Friday, February 22, 2013

Szkolny teatr


   Ciotuchna
Po koniec roku 1945 wymyśliłyśmy z moją koleżanką Niną, żeby założyć kółko teatralne u Reytana. Wiedziałyśmy, że teatrem szkolnym zajmował się kiedyś nasz profesor od łaciny. Zapytany co sądzi o tym pomyśle odpowiedział,że porozmawia z dyrektorem szkoły i sam sie nad tym zastanowi. Chyba po tygodniu zaprosił nas do pokoju nauczycielskiego. Powiedział, że jest zgoda dyrektora na zorganizowanie kółka, i że on nim pokieruje i będzie reżyserował nasze występy.
Wspólnie ustaliliśmy, że na pierwszy ogień pójdzie coś z Fredry, bo to łatwy wiersz i niewielka obsada. Po namyśle wybraliśmy mniej ograną przez szkoły sztukę pt. Damy i Huzary.
Profesor przeegzaminował kandydatów do ról pod kątem mówienia wierszem, dobrej dykcji, poprawności mówienia i umiejętności zbornego poruszania się. Wszyscy wybrani wyrazili nie tylko chęć uczestniczenia w zajęciach, ale wręcz entuzjazm.
O dziwo mieliśmy kilka egzemplarzy tej sztuki i mogliśmy natychmiast rozpocząć próby czytane. Tu profesor uczył nas poprawności czytania i mówienia wiersza. Po pewnej ilości prób czytanych, kiedy juz prawie każdy umiał swoją rolę na pamięć, zaczęliśmy próby sytuacyjne. Najpierw małe scenki z dwoma, trzema aktorami. Uczyliśmy się poruszać na scenie i dobierać gesty do tekstu. Żmudna to była robota, ale i my i profesor mieliśmy do tej pracy serce i zapał.
Pojawił się podstawowy problem: gdzie my to zagramy? W szkole nie było odpowiedniego miejsca, a na wynajęcie sali widowiskowej nie mieliśmy pieniędzy. Ktoś przez koneksje rodzinno-towarzyskie dotarł do komendanta kasyna oficerskiego na ul. Szucha. Tam była odpowiednia sala ze scena i zapleczem. Na rozmowę poszedł profesor i dwie dziewczyny. Nagadali facetowi bzdur o współpracy wojska ze szkołami, podleli to patriotycznym sosem i się udało. Dostaliśmy za darmo sale z zastrzeżeniem, że zagramy jeden spektakl dla wojska.
Teraz wyłonił sie następny problem - kostiumy. Tej sztuki nie można grac po "cywilnemu". Dziewczęta jakoś da sie ubrać domowymi sposobami, jako dziewiętnastowieczne damy, ale  mundury dla huzarów trzeba gdzieś pożyczyć. W zburzonej Warszawie gdzie ledwo ruszały normalne teatry nie było żadnych kostiumerni z takimi mundurami. Najbliższe niezniszczone miasto to była Łódź. Pojechaliśmy tam we trójke. Poszliśmy do Teatru Wojska Polskiego i w rozmowie z dyrektorem przedstawiliśmy nasz kłopot. Podparliśmy nasze prośby argumentem, że przecież będziemy grac w kasynie dla wojska. Dyrektor się zgodził i polecił wydać nam co mają w kostiumerni dla nas odpowiedniego. Wyszliśmy stamtąd obładowani.  Nie tylko mieliśmy przepisowe huzarskie mundury, ale też białą broń i pistolety. Przywieźliśmy to wszystko do szkoły i nawet profesorowi oko zbielało na ten widok oko.
Kiedy już było wiadomo gdzie będziemy grać nasze Damy i Huzary, profesor od robót ręcznych zorganizował grupę chłopców, którzy pod jego kierunkiem robili dekoracje. Na naciągniętym na drewnianych ramach płótnie powstawały ściany XIX wiecznego saloniku. Ten salonik powinien być umeblowany stylowymi meblami, ale skąd je zdobyliśmy tego juz nie pamiętam.
Zbliżał sie czas premiery i powstało pytanie jak z nas, nastolatków, zrobić szacowne damy i podstarzałych huzarów. I znów się okazało, że ktoś kogoś znał a ten ktoś znał pana od charakteryzacji z Teatru Polskiego. Nie mieliśmy pieniędzy, żeby go oficjalnie zatrudnić, ale były to czasy, w których uśmiech i życzliwość potrafiła zastąpić pieniądze.W dniu premiery ten pan zjawił sie na zapleczu sceny kasyna z walizeczką, w której były "cuda" - siwe peruki, bokobrody, wąsy, szminki i mastizole. Zabrał sie ostro  za postarzanie  naszej mocno stremowanej gromadki. Efekty charakteryzacji, wypychania poduszkami biustów dam, przyklejenie wąsów i innych ozdób twarzy i głów, robienie zmarszczek, były wprost oszałamiające. W pewnym momencie za kulisy wszedł na chwile Dyrektor szkoły i stanął zdumiony - nie poznał nas!



Zdjęć z naszych przedstwień oczywiście nie ma. To zdjęcie pochodzi ze spektaklu wystawionego przez uczniów gimnazjum im Rady Europy z Kostrzyna.
Ten wielki dzień to był 7 maja 1946 roku. Rozsunęła się kurtyna i oczom aktorów ukazała sie widownia zapełniona do ostatniego krzesła. Siedzieli tam nasi rodzice, nauczyciele i uczniowie naszej szkoły. Za kulisami mokry z emocji profesor bacznym okiem pilnował wszystkiego. SUKCES  BYŁ  OGROMNY.
Po tej szkolno-rodzicielskiej premierze, graliśmy jeszcze dla wojska i innych widzów.Byliśmy też na "gościnnych występach" w Radości i w Błoniu.
Graliśmy Damy i Huzary wiele razy i jak to zawsze bywa, nie obeszło się bez wsyp. Pewnego dnia główny amant – porucznik w scenie z amantka mówi tekstem sztuki:"Zofio wstążka, którą upuściłaś, dotychczas nie zeszła mi z serca"... i sięga do lewej górnej kieszeni munduru, żeby owa chustkę wyjąc. Przerażony wzrok, drżąca ręka - chustki nie ma. Nerwowo obmacuje wszystkie kieszenie i wyciąga chustkę … z tylnej kieszeni spodni.
Z tych przedstawień, na które sprzedawaliśmy prawdziwe bilet, zebrało sie sporo grosza i zafundowaliśmy szkole scenę z oświetleniem i niezbędnym oprzyrządowaniem. Na tej scenie odbywały sie potem akademie i siedziała tam dostojna komisja, która pilnowała nas w czasie pisemnych egzaminów maturalnych.
Graliśmy na tej scenie jeszcze druga sztukę, "Sztubę" Leczyckiego. Ta sztuka grana była już tylko w szkole i tez odniosła sukces, ale nie wzbudziła w zespole juz takich emocji. Była łatwiejsza do wystawienia, działa się bowiem w klasie szkolnej i nie było problemów z kostiumami i charakteryzacja. Jedynym kostiumem, jaki był potrzebny, była sutanna dla księdza katechety, którego grał mój przyszły mąż.
Ziarno teatru zostało w nas zasiane, niektórzy bez powodzenia, niektórzy z powodzeniem, zdawali po maturze do szkoły teatralnej.

No comments:

Post a Comment