Monday, December 30, 2024

XPray

 Już myślałem, że na dobre postawiłem krzyżyk na tegoroczne Święta a tu wczoraj dołączył nowy element.

Pogoda była piękna, czyste niebo, słońce ale tylko dla podtrzymania nastroju, temperatura 24C.
Nic dziwnego, że wkrótce po powrocie z niedzielnej mszy wybrałem się na spacerek.

Najkrótsza z moich okołodomowych spacerowych tras, trochę ponad pół godziny spaceru.
Chodziłem tą trasą już wiele razy i moją uwagę zwróciły kilka razy śpiewy dochodzące z jednego z mieszkań.
Zauważyłem, że przed drzwiami często siedzi na krzesełku starszy pan, czasami jakaś młodsza kobieta przynosiła mu coś do picia. Doszedłem do wniosku, że to może córka mieszka z ojcem wymagającym opieki.
Jak to tutaj w sąsiedztwie bywa za każdym razem machaliśmy sobie przyjaźnie rękami.
Dość często słyszałem jakieś odgłosy muzyki dobiegające z tego mieszkania, ale kilka tygodni temu usłyszałem bardzo donośny, piękny śpiew. Kobiecy głos, może nawet dwa. To brzmiało jakoś naturalnie, nie jak z radia czy telewizora. Przed drzwiami nie było nikogo.

Wczoraj oboje lokatorzy byli przed drzwiami, pomachaliśmy do siebie a ja celowo zwolniłem żeby mieć szansę spytać o te śpiewy.
Przyniosło skutek, pani podeszła do mnie, zauważyłem, że jest całkiem przystojna, spytałem o śpiewy.
- A tak, to pewnie śpiewaliśmy psalmy.
Z kolei ona spytała mnie o zdrowie i oczywiście wspomniałem o wizycie w szpitalu.
Zastanowiła się chwilę... a czy mogę się za ciebie pomodlić?
Pasowało mi to jakoś i do tej pogody i do niedzielnego nastroju, zgodziłem się z uśmiechem.

Pani położyła mi dłoń na ramieniu,  otworzyła szerzej i tak szerokie oczy i zaczęła...
"Boże, który przyprowadziłeś tego człowieka na ten świat, który troszczyłeś się o jego byt w łonie matki, który...  ... nie pozwól mu teraz utracić sił i zdrowia..."
Przymknąłem oczy - niezwykle silny, czysty głos. Do tego piękny angielski akcent, i mocne słowa wypowiadane w bardzo kategoryczny sposób.

To musi KTOŚ usłyszeć - pomyślałem. 

Zwróciłem uwagę na dłoń spoczywającą na moim ramieniu.
Czułem, że to jest przyjazna dłoń, ale nie czułem przepływu energii.
Tu wspomnę, że w naszym kościele jest jeden parafianin, który czasem dotyka mnie przyjaźnie po plecach i czuję jak z jego dłoni płynie do mnie ciepło.
To potrafi jeszcze nasza najmłodsza wnuczka.

Pani skończyła modlitwę,  zdjęła dłoń z mojego ramienia, zauważyłem że mam spore łzy w oczach. Podziękowałem i wróciłem do domu oddychając głęboko.

Na obiad przyszedł do nas gość - nasz ksiądz proboszcz.
Bardzo sympatyczny, porozmawialiśmy przyjacielsko, przypomniał, że parafia może nam pomóc w wielu praktycznych sytuacjach.
I tak wizyta się zakończyła a mnie naszło pytanie:
- dlaczego ksiądz nie zaproponował mi błogosławieństwa?
To jest bardzo powszechne zachowanie w przypadku spotkania z osobą chorą.
Ksiądz wie, że mój stosunek do wiary jest bardzo sceptyczny, wie że nie przyjmuję komunii, ale tu sytuacja była specyficzna.

A może ksiądz poczuł, że ktoś już się za mnie w tym dniu modlił?
A czy ta pani modliła się do tego samego Boga?

Saturday, December 28, 2024

XHome

 Sobota, 28/12 - południe - jestem w domu :)

Tytuł wpisu nawiązuje do wpisu poprzedniego - postawić krzyżyk na te Święta.

Dla porządku kilka wyjaśnień zdrowotnych...

