Tuesday, November 2, 2021

Barrrdzo Eleeegancka trzydniówka

 Zaczęła się w niedzielę.
Chodzi mi oczywiście o Halloween, która to tradycja jakoś się w Australii słabo przyjęła.
W naszej dzielnicy, kika lat temu, w trosce o bezpieczeństwo "kolędników", zalecono dzieciom żeby stukały tylko do tych domów, na których znajduje się zaproszenie.

W zeszłym roku pandemia skasowała całą imprezę.
W tym roku restrykcje zniesiono dwa dni wcześniej, ale impreza była niewidoczna.
Na może 5 domach zauważyłem stosowne dekoracje...


Na ulicy spotkałem może dwie grupki odpowiednio przebranych osób, ale były to prawie dorosłe osoby.

Poniedziałek - Wszystkich Świętych.
Po pierwsze przypomnę, że w Australii to nie jest dzień wolny od pracy/szkoły.

Po drugie - cudowna pogoda.

Po trzecie - w takich warunkach "botanic cemetery" było wyjątkowo sympatycznym miejscem.


Odwiedziliśmy kilku znajomych, którzy nas opuścili w ostatnich latach.

Wtorek - Melbourne Cup - The Race that stops the Nation.

Oczywiście dzień wolny od pracy (ale tylko w naszym stanie).
Pogoda nieziemska - 30C, błękitne niebo, świeże powietrze.

W zeszłym roku wyścig odbył się bez publiczności.
W tym roku wpuszczono na trybuny 10,000 widzów, ale nam, przy telewizorze, wydawało się, że to normalne 100,000.

Kilka migawek skradzionych z telewizora -

Tor wyścigowy Flemington...


Trybuny dla widzów..


Koń prowadzony na rzeź start...


Niektórym koniom zakłada się takie maski żeby lepiej skoncentrowały się na wyścigu. W tym roku, po raz pierwszy zauważyłem maski w kolorze czerwonym. Google powiedziało mi, że jestem mocno do tyłu - w atmosferze pandemii, maski dla koni to świetnie prosperujący byznes.

Pora na wyścig....

Zwycięzca - Verry Elleegant - stąd tytuł wpisu - KLIK.

I jeszcze trzy powyścigowe migawki...

Radość stajennych.
To coś nowego, zazwyczaj pokazuje się właścicieli.


Radość dżokeja...

Swoją drogą, jechać tak na koniu, stojąc w strzemionach, z załoniętymi oczami.

I jeszcze przypomnienie jak to wyglądało 200 m przed metą...

13 comments:

