Friday, October 17, 2025

Oktoberfest

 W ostatnią sobotę dosłyszałem nieoczekiwane dźwięki z naszego centerka handlowego, podszedłem a tam...

Oktoberfest - rzeczywiście, już od kilku dni zauważałem ogłoszenia o imprezach dla dzieci.
Faktycznie, imprezy były, ale dzieci raczej zabrakło...

====


Ostatnia środa, przechodząc koło naszego kościoła parafialnego zauważyłem częstą w tym miejscu scenerię, w podwójnym wymiarze...


Firma pogrzebowa - White Lady Funerals - pogoda się dostosowała.
Pogrzeb małżeństwa - oboje w wieku około 90 lat, umarli w odstępie kilku dni.

Wstąpiłem na plac zabaw żeby się trochę porozciągać na zabawkach...


Cały plac zabaw do mojej dyspozycji... poczułem się samotny jak palec...

Wczesne popołudnie - dwie wizytacje u osób korzystających z pomocy Stowarzyszenia św Wincentego.
Jedna z nich to pani, której rok temu zamordowano córkę.
Miałem pewne obawy przed tą wizytą, bezpodstawne - bardzo kulturalna, nawet elegancka, pani. Zaprasza do stołu, oferuje kawę, odmawiamy... słuchamy jej relacji z najnowszych wydarzeń, dwaj synowie zmarłej córki odwiedzają ją regularnie, dlatego przyda jej się pomoc w zakupach żywności.
Spokojna rozmowa o drobiazgach, dopiero przy wyjściu pani wspomina coś co chyba leży jej na sercu... mężowi mojej córki właśnie urodziła się córka, wnukowie nie są szczęśliwi z tego powodu...

Kalejdoskop.

Monday, October 13, 2025

Powtórki

 Dzień jak codzień.
Tydzień jak... cotydzień.

Czyli powtórki.
W ostatnią sobotę właśnie to było tematem cotygodniowej Lekcji Muzyki.

Właściwie każdy aspekt naszego życia roi się od powtórek...
Nauka - toż większość tego to powtarzanie tego co ktoś kiedyś zrobił, odkrył, wymyślił, wynalazł.
Praca zawodowa - podobnie.
Zresztą natura wokół nas daje nam przykład - kalendarz, pory roku.

Trudno żeby muzyka była inna - mało tego, muzyka ma wręcz obsesję na ten temat - gama tonów = 8, w porywach 12. Kompozycja uregulowana płotami taktów - 1/2. 2/4, 3/4. Wystarczy kilka taktów a już mamy melodię, czasami to wystarczy na całą kompozycję - KLIK.
Irlandzki taniec - oczywiście - sama idea tańca towarzyskiego zawiera w sobie wielokrotne powtarzanie tych samych układów.

Druga strona medalu - muzyka klasyczna - tu potrafi być jeszcze gorzej/lepiej - kanon - powtarzanie w kółko tego samego, krótkiego motywu - KLIK.

Czasami melodia jest dłuższa - w nutach jest zapis - da capo al fine - czyli - od początku do końca - tu nie ma oszukaństwa, muzycy przewracają nuty o stronę lub dwie do tyłu - KLIK.

Trzecia strona - bez powtarzania - KLIK - jak długo można to wytrzymać?

Wrócę do źródła...
Powtarzać - po łacinie - repetere = re - znowu + petere - zapytać.
Czyli klient, który pyta i pyta... logika wskazuje, że po drugiej stronie jest urzędnik, który odpowiada i odpowiada i... nadal nie wiemy o co chodzi.
Samo życie.

Polskie słowotwórstwo w tym temacie wydaje mi się bardziej ciekawe...

Słowo-twórstwo ... twór-stwo.
Pytanie: na ile TWÓR jest czymś nowym a na ile po-WTÓR-ką?
TWÓR - deklinacja - 5 przypadek - z kim mam do czynienia?  Z TWOREM.
Jak wiele/niewiele trzeba by stał się PO-TWORem?

