Thursday, May 27, 2021

Książki, którym wstyd spojrzeć w oczy

 Inspirację do tego wpisu zaczerpnąłem obu garściami z często odwiedzanych blogów - DeLu, i Serpentyna.

Sprawa dotyczy książek, które latami zbierają kurz na półkach.
Są ich setki, setki.

Przeważająca większość to polska klasyka przywieziona do Australii z PRL.
Przyznam się, że w Australii nie kupiłem wielu książek.
Powód jest prosty - nie zauważam tu wielu książek, które by mnie zainteresowały. Jeśli zauważę, to najczęściej w bibliotece, więc wypożyczam.

Zaglądając na polskie strony i blogi widzę sporo informacji o interesujących nowościach, ale moje zainteresowanie nie trwa zbyt długo. Nie wydaje mi się żeby były to książki które chciałbym przeczytać kilka razy. A w takim razie po co kupować? Co z nią zrobić po przeczytaniu?

Gdyż książki, które ponad 50 lat temu kupiłem, lub kupiła moja matka, spełniały właśnie ten warunek - czytane wiele razy. Stwarzały poczucie komfortu, że jeśli obudzę się, w jakimś obcym, niezrozumiałym otoczeniu, to mogę sięgnąć na półke, a tam - druga od góry, trzecia od prawej, jest książka, która przeniesie mnie w świat, w którym czuję się dobrze.

Teraz patrzę na te rzędy półek i mam wyrzuty sumienia - potraktowałem je egoistycznie, myślałem tylko o swojej wygodzie, nie pomyślałem o ich przyszłości.

Nie wiem czy tu były jakieś szanse.
Nasze dzieci mówią, czytają biegle po polsku ale od tego bardzo daleko do czytania Trylogii Sienkiewicza, Lalki - Prusa czy Pana Tadeusza.
Na marginesie wspomnę, że emigrant z Polski, pan Marcel Weyland - KLIK - wykonał rewelacyjne tłumaczenie Pana Tadeusza na angielski, ale to niczego nie zmieni w moim rodzinnym czytelnictwie

Czyli co?
Sprawa sprowadza się tylko do akcji - czy to ja powinienem wyrzucić te książki na przemiał, czy udać, że nie ma problemu i zrobią to nasze dzieci.

Dla rozluźnienia atmosfery wspomnę kilka pokrewnych spraw.
Dać do polskiej biblioteki - w związku z covidem nie sądzę żeby te biblioteki były aktywne, a na pewno nie będą zainteresowane przyjmowaniem książek od niesprawdzonych darczyńców.
Inna sprawa, to Polonia w Melbourne jest tak terytorialnie rozproszona, że trudno zgromadzić duże grono czytelników.

BookCrossing - to wydawało mi się świetnym pomysłem.
Jeśli przeczytałeś książkę i nie chcesz trzymać jej w domu, zarejestruj ją w BookCrossing i zostaw w miejscu publicznym - kawiarni, tramwaju itp. 
Ktoś się zainteresuje, weźmie, przeczyta, może napisze recenzję i powtórzy Twoją akcję.
Na stronie BookCrossing jest sporo ciekawych relacji o skomplikowanych ścieżkach niektórych książek. Niektóre objechały cały świat i wróciły do miejscowości gdzie ich podróż się zaczęła.
Niestety ja nie odniosłem sukcesu - puściłem w obieg około 20 książek i żadna z nich nie została zgłoszona przez znalazcę.
Osobna sprawa, to sprawy bezpieczeństwa, już dawno ogłaszano żeby nie zostawiać niczego w komunikacji publicznej gdyż zostanie potraktowane jako zagrażenie terrorystyczne.
Nie zauważyłem żadnych instrukcji związanych z covidem, ale jestem przekonany, że jest tak samo.

Z innej beczki - wyznam, że nie zauważam książek, któreby mnie interesowały. 
Z dyskusji na książkowych forach odnoszę wrażenie, że istnieje spore zapotrzebowanie na książki, które poprawią ludziom samopoczucie, wyciągną z depresji, przywrócą wiarę w siebie, optymizm i pomogą załatwić masę istotnych problemów społecznych.
Wydaje mi się, że na uniwersytetach uczą jak takie książki pisać i że mają wielu utalentowanych absolwentów.
To chyba wspaniałe, ale ja jestem taki zimny drań, że mnie to nie interesuje

Ostatnie książki które przeczytałem z dużą przyjemnością a nawet emocją to były książki non-fiction czyli relacja z prawdziwych wydarzeń.

