Thursday, November 30, 2023

Wspomnienie wspomnienia

 W połowie studiów, gdy zapał do studiowania jakoś przygasł, zacząłem pobierać lekcje gry na pianinie.
Nie oczekiwałem żadnych osiągnięć, głównym celem było bardziej dotykalne zapoznanie się z muzyką.
Miałem sporo czasu na ćwiczenia więc robiłem szybkie postępy.
Podczas ferii odwiedzałem moją Matkę w Kielcach, tam znalazłem pianino w WDK (Wojewódzkim Domu Kultury) więc też mogłem poćwiczyć.
Moim przebojowym utworem była bagatela L. Beethovena - Dla Elizy - KLIK.
Podczas gry poczułem, że ktoś za mną stanął, przerwałem.
- Fajny kawałek - powiedział nieznajomy - mogę spróbować?
Zrobiłem mu miejsce. 

Spojrzał w nuty i od razu zagrał całkiem poprawnie, po chwili zaczął improwizować... i wtedy go poznałem.

To była chyba 5 klasa szkoły podstawowej. Do naszej klasy przyszedł nowy uczeń.
Klasa liczyła tylko 16 osób, tak że każdy przybytek/ubytek był sporym wydarzeniem.
"Nowy" nie był zbyt komunikatywny i raczej niewidoczny na lekcjach i na przerwach, aż pewnego razu zauważył otwarty fortepian w sali ogólnej, przysiadł na brzegu taboretu i zaczął grać.
Już nie pamiętam co to było, pewnie jakaś popularna melodia, ale grał na całkowitym luzie, to robiło wrażenie.
Krok po kroku dowiedzieliśmy się, że rodzice przenieśli go do naszej, prywatnej, szkoły gdyż wyrzucono go ze szkoły TPD (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci). Powód wyrzucenia... tu trzeba było poczekać na wyjaśnienie, w końcu powiedział - zagrał na pianinie Czerwone maki na Monte Cassino.
Mimo naszych próśb nie zagrał nam tej melodii.

Któregoś dnia zaprosiłem go i jeszcze jednego kolegę do domu, na polekcyjne zabawy - gra w hacele, ołowiani żołnierze, cymbergaj.
Gry szły nam jakoś niemrawo,  nie wiem co mi przyszło do głowy, ale w którymś momencie pochwaliłem się, że mam w biurku pióro wieczne ze złotą stalówką.
To był prezent od cioci z Ameryki. Moja Matka natychmiast sprzedawała tego typu prezenty gdyż takie były nasze priorytety.
Wizyta kolegów się kończyła. Ponieważ podczas wizyty myliśmy ręce (w misce bo nie mieliśmy łazienki) więc jeszcze wylałem wodę z kubła to ubikacji, która była na korytarzu i odprowadziłem ich na ulicę.

Gdy Matka wróciła w pracy wspomniałem jej o wizycie.
Matka od razu zajrzała do szuflady w moim stoliku - wiecznego pióra nie było.
Zupełna konsternacja - moja - tacy fajni koledzy, Matki - jak przeżyć do końca miesiąca.
Matka napisała list do mojej wychowawczyni z prośbą o wyjaśnienie sprawy.

Wychowawczyni była zdenerwowana, podczas dużej przerwy poprosiła naszą trójkę do pokoju nauczycielskiego, poprosiła mnie o zrelacjonowanie wydarzenia.
Żaden z kolegów się nie przyznał.
- Jak Leszek wyszedł z wodą, to ty powiedziałeś - "teraz moglibyśmy mu coś podpieprzyć" - przerwał milczenie kolega-pianista.
- Ja powiedziałem, a ty podpieprzyłeś - odparował oskarżony.
- Niczego nie podpieprzyłem - odpowiedział "pianista".
Nauczycielka patrzyła na nas bezradnie - jak żaden się nie przyzna będę musiała zrelacjonować to na radzie nauczycielskiej - skomentowała i zakończyła spotkanie.

