Wednesday, November 12, 2025

Mozart i Marsylianka

 Co za dziwne zestawienie?
Na dodatek w połowie listopada?
W lipcu miałoby to jeszcze jakieś uzasadnienie.
No cóż, w moim wieku i kondycji nie ma już rezerw na wybrzydzanie - skoro dają to trzeba spróbować.

Chodzi oczywiście o koncert z serii Mostly Mozart, o których informuję tu regularnie.

Poranna pobudka, w klapie jeszcze mak po wczorajszej rocznicy zakończenia I Wojny Światowej...


Na zewnątrz szaro i zimno.... a przecież to połowa wiosny.
Na ulicach tłok - 10 rano - dokąd ci ludzie jadą?

Melbourne Recital Centre - masa ludzi, parking znajduję dopiero 2 ulice dalej.
Rewolucja - myślę - co zgadza się z tytułem koncertu.

W środku znajduję potwierdzenie - wstępem do koncertu są zawsze ciasteczka i kawa.
Zgadza się, wszak Maria Antonina gdy dowiedziała się, że lud Paryża domaga się chleba, zaproponowała mu ciastka.
Spoglądam na tacę... po ciastka już sięga jakaś łapczywa łapa...

Prawdziwie rewolucyjny klimat.

Dopiero w sali koncertowej otacza mnie spokój.

Program - na początek tytułowa Marsylianka - KLIK - wykonanie - 4 ręce na fortepianie.
Dopiero teraz następuje wyjaśnienie o co tu chodzi... w programie jest Koncert fortepianowy nr 25 - w pierwszej części kilka razy powtarza się melodia początku Marsylianki.
Posłuchajcie... KLIK ... Marsylianka pojawia się w 1min 45sec.

Chwileczkę - W.A. Mozart napisał ten koncert w 1786 roku, Rewolucja Francuska wybuchła 3 lata później a pieśń Marsylianka powstała 6 lat później - KLIK.

Instynkt muzyczny wyprzedził wydarzenia historyczne?

Za pół godziny mam kolejne potwierdzenie - Sonata fortepianowa na 4 ręce KV 381 - KLIK.
W.A. Mozart napisał ją w wieku 16 lat (1772) dla siebie i swojej siostry Nanerl - brzmi jak żart, trudno powstrzymać uśmiech... a przecież...  odnajduję tam (44s) melodie wykorzystane wiele lat później w operze Wesele Figara a Wesele Figara...
Sztuka Pierre Beaumarchais napisana w 1784 roku, bardzo ostro krytykująca arystokrację, wiele osób twierdziło, że była jednym z kamyczków, który doprowadził do Rewolucji Francuskiej. Po Rewolucji wystawianie tej sztuki było zakazane w Austrii... do czasu gdy przebiegły librecista, Leonardo da Ponte, przekonał cesarza Józefa II, że z pomocą W.A. Mozarta zrobią z tego taką sympatyczną operę, że nikomu rewolucja nie przyjdzie do głowy.
I tak właśnie się stało.

Tuesday, November 4, 2025

Pół Wasz

 Tylko pół?
A gdzie się podziała druga połowa?

Data wszystko tłumaczy - pierwszy wtorek listopada - The Race that Stops the Nation = Melbourne Cup.
Dość skrupulatnie relacjonuję to wydarzenie na tym blogu - doliczyłem się 10 wpisów, ale to tylko mgnienie oka - w tym roku wyścig odbył się po raz 165!

Pierwszy wtorek listopada - w naszym stanie Wiktoria jest to oczywiście dzień wolny od pracy.
Wiele osób organizuje sobie długi weekend (właściwie to weekstart) - nasz syn z rodziną wybrali się na wędrówkę górską, 
Nasza córka wybrała się dzisiaj rano na przejażdżkę konną...

A my?
Ostatnie dni spędzamy tak na pół gwizdka...
W niedzielę wymówką był upał  32C - wybrałem się na spacer po pobliskim cmentarzu i o mało tam nie pozostałem.
W poniedziałek przez pół dnia padał intensywny deszcz.

Wtorek - mieliśmy zaproszenie na wyścigowe spotkanie ale zabrakło nam energii, pozostało kibicowanie w domu i oczywiście obstawienie koni.
W Melbourne Cup startuje ich aż 24 - spojrzałem na listę - aż 7 koni z Francji - zadziwiające.
Studiowanie osiągnięć wszystkich konkurentów jest zbyt pracochłonne, moja żona kieruje się instynktem i osiąga bardzo dobre rezultaty, ja wypatruję ciekawego nazwiska, w tym roku było ich kilka:
FlattenTheCurve - Spłaszcz Krzywą, ChangingoftheGuard - Zmiana Warty, More Felons - Więcej Zbójów (Irlandia), Parchment Party - Impreza Pergaminowa (USA),  River Of Stars - Rzeka Gwiazd...
... ale nie wybrałem żadnego z nich, mój wybór - Athabascan (Francja) - ta nazwa przypominała mi jakąś lekturę przygodową z dziecięcych lat - postawiłem - nie trafiłem - i słusznie - dzieciom nie wolno grać na wyścigach.

Pora na wycieczkę do siedliska hazardu...

Na ścianie ekrany z relacjami z wyścigów w innych lokalizacjach - w Australii, w ciągu tygodnia odbywa się ponad tuzin wyścigów koni, kłusaków, psów, krokodyli...

Niewielka kolejka do kasy..

I kalendarz trwającego obecnie Karnawału Wyścigowego...


Godzina 3 - włączamy telewizor.... KLIK.
Zwycięzca - Half Yours - jak w tytule wpisu.
Po raz drugi w historii wyścigu zwyciężyła dżokejka - Jamie Melham, nagroda dla konia = A$4.5 miliona, trenerzy otrzymali 10% tej kwoty, a dżokejka - 5% (225,000)

A MY?
Figę z makiem.

P.S.
Melbourne Cup - Wiki - KLIK.
Zeszłoroczny wyścig krokodyli - KLIK.

Sunday, November 2, 2025

Raz-dwa-trzy

 Niewiele wokół mnie się dzieje, więcej czasu spędzam na obserwowaniu muzyki.

Obserwowaniu?
No tak, czasami słucham, ale ostatnio jestem w trochę zaczepnym nastroju więc łatwo zauważam sprawy, do których mogę się doczepić.

