczyć na pomniejszym korcie Agnieszkę Radwańską.

Zastanawiam się - jaki sens ma osobista obecność na meczu tenisowym?
Oczywiście że ma wiele sensów - jeśli jesteśmy w towarzystwie to wspólnie przeżywamy i dzielimy emocje. Niezależnie od tego dzielimy emocje z całą widownią.

Osobny wymiar przeżywania to wyświetlane na ekranie powtórki bardziej emocjonujących fragmentów.
Tu sprawa robi się dwuznaczna - w zaciszu domowym można to obejrzeć dokładniej.

To przywołuje wspomnienie - czasy gdy telewizji nie było.
Czyli rok 1956/7 - turniej tenisowe w Sopocie.
Grała jeszcze przedwojenne gwiazda - Jadwiga Jędrzejowska, wśród mężczyzn sensację budził Władysław Skonecki, który w 1951r odmówił powrotu do Polski i święcił spore sukcesy międzynarodowe. Po odwilży 1956 r. wrócił i miałem okazję oglądać go na korcie. 
Grał bardzo efektownie, ale jednak przegrywał z A. Licisem czy W. Gąsiorkiem, którzy potrafili bardziej pracowicie biegać po korcie.

A propos bieganie po korcie...
Wszyscy zawodnicy/zawodniczki ubrani na biało.
Pewnie ze 20% graczy występowało w długich spodniach.
Podczas przerwy między setami sporo zawodników raczyło się gorącą herbatą.

Miło powspominać, na dodatek te wspomnienia nie mogą zostać skontrolowane czy zweryfikowane jakimś nagraniem - czysta pamięć - wyłącznie moja.

P.S. Sprawdziłem ceny biletów na Australian Open na jutro (wtorek 14/1) - KLIK.
Rod Laver Arena A$95, Margaret Court Arena A$69, John Cain Arena A$119
Pomniejsze korty - sesja dzienna A$59, sesja wieczorna A$25.
Zostanę w domu.

Thursday, January 9, 2025

Pod opieką

 Już 17 dni minęło od zeszłorocznej Wigilii - 6 wpisów blogowych.
Tematyka była różna, ale baza była stała - ktoś się troszczył o moje zdrowie.
Wspomnę więc dzisiaj osoby i instytucje, które zapewniają mi warunki do kontynuacji całkiem bezproduktywnej egzystencji.

Państwowa Służba Zdrowia - mechanizm tak ogromny,  że może przestraszyć, ale jednak... kiedy trzeba to JEST.
W Australii mamy bardzo według mnie zgrabne połączenie państwowego finansowania prywatnych usług.
A więc - lekarze są prywatni co gwarantuje bezszmerowe dopasowanie usług do potrzeb.
Finansowani są - podstawowo z kieszeni państwowej... każda usługa medyczna wykonana przez zarejestrowanego medyka jest opłacana przez państwo.
W tej sytuacji wielu idzie na łatwiznę - bulk billing - czyli pacjent nie dopłaca ani grosza.
Stawki państwowe nie są oszołamiające - A$41 za krótką (10 min) wizytę.
To znaczy... jeśli ktoś nie da się oszołomić, ale będzie przerabiał pacjentów jak automat to wyciągnie A$200 za godzinę, to chyba nie jest zły zarobek.
Dla emerytów czas wizyty i stawki płacone przez rząd są wyższe.
Ale jak ktoś lubi zapłacić i czuć się dobrze obsłużony to też znajdzie sobie odpowiedniego lekarza.

Dostępność lekarzy...
Wydaje mi się, że mieszkamy w raczej przeciętnej dzielnicy, ale zaskoczyło mnie jak szybko dostałem się do lekarza i ile opcji miałem do wyboru - nie więcej niż 3 godziny czekania.

Druga strona medalu - jako pacjent przetestowałem w ostatnich dniach sporo kombinacji.
Nurse-On-Call - telefoniczna porada pielęgniarki kiedy nie wiemy co zrobić.
Według mnie daje sporo spokoju psychicznego, czekanie mniej niż 5 minut.
Pogotowie - numer 000 - było kilka przypadków kryzysu gdy linie telefoniczne pękały w szwach, czekało się długo na połączenie, czekało się długo na pogotowie, czekało się długo na izbie przyjęć w szpitalu.
W moich chyba 5-6 przypadkach z ostatnich 2 lat czas czekania nie zagrażał zdrowiu.