  1. U nas tez Halloween byl jakis cichszy. Nawet przed pandemia sie zmienil ze wzgledu na bezpieczenstwo dzieci - duzo szkol urzadza zbiorowe ktore sila rzeczy odbywa sie inaczej niz to od domu do domu.
    Domy sa udekorowane ale raczej tylko te w ktorych sa dzieci albo najblizsze sasiedztwo spodziewajace sie przebierancow. Dawniej bylo tak iz oswietleniem domu, glownie przy frontowych drzwiach, sygnalizowano ze sie przyjmuje, obecnie, przynajmniej na moim osiedlu, istnieje na naszej stronie internetowej mapa i lista domow ktore przyjmuja. Przebierancy czyli dzieci pod opieka rodzicow chodza wiec z telefonem w rece i odwiedzaja wedlug mapy. Mnie sie to podoba bo odkad wprowadzono ten sposob zaistniala gwarancja ze nikt do naszych drzwi nie dobija sie. Bralam udzial gdy mialam mlode dzieci, pozniej pracujac w przedszkolu a teraz nie i nie brakuje mi tego.
    Tak samo jakos utarlo sie ze chodza pomiedzy 6ta a 8ma godzina. W sklepach sprzedawczynie poprzebierane, kelnerzy tez, uczniowie w tym dniu ida do szkoly poprzebierani i pomalowani. A jednak dawniej bylo huczniejsze.....
    Mnie jest zal tych wyscigowych koni - nie tylko zmuszane sa do rywalizacji, poganiane ale cale ich zycie to trening, pielegnacja, przewozenie, zero swobody. Bardzo popularne u nas a nawet pierwsze miasto w ktorym mieszkalismy bylo i jest z torem wyscigowym - co sie wtedy dzialo! Najgorsze a moze nawet niepatriotyczne ze mieszkalam w nim 7 lat a nigdy na wyscigach nie bylam :) Ogolnie nie uznaje zadnych hazardowych gier. Bylismy kilka razy w kasynach, glownie by sie osobiscie zapoznac jak to wyglada, maz nawet w cos tam gral a ja siedzialam w kaciku i tylko obserwowalam jak ludzie traca pieniedze a halas jaki tam panuje zaraz mnie umeczyl. Nie dla mnie takie rzeczy, wole ksiazke i swoj dom.
    U mnie tez sie pogoda zmienila - na jesienna. Ciesze sie chlodnymi dniami, slonecznymi ale nie w meczacy sposob. Dopiero teraz drzewa zaczynaja byc kolorowe i opadac co mi robi balagan na trawnikach. U mnie "zima" jest krotka, od lutego zaczna sie pierwsze oznaki wiosny a czasem juz od kwietnia, nieraz marca, musimy wracac do klimatyzacji.
    Zasylam pozdrowienia i dziekuje za link.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Haloween to dla mnie zupełnie obca tradycja. Nie podoba mi się bo zahacza o zmarłych a dla mnie to temat osobisty i niepotrzebna i do tego dynie i strachy.
      Melbourne Cup rozgrywany jest nieprzerwanie od 160 lat i mam pewne uznanie dla takiej tradycji, szczególnie ze w obecnych czasach wyścigi konne wydają się być czymś bardzo anachronicznym.
      O losie koni napiszę w osobnym komentarzu gdyż kilka osób poruszyło ten temat.
      Co do gier hazardowych, to podzielam Twoją dezaprobatę. Niestety w Australii jest to istotny dochód dla rządu więc przemysł hazardowy kwitnie.
      Pozdrawiam wiosennie.

      Delete
  2. Więc w Australii lato w pełni;-) A właściwie śliczna wiosna;-)
    Jedyna „sprawiedliwość”, jaką widzę na zdjęciach z wyścigów, to to, iż ludzie mają maski, podobnie jak niektóre konie... Może też powinni wziąć kogoś na plecy i pogalopować;-)

    ReplyDelete
  3. Tylko czy konie to lubią?
    U nas święto duchów marne, niestety.Z dekoracji tylko dynie widziałam...

    ReplyDelete
  4. Dzień dobry!
    Mimo przyrostu duchów Halołyn nie dopisał z czysto prozaicznego powodu.
    Duchy z covidem są na kwarantannie i nie wiadomo, jak długo to potrwa. Sprawa jest równie poważna, jak samo święto. Ludzie robią, co mogą, wszak wiadomo, że nosicielami są dzieci, ale to dorośli rozdają słodycze i inne frykasy.
    Z dzieciństwa pamiętam dwa kunie, które uwielbiałem. Realny, to "Brysiek" u wujka na wsi i nieosiągalny- "Fiury" ( "Fury"z serialu "Mój kuń").
    Najśmieszniejsza scena z kuniami? Scenka z kultowego filmu; rezyserz zwraca się do kuni na planie filmowym:"Czy kunie mnie słyszą?".
    A co z duchami?, czy one nas widzą? pozdrawiam żywych.
    Emeryt z Jasła

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kultowy film - dla mnie to -Czyż nie zabija się koni - chociaż konie tylko w tytule.
      Czu duchy nas widzą?
      Oczywiscie, w przeciwny wypadku by na nas powpadały

      Delete
    2. zawsze się czepiam nieistotnych szczegółów?
      ale tytuł w Polsce brzmi, "Czyż nie dobija się koni?".
      dobry żart, na "dzień dobry". Jasne, że widzą. Ludzie często mylą ducha ze swoim Aniołem Stróżem, mój Anioł(Michał mu na imię) jest doskonały. Często Go pozdrawiam, tyle razy mnie ocalił....
      Emeryt z Jasła

      Delete
    3. Dziękuję za przywołanie mojej pamięci do porządku.
      Duchy, anioły, Anioł Stróż - co za tłok.
      Pozdrawiam.

