Tuesday, September 24, 2019

A kuku, i po Cooku - wspomnienie

Wiadomość o bankructwie firmy Thomas Cook jest tak powszechnie znana, że ograniczę się tylko do wspomnienia sprzed 55 lat.

Koniec czerwca 1964 roku.
Ostatni rok studiów. Po długich staraniach przyznano mi wakacyjną praktykę zagraniczną w Norwegii.
To był absolutny rarytas. Na całą Politechnikę Warszawską, wtedy trochę ponad 10,000 studentów, było takich praktyk (w kraju zachodnioeuropejskim) chyba 15.

Nerwowe oczekiwanie na paszport.
Przyznali! 29 czerwca.
Prosto z Pałacu Mostowskich popędziłem do Orbisu na ul. Brackiej.
Do kasy sprzedającej bilety zagraniczne długa kolejka.
Już w kolejce dowiedziałem się, że - po pierwsze przede mną minimum 4 godziny czekania czyli duża szansa, że nie dojdę do okienka przed końcem dnia pracy. Po drugie, przy kasie sporządzimy zamówienie na bilet. Na wykonanie zamówienia trzeba czekać minimum 24 godziny.

Po raz pierwszy w życiu poczułem, że na moich barkach spoczywa honor Narodu Polskiego.
Praktyka rozpoczyna się 1 lipca i ja - Polak - spóźnię się.
Co cała Norwegia pomyśli o mojej ojczyźnie?

Nie czekałem dłużej w kolejce tylko pospieszyłem do zarządu Zrzeszenia Studentów Polskich (ZSP), który mieścił się na terenie Uniwersytetu Warszawskiego.
Oni organizowali tę praktykę, niech przyspieszą kupno biletu lub powiadomią pracodawcę o moim spóźnieniu.

Spiesząc Nowym Światem, przechodziłem przed frontem biura firmy Thomas Cook.
Była to dla mnie tajemnicza instytucja. Nigdy nie widziałem tam żadnych klientów. Domyślałem się że obsługuje tylko gości z zagranicy i personel placówek dyplomatycznych.

Raz kozie śmierć. Wszedłem.
W środku wydało mi się, że jestem w Londynie w towarzystwie pana Fileasa Fogga (W 80 dni dookoła świata).
Wyjaśniłem swoją sytuację.
- Domyśla się pan pewnie, że my sprzedajemy bilety obywatelom polskim tylko za specjalnym pozwoleniem, ale... kto organizuje pana wyjazd?
- Rada Naczelna ZSP.
- Ma pan ich telefon? Musimy się dowiedzieć czy mają debit dewizowy (albo coś takiego).
Nie miałem.
Znaleźli, zadzwonili, porozmawiali chwilę niezrozumiałym dla mnie żargonem.
- Mają, proszę bardzo do kasy. Dokąd potrzebuje pan bilet?

1 lipca o 10 rano stawiłem się w biurze fabryki papieru Peterson & Søn w miasteczku Moss - KLIK.

Następnego dnia rozpocząłem pracę (ten stojący po prawej).



A teraz, Thomas Cook Travel tonie.

Jest takie powiedzenie: po nas potop.
Ja wiem, że mnie już niewiele zostało, ale na Boga, ja naprawdę nie potrzebuję aż tyle zniszczenia dookoła.

4 comments:

  1. Przejrzałam historię tej fabryki.
    To jakieś dziwne zaniedbanie, że nie ma tam nawet wzmianki o twojej pierwszej zagranicznej praktyce właśnie u nich.
    Wprawdzie późno, ale odczuwają teraz konsekwencje.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Rzeczywiście zaniedbanie.
      Inna rzecz, że przede mną na takich praktykach było tam już 2 Polaków. Ze wstydem wyznam, że oni mieli dużo lepsze osiągniecia inzynieryjne niż ja. Problem w tym, że ja do inżynierii nigdy nie miałem serca ani talentu.
      Jeśli chodzi jednak o fabrykę Petersona, to odnoszę wrażenie, że to najtrwalsza ze znanych mi instytucji, może oprócz brytyjskiej monarchii. Rok założenia 1801, wtedy nie było ani Polski, ani Norwegii, w Europie buszował Napoleon. Jednak coś uratowało się z potopu.

      Delete
  2. Racja - i tu, w USA widze upadek dawnych, znanych firm, takich o wielkich tradycjach i na ktorych wzorowaly sie inne.
    A te nowe co powstaja tworza produkry liche i rozlatujace sie zaraz po wygasnieciu gwarancji.
    Gdy widze lub kupuje produkt firmy o dluuuugiej historii to wiem ze mozna na nim polegac.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Klienci T. Cook Travel kupili produkt firmy o bardzo długiej i chlubnej historii i zawiedli się okrutnie.
      Niestety w obecnych czasach tradycja i historia są również na sprzedaż a już Kopernik odkrył, że gorszy pieniądz wypiera lepszy.

      Delete