Pobyt w szpitalu - lepsze wrażenie zrobiły na mnie szpitale państwowe.
Sprawa jest prosta - szpital prywatny to punkt w którym działa wielu prywatnych specjalistów i kilka razy spotkałem się z sytuacją gdy nikt nie wiedział kiedy mój specjalista będzie miał czas mnie odwiedzić (pocieszać może fakt, że nie były to przypadki krytyczne).
Szpital państwowy to precyzyjna maszyna - regularny obchód przez zespół lekarzy (w tym kilku studentów).
Również jeśli chodzi o pielęgniarki to w szpitalach państwowych zespoły są bardziej stabilne a więc przy kilkodniowym pobycie czułem się jak w rodzinie. 
Muszę jednak wspomnieć, że w szpitalach prywatnych jedzenie jest smaczniejsze.

Po wyjściu ze szpitala - przy wypisywaniu zadbali żebym miał umówione wizyty u lekarza domowego i u specjalisty.

Tydzień po wypisaniu ze szpitala zgłosiła się do mnie pielęgniarka na wizytę domową.
Pogadała o zdrowiu, sprawdziła czy przestrzegam wskazówek szpitala, zrobiła wizję lokalną - czy dajemy sobie radę z codziennymi sprawami.
Tu wspomnę, że nasze dzieci zainstalowały w naszym domu trochę barierek i innych aparatów ułatwiających.

Przedstawiła szeroki asortyment dostępnych usług.
- pomoc domowa - już korzystamy - 2 godziny sprzątania na tydzień - ta usługa dostępna jest na kilku poziomach. My kwalifikujemy się na państwową emeryturę a zatem możemy korzystać z państwowych usług Age-Care i ich polskiej odmiany POL-Care.
Pani jest bardzo miła i pracowita - to już trzecia pani - wszystkie były dobre, ciekawe, że żadna z nich nie robi tej pracy z powodów czysto ekonomicznych - wszystkie mają ustabilizowaną sytuację materialną.
- pomoc w ogrodzie - też POL-Care - 2 godziny na miesiąc..

- rehabilitacja - ćwiczenia fizyczne - zapisała nas do jakiegoś ośrodka

- pomoc przy zakupach,
- pomoc osobista - kąpiel itp.
Wszystkie powyższe usługi są płatne przy czym wysokość opłat zależy od sytuacji materialnej klientów.

- aktywność społeczna - przeróżne kółka i kółeczka często do tego dołączony jest posiłek.
Na dodatek, w sąsiedztwie zauważyłem takie ustrojstwo...


Malutki skrawek zieleni a władze dzielnicowe umieściły tam zabawki dla dzieci - huśtawka, zjeżdżalnia i siłownię dla dorosłych.
Lokalizacja niby dobra bo tuż obok jest MacDonald, ale to złudzenie bo klienci MacDonalda nie wysiadają z samochodu a okolica jest tak przesiąknięta zapachem frytek, że aż mdli.

Uffff - aż przytłacza mnie ta ilość i różnorodność tej pomocy, którą mogę otrzymać.

Najgorsza sprawa to odwrotna strona medalu - ja też chciałbym w czymś pomóc (niekoniecznie tylko w obieraniu ziemniaków).

Dzisiaj nawet ktoś zapukał do drzwi - młody pan z Cerebral Palsy Alliance (dziecięce porażenie mózgowe) - KLIK - poszukują ochotników... ale w wieku poniżej 80.

Jeśli to odrzucenie mnie przygnębiło to mogę zadzwonić do Beyond Blue - KLIK - gdzie uspokoją moje nerwy.

Pozostaje mi solidna baza świadczenia pomocy - Stowarzyszenie św Wincentego - pierwszy dyżur po świątecznej przerwie za tydzień.

W sekrecie wyznam, że obmyśliłem dodatkowo bardzo perfidny plan... żeby komuś pomóc... sprawa w toku.

Tuesday, January 7, 2025

2025

 Rok 2025 - 
Kilka dni temu dowiedziałem się, że jest trochę nadzwyczajny - liczba 2025 to kwadrat liczby 45.
Średnio wydarza się coś takiego dość rzadko - ostatni raz było to w roku 1936 (44x44), następny raz wydarzy się w roku 2,116 (46x46).