Na następnej przerwie "pianista" zaciągnął mnie do kąta - Leszek, ja to zrobiłem, nie wiem co mnie naszło,  tylko proszę, nie mów nikomu, ja ci to pióro jutro zwrócę.
To wyznanie tak mnie wzruszyło, że miałem chęć wziąć go w ramiona.
Przy najbliższej okazji podszedłem do nauczycielki i powiedziałem, że sprawca się przyznał, sprawa skończona, niech nikomu o tym nie mówi.

Następnego dnia - "pianista" nie przyszedł do szkoły. Dla mnie był to spory szok.
Matka napisała kolejny list do nauczycielki - zbliżał się koniec roku szkolnego więc zasugerowała żeby sprawcy nie wydawać świadectwa szkolnego.
W czasie przerwy nauczycielka poszła do sekretariatu, po chwili wróciła z niepewną miną -  wczoraj była w szkole jego matka, powiedziała że gdzieś wyjeżdżają i zabrała świadectwo szkolne syna.
Kolejny szok - jak o tym powiedzieć Matce?

Przyjrzałem się dokładniej osobnikowi, który się do mnie dosiadł.
Nie miałem wątpliwości - to ON.
Czy on mnie poznał?
Obaj sporo się zmieniliśmy,  nie poznałbym go w tłumie, ale byłem pewien, że jednak mnie poznał. Wydawało mi się, że od czasu do czasu rzucał mi badawcze spojrzenie i uśmiech - nie wiem - kpiący czy kontrolny.

Poczułem się bardzo bezradny.

Dzisiejsza ilustracja - dom na pustkowiu...

-----



24 comments:

  1. Niesamowita historia, tajemnicza rodzina, widocznie przenosili się często wcale nie z powodu zagranej melodii itp.
    Dom ciekawy, trochę jak z horroru.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tajemnicza rodzina... no właśnie, to mnie ciekawiło, czy oni już wcześniej zamierzali przenieść syna do innej szkoły i tak się złożyło, że trafiło mu się to wieczne pióro, czy też on wrócił ze szkoły, powiedział co się stało i rodzina zdecydowała, zatrzymujemy pióro, jutro wypiszemy cię ze szkoły.
      Dom wygląda zagadkowo, korci mnie żeby tam podjechać wieczorem i zobaczyć w ilu pokojach pali się światło.
      A może będę świadkiem jakiejś zbrodni ?!?!?!

      Delete
  2. Hacele - czy to ta gra polegajaca na podrzucaniu i lapaniu odpowiedniej ilosci haceli czyli srub od podkow? W mlodosci gralam w taka jedynie nie pamietam nazwy.
    Ciekawa historia, Lechu, tym bardziej ze wyglada iz spotkaliscie sie przypadkowo po latach. Troche rozumiem faceta, jesli to byl on - byl przeciez zaambarasowany kradzieza ktora zupelnie dobrze mogla byc mlodzienczym "figlem" a nie wynikiem zlodziejskiej natury.
    Jesli pamietales jego imie i nazwisko mogles spytac czy to on.
    fajny ten dom, szkoda ze niezamieszkaly bo takie opuszczone szybko niszczeja. Mamy zupelnie takie same kubly na smieci-makulature .

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hacele - zgadza się, można też grać kamykami, ale trudno dopasować ten sam rozmiar.
      Oczywiście pamiętałem imię i nazwisko, ale spytać się?
      Przez głowę przebiegło mi kilka scenariuszy - spytać z ironią: hej Krzysiek (imię zmienione) jak ci służy to pióro, które mi podwędziłeś, albo spytać naiwnie: czy dobrze pamiętam - ukradłeś mi pióro, a może agresywnie?
      I jak się zachować jeśli się wszystkiego wyprze (co wydawało mi się bardzo prawdopodobne)?
      W sumie uznałem, że przy każdym scenariuszu to ja będę na gorszej pozycji (taka ironia losu) a i tak nie mam nic do wygrania.
      Dom raczej jest zamieszkały, świadczą o tym wystawione pojemniki ze śmieciami.

