Saturday, December 14, 2024

Jak dobrze mieć sąsiada

Wczoraj (piątek) spędziliśmy wieczór u sąsiadów. 

To przypomniało mi oczywiście piosenkę sprzed lat - KLIK.

Przebiegłem myślą naszą historię stosunków sąsiedzkich.

- koniec II Wojny - naszymi sąsiadami było dość liczne grono owdowiałych matek wychowujących swoje jedynaczki/jedynaków.

- PRL - kwaterunek rozproszył nas po całym mieście (Kielce), naszymi sąsiadami zostało dość młode, życzliwe małżeństwo z dziećmi. Życie było tak proste, że właściwie ich obecność nie była istotną sprawą.

- PRL - mieszkania spółdzielcze - najpierw sąsiadami było wielu znajomych z pracy. Znowu - ich obecność lub brak były raczej nieistotne.
Dopiero trzecie mieszkanie. wydało nam się docelowym i wtedy zauważyliśmy sąsiadów. Istotnym czynnikiem były oczywiście dzieci - one bawiły się z dziećmi sąsiadów na podwórku a to niosło ze sobą całą gamę relacji.
A potem zauważyliśmy braki w zaopatrzeniu i sąsiedzi stali się istotnym elementem - powiadomili kiedy jakiś produkt spożywczy pojawił się w sklepie, zajęli kolejkę, wymienili się n.p. masło za cukier itp.

- Kuwejt - sąsiedzi w bloku - wszystko pracownicy tej samej instytucji - wzajemna pomoc w transporcie dzieci do/ze szkoły. Tu kontakt się kończył, życie towarzyskie toczyło się w polskim środowisku.

- Australia - chyba dopiero tutaj zrozumiałem co to znaczy sąsiad.
Po raz pierwszy byliśmy całkowicie zdani na siebie w prowadzeniu własnego domu na własnym terenie. Zgodnie z radą przyjaciół kupiliśmy dom w możliwie "dobrej" dzielnicy.
Zauważyłem, że sąsiedzi obserwowali nas bacznie, ale też dopiero tutaj zorientowałem się jak wielostronne jest ich sąsiedztwo.
Własny dom, ogród - tu niczego nie załatwiła administracja budynku czy spółdzielni, wszystko trzeba było zrobić własnymi rękami... pod okiem sąsiadów zza płotu.
A oni nie szczędzili dobrych rad a również nie wahali się z praktyczną pomocą.

Odwiedzanie się w domu to już jednak inna sprawa, to w naszym sąsiedztwie jest raczej rzadkie,  łatwiej zorganizować spotkanie na wjeździe do domu albo w ogródku i tak było tym razem.

Mieszkamy na bardzo krótkiej ulicy, na dodatek kiedyś wszyscy mieli tu spore działki - dom od jednej ulicy, wyjście z ogrodu na innej ulicy.
Z czasem ludzie podzielili działki na połowy i wybudowali drugie domy - MY, a raczej moja żona, byliśmy pierwsi.
Teraz pozostała już tylko jedna niepodzielona działka, po zachodniej stronie naszego domu. Na działce po wschodniej stronie trwają intensywne prace budowlane...


Być może właśnie to zdopingowało sąsiada mieszkającego po drugiej stronie budowy do wzmocnienia starych relacji. 
Przysłał nam oficjalne zaproszenie, garaż był otwarty na przestrzał, w ogródku krzesełka, stoliki i 8-10 gości,  wszystkich oczywiście znamy z licznych spotkań na ulicy.
Każdy przyniósł coś do jedzenia i było miło i przyjemnie.
Przy okazji gospodarz całej imprezy wyjawił nam dość szokującą wiadomość - otóż on jako niemowlę został umieszczony w rodzinie zastępczej.
Rodzina, która go adoptowała, powiadomiła go o tym fakcie już gdy miał 7 lat. Gdy uzyskał pełnoletność odszukał swojego naturalnego ojca. Spotkanie było całkiem sympatyczne.  Ojciec powiedział mu, że żona pozostawiła go z kilkumiesięcznym synem - więc co miał zrobić.
I potem miał dobry kontakt z ojcem przez wiele lat.
Inni goście-sąsiedzi - sąsiad z drugiej strony ulicy - Grek - bardzo aktywny - wyprowadza sąsiadom pieska, innym pomaga w ogrodzie (nie jestem pewien czy nie pobiera za to jakiejś opłaty).
Świecka zakonnica aktywna w naszym parafialnym kościele, kolega ze Stowarzyszenia św Wincentego (z rodziną), sąsiedzi mieszkający po drugiej stronie gospodarza spotkania - sprowadzili się na naszą ulicę chyba 3-4 lata temu, ale osobiście spotkałem ich dotąd może 3 razy (pochodzą chyba z Chorwacji).
Na naszej ulicy mamy jeszcze 4 sąsiadów, ale chyba nie zostali zaproszeni.
Stosunki sąsiedzkie to jednak delikatna sprawa.