Na początku grudnia sygnalizowałem spore zmęczenie, które nie odchodziło. Nie pomagało nawet wyprowadzanie go na spacer.
Widocznie tego było mało bo dołączył jeszcze brak tchu.
W rezultacie w przedwigilijną noc nie spałem gdyż musiałem mocno się wysilać przy każdym wdechu.
Na tym wdechu zadzwoniłem do "Nurse-on-Call" a ona poleciła mi natychmiast skontaktować się z lekarzem rodzinnym (w zapasie było zawsze wezwanie pogotowia, ale wolałem sprawdzić prostsze opcje). 
Lekarka przyjęła mnie już za pół godziny, osłuchała płuca, kategorycznie zaleciła nie ruszać się z krzesła i zadzwoniła po pogotowie.
Przed przyjazdem pogotowia zdążyłem zadzwonić do żony żeby przygotowała mi torbę w potrzebnymi rzeczami.
Pogotowie było na tyle uprzejme, że zajechało pod nasz dom (dystans 300 m) i pozwoliło mi wstąpić do domu pożegnać się z żoną i zabrać rzeczy. Natomiast zdecydowanie nie chcieli doprowadzić do domu naszego samochodu.

Wybrałem wizytę w szpitalu państwowym (oszczędność A$500). To zresztą doradzili mi pracownicy pogotowia - jak izba przyjęć zdecyduje, że wymagasz pobytu w szpitalu to możesz zażądać umieszczenia w szpitalu prywatnym.
Izba zdecydowała, że wymagam a ja już niczego nie zmieniałem.

W tej sytuacji Rodzina spędziła Wigilię beze mnie, ale połączyli się ze mną i odśpiewaliśmy razem kilka kolęd.

No oddziale kardiologii było tak...


Dostałem jednoosobowy pokój, zauważyłem, że ponad połowa pokoi była pusta.
Diagnoza - woda w płucach, przyczyna - niewydolność serca.

Akcja - tabletki na spędzenie wody, ograniczenie konsumpcji płynów do 1.5 litra dziennie - dla mnie to raczej norma chociaż ostatnio może piłem nieco więcej.
Jeśli to zadziała to wypuszczą mnie do domu z zaleceniem wizyty u kardiologa, którego powiadomią o moim przypadku.

Zadziałało - wypędziłem z siebie sporo wody, która jakoś podstępnie zbierała się we mnie - wprawdzie zauważyłem że puchły mi stopy, ale pomyślałem, że zbadam tę sprawę po świętach. Nie zdawałem sobie sprawy, że równocześnie mocno przybierałem na wadze - teraz w dwa dni straciłem 5.5 kg i wróciłem do norny
Tu zalecenie - ważyć się codziennie i zapisywać wynik.

Żeby nie być gołosłownym załączam kilka szpitalnych zdjęć...

Odżywianie - porcje były malutkie, ale mnie to wystarczało.
Poniżej - wczorajszy obiad...


To było całkiem smaczne chociaż jarzyny nieco rozgotowane i oczywiście wszystko małosłone (ale gulasz był całkiem dobrze doprawiony).

Porcja lekarstw - te różowe brałem regularnie,  czarne to multivitamina, dodali to białe - na odwodnienie.


W pierwszy dzień Świąt odwiedziły mnie dzieci i wnuki. 
Wnuczka - Sabina - przyniosła Xmas Cracker czyli petardę świąteczną - wygrałem koronę... 



Byłem chyba najbardziej ruchliwym pacjentem, przy okazji odkryłem niewielki wybieg na świeże powietrze...


Niestety powietrze nie było zbyt odżywcze, chyba w pobliżu był wylot instalacji klimatyzacyjnej.
Temperatury były zmienne - I dzień świąt - 33C, drugi - 36C, piątek - 18C.

Była również "knihobudka"...


Ale przywiozłem lekturę ze sobą - wyjątkowo dobrze dobraną lekturę - wchodzenie w zawód lekarza specjalisty w Australii. Może to ta lektura wywołała wilka z lasu?

Dzisiaj koło 11. żona odebrała mnie ze szpitala i pojechaliśmy do supermarketu dokupić owoców - mogę już chodzić bez zadyszki.

Wszystkim czytelnikom tego blogu dziękuję za troskę i miłe słowa.
Życzę.... nadal ZDROWIA - również na Nowy Rok.

Thursday, December 26, 2024

XHos

 Dwa dni myslalem jak zatytulowac ten wpis bo swieta spedzam w szpitalu a wiec nie jest to XMas.

Jakos nie mobilizuje mnie to do pisania czy komentowania wiec przez kilka dni bede siedzial cicho, ale Moze jeszcze w tym Roku sie odezwe.

Zycze wszystkim ZDROWIA.

Sunday, December 22, 2024

Przedświąteczne migawki

Ostatnia niedziela Adwentu a już pojutrze Wigilia.

Moje ostatnie relacje pokazują, że czekamy na tegoroczne Święta bez entuzjazmu i brak nam sił i energii żeby się do nich jakoś specjalnie przygotowywać.