Rok 1936 był według mnie brzemienny w wydarzenia:
- rozpoczęła się wojna domowa w Hiszpanii - test faszyzmu i komunizmu.
- odbyła się Olimpiada w Berlinie - demonstracja sukcesów faszyzmu.
Sprawy unormowały się nieco dopiero ponad 50 lat później.

Rok 2025 zaczyna się na nieco niepewnym gruncie:
- Polska - nie wiadomo kto rządzi, kto sądzi a kto będzie siedział.
- Ukraina - nastąpi JAKIEŚ rozstrzygnięcie.
- USA - prezydent Trump czymś zaskoczy.
- kryzysy polityczne w Korei Południowej, Gruzji, Syrii i jeszcze kilku krajach.

P.S. Wszystko o liczbie 2025 TUTAJ.

Saturday, January 4, 2025

1%


Sobota - czwarty dzień roku, czyli właśnie mija już 1%.

Jak mija?
Wczoraj już życie nabrało życia - przyszli do nas goście.
Jedna pani tak się przejęła, że przyszła godzinę za wcześnie.
Stąd praktyczny wniosek - gdy kogoś zapraszasz to nie używaj ogólnych sformułowań typu - przed szóstą, na szóstą ale możesz przyjść trochę wcześniej itp.
Przedwczesna gościnia miała mocny argument - ja tu sobie zapisałam w notesiku, że na piątą!
Dla mnie to kolejna wskazówka - nie wystarczy powiedzieć, warto potwierdzić sms-em żeby nie być zdanym na łaskę czyjegoś notesika.

OKRUTNY jestem :(((

Od wczoraj promienie słońca zaczęły zmieniać się w ciepło.
Wkrótce po przybyciu gości trzeba było włączyć klimatyzację, ale idąc spać wyłączyliśmy ją otwierając w zamian drzwi i okna na przestrzał.
I tak to wyglądało dziś rano...


Temperatura 22C - ostatnia szansa na wygodny spacer.
Tym razem nie rozglądałem się za rozmodloną Angielką,  zmarszczyłem brwi i poszedłem w najbardziej zacienioną uliczkę.


Zwróciłem uwagę na te puchate figury na gałęzi - szyszki to czy gołębie?
Piekielny krzyk kolorowych papug, które śmignęły mi między uchem a ramieniem przywołał m.nie do rzeczywistości.
Rozejrzałem się za twarzą zwierzęcia, z którą miałem nadzieję pogadać w wigilijny wieczór - nie mogłem znaleźć.
Ale jednak OKO natury mnie obserwowało...


Które bardziej?
To płaskie, szeroko otwarte, czy to w cieniu, przysłonięte liśćmi?

Wystarczyły dwa kroki bez ochrony cienia i odechciało mi się spaceru.
Wróciłem do domu, zaryglowałem drzwi i okna i zasiadłem do komputera.

Najpierw codzienny rytuał - Wordle - to już 678 raz, wkrótce zaliczę drugi rok.
Dzisiejsze hasło:
Jakże słuszne.
A jednocześnie pokazuje jak ja sobie potrafię komplikować życie - przecież ja miałem już po 3 krokach rozwiązanie przed nosem!

I tak, na luzie, rozejrzałem się po szerszym świecie.

Żeby nie zasklepiać się w sobie spojrzałem na odległą mi, ale przecież niezwykle istotną dziedzinę - aborcje.

W ubiegłym roku był to bardzo istotny temat w życiu społeczno-politycznym Polski. Zaszumiało trochę na ten temat w USA - w sumie wygląda na to, że w większości krajów sprawa funkcjonuje w zadowalający sposób - czyli właściwie jak?
 Ano TAK - KLIK.

77 milionów aborcji rocznie, znaczy 200,000 dziennie, znaczy w tym roku już ponad pół miliona.

O dziwo jakoś nie poczułem z tego powodu radości ani satysfakcji.
Generalnie jestem zdania, że rodzice powinni mieć prawo decyzji o losie ciąży, ale jednak ich decyzja powinna być wsparta medyczną i psychologiczną konsultacją.
Jednak te LICZBY mają MOC.
Pomyślałem sobie, że te wszystkie prawa kobiet, troska o planetę, wartości ludzkie i ponadludzkie, wiele odcieni patii - to jest cudowne!!!
Ale ludzie - na miłość boską ( a nawet szatańską) - zastanówcie się trochę gdy się PIEPRZYCIE!11