Zaczęło się - wczoraj przedświąteczny lunch w charytatywnym sklepie, w którym pracuję, dzisiaj przedświąteczny lunch z kolegami z pracy sprzed 13 lat. Na ten dzisiejszy jechałem tramwajem do miasta. Bilans - jeden rozbity samochód, jeden samochód o mało co nie przejechał wysiadających pasażerów, z kolei tramwaj o mało co nie przejechał rowerzysty, który postanowił skręcić nie sprawdziwszy czy droga wolna.
Znaczy Święta nadchodzą - ludzie potracili głowy.
To nazywa się adwent - okres oczekiwania. Kiedyś okres oczekiwania w skupieniu, teraz odwrotnie - szalony galop i oczekiwanie - byle do Świąt bo wtedy to się wreszcie skończy.
Dla uspokojenia dzisiaj reblog moich refleksji na temat jedzenia - KLIK.
sklep i charytatywny to dla mnie wykluczające się opcje - sklep ma zarabiać, a charytatywnie trzeba dokładać - ale może jestem na to za głupi...
ReplyDeletepuszczam oko przedświąteczne (bynajmniej nie złośliwie)
A jednak czasem te wykluczające się opcje dobrze współpracują.
DeleteSklep, w którym działam - Society of St Vincent de Paul -dostaje wszystkie towary za darmo - dotacje.
To nie jest żadna łaska - ludzie duszą się w natłoku nagromadzonych niepotrzebnych przedmiotów. Wielkim problemem sklepu jest nadmiar niepotrzebnych towarów. Jeden z najpoważniejszych kosztów to opłaty za pozbycie się przedmiotów, których nie ma szansy sprzedać ani nawet dać za darmo.
Sprzedaje bo bardzo umiarkowanej cenie. Tylko jedna osoba - kierowniczka - jest na etacie. Prócz niej w sklepie pracuje ponad 100 ochotników.
Miesięczny utarg - ponad $50,000. To idzie do wspólnej kasy Stowarzyszenia i po pokryciu kosztów na pomoc charytatywną.