Thursday, November 10, 2016

Książki na rozstajnych drogach

Kiedyś, kiedyś, zarejestrowałem się w Bookcrossing.
To sympatyczny sposób pozbywania się niepotrzebnych książek - szczegóły tutaj - KLIK.
Wystarczy się zarejstrować i wydrukować nalepki na książki. Gdy chcemy wypuścić książkę w świat nalezy ją zarejstrować - Bookcrossing poda nam numer, który wpisujemy na naklejce, naklejamy ją i jazda!

Kilka  tygodni temu kupiłem u św Wincentego ksiązkę Isaaca B. Singera - Love and Exile. Książka o tyle ciekawa, że wiekszość akcji rozgrywa się w przedwojennej Warszawie. Nie na tyle ciekawa żebym miał do tego wracać więc wysłałem ją w drogę.
Poniżej moja strona w Bookcrossing z informacją o mojej akcji. Na grubo zaznaczony jest obecny status książki - TRAV(elling).



Gdzie podrzucić książkę?
To nie jest oczywiste. Nie podrzucam w środkach komunikacji publicznej ani na stacjach, bo jeszcze ludzie się wystraszą, ze to bomba. Tym razem wybór był łatwy - odwiedziłem lekarza w szpitalu i tam zostawiłem książkę.

Jaki jest dalszy scenariusz?
Na naklejce jest instrukcja dla znalazcy: wejdż na stronę Bookcrossing i wpisz ten numer. Nie trzeba się logować. Potem należy pewnie podać miejsce gdzie znalazło się książkę.
Idea jest taka, że kolejni znalazcy będą wysyłać ksiązkę dalej, każdy z nich doda swoją opinię o książce. To może być pasjonująca podróż przez wiele domów i miejsc. Osoba , która puściła książkę w obieg otrzymuje powiadomienia o każdej zmianie statusu książki.

W moim przypadku wygląda to słabo. Po pierwsze pusciłem w świat tylko 7 książek. Przyczyna prosta - mogę wysłać tylko książki pisane w języku angielskim a te kupuje rzadko.
Po drugie - dostałem tylko jedno powiadomienie o znalezieniu książki.
Ale nie tracę nadziei.

Ciekawostka.
We wspomnianej wyżej książce Isaaca Singera, jej właścicielka pozostawiła dwie karty pocztowe. Czystą - obraz Marka Chagalla, i zapisaną - otrzymana od znajomej. Dzięki temu poznałem nazwisko i adres właścicielki książki.
Włożyłem obie karty do koperty i wysłałem.

W tym samym dniu dostałem email z Polski. Ktoś powiadamia mnie, że jest posiadaniu książki, na której jest pieczątka z imieniem i nazwiskiem brata mojego Ojca.
Wrzucił te dane to gugla i znazl mój wspomieniowy blog a tam mój email.
Miłe to, ale tu, w Australii, nie ma sensu gromadzić pamiątek rodzinnych.

4 comments:

  1. Słyszałam o tej akcji. Ja niedawno pozbyłam się kilku walizek toreb. Postanowiłam zrobić miejsce w domu. Najwięcej oddałam fundacji, która zbiera książki dla więźniów, część mojej bibliotece, a część zostawiłam w bibliotece w drzewach - jest w Warszawie miejsce, gdzie są dziuple w drzewie i tam wkłada się niepotrzebne książki, które się puszcza w obieg. Trochę żal, że nie wiem, co się z nimi dzieje:((((

    ReplyDelete
  2. @ilenka - biblioteka w dziuplach! Świetny pomysł, lepszy niż bookcrossing.
    Fundacje... też bardzo dobre. U nas wiele organizacji charytatywnych prowadzi sklepy z używanymi przedmiotami. Na przykład wspomniane we wpisie Stawarzyszenie im św Wincentego a Paulo - tak to się nazywa w Polsce.
    Zajrzałem na polską stronę tego Stowarzyszenia, wynika z niej, ze Stowarzyszenie nie prowadzi zadnej działalności gospodarczej. Rozdziela tylko dotacje (granty) otrzytmane od rządu itp. Smutne - mó Dziadek działał w Stowarzyszeniu w latach 30 ubiegłego wieku. Wtedy działalo energicznie na wszystkich frontach.
    Sklep Stowarzyszenia, w którym troszkę pracuję ma przychody ponad pół miliona dolarów rocznie. Ponieważ nie wydajemy ani grosza na zakup towarów, to nie jest to chyba zły byznes.

    ReplyDelete
  3. Mnie szkoda pozbywać się książek, strasznie się złoszczę, gdy jakaś mi ginie, bo ludzie zapominają oddać pożyczone. O, ale mam nie które w dwóch egzemplarzach, np. książkę Leonarda Cohena, który właśnie zmarł.
    PS A dlaczego w Australii nie ma sensu gromadzić rodzinnych pamiątek, skoro teraz tam jest twój dom i rodzina?

    archato

    ReplyDelete
  4. Archato - dom, rodzina, w Australii.
    Tak, ale to za mało. Po pierwsze... Australia jest zbyt daleko od Polski. Tu nie można ot, wpaść na weekend do Polski na spotkanie z kimś znajomym, z rodziną. To wydaje mi się podstawowym problemem - brak żywego kontaktu.
    Po drugie - w moim przypadku moje dzieci nie mają współmałżonków Polaków. Gdzie w takim domu miejsce na książkę Makuszyńskiego z podpisem stryjenki dziadka?
    Mam kontakt w jedną rodziną z generacji moich dzieci, która trzyma się po polsku - główna sprawa to język, na rozpamiętywanie historii rodzinnych brak czasu i okazji.
    Po trzecie - w Melbourne Polonia nie osiągnęła pewnej masy krytycznej czyli o jej istnieniu przypominamy sobie od imprezy do imprezy, na dzień powszedni nie istnieje.

    ReplyDelete