Ostatni weekend spędziliśmy poza domem, w Ballarat gdzie przyciągnął nas festiwal muzyczny - Organs of the Ballarat Goldfields - KLIK.
Ballarat to miejsce gdzie w połowie XIX wieku odkryto najbogatsze na świecie złoża złota. Przyciągnęło to tłumy z całego świata, skutek wiadomy - grzech.
A skoro grzech, to potrzebni byli księża i kościoły.
W Australii konkurowały ze sobą 3 religie - anglikanie, katolicy i protestanci. W rezultacie w każdej miejscowości powstawały 3 kościoły, przynajmniej w jednym z nich instalowano organy.
Zanim przejdę do tematu wpisu, wspomnę o aktualnej sytuacji pożarowej w mojej okolicy.
Chłodno i spokojnie. Dotkliwe jest zadymienie powietrza.
Wyjechaliśmy w południe w piątek, dystans 130 km.
Gdy wsiadaliśmy do samochodu, było całkiem zimno - 16C. W połowie drogi złapał nas deszcz
Gdy dojechaliśmy do celu temperatura spadła do 12C.
Miałem ze sobą podkoszulkę, grubą wełnianą kamizelkę, marynarkę i parasol, ale jednak przez te trzy dni było mi zimno i mokro.
Wrażenia z festiwalu opiszę w osobnym wpisie, dzisisiaj tylko tytułowy chrzest.
Na niedzielną mszę poszliśmy do katedry św Patryka w Ballarat (zdjęcie z zeszłego roku).
Ewangelia opisywała chrzest Jezusa.
Od najmłodszych lat pamiętam dyskusje - po co Jezusowi był chrzest?
Niestety przywiązywano wiele znaczenia do spraw proceduralnych oraz próbowano tłumaczyć tematy religijne w "naukowy sposób"
W rezultacie utraciłem wiarę.
Pozostało mi natomiast przywiązanie do kościoła i czuję sie tam bardzo dobrze.
Większość australijskich księży potrafi bardzo uprościć sprawy religii i nadać im lekkostrawny charakter.
A zatem - po co Jezus się chrzcił?
To było Jego wejście w ludzką społeczność, danie przykładu: do społeczności chrześcijańskiej wchodzimy przez chrzest.
I druga sprawa - w momencie chrztu Jezusa z nieba odezwał się głos: oto syn mój...
To odnosi się do wszystkich ludzi - w momencie chrztu stają się dziećmi bożymi. Kontynuacją jest modlitwa Ojcze nasz.
W tym momencie mój pokręcony stosunek do wiary i religii nie miał znaczenia. Czułem się jak w rodzinnym domu.
Pozostał jednak spory margines na sceptyczne obserwacje.
W trakcie mszy odbył się chrzest trojga dzieci - Seamus, Luna Grace i Willow Pamela.
Willow? Znaczy: wierzba.
Chrzest Wierzby?
W znanej mi polskiej tradycji nazywa się to chyba Topienie Marzanny.
I Ty, Brutusie!
ReplyDeleteJa, Brutus?
DeleteToż nie spiskuję przeciw nikomu.
Może i nie spiskujesz, ale ostatni Bastion runął.
DeleteU nas tez, glownie wsrod czarnych, spotyka sie takie imiona ze doprawdy nie wiadomo co o tym myslec. Im cudaczniejsze tym bardziej sa z nich zadowoleni.
ReplyDeleteMoja zasada zyciowa jest religie innych zostawic w spokoju chyba ze jest szkodliwa dla innych - przykladem moze byc taka ktora zabrania korzystania z medycyny lub nakazuje wybijanie innowiercow.
Imiona. Wydaje mi się że "oryginalne" imiona to międzynarodowy trend. Polska jest w czołówce.
DeleteWillow miał na imię karzeł z filmu pod tym samym tytułem. Willow Pamela jakiej płci był/była?
ReplyDelete🙃
„W Australii konkurowały ze sobą 3 religie - anglikanie, katolicy i protestanci”
ReplyDeleteDwa błędy. Wymienione denominacje to trzy wyznania w ramach jednej religii - chrześcijaństwa. Natomiast anglikanie są również protestantami (jedna z trzech głównych gałęzi reformacji). Prawdopodobnie chodziło o luteran albo kalwinów czy też inne kościoły protestanckie II Reformacji. Pozdrawiam.