Białe i porowate jak wybielona rafa koralowa...
CC BY 3.0, Link
Zabłąkany poganiacz bydła uznał je za skorupy jaj dinozaura...
Uformowane z gipsu...
Najpierw gips podgrzewano w ogniu, w którym zmieniał się w proszek, następnie dodawano cennej wody tworząc mleczną pastę - białą - tradycyjny kolor zmarłych. Następnie żałobnikowi golono włosy, muszlą lub zaostrzonym kamieniem, do gołej skóry. Na gołej czaszce układano siatkę ze splecionej trawy i wreszcie nakładano pastę, warstwa po warstwie, aż powstawał hełm sięgający aż do brwi. Czasem był gruby na 10 centymetrów i ważył do 7 kilo...
Przez cały czas operacji głowa pozostawała ustabilizowana na kijach wbitych w piasek, ludzie śpiewali. Wreszcie gdy gips wysechł żałobnik mógł sobie iść a ciężar hełmu przypominał mu każdego dnia o żałobnych więzach. Z upływem czasu włosy odrastały - miara oddalenia od smutnego wydarzenia, aż hełm odczepiał się, spadał lub był zdejmowany, czas żałoby skończony.
Lia Hills - The Crying Place - KLIK
Akcja wspomnianej powyżej książki rozgrywa się współcześnie. Saul - Australijczyk w średnio-młodym wieku dowiaduje się, że jego najbliższy przyjaciel - Jed - popełnił samobójstwo. Powód nieznany, pogrzeb odbędzie się za kilka dni.
W ostatnich miesiącach przyjaciele nie spotykali się, ostatnią wiadomością od Jeda było, że spędził pewien czas w osiedlu Aborygenów, że miał tam dziewczynę, że porzucił ją.
Zamiast jechać na pogrzeb Saul postanawia odszukać tę dziewczynę, poznać przyczyny tragicznej decyzji.
Odnajduje, odwiedza ją w aborygeńskiej osadzie.
Tu zaczyna się tragedia bez końca. Zaniedbanie, brud, marnotrawstwo.
I żałoba - Crying Place - miejsce płaczu. Ci ludzie nie mogą wyzwolić się z żałoby - po samobójcy Jedzie, po kimś kto umarł młodo z powodu cukrzycy, po przodkach zabitych podczas walk z anglosaskimi kolonistami.
Podczas któtkiego pobytu Saula, w wypadku samochodowym ginie młody mieszkaniec osady. Kolejna żałoba.
A samobójstwo Jeda? Jedyne wytłumaczenie, to że w osadzie aborygeńskiej dowiedział się, że w jego żyłach płynie jakiś ułamek aborygeńskiej krwi.
I to wystarczyło?
Świetnie napisana książka. Liczni recenzenci, zarówno zawodowcy jak i amatorzy, snują rozważania na temat smutnego losu australijskich Aborygenów a mnie przypomina się relacjonowana tutaj ponad tydzień temu książka uchodźcy z Wietnamu. Tam nie brak tragedii, ale nad wszystkim góruje optymistyczna wola walki.
Dręczy mnie pytanie, dlaczego Aborygeni, którzy od ponad 20 lat posiadają równe, a nawet nieco większe, szanse rozwoju jak inni Australijczycy nie potrafią z tego skorzystać? Dlaczego wciąż są pogrążeni we wspomnieniach o tragediach swoich przodków?
Przypomina mi się opisana na wstępie, tradycja - zakończenie żałoby gdy włosy odrosną na tyle, że gipsowy kask odklei się od czaszki.
Dlaczego akurat tę tradycję porzucono?
Gdzieś to tkwi głęboko w ich mentalności... Spróbujmy sobie wyobrazić. Żyjemy sobie spokojnie w Europie, najeżdża nas jakaś kultura zza morza. Po wiekach tragedii daje nam kupony na ... rozpoczęcie życia po "ichniemu"
ReplyDeleteW innej książce australijskiego autora (Peter Carey - A long way from home) też jest silny aborygeński wątek, bardzo pozytywnie traktuje Aborygenów i ich tradycję, ale zawiera jedno, dla mnie istotne, stwierdzenie - ich wierzenia i tradycje są dekadenckie.
DeleteW tym rzecz, to jest ciężar, który ciągnie ich w dół a obecne, politycznie poprawne, społeczeństwo usiłuje za wszelka cenę pielęgnować tę tradycję.
Dopiero co wspominałem tu książkę Wietnamczyka - on i jego bliscy stracili kraj, na ich oczach zginęło tragicznie wiele bliskich im osób. Odpowiedź - wziąć się ostro do roboty, skorzystac z szansy, której nie mieli ich bliscy.
Podobny nastrój pamietam z czasów tuż po wojnie - ludzie wracali z obozów koncentracyjnych do zrujnowanych domów i brali się za robotę.
Wzorem mogą być osoby pochodzenia żydowskiego, ofiary Holocaustu. Chyba nie było w dziejach ludzkości generacji, która starując z tak niskiego poziomu osiągnęła tak wiele. I nie były to odszkodowania tylko owoce pracy.