Music Class - Lekcja muzyki - regularna audycja radiowa ABC/Classic - temat The Danube - Blue or Bleh - Dunaj - Błękitny czy Bla-bla-bla.
To była dyskusja listu czytelniczki której utwór J. Straussa - syna się nie podobał, ale istotnym bodźcem był  data emisji programu - 25 października czyli w 200-rocznicę urodzin kompozytora.
Mnie walc Nad pięknym modrym Dunajem całkiem się podoba, swoją drogą... walcowanie przez 11 minut - trzeba mieć dobrą kondycję - KLIK.

Słuchając Walca szperałem po internecie i...
Przejrzałem życiorysy Janów Straussów - to nie był pogodny walczyk - patrz PostScriptum.
W katalogu utworów J. Straussa syna znalazłem ciekawą pozycję - Warschaer Polka czyli Polka Warszawska. Inspiracją był pobyt w Warszawie w październiku 1850 roku...


Oj, kogóż tam wtedy nie było... jego Cesarsko-Królewska-Apostolska Mość - Franciszek Józef I miał chyba dyplomatyczny obowiązek, aby tam być a Johann Strauss... miał szczęście:)
Prawdopodobnie była w Warszawie również aktualna caryca - Aleksandra Fiodorowna gdyż to jej Strauss dedykował utwór Warschauer Polka - Warszawska Polka- wykonanie - KLIK- zamieszczone zdjęcie to chyba nie z Łazienek.
Informacja - KLIK.

I tak się zagrzebałem w tym gąszczu informacji sprzed wieków, że przegapiłem rzeczywistość...



W ostatni wtorek, w Łazienkach, odbyło się przypomnienie koncertu sprzed 175 lat!!!
Przegapiłem? - oczywiście na koncert nie dałbym rady przyjechać, ale pewnie bym zachęcił kogoś z rodziny aby poszedł, posłuchał, zobaczył.
Jakoś nie mogę znaleźć żadnej relacji z tego koncertu - będę wdzięczny jak ktoś znajdzie.

I jeszcze jedno - idąc Straussowskim szlakiem przypomniałem sobie, że młodszy brat Jana Straussa, Józef, spędził trochę czasu w Warszawie, między innymi dyrygował orkiestrą w Dolinie Szwajcarskiej...

Spytałem google - oto bardzo kategoryczna odpowiedź...


Zaskoczyła mnie agresywna forma tej odpowiedzi - nieprawdziwa?
Przecież tylko zadałem pytanie... znaczy mam wątpliwości - czy pytanie może być nieprawdziwe?

Zainteresowanym informuję (nieprawdziwie), że Józef Strauss występował w Warszawie w 1870 roku i to tak starannie, że upadł podczas dyrygowania i już nie odzyskał przytomności... przewieziono go natychmiast do Wiednia, gdzie zmarł.

P.S.
Music Class - KLIK.
Johann Strauss I - KLIK.
Johann Strauss II - KLIK.
Joseph Strauss - KLIK.

Friday, October 31, 2025

Halo-halo

 Halloween - oczywiście... supermarket szykował się już dwa tygodnie przed terminem...


Sąsiedzi szykowali się stopniowo...
Spacerując po okolicy porównywałem domy, które przygotowały się na ten dzień i te, które się nie przygotowały....

===

===

===

===


A tuż za rogiem...


Bliżej centrum handlowego...

I jeszcze coś, nie całkiem na temat, ale też może przestraszyć - zakład tatuażu pod 13-tką a w tle - restauracyjka o nazwie Li(c)ho...

Zajrzałem też na plac z urządzeniami do ćwiczeń... nie spotkałem tam żadnych szkieletów, ale już na płocie sąsiedniego domu...

Jakieś cienkie te kości, widać, że nie ćwiczył.

To było w czwartek.
Piątek - widziałem ogłoszenia, że planują imprezy dla dzieci, w tym samym miejscu co Oktoberfest 2 tygodnie temu, ale nie dołączyłem bo kilka godzin spędziłem w szpitalu. 

Wymiana baterii w rozruszniku - zabieg pod znieczuleniem miejscowym co dało mi możliwość stwierdzenia, że moje ciało to jakiś, prawie mi obcy, byt.
W wyznaczonym czasie moje łóżko otoczyło 4 panów, przesunęli do sali operacyjnej i każdy z nich coś energicznie majstrował - podłączał, rozłączał, przyklejał, malował, podsuwał, podnosił. Równocześnie wymieniali uwagi na temat planów na weekend, wyników krykieta, jak obstawić wyścigi końskie (Melbourne Cup).
Wreszcie zjawił się Główny Operator, nakryli mi głowę jakąś płachtą a on... też mnie malował, potem przebierał palcami - nie wiem czy mu się coś rozsypało czy łapał pchły. A potem długo coś przyciskał, przyklejał...
I już :)

Friday, October 24, 2025

EUgenika

Pewien generał w genealogii szperał,
przybyło mu od tego ambicji, zwrócił się do gener-Alicji...

Alicjo, moja droga, coś mi mówią uszy,
że jestem z rodu geniuszy
więc idź do genealoga
Niech on wskaże którędy droga.

Którędy droga? Olaboga!
Jak nie zbłądzić, nie zgiąć, nie zginąć?
nie utopić, nie rozmyć, nie spłynąć?
Żeby potomek był genialny...
W jaki sposób? Oralny, analny czy moralny?

I kiedy tak w kółko biega,
trafił się kolega, spytał co dolega -
Generalnie to żeby geny nie zginęły...
Nie zginęły - to idź do ginekologa.

Trafiła pani trafnie, będziemy główkować jak tu coś wygenerować -
Po pierwsze - nie generalizować, tylko realizować
A do tego istotne są genitalia -
czyli kierunek - Italia.

Przedtem jednak wstąpić do Genewy... po gen Ewy.
Potem pojechać od Genui, tam pobrać co trzeba do etui.
I wtedy radzę do Brukseli, do pani EU-geniI -
niech postawi kropkę nad I.
I jak dosięgnie pani DNA,
to wrócić do męża - niech ma.

Friday, October 17, 2025

Oktoberfest

 W ostatnią sobotę dosłyszałem nieoczekiwane dźwięki z naszego centerka handlowego, podszedłem a tam...

Oktoberfest - rzeczywiście, już od kilku dni zauważałem ogłoszenia o imprezach dla dzieci.
Faktycznie, imprezy były, ale dzieci raczej zabrakło...

====


Ostatnia środa, przechodząc koło naszego kościoła parafialnego zauważyłem częstą w tym miejscu scenerię, w podwójnym wymiarze...


Firma pogrzebowa - White Lady Funerals - pogoda się dostosowała.
Pogrzeb małżeństwa - oboje w wieku około 90 lat, umarli w odstępie kilku dni.

Wstąpiłem na plac zabaw żeby się trochę porozciągać na zabawkach...