Ograniczę się zatem do najbliższej okolicy.

Bardzo skromne dekoracje świąteczne przy pobliskich domach...


====

To było kilka dni temu, od tego czasu długość dnia wzrosła wczoraj do maximum - 14:47:24, a dzisiaj mogliśmy już spać 1 sekundę dłużej.
Temperatury nie są takie systematyczne - w ostatni poniedziałek przypiekło do 42C, na szczęście w nocy dość szybko się schłodziło i tak się schładza systematycznie przez cały tydzień - jutro ma być w Melbourne - min 11C, max 18C, w górach paręset kilometrów od Melbourne ma spaść śnieg :)
Ale już w czwartek ma się podgrzać do 38C.

Dzisiaj odwiedziliśmy kościół blisko centrum miasta gdyż w południe odprawiane są tam msze w języku polskim, okazja spotkać przedświątecznie sporo znajomych.
Ale już nie tak sporo...

Dekoracje pokazują scenariusz na najbliższe dni...


Natomiast na sąsiedniej malutkiej ulicy...

Twarz zwierzęcia w drzewie...

Może odwiedzę je w wigilijną noc - może mi coś powie?

Czytelnikom tego blogu dziękuję bardzo za obecność i życzę aby okres Świąt przyniósł Wam wiele satysfakcji i radości. 

Saturday, December 14, 2024

Jak dobrze mieć sąsiada

Wczoraj (piątek) spędziliśmy wieczór u sąsiadów. 

To przypomniało mi oczywiście piosenkę sprzed lat - KLIK.

Przebiegłem myślą naszą historię stosunków sąsiedzkich.

- koniec II Wojny - naszymi sąsiadami było dość liczne grono owdowiałych matek wychowujących swoje jedynaczki/jedynaków.

- PRL - kwaterunek rozproszył nas po całym mieście (Kielce), naszymi sąsiadami zostało dość młode, życzliwe małżeństwo z dziećmi. Życie było tak proste, że właściwie ich obecność nie była istotną sprawą.

- PRL - mieszkania spółdzielcze - najpierw sąsiadami było wielu znajomych z pracy. Znowu - ich obecność lub brak były raczej nieistotne.
Dopiero trzecie mieszkanie. wydało nam się docelowym i wtedy zauważyliśmy sąsiadów. Istotnym czynnikiem były oczywiście dzieci - one bawiły się z dziećmi sąsiadów na podwórku a to niosło ze sobą całą gamę relacji.
A potem zauważyliśmy braki w zaopatrzeniu i sąsiedzi stali się istotnym elementem - powiadomili kiedy jakiś produkt spożywczy pojawił się w sklepie, zajęli kolejkę, wymienili się n.p. masło za cukier itp.

- Kuwejt - sąsiedzi w bloku - wszystko pracownicy tej samej instytucji - wzajemna pomoc w transporcie dzieci do/ze szkoły. Tu kontakt się kończył, życie towarzyskie toczyło się w polskim środowisku.

- Australia - chyba dopiero tutaj zrozumiałem co to znaczy sąsiad.
Po raz pierwszy byliśmy całkowicie zdani na siebie w prowadzeniu własnego domu na własnym terenie. Zgodnie z radą przyjaciół kupiliśmy dom w możliwie "dobrej" dzielnicy.
Zauważyłem, że sąsiedzi obserwowali nas bacznie, ale też dopiero tutaj zorientowałem się jak wielostronne jest ich sąsiedztwo.
Własny dom, ogród - tu niczego nie załatwiła administracja budynku czy spółdzielni, wszystko trzeba było zrobić własnymi rękami... pod okiem sąsiadów zza płotu.
A oni nie szczędzili dobrych rad a również nie wahali się z praktyczną pomocą.

Odwiedzanie się w domu to już jednak inna sprawa, to w naszym sąsiedztwie jest raczej rzadkie,  łatwiej zorganizować spotkanie na wjeździe do domu albo w ogródku i tak było tym razem.

Mieszkamy na bardzo krótkiej ulicy, na dodatek kiedyś wszyscy mieli tu spore działki - dom od jednej ulicy, wyjście z ogrodu na innej ulicy.
Z czasem ludzie podzielili działki na połowy i wybudowali drugie domy - MY, a raczej moja żona, byliśmy pierwsi.
Teraz pozostała już tylko jedna niepodzielona działka, po zachodniej stronie naszego domu. Na działce po wschodniej stronie trwają intensywne prace budowlane...