Ostatnia polska książka, która wzbudziła we mnie silne emocje to Król - Szczepana Twardocha.
Niestety były to emocje negatywne - ja po prostu się tej historii bałem.
Pełen szacunek dla autora, ale to książka nie dla mnie.

15 comments:

  1. Moje zbiory pojda do sklepu z uzywanymi rzeczami bo innego wyjscia nie ma, natomiast ich polska czesc chyba prosto do makulatury. Tych mam niewiele, moze 15 sztuk. Przed pandemia biblioteki przyjmowaly darowizny ale obecnie nie wiec ten sposob odpada. Co narazie taki mam plan....
    Bardziej mnie gnebi los porcelany i krysztalow jako ze wiekszosc jest darowizna od rodzicow, ma wartosc sentymentalna.
    Jak Ty bardzo lubie ksiazki opisujace prawdziwe a malo znane wydarzenia, sa moimi ulubionymi gatunkami.
    Wracam do niektorych ksiazek po kilka razy, znow podobnie jak Ty.
    Nie wiedzialam ze istnieje angielskie tlumaczenie Pana Tadeusza. Jako ciekawostke podam ze czytalam Quo Vadis po angielsku i bardziej mi sie podobal niz polski orginal.
    U nas popularne sa osiedlowo-sasiedzkie biblioteczki - takie w postaci malutkiej budki, gdzie wymienia sie ksiazki systemem 1 za 1 - bierzesz jedna i zostawiasz jedna. Oczywiscie obecnie ustalo ale moze kiedys wroci.
    Serdecznie pozdrawiam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z Twojego blogu wynoszę obraz bardzo dobrze zorganizowanego domu więc jestem przekonany, że książki zostaną potraktowane w praktycznie najlepszy sposób.
      Tłumaczenia Pana Tadeusza - jakże mogłoby ich nie być skro Polacy od tylu lat dość licznie emigrowali?
      Pierwsze w 1885r - białym wierszem.
      Były tłumaczenia prozą i rymowane. Tłumaczenie M. Weylanda jest unikalne gdyż pisane typowo mickiewiczowskim 12-zgłoskowcem. Tu zaobserwowałemm ciekawą kontrowersję. Pan Weyland mówi - to forma wybrana przez autora, najlepiej trafi do czytelników. Krytycy - może do polskich czytelników, a tłumaczenia są dla cudzoziemców. Dla Anglosasów, 12-zgłoskowiec to obca forma, sonety Szekspira są pisane 10-zgłoskowcem. No i bądź tu mądry.
      Pozdrawiam.

      Delete
    2. Czy mnie się tylko wydaje, czy nie szkolna wiedza ucieka mi z głowy? Zawsze myślałam, że Pan Tadeusz został napisany trzynastozgłoskowcem.
      Liczę na palcach, wychodzi trzynaście:
      Li-two-oj-czyz-no-mo-ja-ty-jes-teś-jak-zdro-wie.

      Po-zdra-wiam

      Delete
  2. Cale zycie czytam ksiazki, od dziecka, w liceum bylam pomocnica w szkolnej bibliotece, pamietam ze znalazlam mnostwo ksiazek z zakresu fizyki napisanych ciekawie, wrecz dowcipnie, ktore bardzo pomogly mi przygotowac sie do wstepnych egzaminow na studia techniczne i tkwilam w tej technicznej literaturze przez nastepne 5 lat. W zyciu doroslym przez wiele lat czytalam ze tak powiem ambitnie, az kilkanascie lat temu zycie zdecydowalo ze czytac trzeba lekko, ale musze byc “wciagnieta” tez dla zabicia czasu i teraz tylko kryminaly.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W dzieciństwie czytałem sporo, i książki były częstym tematem rozmów i zabaw z kolegami. Potem polegałem na guście rodziny, znajomych, nie sugerowałem się opiniami znawców literatury. Obecnie nie odczuwam wyraźnej potrzeby czytania i tłumaczę to tym, że brak książek, które chciałbymm czytać. I kólko się zamyka. Pozdrawiam.

      Delete
  3. U mnie kurz na książkach nie zalega bo staram się systematycznie go przepędzać 😁

    Ja często niektóre książki czytam nawet po kilka razy.

    "Co z nią zrobić po przeczytaniu?"
    ona już jest częścią mnie, więc musi ze mną zostać.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Książki czytane kilka razy... w zasadzie na moich półkach są głównie takie.
      Jest częścią mnie, musi ze mną zostać - w pełni się zgadzam. Moja troska dotyczy okresu gdy mnie już nie będzie.
      Pozdrawiam.