Cały plac zabaw do mojej dyspozycji... poczułem się samotny jak palec...

Wczesne popołudnie - dwie wizytacje u osób korzystających z pomocy Stowarzyszenia św Wincentego.
Jedna z nich to pani, której rok temu zamordowano córkę.
Miałem pewne obawy przed tą wizytą, bezpodstawne - bardzo kulturalna, nawet elegancka, pani. Zaprasza do stołu, oferuje kawę, odmawiamy... słuchamy jej relacji z najnowszych wydarzeń, dwaj synowie zmarłej córki odwiedzają ją regularnie, dlatego przyda jej się pomoc w zakupach żywności.
Spokojna rozmowa o drobiazgach, dopiero przy wyjściu pani wspomina coś co chyba leży jej na sercu... mężowi mojej córki właśnie urodziła się córka, wnukowie nie są szczęśliwi z tego powodu...

Kalejdoskop.

Monday, October 13, 2025

Powtórki

 Dzień jak codzień.
Tydzień jak... cotydzień.

Czyli powtórki.
W ostatnią sobotę właśnie to było tematem cotygodniowej Lekcji Muzyki.

Właściwie każdy aspekt naszego życia roi się od powtórek...
Nauka - toż większość tego to powtarzanie tego co ktoś kiedyś zrobił, odkrył, wymyślił, wynalazł.
Praca zawodowa - podobnie.
Zresztą natura wokół nas daje nam przykład - kalendarz, pory roku.

Trudno żeby muzyka była inna - mało tego, muzyka ma wręcz obsesję na ten temat - gama tonów = 8, w porywach 12. Kompozycja uregulowana płotami taktów - 1/2. 2/4, 3/4. Wystarczy kilka taktów a już mamy melodię, czasami to wystarczy na całą kompozycję - KLIK.
Irlandzki taniec - oczywiście - sama idea tańca towarzyskiego zawiera w sobie wielokrotne powtarzanie tych samych układów.

Druga strona medalu - muzyka klasyczna - tu potrafi być jeszcze gorzej/lepiej - kanon - powtarzanie w kółko tego samego, krótkiego motywu - KLIK.

Czasami melodia jest dłuższa - w nutach jest zapis - da capo al fine - czyli - od początku do końca - tu nie ma oszukaństwa, muzycy przewracają nuty o stronę lub dwie do tyłu - KLIK.

Trzecia strona - bez powtarzania - KLIK - jak długo można to wytrzymać?

Wrócę do źródła...
Powtarzać - po łacinie - repetere = re - znowu + petere - zapytać.
Czyli klient, który pyta i pyta... logika wskazuje, że po drugiej stronie jest urzędnik, który odpowiada i odpowiada i... nadal nie wiemy o co chodzi.
Samo życie.

Polskie słowotwórstwo w tym temacie wydaje mi się bardziej ciekawe...

Słowo-twórstwo ... twór-stwo.
Pytanie: na ile TWÓR jest czymś nowym a na ile po-WTÓR-ką?
TWÓR - deklinacja - 5 przypadek - z kim mam do czynienia?  Z TWOREM.
Jak wiele/niewiele trzeba by stał się PO-TWORem?

Tarzan w puszczy się tarzał,
przez godzinę - wciąż się powtarzał.
Aż się postarzał.
Spojrzał w lustro i się zachmurzył -
młodość już się nie powtórzy,
Niech wróżka mi przyszłość wywróży.
Znalazł wróżkę co nie była mu wroga
Spojrzała na dłoń - krzyknęła - o la boga...
jakaż prosta przed tobą droga.
Spotkasz dziewczynę swoich marzeń,
staniecie wkrótce przed oł-tarzem.
I będziecie się tarzać razem.
A gdy się coś często powtarza
to w końcu coś się stwarza
więc oboje wytarzacie tarzanki.
jak obarzanki.

No to mi się napisał POTWOREK - publikuję,  nie czekam na WTOREK.

Sunday, October 5, 2025

Koniec słów

 W naszym, technologią napędzanym świecie wiemy tak wiele i możemy empirycznie zmierzyć tak wiele. Ale w którymś momencie… pewność się kończy.

Piątek... pożegnanie bliskiej osoby, rówieśnika naszych dzieci - pustka...

Sobota -  południe, włączam radiową Lekcję Muzyki a tam - na przywitanie - początkowe zdania tego wpisu.

Requiem - music to die for ... muzyka, za którą można umrzeć.
No, nie wiem, bardzo pasuje mi powiedzenie Jean Sibeliusa - muzyka zaczyna się tam gdzie kończą się słowa.

Missa pro defunctis... Johannes Ockeghem -- KLIK.
Msza żałobna napisana prawdopodobnie w 1461 roku.

Pierwsze słowa - Requien Aeternam - pokój wieczysty - od tego czasu przyjęła się nazwa - Requiem.
Swoją drogą - pro defunctis - za zmarłych - jednak łacina jest bardziej precyzyjna - defunctis = przestał funkcjonować.

Nie będę tu streszczać całej lekcji, zastanowiła mnie ewolucja tego typu muzyki. 
- 1560 - nadal występuje tylko chór bez orkiestry - Thomas Luis Victoria - Requiem - KLIK.
- 1791 - W.A. Mozart - komponuje w stylu klasycznym, ale Requiem to co innego - pełen rozmach baroku.
- 1868 - J. Brahms - Ein deutsches Requiem - Niemieckie Requiem - mylący tytuł - jedyna "niemieckość" tego utworu to język. Okazja - śmierć matki autora i wspomnienie śmierci R. Schumanna.
- 1962 - B. Britten - War Requiem - Requiem wojenne. Utwór zamówiony z okazji konsekracji katedry w Coventry, odbudowanej po wojennym zbombardowaniu.
B. Britten był pacyfistą, zamawiający dali mu pełną swobodę wyboru formatu utworu, wybrał format łacińskiej mszy z dodatkiem wierszy napisanych przez uczestników I Wojny Światowej.
- 2019 - D. Cheetham - Eumeralla. A War Requiem for Peace - utwór napisany przez Aborygeńską artystkę upamiętniający konflikt między białymi osadnikami i Aborygenami w latach 1850 - zginęło ponad 8,000 Aborygenów.

Aborygeńskie Requiem o pokój - Aborygeńska tradycja zabrania wspominania imion osób zmarłych ani prezentacji ich wizerunków, pozostaje nadzieja na pokój na świecie.

P.S. Link do opisywanej tu Lekcji Muzyki - nie jestem pewien czy link działa poza Australią - KLIK.

