Sunday, February 23, 2020

Niedzielne czytanie - a co z przyjaciółmi?

"A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie."
Ewangelia wg św Mateusza 5: 39:42

A ja czuję nadal zgagę po wczorajszym doświadczeniu.

Kilka dni temu mieliśmy charytatywną wizytę w wielodzietnej rodzinie. Matka + 7 dzieci, wspominałem o nich kilka razy na tym blogu.
Po raz pierwszy spotkaliśmy chyba cały komplet.
Co za miłe spotkanie!
Matka z dwójką maluchów była w odwiedzinach u sąsiadki. Po naszym telefonie wróciła do domu, sąsiadka pomagała jej pchać obładowany dziecięcymi drobiazgami wózek. Za chwilę zaczęły do domu wracać ze szkoły pozostałe. Nieco zagniewane na matkę gdyż myślały, że spotka je na przystanku autobusowym.
W tym przyjaznym gniewie wyglądały pięknie.
Bo one są po prostu niezwykle urodziwe, cała starsza piatka, dziewczynki i chłopcy.
Ja to mówię, stary, europejski seksista.

Do tego widać, że zadbane. Porządne, wyprasowane mundurki szkolne, zawiązane sznurowadła, włosy w porządku.
Przerosiliśmy je za zawracanie matce głowy, chwila przyjaznej konwersacji, daliśmy matce vouchery na  żywność i w optymistycznym nastroju zakończyliśmy wizytę.

Pozostał jeden drobiazg - zepsuty telewizor.
Mój partner znalazł funkcjonujący telewizor w sklepie naszego Stowarzyszenia i poprosił mnie abym pomógl go dostarczyć.
Gdy spotkaliśmy się w sobotę nie miał wesołej miny:
- Rozmawiałem z klientką wczoraj żeby uzgodnić czas dostawy. Miała trudności z mówieniem, moim zdaniem jest na dragach.

Zajechaliśmy. Piękny, słoneczny dzień. Dom zamknięty na cztery spusty, zasłony w oknach zaciągnięte.
Dzwonimy, pukamy. W końcu odzywają się dziecięce głosy. Przedstawiamy się, słyszymy trochę śmiechów, przepychanek, wreszcie drzwi otwierają się.
W środku, to jest pierwszy raz kiedy mieliśmy okazję zajrzeć do środka, niezwykły nieład, ciemno, najmłodsza dwójka, a może trójka, klika w jakieś gry czy filmy na smartfonach. Na środku pokoju tapczan, na nim ktoś śpi.
Dopiero po chwili orientuję się, że to matka.
Rozglądamy się za miejscem na telewizor, nie widzimy, tam nie ma miejsca na nic.
Matka nie da się dobudzić, zresztą to nic nie pomoże. Dzieci zachowują się beztrosko, najwidoczniej nie jest to dla nich nowa sytuacja.

Szybko przypominam sobie co o nich wiemy:
 matka owdowiała 7 miesięcy temu, musiała się wynieść z rodzinnego domu ze względu na konflikt z rodziną męża. Przebywała jakiś czas w azylu dla kobiet, potem wprowadziła się tutaj, dzieci przebywały nadal kilka miesięcy w jakimś ośrodku opiekuńczym. Przez pewien czas była często odwiedzana przez policję.

Decydujemy się postawić telewizor na podłodze, muszą później zdecydować gdzie  ma stać. Tłumaczymy to dzieciom a one perswadują matce aby się przeniosła do sypialni. Przesuwamy tapczan na bok i wnosimy telewizor.
To jest monster, grubo za dużo na mój nadwerężony kręgosłup. Uffff.
Pytamy dzieci czy są OK, odpowiadają wesoło, że tak. Wychodzimy.

Dopiero w domu zdaję sobie sprawę jaka ze mnie fujara.
To chyba ten wysiłek fizyczny zaćmił mi umysł. Pewnie dołożyła się do tego beztroska mojego towarzysza, który dużo lepiej zna problemy nowoczesnych rodzin i urzędowe procedury.

Sobotnie popołudnie, do kogo się zwrócić?
Nie działają żadne instytucje, pozostaje tylko numer 000 - policja.

Policja?
Mam silne opory. Najwyraźniej to nie jest nowa sytuacja, chyba nie ma zagrożenia życia czy zdrowia, taka doraźna interwencja może popsuć relacje rodzinne, zachwiać zaufanie.
Sięgam po metodę rodem z zapiecka - dzwonię do sąsiadki, proszę żeby się zorientowała czy dzieci są w porządku, czy mają szanse na gorący posiłek.

Po godzinie dwonię znowu.
Sąsiadka relacjonuje, że matka w międzyczasie się obudziła, w tej chwili gdzieś wyjechała. Sąsiadka pomogła dzieciom nastawić obiad, zajrzy do nich wieczorem.
Jakaś ulga.

Dzwonię do prezesa naszej grupki ochotników, wykazuje wiele jak to się nazywa?... empatii, ale w jej tle czuję obawę przed odpowiedzialnością jeśli coś się stanie.
Co racja, to racja.

W poniedziałek zrelacjonuję przypadek w lokalnym oddziale Stowarzyszenia, Tam jest silna grupa specjalistów od poprawności wszelkiego rodzaju.

Dzisiaj w Ewangelii - miłuj wrogów.
A co zrobić kiedy wrogów trudno znaleźć, jest za to masa przyjaciół, którym tak trudno pomóc?

3 comments:

  1. Niesamowite i to Dzieki Bogu a nie ewangeliom,
    o takim życiu w dalekiej Australi a nie Afryce sie dowiaduje.
    U nas podobne sprawy sie zdarzaja a z nich to jest artykuł "uwaga",
    lub sprawa dla reportera...

    ReplyDelete
  2. Nie darmo sie mowi ze najciezej pomoc temu ktory sam sobie nie pomaga.
    Sytuacja matki tak ciezka ze moze powalic ale powinno zagorowac poczucie obowiazku dania dzieciom opieki i w miare normalnego domu.
    Odnioslam wrazenie ze konflikt z rodzina zmarlego meza mogl polegac wlasnie na uzaleznieniu matki.
    Jakby nie bylo cierpia dzieci ktore zostaly o jednym rodzicu a ten okazal sie bardzo nieodpowiedzialnym.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mnie bardzo frustruje fakt, że to nie my odkrylismy tę sytuację. Matka i dzieci już kilka miesięcy temu były pod opieką instytucji społecznych, były wiele razy wizytowane przez policję. Wyobrażam sobie, że wyznaczono im opiekuna (carer), który zna całokształt sprawy. Niestety, my o tym nie wiemy, każą nam zaczynac sprawę od zera - policja albo zgłoszenie przypadku wykorzysttwania dzieci (children abuse). Mam nadzieję, że gdzieś i kiedys nasze zgłoszenie trafi pod właściwy adres, ale ilu biurokratów trafi przedtem?

      Delete