      Delete
  4. Dzięki za wzmiankę o moim blogu ;)

    Nie kupuję książek z myślą, że będę je czytał na okrągło. Mimo że je lubią, nie potrafię darzyć je sentymentem, który nakazywałby mi stale do nich wracać, choć jest kilka, które strasznie molestuję, bo wiem, że w nich jest coś, do czego czasami się trzeba w notkach odnieść.

    Próbowałem kiedyś zainteresować się tym wtórnym obrotem książek. Sąsiedzi się umówili, że będą zostawiać w umówionym miejscu (na parapecie okna w klatce schodowej). Nawet widziałem, że to działa, ale to były w kryminały i romansidła.
    A co do poradników, bo chyba je masz na myśli, w mojej ocenie to wyrodne dziecko literatury, ale pod tym względem jestem surowym i nieprzejednanym krytykiem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Obrót wtórny... u nas też były w wielu miejscach takie "okna życia" dla książek. Jak w Twoim przypadku - kryminały i romanse.
      A co do poradników...? Tu mnie zaskoczyłeś, bo ani przez sekundę nie miałem ich na myśli :((((
      Pozdrawiam.

      Delete
    2. To jak traktować ten fragment: "istnieje spore zapotrzebowanie na książki, które poprawią ludziom samopoczucie, wyciągną z depresji, przywrócą wiarę w siebie, optymizm i pomogą załatwić masę istotnych problemów społecznych"?
      Nawet przyjmując, że miałeś na myśli jakiś przekaz zawarty w powieściach czy literaturze faktu, trudno to inaczej traktować.

      Delete
    3. O nie, to nie są poradniki, to jest literatura czystej wody, pełna fikcja - niestety nie mogę sobie przypomnieć żadnego tytułu ani autora. Jak wspomniałem - roi się od nich na książkowych forach (anglojęzycznych) ale dawno przestałem je odwiedzać.

      Delete
    4. Ponieważ nie czytam literatury anglojęzycznej w oryginale, muszę odpuścić ;)

      Delete
  5. Podobno zmarły w 2016 pisarz Umberto Eco, posiadający encyklopedyczną wiedzę, był właścicielem bogatej biblioteki (zawierającej trzydzieści tysięcy książek). Gdy przychodzili do niego goście zwykł dzielić ich na dwie kategorie: tych, którzy na jej widok reagują okrzykiem: „Wow! Signore professore dottore Eco, jaka wspaniała biblioteka! Ile z tych książek już pan przeczytał?” i drugą grupę, która rozumiała, że prywatna biblioteka nie ma łechtać próżności właściciela, lecz stanowi po prostu narzędzie badawcze.
    Wspomnienie o Eco wziąłem z książki N.N. Taleba „Czarny Łabędź”.
    Nie wiem, co stało się z imponującą biblioteką Umberto Eco. Może warto to sprawdzić;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tylko 30,000 książek?
      To wyglądało mi podejrzanie mało i miałem rację.
      Wikipedia podaje, że 30,000 to biblioteka jego mieszakaniu w Mediolanie, ale prócz tego, w wakacyjnej rezydencji koło Urbino Umberto miał 20,000 ksiązek. Skoro to rezydencja wakacyjna, to pewnie były to książki, które czytał dla przyjemności a nie z obowiązku :)
      Na mojej "awaryjnej półce" znalazłem 3. zapiski na pudełku od zapałek oraz Sześć przechadzek po lesie fikcji.
      Przyznaję, że obie przyprawiły mnie o zawrót głowy z powodu nadmiaru erudycji autora.
      Wikipedia podaje anegdotę - ktoś spytał U.E. czy nie uważa, że Don Brown pisząc Da Vinci Code czerpał inspirację z jego książek. Umberto odpowiedział - Don Brown? Przecież to ja go wynalazłem, to groteskowa postać w jednej z moich książek.
      Wszystko tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/Umberto_Eco
      Pozdrawiam.

      Delete
  6. Dla mnie książki to lekarstwo. Tłumią złe myśli, czasami stanowią argument, że zawsze może być gorzej. Lubię sensacyjne, zawiłe, zajmujące myśli I błyskotliwe. Teraz dla odmiany czytam powiesc erotyczną, w której bohaterką prowadzi Dom Pogrzebowy a jako odskocznię traktuje spotkania z panami . Ciekawa lektura psychologiczną....
    Każdy ma swoje granice niemocy.
    Od lat korzystam z biblioteki.To naprawdę dobre rozwiązanie.Covid? Książki też lądują na kwarantannie przed kolejnym wypożyczeniem.:)

    ReplyDelete