Wednesday, October 1, 2025

Słowacja

 Ostatnio nic sie u mnie nie dzieje.
Młodsze wnuczęta wyjechały na szkolne ferie. Imprezy kulturalne też się jakoś rozeszły po kalendarzu.
Książki... w tym roku nie trafiła mi się żadna ciekawa książka.
O czym tu pisać?
Zawsze pozostają wspomnienia, ale potrzebny jest jakiś bodziec żeby je przywołać do życia.
Tym razem dostarczyła mi go Ardiola pytając blogerów czy mają jakieś wrażenia z pobytu w (a może na) Słowacji - KLIK.
Mam!  Bardzo dziękuję za inspirację.

W drugiej połowie lat 70-tych pracowałem w świetnym zespole, świetnym zarówno zawodowo jak i towarzysko. Częścią tej drugiej świetności były wspólne wyjazdy na narty.
Oczywiście Zakopane i potworne kolejki do wyciągów. Ktoś wspomniał, że na Słowacji jest dużo lepiej więc spróbowaliśmy.
Rewelacja.
Smokovec - na głównej ulicy było centrum zakwaterowania, tam można było sobie wybrać odpowiednią kwaterę i hajda na deski - Łomnica, Szczyrbskie Pleso - bajka!

20 lat później - rok 1998 - akurat odżyła moja pasja narciarska - tym razem narciarstwo biegowe. Wybrałem się na 3 maratony narciarskie do Europy, w tym maraton (50 km) Bela Stopa w Kremnicy na/w Słowacji.

Wysłałem zgłoszenie i poprosiłem organizatorów o załatwienie mi noclegów - brak odpowiedzi.
Luty 1998 - przejście graniczne na Łysej Polanie.
Po drodze przejechałem przez Zakopane - niesamowicie zatłoczone, zaniedbane.
Autobusem dojechałem do przejścia granicznego - gdzie jest przystanek autobusu do Smokowca?
- O tam, jakieś 200m stąd.
- Może macie tu państwo ich rozkład jazdy?
- Nie mamy, pewnie jest na przystanku.
Przekroczyłem granicę, pomaszerowałem do przystanku i dowiedziałem się, że autobus będzie... za 3 godziny.
Wróciłem więc na przejście graniczne żeby upolować wcześniejsze połączenie...
Nadjechało za kilkanaście minut - autobus z wycieczką szkolną.
Rzuciłem się w ich stronę...
- Stój! Stój! Przekracza pan granicę państwową! Straż!!!
Zatrzymałem się, głosowo przekroczyłem granicę i uzgodniłem, że mnie zabiorą.
Zabrali i jeszcze po drodze zwiedziliśmy piękne jaskinie - Jaskinia Bielska.
Wreszcie stacja autobusowa w Smokowcu - uczniowie popędzili do kiosków ze słodyczami i napojami, ja narzuciłem na siebie dwa plecaki, torba z nartami w dłoni i ruszyłem na baardzo strome i długie schody.

Rzeczywiście długie, opuściłem głowę i maszerowałem powoli.
- Pane Polak, czy pan ma kwatire w Smokowcu? - zachrypiało mi coś do ucha.
Podniosłem głowę - tuż przy mnie stała kobieta w czarnym ubraniu, poczułem zapach alkoholu.
O, nie - toż to jakaś czarownica, przypomniał mi się film Czerwona Oberża, w którym gospodarze mordowali swoich gości.
- Nie, bardzo dziękuję, ja mam noclegi załatwione przez centrum zakwaterowania. Dziękuję.
Spuściłem głowę i kontynuowałem wspinaczkę, ale głos zachrypiał na nowo...
- Pane Polak, centrum zakwaterowania już ne ma, a ja mam dla pana kwatire!
I dużo głośniej...
- Stefan! Stefan! Mam Polaka na kwatire!!!
Podniosłem głowę - na szczycie schodów stał rozkraczony mężczyzna z groźną miną.
Rozważyłem możliwe opcje - wycofać się na dworzec autobusowy i wrócić do Zakopanego?
Raz kozie śmierć - ruszyłem do przodu.
Na szczycie schodów czekał na mnie Stefan a za nim kelner z tacą, na której stały kieliszki z Becherovką.
- A kieliszek dla mnie? - zachrypiała pani w czarnym stroju.
Stefan kiwnął do kelnera z aprobatą, wypiliśmy.
- Musimy trochę poczekać bo czekam tu na Ukrainkę, która jest tu z synem na nartach.
Stefan złapał moje bagaże...
- A co te narty takie lekkie? - zapytał ze zdumieniem.
- Bo to biegówki - odpowiedziałem.
- Biegówki? W życiu nie spotkałem Polaka, który jeździ na biegówkach.
Stefan zaczął mi opowiadać o warunkach noclegu i atrakcjach w okolicy...
- Ta Ukrainka, na którą czekamy... piękna kobieta, ale nie trać na nią czasu... u nich moralność jeszcze stara, nie to co w Europie.
Rzeczywiście była piękna, ale posłuchałem rady, rozpakowałem się i poszedłem na obiad do jakiejś restauracji w pobliżu.
Po powrocie zacząłem szykować się do snu, ale puk-puk - Stefan, w ręku trzymał torbę, w której coś brzęczało.
Poprosiłem go do stołu, otworzył dwie butelki piwa Smadny Mnich...


- Lech, ty jeździsz na biegówkach?
- Tak, za dwa dni pojadę do Kremnicy na maraton Bela Stopa.
Stefan kiwnął z aprobatą głową, pociągnęliśmy z butelek.
- Lech, a ty znasz takie nazwisko -  Jernberg?
- Czy znam? Co za pytanie!  Sixten Jernberg - złoty medal olimpijski na 50 km w Cortinie i w Innsbrucku...
- Lech, Lech - przerwał mi Stefan - a czy ty wiesz, że ja się ścigałem z Jernbergiem w Innsbrucku? I o mało co nie wygrałem?
Zamurowało mnie....
Stefan otworzył kolejne butelki Smadnego Mnicha i zaczął swoją opowieść.
- Lech, rok 1964, ty wiesz jak to było.... zakwalifikowałem się do reprezentacji Czechosłowacji, wyjazd do kapitalistycznego kraju. Reprezentacji towarzyszyło kilku oficerów politycznych, którzy codziennie przypominali o grożących nam niebezpieczeństwach...
Kapitaliści... wyjątkowo podstępne bestie, uważajcie, z nikim nie rozmawiajcie, nie oddalajcie się od drużyny, nie przyjmujcie napojów, słodyczy itp. Oni mogą was otruć albo porwać a najpewniej jedno i drugie.
Dzień przed zawodami - wylosowałem numer o jeden niższy od Jernberga.
- Stefan - instruował mnie trener - to ogromna szansa, nie daj mu się przegonić... no, na to nie masz szans, ale jak cię nawet przegoni, to trzymaj się za nim i masz pewne miejsce w pierwszej szóstce, a może i medal.
Dzień wyścigu - piękna pogoda, doskonale posmarowane narty. Start!
Biegło mi się doskonale... zaliczałem kolejne pętle, 40 km a ja wciąż przed Jernbergiem....
I właśnie wtedy.... usłyszałem jakiś warkot nad głową, spojrzałem... prosto na mnie leciał helikopter!?
Przypomniały mi się te wszystkie historie o porwaniu i zamurowało mnie, nie mogłem ruszyć ręką ani nogą.... i właśnie wtedy minął mnie Sixten Jernberg, ten helikopter to telewizja, filmowali jego bieg.
Ruszyłem na trasę, ale ten szok i ta frustracja zabrały mi całą energię. Bieg ukończyłem poza pierwszą dziesiątką.
Stefan otworzył kolejne butelki i pociągaliśmy z nich pogrążeni w smutku.