      Delete
    2. Moim zdaniem zupelnie poprawnym byloby zapytac w sposob dyplomatyczny czyli pomijajac sprawe kradziezy. Zwyczajnie zapytac : czy to Ty Krzysiek z ktorym chodzilem do szkoly? Jakiz problem z taka forma zapytania?

      Delete
    3. "Pomijając sprawę kradzieży" - z punktu obserwatora to może ma sens, ale ja nie byłem obserwatorem tylko winowajcą - to przez moją głupotę a potem wypuszczenie sprawcy naraziłem moją Matkę na poważne straty.
      Z tej pozycji nie czułem się uprawniony do swoistej rehabilitacji złodzieja.

      Delete
  3. O, kurde, to dopiero historia! Jak z pouczajacych opowiadań.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pouczające opowiadanie?
      Nauka wynika tylko jedna - nawet jak zaprosisz do domu znajomą osobę, to nie zostawiaj jej ani na chwilę bez nadzoru :)

      Delete
  4. zaintrygowała mnie niepoprawność polityczna "Czerwonych maków", bo za mojego dzieciństwa, również za PRL-u, ta piosenka była w śpiewnikach szkolnych i czasem wykonywana podczas akademii szkolnych...
    ciekawe są też te "hacele"... ja pamiętam tylko hacelki... służyły one jako naboje do strzelania z gumki rozpiętej na palcach, taka zaimprowizowana mini proca... strzelało się albo odpowiednio zwiniętymi kawałkami papieru, albo w bardziej brutalnej wersji, mniej bezpiecznej wspomnianymi hacelkami, czyli kawałkami wygiętego drutu lub wygiętymi szpilkami... tylko szpilki z kolorowymi główkami nie nadawały się na amunicję, bo były z innego metalu i pękały przy próbie wygięcia...
    żołnierzyki były już plastikowe, ołowiane znałem tylko z opowiadań... ale w cymbergaja graliśmy...
    dziękować za fajną opowieść...
    p.jzns :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. PRL miało różne okresy, wtedy jeszcze drwiono z generała Andersa na białym koniu.
      Hacele - to było to ==> https://www.youtube.com/watch?v=htBW3lRr7rg .

      Delete
    2. znam tą grę, tylko my używaliśmy kamieni i nazywało się "ciupy"...

      Delete
    3. My też używaliśmy nazwy ciupy. Hacele - najlepsze były takie mocno zużyte, ale to można było dostać tylko na wsi. Ja miałem nowe i one były trochę za duże.

      Delete
  5. Prawo autorskie do muzyki "Czerwone maki..."wróciły do Polski dopiero w 2015 r. Właścicielem była niemiecka organizacja GAMA...
    Drwiny, czy ...
    U nas graliśmy w kalapatę, na piniendze. W całej piwnicy nie było ani grama ołowiu na kablach elektrycznych. Celne rzuty kalapatami wynosiły nieraz po 10 m. Jak był "tronc" płaciło się podwójnie, warto było mieć wtedy długie palce "pianisty", albo wielkie łapsko, jak bochen chleba...
    Młot
    Młot