I inny wymiar sąsiedztwa...

W naszym centerku handlowym zauważyłem jakieś dekoracje...

Otwarcie gabinetu optometrysty.
W środku elegancko ubrane panie, kieliszki szampana - sami Chińczycy.
Oooops... a dwa sklepy dalej jest gabinet "naszej" optometrystki.
W styczniu mam tam wizytę kontrolną więc może dowiem się co myśli o tym sąsiedztwie.
Mam nadzieję, że nie popsuje jej byznesu - w końcu usługi okulistyczne nie są działalnością handlową.
Ale jednak...

15 comments:

  1. Czasem zastanawiam się dlaczego obecnie dość niechętnie zaprasza się znajomych do domu. Zapewne letnia pogoda sprzyja spotkaniom w ogrodzie jeśli taki się ma. Ale mieszkańcy domów wielorodzinnych również od gości stronią umawiając spotkania "na mieście". Dawniej goście w domu byli często obecni pomimo dość skromnych warunków mieszkaniowych. Nawet uroczystości z tańcami były! I Sylwestry i wesela i stypy...
    Tak czy siak - dobre stosunki z sąsiadami są bardzo ważne i należy je pielęgnować.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wydaje mi się, że Australijczycy starej daty wyznają angielską zasadę - mój dom to mój zamek i trzymają gości na dystans. Z kolei migranci raczej utrzymują kontakty w swoich grupach etnicznych.
      My spędzamy coraz więcej czasu w domu więc sąsiadów spotykamy dość rzadko.

      Delete
  2. Ale jak to drugie domy? Dla siebie drugi czy połowa działki sprzedana?
    Sąsiedzi to ważny element życia, zwłaszcza w bloku!
    Podobno konkurencja zmusza do kreatywności:-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. W większości przypadków, po śmierci właściciela ktoś odkupił działkę i podzielił na połowy.
      Tylko moja żona wybudowała dom na drugiej połowie i zachowała stary dom i miała plany, które przyniosłyby nam miliony, ale ja stchórzyłem i sprzedałem stary dom żeby pozbyć się długów.
      I tak żyjemy - skromnie i spokojnie.

      Delete
  3. Może trochę w odpowiedzi na powyższe komentrze... Czemu obecnie nie zaprasza się znajomych do domów? Hym, patrząc po mojej mamie, ciociach itd, to nawet starsze pokolenia odkryły, że kiedy umówią się ,,na mieście'', to nie trzeba dla gości sprzątać mieszkania i gotować. Nie trzeba również po gościach sprzątać, albo czekać aż wyjdą. ,,Na mieście'' wszystko jest podane, nikt nie ocenia naszych dań i przystawek, nie sprzątamy, a kiedy jesteśmy zmęczeni to wychodzimy, nie musimy przebierać nogami, żeby goście już wyszli.
    Czy sąsiedzi to wązny element życia, szczególnie w bloku i należy mieć z nimi dobre stosunki? Raczej nie. Mnóstwo ludzi wynajmuje mieszkania i domy- zmieniają sąsiadów co dwa-trzy lata. Ja nawet nie wiem, kto mieszka w tych pięciu mieszkaniach na około mnie. Widziałam tylko jedną parę. Lokatorzy w mieszkaniu po lewej zmieniają się co aż pół roku, niesamowita rotacja. Po co nawet zawiązywać znajomości, skoro wszyscy są w tych mieszkaniach przelotem? Kiedy mieszkałam w Polsce i słyszałam, że sąsiadka z naprzeciwka albo z góry wychodzi z mieszkania, to opóźniałam swoje wyjście z mieszkania, mimo ryzyka spóźnienia się na autobus, żeby nie musieć mówić im dzień dobry i nie zostać wciągniętą w rozmowę o niczym. Ani sąsiedzi nie proszą mnie o pożyczenie cukru, albo podlewanie im kwiatów podczas ich urlopu, ani ja ich nie proszę- na szczęście są od tego usługi z internetu i można sobie ,,wypożyczyć'' kogoś, kto podleje kwiatka czy popilnuje zwierzaka.
    A teraz tak na serio: chciałabym, żeby ludzie mieli więcej imprez w domu. Ja lubię przygotować jakąś sałatkę, koreczki, chociaż wysypać chrupki i pogadać w domowym zakątku. Na mieście jest tylko za drogi obiad, głośna muzyka w restauracji czy barze, gdzie nie słyszę rozmówcy, spotkanie trwa krótko i nie można się w tej restauracji powygłupiać jak w domu.
    Z sąsiadami może warto byłoby mieć lepszy kontakt, ale jak mówiłam, zmieniają się tak często, że nie widzę sensu się do nich przyzwyczajać. Wiem, że moja mama ma problemy z sąsiadami, bo cały czas do niej dźwonią, chcą porady na temat leków, a zafarbuj mi włosy, a podlewaj kwiaty przez dwa tygodnie, a ustaw mi automatyczne przelewy, a rozmień dychę na tacę i tak absolutnie codziennie. Codziennie. To ja już chyba wolę być anonimowa dla moich sąsiadów.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie chodzi o wylewność czy zapraszanie się do domów w sąsiedzkim gronie, raczej o pomoc w potrzebie i spokój.
      U nas tez zmieniają się sąsiedzi, zasiedziałych zostało niewielu i na szczęście trafiamy na spokojnych, ale hałaśliwe sąsiedztwo potrafi uprzykrzyć życie.
      Nie wiem, w jakim jesteś wieku, ale ja już nie mam siły na domowe imprezy...