Następny dzień - narciarski raj - wypożyczyłem narty zjazdowe i przypomniałem sobie trasy sprzed 20 lat. Były równie piękne.
Kupiłem 6 butelek Smadnego Mnicha i zaprosiłem Stefana na wieczorną pogawędkę.
Pochwaliłem Słowację za postępy polityczne i ekonomiczne. Stefan skrzywił się...
- Komuniści dalej tu rządzą.
- Jak to?
- A tak, ja chciałem wykupić spory dom i założyć tam hotel i już 2 lata nie mogę załatwić pozwolenia. Mój brat ma tu kilka wyciągów, ale ostatnio ma konkurenta, to za komuny był pierwszy sekretarz w Smokovcu, stare układy nadal działają i blokuje dalsze zakupy mojego brata.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem - okropne, Stefan, wypijmy za sprawiedliwość - przecież to ty powinieneś prowadzić najlepszy hotel w Smokovcu a twój brat zarządzać wszystkimi wyciągami.
Pociągnęliśmy z butelek do dna.

Następnego dnia wsiadłem do pociągu do Kremnicy, jechało wielu narciarzy, spytałem ich o noclegi.
- Jak nie załatwiłeś sobie hotelu to cię umieszczą w szkole.
To mi się nie podobało. Cztery lata wcześniej odwiedziłem takie noclegowisko w Niemczech - polowe łóżka w sali gimnastycznej, kilka osób próbowało spać, niektórzy coś tam jedli, większość porównywała ostatnie zakupy.
O nie, tylko nie to!
Zdenerwowany dotarłem do biura zawodów.
- Dostaliście mój list?
- Dostaliśmy.
- Dlaczego nie odpisaliście? Co z moim noclegiem.
- Nie odpisaliśmy... przecież wiadomo,  że i tak musisz do nas przyjść, no to po co? Noclegi, tu jest starszy facet, który spędził wiele lat w Australii, on cię chętnie przenocuje, będziecie mieli wiele tematów do rozmowy... ewentualnie możesz nocować w szkole.
- W sali gimnastycznej z tłumem ludzi?
- Nie, w szkolnym internacie, teraz właśnie są ferie zimowe, możesz dostać osobny pokój.
Ulga... rozpakowałem się, pospacerowałem po Kremnicy, wdrapałem się na zamkową wieżę, wstąpiłem do restauracji na kolację.
Na głównych ulicach miasta były zainstalowane głośniki, które cały dzień przekazywały program słowackiego radia... chyba pozostałość komuny.

Wyścig narciarski - wyjątkowo bezbarwny,  marna pogoda, spore zamieszanie na starcie, trasa w lesie a więc brak przestrzeni i widoków.
Poniżej zdjęcie po wyścigu...



Wróciłem do "mojej" szkoły a tu drzwi zamknięte. Na szczęście na tablicy informacyjnej był telefon dyrektora - zadzwoniłem.
- O, to pan jeszcze nie zabrał swoich rzeczy... a dzisiaj już wracają uczniowie. Zaraz wyślę dozorcę żeby pana wpuścił, pana rzeczy zostały pewnie przeniesione do kotłowni.
Tak właśnie było. Miałem jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu więc zrzuciłem ubranie i poszedłem do łazienki wziąć prysznic.
Gdy wyszedłem zauważyłem spore zamieszanie - w hallu stało kilka osób - przestraszona uczennica i dwie panie, chyba nauczycielki. Rozmawiały z kimś przez telefon...
- Bardzo niejasna sytuacja... męskie ubrania rozrzucone po podłodze, właściciela nie ma, czy mamy wezwać policję?
Ujawniłem się i sprawa zakończyła się pomyślnie :)

P.S. 
Kilka lat później, gdy była już Wikipedia, sprawdziłem jak to było w tym Innsbrucku...
Jest! Stefan Harvan - 22 miejsce, 16 minut za Jernbergiem...
Strona nie podaje numerów startowych - KLIK.
Przypomniało mi się powiedzenia Marka Twaina - to nie jest takie ważne czy opowiadanie jest prawdziwe, ważne żeby było ciekawe.
- Sixten Jernberg - KLIK.
- Maraton Bela Stopa - KLIK.

Saturday, September 20, 2025

Muzyka na bazarze

 ... i to nie byle jakim - Queen Victoria Market - powierzchnia 7 ha, centrum Melbourne, powstał w 1872 r - szczegóły TUTAJ.

Przez wiele lat pracowałem w centrum miasta i wtedy regularnie odwiedzałem to miejsce, ale od wielu lat już tu nie byłem.

Jednak dzisiaj (sobota 20 września) dominującym "towarem" była muzyka...


Busk, busking tłumaczy się na - występ uliczny.

Tym razem ulicznicami będzie Melbourne Youth Junior Strings, a w ich gronie, nasza najmłodsza wnuczka - Gracie.

8 rano w centrum miasta... czego nie robi się dla wnuczki.
Budzik o 6:30 - zimno, czasem pokropi, czasem zaświeci słońce.
Zjadam porządne śniadanie i w drogę.
Decyduję się na jazdę samochodem i słusznie, ruch na ulicach niewielki,  nie mam problemu z parkingiem i to za darmo.

W pierwszej chwili przytłacza mnie nieco rozmiar obiektu. Zauważam w kilku miejscach grupki muzyków przygotowujące się do występu, orkiestra naszej wnuczki zajmuje sporo przestrzeni...