      Delete
  5. Los koni, wyścigowych i nie.
    Po pierwsze, to koń jest stworzeniem przywiezionym do Australii przez "białych". W tym rzadkim przypadku Aborygeni nie protestują, bardzo polubili konie.
    Po drugie - jak to w Australii bywa, obce stworzenia mnożą się nadmiernie. I tak, po australijskich preriach cwałuje 400,000 dzikich koni - brumbies. Są uznawane za pasożyty gdyż bardzo niszczą otaczającą je florę.
    Miłosnicy przyrody wzywają zeby je pozabijać, miłośnicy koni - przeciwnie. No to zeby wszystkich zadowolić troszke się zabija.
    Po trzecie - konie wyścigowe.
    Te mają rodowody lepsze niż wielu arystokratów. Rzeczywiście traktowane są odpowiednio, co z jednej strony oznacza najlepszą opiekę medyczną, z drugiej - wymagający trening. Jesli sport, to oczywiście również doping.
    No i kólko się kręci.

    ReplyDelete
  6. U nasz, w Polszcze ukazało się stosunkowo niedawno dzieło nad dziełami. O kuniach arabskich.
    Autor nazywa się Wacław Rzewuski. Wysłał go na zakupy car, ale....
    Emeryt z Jasła

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za wskazówkę.
      Na razie tylko zajrzałem do Wikipedii - krótkie, niezwykłe życie.

      Delete
  7. Lechu
    aż ciekaw jestem, co się dowiesz z angielskiej wersji o Rzewuskim?
    W Polszcze, to nie Polacy decydują kogo mają czytać i znać. A najmniej mają wiedzieć o wybitnych Polakach. Chyba, że jakiś Arab, albo Turek, czy Japończyk będzie się tego domagał i to na wyższym poziomie politycznym.
    Życie życiem, ale rękopis wybitnego Polaka leżał i gnił w jakiejś "muzealnej" piwnicy. Dopiero Arabowie....itd. Wystawa w Katarze, zainteresowanie w Arabii Saudyjskiej, a ćwoki "od polskiej kultury śpio".
    Jak już nieraz wspominałem " u nas tak bywa, kuń się topi ogun pływa". Czyli dziadostwo decydentów?. A o "Dziadach", ani słówkiem? Taka starodawna, rodowita tradycja o duchach. Co to będzie, co? Taki tłok wątków- Lechu, za bardzo inspirujesz do szperactwa. Staje się to może zbyt irytujące, dla oddechu lecimy dozbierać trochę polskich konopi, bo nie wszystko zdołał zebrać kombajn. Legalne plantacje, legalny zbiór...dla zdrowotności.
    Emeryt z Jasła

    ReplyDelete
  8. Zanim wspomnę o Rzewuskim, to wzmiankuję, że generalnie konie arabskie nie występują w wyścigach konnych pierwszej kategorii. Startują w nich głownie thoroughbreds - konie czystej krwi.
    Czystej krwi czyli - angielskie klacze i potomkowie jednego z trzech ogierów sprowadzonych do Anglii z Bliskiego Wschodu na przełomie XVII-XVIII wieku.
    Drobna korekta - pierwszy z tych ogierów - Byerley Turk - został sprowadzony do Anglii po Bitwie pod Wiedniem - 1688.
    Thoroughbreds górują nad Arabami większą zdolnoscią do intensywnego wysiłku a o to chodzi w wyścigu. Araby mają większą wytrzymałość.
    A Wacław Rzewuski...
    Pierwsze napotkane źródło - tu ==> http://www.thelongridersguild.com/stories/Polish-Quest.htm
    W 1817 Rzewuski dostał cynk od przebywającego w Aleppo księcia Sanguszki - drogi Książe, żadne oko w naszym kraju nie widziało a żadne ucho nie słyszało o takich koniach arabskich jakie ja mam tutaj. Wkrótce przybył do Damaszku i tak zaangażował się w ten temat, że napisał (po francusku) 800-stronicową książke - O koniach Wschodu i ich potomkach. Rękopis jest w posiadaniu Polskiej Biblioteki Narodowej.
    W. Rzewuski brał udział w Powstaniu Listopadowym. Podczas bitwy pod Daszowem, 14 maja 1831, koń Rzewuskiego, Mukhtar Tab, wrócił bez jeźdźca.

    ReplyDelete