Tarzan w puszczy się tarzał,
przez godzinę - wciąż się powtarzał.
Aż się postarzał.
Spojrzał w lustro i się zachmurzył -
młodość już się nie powtórzy,
Niech wróżka mi przyszłość wywróży.
Znalazł wróżkę co nie była mu wroga
Spojrzała na dłoń - krzyknęła - o la boga...
jakaż prosta przed tobą droga.
Spotkasz dziewczynę swoich marzeń,
staniecie wkrótce przed oł-tarzem.
I będziecie się tarzać razem.
A gdy się coś często powtarza
to w końcu coś się stwarza
więc oboje wytarzacie tarzanki.
jak obarzanki.

No to mi się napisał POTWOREK - publikuję,  nie czekam na WTOREK.

Sunday, October 5, 2025

Koniec słów

 W naszym, technologią napędzanym świecie wiemy tak wiele i możemy empirycznie zmierzyć tak wiele. Ale w którymś momencie… pewność się kończy.

Piątek... pożegnanie bliskiej osoby, rówieśnika naszych dzieci - pustka...

Sobota -  południe, włączam radiową Lekcję Muzyki a tam - na przywitanie - początkowe zdania tego wpisu.

Requiem - music to die for ... muzyka, za którą można umrzeć.
No, nie wiem, bardzo pasuje mi powiedzenie Jean Sibeliusa - muzyka zaczyna się tam gdzie kończą się słowa.

Missa pro defunctis... Johannes Ockeghem -- KLIK.
Msza żałobna napisana prawdopodobnie w 1461 roku.

Pierwsze słowa - Requien Aeternam - pokój wieczysty - od tego czasu przyjęła się nazwa - Requiem.
Swoją drogą - pro defunctis - za zmarłych - jednak łacina jest bardziej precyzyjna - defunctis = przestał funkcjonować.

Nie będę tu streszczać całej lekcji, zastanowiła mnie ewolucja tego typu muzyki. 
- 1560 - nadal występuje tylko chór bez orkiestry - Thomas Luis Victoria - Requiem - KLIK.
- 1791 - W.A. Mozart - komponuje w stylu klasycznym, ale Requiem to co innego - pełen rozmach baroku.
- 1868 - J. Brahms - Ein deutsches Requiem - Niemieckie Requiem - mylący tytuł - jedyna "niemieckość" tego utworu to język. Okazja - śmierć matki autora i wspomnienie śmierci R. Schumanna.
- 1962 - B. Britten - War Requiem - Requiem wojenne. Utwór zamówiony z okazji konsekracji katedry w Coventry, odbudowanej po wojennym zbombardowaniu.
B. Britten był pacyfistą, zamawiający dali mu pełną swobodę wyboru formatu utworu, wybrał format łacińskiej mszy z dodatkiem wierszy napisanych przez uczestników I Wojny Światowej.
- 2019 - D. Cheetham - Eumeralla. A War Requiem for Peace - utwór napisany przez Aborygeńską artystkę upamiętniający konflikt między białymi osadnikami i Aborygenami w latach 1850 - zginęło ponad 8,000 Aborygenów.

Aborygeńskie Requiem o pokój - Aborygeńska tradycja zabrania wspominania imion osób zmarłych ani prezentacji ich wizerunków, pozostaje nadzieja na pokój na świecie.

P.S. Link do opisywanej tu Lekcji Muzyki - nie jestem pewien czy link działa poza Australią - KLIK.

Wednesday, October 1, 2025

Słowacja

 Ostatnio nic sie u mnie nie dzieje.
Młodsze wnuczęta wyjechały na szkolne ferie. Imprezy kulturalne też się jakoś rozeszły po kalendarzu.
Książki... w tym roku nie trafiła mi się żadna ciekawa książka.
O czym tu pisać?
Zawsze pozostają wspomnienia, ale potrzebny jest jakiś bodziec żeby je przywołać do życia.
Tym razem dostarczyła mi go Ardiola pytając blogerów czy mają jakieś wrażenia z pobytu w (a może na) Słowacji - KLIK.
Mam!  Bardzo dziękuję za inspirację.