      Delete
    2. Myślę, że są różne wymiary sąsiedztwa. Najbardziej oczywisty to taki oparty na pomaganiu sobie w potrzebie, tu dobrą platformą kontaktu są dzieci albo prace ogrodowe.
      To nie zawsze przekłada się na zapraszanie do domu gdzie czasami wolimy pogadać na niepraktyczne tematy.

      Delete
  4. U mnie w USA jest podobnie w sprawie sasiadow - wszyscy sa dla siebie mili i uczynni ale wzajemnego odwiedzania sie i posiadowek nie ma. Istnieja wspolne spotkania w formie ogrodowego party ale i to stalo sie coraz rzadsze. Poza tym istnieje i jest szanowany zwyczaj ze nie odwiedza sie bez uprzedzenia/zaproszenia - choc mialam sasiadki ktore wpadly podzielic sie np. plonami swych ogrodow ale doreczaly w drzwiach . Mnie zupelnie takie zdalne sasiedztwo odpowiadalo.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nam, generalnie, też to odpowiada. Wygadać się jednak, możemy tylko w towarzystwie Polaków, przy domowym stole.
      Kiedyś kulminacyjnym punktem roku był wieczór kolęd w pierwszym tygodniu stycznia, przychodziło około 30 osób, każdy przynosił coś do zjedzenia.
      Ostatni raz zorganizowaliśmy w 2019.

      Delete
  5. Zawsze mi się podobało, gdy działka miała wyjścia na dwie strony, dwie ulice. Oczywiście spora działka.
    To chyba sentyment wywodzący się z magicznego wręcz ogrodu pewnego drewnianego pensjonatu w Lanckoronie, gdzie byłam raz i pewnie więcej nie będę, ale pozostał mi w pamięci.

    Nie mam bliższych kontaktów z sąsiadami. Owszem, jakieś pogaduszki na klatce czy przed blokiem tak, ale nic więcej. Do sąsiadki z naprzeciwka chodzę kontrolnie, gdy wyjadą, żaluzje opuszczać etc. Ostatnio jedna z owdowiałych sąsiadek zapraszała do siebie na kawę, ale potraktowałam to jako gest czysto grzecznościowy i raczej się pchać nie będę 😁
    Za komuny rzeczywiście wpadanie sąsiadów było bardzo popularne, pamiętam to z rodzinnego domu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak jest - działka o dwóch frontach.
      Musi być spora, nasza miała chyba 850 m2. Wtedy wszyscy na naszej ulicy mieli takie i gdy moja żona wystąpiła z planem podziału, zarówno sąsiedzi jak i rada dzielnicowa wystąpili z pretensjami, że niszczymy charakter dzielnicy - podtekst - wpuść migranta, a zmieni twój kraj.
      Trudno odmówić im racji, teraz nie ma już ani jednej niepodzielonej działki.

      Delete
  6. Za czasów mojego dzieciństwa mieliśmy wspaniałych sąsiadów, żyło się jak w rodzinie. Potem przeprowadziliśmy się do "wielkiej płyty", gdzie nikt nikogo nie znał, w klatce były 33 mieszkania. Po kolejnej przeprowadzce mieszkam w trzypiętrowym bloku i... nie cierpię moich hałaśliwych sąsiadów.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W naszym przypadku katalizatorem były dzieci, po pierwsze to one pierwsze nawiązywały sąsiedzkie kontakty na podwórku, po drugie - dzięki nim był punkt zaczepienia sąsiadów, którzy też mieli dzieci.
      A w Australii, mieszkając na samodzielnej działce, mamy fizyczną granicę na świeżym powietrzu, która zmusza do zauważenia sąsiada... a reszta już toczy się różnie. Na pewno istotnym czynnikiem jest stopień zainteresowania ogrodem.

      Delete
  7. Moja Mama opowiadala mi ze prawdziwe zycie sasiedzkie bylo wtedy gdy czasy byly ciezkie czyli zaraz po wojnie. I chociaz nie bylo wiadomo czy gosc jest wrogiem czy przyjacielem / pozostalosci po wojnie i ustroj dawno miniony/ to kazdego przyjmowalo sie i karmilo...
    Stokrotka

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo prawdziwe i wzruszające wspomnienie - ludzie, którzy razem przeżyli bardzo trudne czasy pozostali razem.

      Delete