Sunday, May 8, 2022

Niedzielne wybory

 Jezus powiedział:

«Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy».

Ewangelia św. Jana 10: 27-30

Dzisiejsza ewangelia nie daje owcom żadnego wyboru.
Rozejrzałem się wokół a tu właśnie zbliżają się wybory do parlamentu federalnego, kampania w pełni.

A więc w naszych rękach przyszłość kraju, możliwość naprawienie klimatu, utrzymanie równowagi politycznej na Pacyfiku (Chiny właśnie podpisały porozumienie o współpracy z Wyspami Salomona), wdrożenie pełnych praw dla kobiet, Aborygenów, osób niebinarnych itp.
W głowie się kręci od tej wolności i posiadanych wpływów.

Jak to wygląda praktycznie?
W Australii, od chwili jej powstania (rok 1901), rządzą na przemian dwa ugrupowania polityczne - Labor czyli Partia Pracy oraz koalicja Liberałów i Nacjonalistów.
Zasady wyborów - w wyborach do parlamentu obowiązuje zasada obwodów jednoosobowych co praktycznie eliminuje z gry mniejsze partie.
Obecnie w parlamencie mamy 134 reprezentantów - Labor - 62, Liberal/National - 65, 3 niezależnych, 4 - pojedyńczy reprezentanci różnych partii.
W Australii wybory są obowiązkowe, za niewypełnienie obowiązku grozi mandat chyba A$50.
Wadą tego obowiązku jest, że głosują osoby absolutnie nie zainteresowane polityką w związku z czym ich głos najczęściej jest wynikiem chwilowego kaprysu.

A na moim podwórku?
Obecnie reprezentuje mnie w parlamencie pochodząca z HongKongu pani Gladys Liu - Partia Liberalna.
Z mediów dowiedziałem się, że mój okręg wyborczy ma najwyższy w Australii procent ludności pochodzenia chińskiego.
To może tłumaczyć nikłe zainteresowanie moją osobą.
W skrzynce pocztowej znalazłem zaledwie kilka przypadkowych ulotek wyborczych. Prawie wszystkie przedstawiały zdeformowane twarze liderów głównych partii.
Relacje przedwyborcze w mediach są niesamowicie nudne.
Jedyna ciekawostka to bardzo intensywna kampania wyborcza Clive Palmera, miliardera, twórcy United Australia Party.
Główne przesłanie tej kampanii to zniechęcanie do głosowane na dwie główne partie i chyba tylko tyle.
Jak dotąd Palmer wydał na swoje antyreklamy ponad 3 miliony dolarów, kilka razy więcej niż główni kandydaci.
Nie wiem czy będzie mógł odliczyć to od podatku (jeśli w ogóle go płaci).

W tej sytuacji bardziej zainteresował mnie przebieg wyborów na Filipinach.
Okazuje się, że absolutnym faworytem jest Ferdinand "Bongbong" Marcos Jr, syn zmarłego przed laty Ferdynanda Marcosa, dyktatora przepędzonego z kraju i oskarżonego o liczne nadużycia władzy i nadużycia finansowe.
Analitycy stwierdzają, że kampania wyborcza Marcosa juniora prowadzona jest głównie w mediach społecznościowych, których użytkownicy nie zawracają sobie głowy sprawdzaniem faktów. Liczy się bycie razem z grupą osób, które wysyłają sobie nawzajem "lajki".  
Więcej TUTAJ.

W tym momencie dzisiejsze czytanie o owcach zyskało na aktualności.
Owcom wydaje się, że to one decydują, ich mózg i głowa.
A tymczasem często jest to Musk albo Góra Cukru.

Na pocieszenie przypomniała mi się wizyta na Filipinach podczas której osiągnąłem taką popularność, że rozważałem możliwość kariery politycznej...


Przegapiłem okazję i teraz tam wygrywa Marcos a tu wygra ktoś zupełnie mi obojętny.

P.S. Relacja z poprzednich wyborów w Australii - TUTAJ.

14 comments:

  1. Bardzo przegapiles - tym bardziej ze zdjecie pokazuje jaki byles popularny :)
    Z wyborami czesto jest niesprawiedliwie, niestety.
    Moj stan, Arkansas, jako ze ma mala ilosc mieszkancow, posiada jedynie dwoch senatorow, po jednym republikanskim i demokratycznym (tu dodam iz jestem zapalona republikanka) czyli dwa glosy i choc ogolnie jestesmy stanem republikanskim majac stanowe pozycje obsadzone republikanami to w skali kraju musimy sie dostosowac do ogolu i miec wciaz demokratycznego prezydenta. Niby jest fair by wiekszosc decydowala ale czujemy sie tym pokrzywdzeni.
    Ostatnio TV jest rozgrzana do czerwonosci debata (i ostra krytyka a takze czystym niepojeciem jak to mozliwe?) i faktem iz istnieje spora czesc obywateli czarnych i republikanskich, w tym teskniacych za Trumpem. Dla mnie to proste - ta czesc spoleczenstwa nie patrzy na ogromne korzysci jakie im daja demokraci tylko na ogolne dobro kraju. Nawet wczesniejsze wybory wykazaly ze ludzie glosuja na tych co daja, np nigdy wczesniej tylu czarnych nie bralo udzialu w wyborach jak tych tyczacych Obame a wyniklo nie tylko z tego ze czarny - liczyli na super korzysci i nawet przywileje . Wedlug mnie to jest wrong, takie glosowanie pod katem finansowych korzysci - ja pragne miec prezydenta ktory w pierwszym rzedzie dba o bezpieczenstwo i ekonomie kraju, opieke medyczna. Lata administracji Obamy narobily duzo zla a teraz Biden tylko pogarsza sprawe, zwlaszcza w obliczu tego co narobila pandemia. Jednak demokraci jada wlasnie na tym koniku - dawac, dawac i tym przyciagac. Ach, duzo by mowic ale podsumuje jednym stwierdzeniem - nie lubie liberalow.