W drugiej połowie lat 70-tych pracowałem w świetnym zespole, świetnym zarówno zawodowo jak i towarzysko. Częścią tej drugiej świetności były wspólne wyjazdy na narty.
Oczywiście Zakopane i potworne kolejki do wyciągów. Ktoś wspomniał, że na Słowacji jest dużo lepiej więc spróbowaliśmy.
Rewelacja.
Smokovec - na głównej ulicy było centrum zakwaterowania, tam można było sobie wybrać odpowiednią kwaterę i hajda na deski - Łomnica, Szczyrbskie Pleso - bajka!

20 lat później - rok 1998 - akurat odżyła moja pasja narciarska - tym razem narciarstwo biegowe. Wybrałem się na 3 maratony narciarskie do Europy, w tym maraton (50 km) Bela Stopa w Kremnicy na/w Słowacji.

Wysłałem zgłoszenie i poprosiłem organizatorów o załatwienie mi noclegów - brak odpowiedzi.
Luty 1998 - przejście graniczne na Łysej Polanie.
Po drodze przejechałem przez Zakopane - niesamowicie zatłoczone, zaniedbane.
Autobusem dojechałem do przejścia granicznego - gdzie jest przystanek autobusu do Smokowca?
- O tam, jakieś 200m stąd.
- Może macie tu państwo ich rozkład jazdy?
- Nie mamy, pewnie jest na przystanku.
Przekroczyłem granicę, pomaszerowałem do przystanku i dowiedziałem się, że autobus będzie... za 3 godziny.
Wróciłem więc na przejście graniczne żeby upolować wcześniejsze połączenie...
Nadjechało za kilkanaście minut - autobus z wycieczką szkolną.
Rzuciłem się w ich stronę...
- Stój! Stój! Przekracza pan granicę państwową! Straż!!!
Zatrzymałem się, głosowo przekroczyłem granicę i uzgodniłem, że mnie zabiorą.
Zabrali i jeszcze po drodze zwiedziliśmy piękne jaskinie - Jaskinia Bielska.
Wreszcie stacja autobusowa w Smokowcu - uczniowie popędzili do kiosków ze słodyczami i napojami, ja narzuciłem na siebie dwa plecaki, torba z nartami w dłoni i ruszyłem na baardzo strome i długie schody.

Rzeczywiście długie, opuściłem głowę i maszerowałem powoli.
- Pane Polak, czy pan ma kwatire w Smokowcu? - zachrypiało mi coś do ucha.
Podniosłem głowę - tuż przy mnie stała kobieta w czarnym ubraniu, poczułem zapach alkoholu.
O, nie - toż to jakaś czarownica, przypomniał mi się film Czerwona Oberża, w którym gospodarze mordowali swoich gości.
- Nie, bardzo dziękuję, ja mam noclegi załatwione przez centrum zakwaterowania. Dziękuję.
Spuściłem głowę i kontynuowałem wspinaczkę, ale głos zachrypiał na nowo...
- Pane Polak, centrum zakwaterowania już ne ma, a ja mam dla pana kwatire!
I dużo głośniej...
- Stefan! Stefan! Mam Polaka na kwatire!!!
Podniosłem głowę - na szczycie schodów stał rozkraczony mężczyzna z groźną miną.
Rozważyłem możliwe opcje - wycofać się na dworzec autobusowy i wrócić do Zakopanego?
Raz kozie śmierć - ruszyłem do przodu.
Na szczycie schodów czekał na mnie Stefan a za nim kelner z tacą, na której stały kieliszki z Becherovką.
- A kieliszek dla mnie? - zachrypiała pani w czarnym stroju.
Stefan kiwnął do kelnera z aprobatą, wypiliśmy.
- Musimy trochę poczekać bo czekam tu na Ukrainkę, która jest tu z synem na nartach.
Stefan złapał moje bagaże...
- A co te narty takie lekkie? - zapytał ze zdumieniem.
- Bo to biegówki - odpowiedziałem.
- Biegówki? W życiu nie spotkałem Polaka, który jeździ na biegówkach.
Stefan zaczął mi opowiadać o warunkach noclegu i atrakcjach w okolicy...
- Ta Ukrainka, na którą czekamy... piękna kobieta, ale nie trać na nią czasu... u nich moralność jeszcze stara, nie to co w Europie.
Rzeczywiście była piękna, ale posłuchałem rady, rozpakowałem się i poszedłem na obiad do jakiejś restauracji w pobliżu.
Po powrocie zacząłem szykować się do snu, ale puk-puk - Stefan, w ręku trzymał torbę, w której coś brzęczało.
Poprosiłem go do stołu, otworzył dwie butelki piwa Smadny Mnich...