Zespół wsparcia rodzinnego jest jeszcze większy...


Występ się kończy - pora na zakupy.
Przechodzę wzdłuż rzędów stoisk.

Moją uwagę zwraca to stoisko...


Ten facet ma jaja!

Muszę przyznać, że wybór i jakość są dobre a ceny niższe niż na bazarze dzielnicowym, z którego regularnie korzystam.
Klientów średnio-sporo.

Na obrzeżu targowiska zauważam grajkę uliczną we właściwym tego słowa znaczeniu...


Po drodze do domu zaglądam jednak na nasz dzielnicowy bazar - zauważam zmianę.
Poniżej dwa zdjęcia tych samych drzew - różnica czasu - 13 dni...




Znaczy wiosna już przyszła.

Wirtualna wizyta na Queen Victoria Market tutaj...


Tuesday, September 16, 2025

Dzień Oj-oj-oj

 W ostatnią niedzielę (14/9) mieliśmy przyjemność celebrować Dzień Ojca po polskiej mszy w kościele Jezuitów blisko centrum Melbourne.

Dzień Ojca?
Oficjalnie w Australii obchodzony jest w pierwszą niedzielę września, ale w tym roku w polskiej parafii trochę nas przesunęli.
Inna sprawa, że ile krajów tyle dat obchodzenia tego święta - KLIK.
No cóż, słowo - obchodzić - jest nieco dwuznaczne = celebrować, interesować, ale również - unikać, obchodzić z daleka.

Ojciec...
Swojego Ojca właściwie nie pamiętam, umarł gdy miałem 2.5 roku.
Naturalne było, że moja Matka przywoływała jego postać w sytuacjach kryzysowych, a tych było wiele...
Marna sytuacja materialna, coś się zepsuło, ja zachowałem się niewłaściwie - och, gdyby twój Ojciec tu był...
Naturalne więc było, że gdy zacząłem chodzić do szkoły, z ciekawością patrzyłem na ojców swoich kolegów - jak to jest mieć ojca?

Dowiedziałem się niewiele...
Po pierwsze kilku moich najbliższych kolegów, podobnie jak ja, nie miało ojców.
A ci, którzy mieli - ojcowie byli bardzo mało widoczni.
W dwóch przypadkach sprawa była prosta - ojcowie lekarze, to odbijało się na standardzie życia - ci koledzy wyjeżdżali na narty do Zakopanego, urządzali bardzo wystawne urodziny.
To było logiczne i naturalne, ale czy ojciec był potrzebny do czegoś więcej?

Dopiero jak miałem 11 lat spotkałem ojca mojego kolegi, którego mu pozazdrościłem.
To były wakacje letnie w osadzie niedaleko Kielc.
Kilka pań wybrało się tam na wakacje ze swoimi dziećmi a przy okazji wzięły dzieci swoich znajomych - na przykład mnie.
Co niedzielę przyjeżdżali ojcowie - dowozili produkty żywnościowe i spędzali mile czas - grali w siatkówkę, w brydża, organizowali ognisko.
Ale jeden był również doskonałym kolegą... swojego syna a przy okazji kilku z nas. 
Zorganizował nam haczyki i żyłkę i pomógł zrobić wędki. Zrewidował konstrukcję naszych łuków i zasugerował poprawki.
Znalazł nowe trasy wycieczkowe.
Nie minęło wiele czasu a nasza grupka przypadkowych zbierańców zmieniła się w dzielną drużynę..

Tak, taki ojciec by mi się przydał.

Obecnie, podczas wypraw po zakupy, coraz częściej zauważam dzieci w towarzystwie ojców. Odnoszę wrażenie, że mają bardziej zabawowe podejście do dzieci niż matki, ale może ich lista zakupów nie jest tak krytyczna.

W ostatnią niedzielę, obiad był bardzo smaczny, było nas około 60 osób, w tym chyba 8 ojców.

Ilustracja muzyczna - Oh my papa...

 

Friday, September 12, 2025

Nieświęci garnki lepią

 Kilka ostatnich wpisów poświęciłem przyjemnej stronie życia - imprezy kulturalne, handel nieruchomościami, zakupy.

Wypada wspomnieć o szarej stronie rzeczywistości - we wtorek mieliśmy zebranie naszego zespołu Stowarzyszenia św Wincentego...
Pierwszy temat - zarząd Stowarzyszenia poinformował nas, że sytuacja finansowa nieco się pogorszyła w związku z czym powinniśmy być oszczędniejsi w naszej pomocy.
Drugi temat - niektórzy z naszych "klientów" są nadmiernie roszczeniowi, oczekują regularnego wsparcia niezależnie od okoliczności. W ostatnim miesiącu były dwa przypadki, w których klientki zachowały się niegrzecznie.

Wczoraj - czwartek - 2 wezwania.
Obie wizyty całkiem miłe.
Inna sprawa, że nie przepytywałem klientek dlaczego proszą o pomoc.
Z drugiej strony - pomoc raczej skromna - vouchery na żywność wartości A$80 - poprzednia pomoc miała miejsce 3 miesiące temu.
Sądzę, że w obu przypadkach, klientki nie cierpiały głodu.
Dlaczego prosiły o pomoc?
Skoro dają to trzeba brać?
Pewnie tak.

Zastanowiłem się chwilę nad profilem rasowym osób proszących nas o pomoc.
Nie ma żadnej Polki ani Polaka :)
Właściwie to nie ma nikogo z byłego Demoludu.
Nie ma Chińczyków ani Wietnamczyków.
Wyjaśnienie jest zapewne dość proste - to są migranci i dzieci migrantów, którzy przyjechali tutaj żeby sobie polepszyć życie.

Wrócę do tytułu wpisu - święci - nie-święci...
W poniedziałek była rocznica śmierci twórcy naszego Stowarzyszenia -  Fryderyka Ozanam - KLIK.
Zastanowiłem się nad jego życiorysem - jaki porządny człowiek - porządna rodzina, uregulowany bieg życia - studia, małżeństwo, dziecko. 
Niestety śmierć w młodym wieku.