    ReplyDelete
    Replies
    1. U nas też stany mają ilość miejsc w parlamencie proporcjonalnie do ilość mieszkańców. Wiktoria to drugi co do ilości ludności stan więc nie mogę narzekać. Inna sprawa, to u nas stany mają bardzo dużą autonomię czyli decyzje parlamentu federalnego nie mają wpływu na nasze stanowe sprawy.
      U Ciebie Liberałowie są bliżej lewicy, u nas to prawica. Lewica to Labor. Jeśli o republikanach mowa, to przez najbliższe lata pozostaniemy podwładnymi królowej Elżbiety.

      Delete
  2. Może gdyby i u nas był taki obowiązek, to inaczej wyglądałaby polityka?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trudno zgadnąć. Moja obserwacja - zwolennicy PO uważają się za dużo bardziej świadomych wyborców niż PiS-owcy.
      W takim razie nie powinno być problemu z frekwencją na wyborach.

      Delete
    2. Wielu rodaków jest zniechęconych do udziału w wyborach, bo co ekipa, to gorsza.

      Delete
    3. W takim razie głosować na ekipę, która jest.

      Delete
  3. W Australii macie JOW-y? W Polsce obywatele nie mają biernego prawa wyborczego- na dobrą sprawę. Te do Senatu są tak sprytnie skombinowane, że beton będzie zabetonowany na wsze czasy. W Polsce nie ma tak lekko, że przychodzi kandydat wpłaca kaucję np. 5 tys., ma podpisy 12 osób z rodziny i start. Guzik i pętelka. Wybory w Polsce? To jest raczej głosowanie- pamiętasz listy wyborcze PZPR? To coś w tym rodzaju- sam Zbig Brzezinski, doradca Cartera wyraził ponoć na temat systemu wyborczego w Polsce opinię, że nic głupszego nie widział(1989) w swiecie demokracji. Przymus do głosowania jest czysto symboliczny-w niektórych krajach Europy kara z 50 euro? Wiadomo, że około 50% obywateli w Polsce nie chodzi na wybory powszechne. Podobnie dotyczy to Polonii , np. w Stanach, ale nie mam konkretnych danych.... Co innego wybory JOW na prezydenta, burmistrza itd. Ale Komitety Wyborcze robią swoje.
    szczepan

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, mamy JOW-y, ale jak wspomniałem, ten system faworyzuje duże partie. To dotyczy parlamentu, w wyborach do senatu głosujemy na partie. W rezultacie senat jest dużo bardziej zróżnicowany politycznie.
      Praktycznie oznacza to, że ustawy przechodzą gładko głosowania w parlamencie a potem następują pertraktacje z senatorami - co im dać żeby poparli ustawę.

      Delete
  4. rób karierę polityczną na Filipinach, rób, zostań prezydentem, wsadź do pudła zbrodniarza Duerte, potem zalegalizuj Święte Zioło i jest szansa, że trafisz za to Pokojową Nagrodę Nobla...
    co prawda Mujica w Urugwaju się na nią nie załapał, choć zasłużył (za to samo właśnie), ale tym razem będzie dobrze, trzeba myśleć pozytywnie...
    p.jzns :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Filipiny już chyba mi przepadły. Uwzględniając mój wiek mam chyba tylko szanse ubiegać się o stanowisko papieża.

      Delete
    2. wiek?... chodzi o liczby?... no weeeź... tyle mamy lat, na ile się czujemy... tu działa inna względność czasu, nieeinsteinowska...
      chyba że wymogi formalne, ale papiery zawsze można jakoś zrobić, żeby było dobrze...

      Delete
    3. Tyle mamy lat na ile się czujemy... ooops, nie zdawałem sobie sprawy, że jestem aż tak stary.

      Delete
  5. Nieraz pisałem u siebie na blogu o PR-owskich rządach Partii Zielonych w Badenii-Wirttembergii, gdzie mieszkam. Rządzą tu 11 lat a poza podnoszeniem podatków nie udało im się za bardzo nic osiągnąć. Zwłaszcza w dziedzinie ochrony środowiska;-) A gdy przytoczyłeś "program" United Australia Party, nasunęło mi się skojarzenie z marną polską opozycją. Bez pozytywnego twórczego programu a właściwie z jednym - antyPiS... Chyba w dzisiejszym świecie politycznym nie brakuje takich partii...
    I być może w niedalekiej przyszłości będziemy oddawali głosy "laikami" przez Górę Cukru;-) Kto wie...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo mnie ciekawi co spodziewa się osiągnąć Clive Palmer za swoje miliony wpakowane w kampanię wyborczą. Sądząc po stanie jego konta w banku on nie traci na swoich inwestycjach.

      Delete