- Lech, ty jeździsz na biegówkach?
- Tak, za dwa dni pojadę do Kremnicy na maraton Bela Stopa.
Stefan kiwnął z aprobatą głową, pociągnęliśmy z butelek.
- Lech, a ty znasz takie nazwisko -  Jernberg?
- Czy znam? Co za pytanie!  Sixten Jernberg - złoty medal olimpijski na 50 km w Cortinie i w Innsbrucku...
- Lech, Lech - przerwał mi Stefan - a czy ty wiesz, że ja się ścigałem z Jernbergiem w Innsbrucku? I o mało co nie wygrałem?
Zamurowało mnie....
Stefan otworzył kolejne butelki Smadnego Mnicha i zaczął swoją opowieść.
- Lech, rok 1964, ty wiesz jak to było.... zakwalifikowałem się do reprezentacji Czechosłowacji, wyjazd do kapitalistycznego kraju. Reprezentacji towarzyszyło kilku oficerów politycznych, którzy codziennie przypominali o grożących nam niebezpieczeństwach...
Kapitaliści... wyjątkowo podstępne bestie, uważajcie, z nikim nie rozmawiajcie, nie oddalajcie się od drużyny, nie przyjmujcie napojów, słodyczy itp. Oni mogą was otruć albo porwać a najpewniej jedno i drugie.
Dzień przed zawodami - wylosowałem numer o jeden niższy od Jernberga.
- Stefan - instruował mnie trener - to ogromna szansa, nie daj mu się przegonić... no, na to nie masz szans, ale jak cię nawet przegoni, to trzymaj się za nim i masz pewne miejsce w pierwszej szóstce, a może i medal.
Dzień wyścigu - piękna pogoda, doskonale posmarowane narty. Start!
Biegło mi się doskonale... zaliczałem kolejne pętle, 40 km a ja wciąż przed Jernbergiem....
I właśnie wtedy.... usłyszałem jakiś warkot nad głową, spojrzałem... prosto na mnie leciał helikopter!?
Przypomniały mi się te wszystkie historie o porwaniu i zamurowało mnie, nie mogłem ruszyć ręką ani nogą.... i właśnie wtedy minął mnie Sixten Jernberg, ten helikopter to telewizja, filmowali jego bieg.
Ruszyłem na trasę, ale ten szok i ta frustracja zabrały mi całą energię. Bieg ukończyłem poza pierwszą dziesiątką.
Stefan otworzył kolejne butelki i pociągaliśmy z nich pogrążeni w smutku.