    ReplyDelete
  6. Prawa autorskie wróciły do Polski - dziękuję za podjęcie ciekawego wątku - biografia Alfreda Schutza, autora muzyki, tutaj ==> https://culture.pl/en/artist/alfred-schutz
    Natomiast prawa autorskie nie należą do państwa tylko do autora.
    A. Schutz po wojnie wyemigrował do Brazylii, w 1961 r przeniósł się do NRF - Niemiecka Republika Federalna i tam żył do 1999 roku, wtedy prawa autorskie odziedziczyła jego żona, ale być może nie zdawała sobie z tego sprawy i gdy umarła prawa przejęła państwowa agencja.
    Na marginesie wspomnę, że w latach 1960-tych Heinz Reinefahrt, kat Powstania Warszawskiego cieszył się w NRF szacunkiem i piastował wysokie funkcje w lokalnych i stanowych władzach.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Marginesy...
      Prawa autorskie...
      Była taka interesująca sprawa w sądzie niemieckim o przyznaniu praw autorskich. Dotyczyła spadkobierców(córki) Cat- Mackiewicza(autora m. in. "Lata nadziei : 17 września 1935-5 lipca 1945"). Tak mi się skojarzyło z Powstaniem Warszawskim...
      W podstawówce też miałem przygodę z piórem kolegi z tylnej ławki. Wpadło przypadkiem do mojego plecaka i znalazłem je dopiero w domu. Szok. W klasie zrobił się szum, że ktoś je ukradł i bałem się oskarżeń. Na szczęście Mamuśka rozwiązała sytuację, kazała odnieść koledze pióro do domu i wyjaśnić sytuację. Uwierzył, a ja odetchnąłem z ulgą..., ale pamiętam do dziś jak się bałem...
      Młot

      Delete
    2. W pierwszej części komentu, przez mój pośpiech i niedbalstwo, "stworzył" się qiuz w temacie-znajomość życiorysów twórczości braci Mackiewiczów. Ludzi pióra...
      Młot

      Delete
    3. Prawa autorskie - skomplikowana sprawa i wciąż się komplikuje coraz bardziej.
      A taki J.S. Bach, W.A. Mozart, F. Chopin... nie dostawali żadnych tantiem. Oczywiście rozwój technologii zmienił diametralnie sytuację, ludzie nie muszą iść na koncert, mogą słuchać muzyki w domu.

      Delete
  7. A mnie się przypomniało jak w 2002 roku podróżowaliśmy po Włoszech. Byliśmy też pod Monte Casino. W trakcie opowieści o walkach ktoś puścił "Czerwone maki...". I prawie wszyscy mieli łzy w oczach...
    Stokrotka

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo piękne wspomnienie. To jest właśnie siła muzyki, potrafi wywołać emocje trudne do wyrażenia słowami.

      Delete
  8. Trochę dziwna sytuacja. A czy ten kolega przy pianinie pamiętał, że patrzy właśnie na kogoś, komu podwędził pióro? Ja tam bym się go spytała złośliwie, czy nadal ma to pióro, czy teraz chce mi podwędzić coś kolejnego? Ot tak, żeby chociaż się rumieńcem oblał ze złości, stresu, niekomfortu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. To właśnie przyszło mi do głowy, ale co byłoby potem?
      Co jak powie - mam, ile razy go użyję to się śmieję, że z ciebie taka dupa

      Delete
  9. Niesamowita historia! Ja prawdopodobnie też bym nie pytała o nic. Bo to MNIE byłoby wstyd za złodzieja. Ale co za rodzinka... chociaż oczywiście mogło być i tak, że wyjazd był zaplanowany, a on w domu w ogóle nie powiedział o tym piórze, mógł nazmyslać, że go brzuch boli, żeby nie przyjść następnego dnia do szkoły.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dokładnie :)
      Widziałem 2 możliwości - albo się wyprze albo przyzna ze skruchą, w obu przypadkach widziałem siebie na, w jakimś sensie, przegranej pozycji.

      Delete
  10. No proszę, a ja myślałam, że to okaże się jakiś znany artysta, a tu złodziejaszek. Mnie swego czasu koleżanka nie oddała pożyczonej książki, twierdząc, że ona jej nie pożyczała. Po jakimś czasie zauważyłam swoją książkę na półce. Głupio było mi się o nią upomnieć. Tyle, że wydaje mi się, ona rzeczywiście zapomniała o tym, że ją pożyczyła, inaczej raczej nie trzymałaby jej na widoku. Do dziś się spotykamy od czasu do czasu.

    ReplyDelete