W 1997 roku papież Jan Paweł II nadał mu tytuł błogosławionego.
Na naszych spotkaniach wzdychamy do Boga, żeby nasz patron został świętym.
Ja za bardzo nie wzdycham -
- po pierwsze nie rozumiem religijnego uzasadnienia takich wyróżnień,
- po drugie - o ile mi wiadomo, decydującym argumentem są cuda a tu mam jeszcze więcej zastrzeżeń.
Ostatnio zrobiło się głośno o kanonizacji Carlo Acutis - KLIK - młodego influencera, który propagował w internecie cuda.
Logiczne - kto promuje cuda ten zyska cudowną promocję

Fryderyk Ozanam tylko i po prostu pomagał ubogim i zachęcił swoich znajomych żeby do niego dołączyli.
Ale błysnęła mi iskra nadziej - z życiorysu F. Ozanama dowiedziałem się, że był przyjacielem A. Ampera - KLIK - tak, tego Ampera, który daje siłę wszystkim sieciom elektrycznym.
To jest dopiero CUD :)

Muzyczna strona dnia - wczoraj były 90 urodziny kompozytora Arvo Part - KLIK.
W związku z tym jego muzyka towarzyszyła mi podczas jazdy na poranne zakupy, 
Oczywiście Spiegel in Spiegel (Lustro w lustrze) - nieskończone odbicie - KLIK.
Cud, że zdołałem coś kupić.
A więc jednak - CUD!

Sunday, September 7, 2025

Skok w bok

 Sierpień obfitował w wydarzenia kulturalne, przyszedł wrzesień, nominalnie to u nas Wiosna, ale do pogody ta wiadomość dotarła z opóźnieniem.
Bardzo zimne noce, półsłoneczne, chłodne dni.
W takim klimacie dowiedziałem się o nietypowej imprezie w nietypowym miejscu - teatr NuWorks zlokalizowany na przemysłowych przedmieściach Melbourne...

Dotarłem tu wieczorem, w zupełnych ciemnościach, okolica wiała grozą, oświetlone wejście do "teatru" dawało poczucie jakiejś nadziei...

Nadzieja była dość złudna, w środku było okropnie zimno. Wprawdzie znajomi, którzy znają to miejsce, ostrzegali, ale nie spodziewałem się, że mają aż tyle racji.

Tytuł przedstawienia był rozgrzewający - 

Ta maszyna zabija faszystów!

Moje skojarzenie - Związek Radziecki!
Błędne... ale może nie tak bardzo.

Woody Guthrie - KLIK - amerykański śpiewak (lata 1935-1950) o lewicowych poglądach. Komponował i wykonywał piosenki apelujące do ludowej solidarności.
Najpopularniejsza jego piosenka - This land is your land ...

Ciekawe, że w czasach PRL nic o nim nie słyszałem, swoją drogą piosenka wyjątkowo prosta.
Inna sprawa, że W. Guthrie był tak zdezorientowany w politycznym krajobrazie, że napisał piosenkę wychwalającą pakt Ribbentrop-Mołotow i napaść Związku Radzieckiego na Polskę we wrześniu 1939.
Dowiedziałem się o tym z Wikipedii, ciekawe, że polski wpis Wikipedii nic o tym nie wspomina.

Istotna część jego życiorysu to właściwie treść książki J. Steinbecka - Grona Gniewu...
Spokojne życie na farmie w stanie Oklahoma gwałtownie przerwane suszą i klęską głodu w 1935 roku. Kilkaset tysięcy ludzi opuściło domy i powędrowało w poszukiwaniu chleba - KLIK.

Grona Gniewu - sprawdzam na półce - mam egzemplarz z 1961 roku.
Zgadza się, w 1956 roku nastąpiła "odwilż", w księgarniach pojawiły się setki książek zachodnich pisarzy, które do tego czasu były zakazane.
Hemingway, Steinbeck, Faulkner - laureaci Nobla - ich nazwiska wymawiałem z nabożeństwem, lektura ich książek raczej mnie rozczarowała.

Wracam do przedstawienia - postać W. Guthrie według mnie narzucała sporo ograniczeń i w tym kontekście przedstawienie było bardzo dobre - świetny amerykański akcent, dobry śpiew, bardzo dobra dynamika na scenie.

Sobota i całkowita zmiana nastroju.
Mocne słońce, drzewa przed targowiskiem pobielały...

Spieszę się z zakupami żeby móc w spokoju posłuchać audycji muzycznej - Music Class.
Take your seat and sharpen your pencil (zajmij miejsce w szkolnej ławce i zatemperuj ołówek) - poleca para prezenterów a mnie przypomina się lekcja sprzed 3 tygodni - temat - kontrapunkt i bardzo zaskakująca ilustracja muzyczna doskonale pasująca do tematyki czwartkowego przedstawienia...


One day more - to moja obecna dewiza życiowa.


Thursday, September 4, 2025

Mała muzyczka nocna

Środa, 3 września - wyczekiwany kolejny koncert z serii Mostly Mozart :)
W okolicach Melbourne Recital Centre zauważam wzmożony ruch - na chodnikach sporo siwowłosych piechurów, na przystanku tramwajowym wysypuje się grad białych głów.
Autobusiki przywożą grupki osób, zapewne z domów opieki. 

Na sali koncertowej...


Zagęszczenie... prawie jak w niedzielę w moim kościele parafialnym.
To znaczy - w kościele parafialnym było jeszcze lepiej... a może nawet trochę gorzej - zabrakło siedzących miejsc.

Skoro już zajrzałem do kościoła to wspomnę, że w ostatnich dwóch tygodniach zaglądałem tam również z okazji pogrzebów.
Dwie dobrze mi znane parafianki, jedna - Pat (Patrycja) - nawet bardzo dobrze gdyż działała razem ze mną w Stowarzyszeniu św Wincentego...


Ostatnie lata życia spędziła w domu opieki prowadzonym przez siostry Nazaretanki.
Też miłe skojarzenie - ja chodziłem do szkoły Nazaretanek :)

Podczas pogrzebu głos zabrał jej syn... matka do ostatnich chwil była pełna pozytywnej energii... najważniejsze, to żeby nie umrzeć w sklepie.. - mówiła - tyle spraw niezałatwionych.
Znajoma parafianka powiedziała mi, że Pat umówiła się ze swoją sąsiadką w domu opieki, że gdy jedna z nich będzie umierać, druga będzie trzymać ją za rękę.
I właśnie tak to wyglądało.

A cóż to za dziwny wstęp do koncertu z wesołą serenadą w programie?

Bo koncert też był dziwny.
Pierwsza pozycja - W.A. Mozart - Requiem - Lacrimosa - płacząca.
Wspomnę, że W.A. Mozart nie dokończył tej części Requiem, zdążył napisać tylko 4 takty, rękopis poniżej...

Requiem dokończył uczeń Mozarta - Franz Süssmayr.

Na środowym koncercie Lacrimosę wykonał zespół instrumentów dętych blaszanych - bardzo dobrze wykonał, to był zdrowy płacz. 
Nie znalazłem właściwej ilustracji więc załączam tradycyjne wykonanie - chór i orkiestra - KLIK.