Następny dzień - narciarski raj - wypożyczyłem narty zjazdowe i przypomniałem sobie trasy sprzed 20 lat. Były równie piękne.
Kupiłem 6 butelek Smadnego Mnicha i zaprosiłem Stefana na wieczorną pogawędkę.
Pochwaliłem Słowację za postępy polityczne i ekonomiczne. Stefan skrzywił się...
- Komuniści dalej tu rządzą.
- Jak to?
- A tak, ja chciałem wykupić spory dom i założyć tam hotel i już 2 lata nie mogę załatwić pozwolenia. Mój brat ma tu kilka wyciągów, ale ostatnio ma konkurenta, to za komuny był pierwszy sekretarz w Smokovcu, stare układy nadal działają i blokuje dalsze zakupy mojego brata.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem - okropne, Stefan, wypijmy za sprawiedliwość - przecież to ty powinieneś prowadzić najlepszy hotel w Smokovcu a twój brat zarządzać wszystkimi wyciągami.
Pociągnęliśmy z butelek do dna.

Następnego dnia wsiadłem do pociągu do Kremnicy, jechało wielu narciarzy, spytałem ich o noclegi.
- Jak nie załatwiłeś sobie hotelu to cię umieszczą w szkole.
To mi się nie podobało. Cztery lata wcześniej odwiedziłem takie noclegowisko w Niemczech - polowe łóżka w sali gimnastycznej, kilka osób próbowało spać, niektórzy coś tam jedli, większość porównywała ostatnie zakupy.
O nie, tylko nie to!
Zdenerwowany dotarłem do biura zawodów.
- Dostaliście mój list?
- Dostaliśmy.
- Dlaczego nie odpisaliście? Co z moim noclegiem.
- Nie odpisaliśmy... przecież wiadomo,  że i tak musisz do nas przyjść, no to po co? Noclegi, tu jest starszy facet, który spędził wiele lat w Australii, on cię chętnie przenocuje, będziecie mieli wiele tematów do rozmowy... ewentualnie możesz nocować w szkole.
- W sali gimnastycznej z tłumem ludzi?
- Nie, w szkolnym internacie, teraz właśnie są ferie zimowe, możesz dostać osobny pokój.
Ulga... rozpakowałem się, pospacerowałem po Kremnicy, wdrapałem się na zamkową wieżę, wstąpiłem do restauracji na kolację.
Na głównych ulicach miasta były zainstalowane głośniki, które cały dzień przekazywały program słowackiego radia... chyba pozostałość komuny.

Wyścig narciarski - wyjątkowo bezbarwny,  marna pogoda, spore zamieszanie na starcie, trasa w lesie a więc brak przestrzeni i widoków.
Poniżej zdjęcie po wyścigu...



Wróciłem do "mojej" szkoły a tu drzwi zamknięte. Na szczęście na tablicy informacyjnej był telefon dyrektora - zadzwoniłem.
- O, to pan jeszcze nie zabrał swoich rzeczy... a dzisiaj już wracają uczniowie. Zaraz wyślę dozorcę żeby pana wpuścił, pana rzeczy zostały pewnie przeniesione do kotłowni.
Tak właśnie było. Miałem jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu więc zrzuciłem ubranie i poszedłem do łazienki wziąć prysznic.
Gdy wyszedłem zauważyłem spore zamieszanie - w hallu stało kilka osób - przestraszona uczennica i dwie panie, chyba nauczycielki. Rozmawiały z kimś przez telefon...
- Bardzo niejasna sytuacja... męskie ubrania rozrzucone po podłodze, właściciela nie ma, czy mamy wezwać policję?
Ujawniłem się i sprawa zakończyła się pomyślnie :)

P.S. 
Kilka lat później, gdy była już Wikipedia, sprawdziłem jak to było w tym Innsbrucku...
Jest! Stefan Harvan - 22 miejsce, 16 minut za Jernbergiem...
Strona nie podaje numerów startowych - KLIK.
Przypomniało mi się powiedzenia Marka Twaina - to nie jest takie ważne czy opowiadanie jest prawdziwe, ważne żeby było ciekawe.
- Sixten Jernberg - KLIK.
- Maraton Bela Stopa - KLIK.