Kolejna pozycja - Symfonia kameralna (Opus 110a) Dymitra. 
Mozart i Szostakowicz - do głowy by mi nie przyszło takie zestawienie, ale okazało się dobrze pasować do mojego, przekornie-pogrzebowego, nastroju.
Cały utwór- KLIK.

Sugeruję posłuchać około 1.5 minuty pierwszej części (Largo) i skoczyć do drugiej części - Allegro Molto i sprawdzić swoją wytrzymałość.
Zdecydowanie to nie jest nastrój, w jakim chciałbym umierać

Co innego - Eine kleine Nachtmusik - KLIK.

Monday, September 1, 2025

Biały promień na żółtym tle

 Na początku sierpnia informowałem o wystawieniu na sprzedaż domu w naszej okolicy, na zdjęciu widać było tablicę informacyjną agencji nieruchomości - Ray White czyli Promień Biały.
Spacerując po okolicy zauważyłem w wielu miejscach tablice tej agencji - na przykład ta...

Pani Linda Pan - ze zdjęcia wnioskuję, że to silna kobieta, kobieta sukcesu - nie byle pan, raczej Panisko.

Żółte tło...
W tej dziedzinie natura konkuruje z agencją nieruchomości....


===


Pół kroku dalej i dla odmiany znowu Biały Promień...


Ten adres jest mi bliski - to jest nasz bezpośredni sąsiad - stykamy się plecami, ale przed 42 laty to był NASZ adres, nasza działka - dwa razy większa od obecnej.


Wracam do rzeczywistości...
4 tygodnie temu wspominałem o nadchodzącej licytacji unitu naprzeciwko naszego domu.
Licytacja odbyła się w sobotę.
Zgromadziło się około 20 osób - przynajmniej sześć z nich to sąsiedzi, ciekawi co w trawie piszczy.
Dwóch agentów przygotowujących licytację skoncentrowało swoją uwagę na dwóch potencjalnych rywalach pokazując im coś na smartfonach.
Wreszcie pojawił się licytator - nienaturalnie rumiany, bardzo starannie ubrany, młody człowiek.
Oglądałem kilka takich licytacji, ale tym razem licytator dostarczył nam sporych atrakcji - bardzo dowcipny, inteligentny, świetnie kontaktował się publicznością.
Pierwsza oferta A$850.000 - starszy pan o europejskim wyglądzie,  towarzyszyły mu dwie młode panie - może córki?
Odpowiedź była mocna - A$1,050,000 - starszy pan o chińskim wyglądzie.
Licytator kontynuował wyliczanie zalet i potencjału licytowanego obiektu a agenci przekonywali obu potencjalnych kupców aby pozostali w grze.
Prowadzenie zmieniło się chyba 8 razy - zwycięzca - pan z córkami, jedna aż popłakała się z emocji - może to dla niej tatuś kupił ten unit?
Cena A$1,180,000 - spodziewałem się nieco większej kwoty.




P.S. Weekend minął nam przyjemnie - na koncercie Nasze Polskie Kwiaty, w którym wystąpiła czwórka naszych wnucząt w różnych rolach.
Zmiana nastroju...
Poniedziałek rano - wiadomości - dowiedziałem się, że w niedzielę w głównych miastach Australii odbyły się całkiem energiczne protesty przeciwko masowej imigracji do Australii - KLIK.
Rząd planuje przyjąć w przyszłym roku 230,000 migrantów.


Friday, August 29, 2025

Dzień targowy

 Mam przynajmniej dwa takie dni w tygodniu, znaczy rutyna, ale dzisiaj spotkało mnie zaskoczenie...


Główne stoisko warzywno-owocowe zamknięte - zbankrutował - wyjaśniła pani prowadząca stoisko z orzechami.

Rzeczywiście, już od dwóch tygodni zauważyłem zmniejszoną ilość klientów... również i ja nie byłem zbyt lojalny - porównywałem ceny i jakość w innych sklepach i czasem korzystałem z usług konkurencji.

Najbardziej oczywisty był warzywniak w najbliższej okolicy, chiński...
Nie chodzi o to, że prowadzą go Chińczycy - gdy wchodziłem do środka czułem zdecydowanie, że jestem w obcym kraju, zapewne w Chinach - półki zastawione towarami - w 99% przypadków nie wiem co to jest ani jak to się je... to znaczy je się zapewne pałeczkami.
Obsługa wydaje się mnie nie zauważać - przestawiają pudła z towarami, co raz im się coś rozsypie, coś zaczepi. Zamiatają śmieci z wielkim rozmachem - może i mnie chcieliby wymieść?
Kasjerki bardzo bezceremonialne, coś krzyczą do obsługi sklepu, bez słowa pokazują mi cenę wyświetloną na ekranie. Płacę im gotówką, wolę pozostać anonimowy.

Właśnie skończyłem czytać książkę - All that's Left Unsaid - Wszystko co pozostało niedopowiedziane - autorka - Tracey Lien - Australijka wietnamskiego pochodzenia.
Wyznam, że mocno poruszyła mnie ta książka... właściwie nie powinna poruszyć.
To lektura mojego kółka książkowego, już chyba czwarta książka za każdym razem innej azjatyckiej autorki, trzech poprzednich nie miałem cierpliwości przeczytać.
Tym razem było odwrotnie - ja się autentycznie przestraszyłem... właściwie nie wiem czego - nieludzkich relacji rodzinnych? rasizmu w szkole? okrucieństwa w środowisku handlarzy narkotyków?
Po prostu - nie chciałem się dowiedzieć tego co zostało niedopowiedziane.
Coś podobnego odczuwam w tym chińskim sklepie.

Muzyka, której słuchałem w samochodzie dobrze kontrastowała z moimi sklepowymi wrażeniami - Polka kompozycji Alfreda Schnittke - KLIK.

Zmiana nastroju... zamknięty warzywniak zdopingował mnie do wizyty w pobliskim centrum handlowym, które jakoś nigdy nie było mi po drodze.
A więc - skok w bok - nowe osiedle wybudowane w miejscu byłego kamieniołomu...



Pusto, głucho...
Wchodzę na dach gdzie znajduje się komunalny ogród...



Zaglądam do sklepów - również pustka.
Na placu zabaw kilka matek z dziećmi, większość Azjatki.

Stoisko serwujące sushi...


Dwie ruchome taśmy, na których krążą pojemniczki z sushi, ani jednego klienta.
Zastanawiam się - kiedy sztuczna inteligencja osiągnie taki poziom, że.... poczuje apetyt?