Być może właśnie to zdopingowało sąsiada mieszkającego po drugiej stronie budowy do wzmocnienia starych relacji. 
Przysłał nam oficjalne zaproszenie, garaż był otwarty na przestrzał, w ogródku krzesełka, stoliki i 8-10 gości,  wszystkich oczywiście znamy z licznych spotkań na ulicy.
Każdy przyniósł coś do jedzenia i było miło i przyjemnie.
Przy okazji gospodarz całej imprezy wyjawił nam dość szokującą wiadomość - otóż on jako niemowlę został umieszczony w rodzinie zastępczej.
Rodzina, która go adoptowała, powiadomiła go o tym fakcie już gdy miał 7 lat. Gdy uzyskał pełnoletność odszukał swojego naturalnego ojca. Spotkanie było całkiem sympatyczne.  Ojciec powiedział mu, że żona pozostawiła go z kilkumiesięcznym synem - więc co miał zrobić.
I potem miał dobry kontakt z ojcem przez wiele lat.
Inni goście-sąsiedzi - sąsiad z drugiej strony ulicy - Grek - bardzo aktywny - wyprowadza sąsiadom pieska, innym pomaga w ogrodzie (nie jestem pewien czy nie pobiera za to jakiejś opłaty).
Świecka zakonnica aktywna w naszym parafialnym kościele, kolega ze Stowarzyszenia św Wincentego (z rodziną), sąsiedzi mieszkający po drugiej stronie gospodarza spotkania - sprowadzili się na naszą ulicę chyba 3-4 lata temu, ale osobiście spotkałem ich dotąd może 3 razy (pochodzą chyba z Chorwacji).
Na naszej ulicy mamy jeszcze 4 sąsiadów, ale chyba nie zostali zaproszeni.
Stosunki sąsiedzkie to jednak delikatna sprawa.

I inny wymiar sąsiedztwa...

W naszym centerku handlowym zauważyłem jakieś dekoracje...

Otwarcie gabinetu optometrysty.
W środku elegancko ubrane panie, kieliszki szampana - sami Chińczycy.
Oooops... a dwa sklepy dalej jest gabinet "naszej" optometrystki.
W styczniu mam tam wizytę kontrolną więc może dowiem się co myśli o tym sąsiedztwie.
Mam nadzieję, że nie popsuje jej byznesu - w końcu usługi okulistyczne nie są działalnością handlową.
Ale jednak...

Sunday, December 8, 2024

Młodzi inwalidzi.

Kilka dni temu zwróciłem uwagę na alarmującą informację -

W Australii, w ciągu ostatniego 10-lecia, ilość przypadków przejścia na zasiłek inwalidzki z powodu zaburzeń psychicznych wzrosła wśród ludzi młodych (30-40 lat) - siedmiokrotnie (732%) - KLIK.

Cóż tu jeszcze mogę dodać?
Chyba tylko, że chyba nigdy w historii ludzkości nie zwracano tyle uwagi na poprawne stosunki w każdej możliwej sytuacji międzyludzkiej, w domu i w pracy, w sklepie i na ulicy, wyliczać można bez końca.

I co?
Wkrótce od tego wszyscy oszaleją :))

Powspominałem więc sobie trochę sytuacji z mojego długiego życia w warunkach przemocy, nietolerancji, bullyingu i pewnie jeszcze gorszych nadużyć.

Punkty przełomowe:
- szkoła - z cieplarnianego życia w domu zostałem nagle przeniesiony na kilka godzin dziennie w obce miejsce, otoczenie obcych rówieśników, nadzór przez obcych mi nauczycieli.
Sytuacje stresowe - jako pierwszoklasista byłem traktowany z lekceważeniem przez uczniów starszych klas. A więc - złośliwe komentarze, drobne fizyczne zaczepki jak podstawienie nogi, szturchnięcie, kopniak.
To były w każdym przypadku całkowicie nowe sytuacje... i co?
I jakoś nic - uważałem, że tak widocznie musi być i wiedziałem, że ja co roku będę w wyższej klasie. Nie wyobrażałem sobie, że wtedy to ja się odegram na młodszych kolegach, raczej miałem pewność, że wtedy będę traktowany z większym respektem, że taka jest naturalna kolej rzeczy.

Drugim istotnym przełomem były studia, mieszkanie w akademiku.
Codzienne towarzystwo matki zastąpione towarzystwem trzech kolegów w niewielkim pokoiku, posiłki w stołówce, kąpiel w łaźni.
Znowu podobna sytuacja i wnioski.

Jakimś przełomem był obóz wojskowy.
Podczas studiów mieliśmy jeden dzień w tygodniu przeznaczony na Studium Wojskowe. Teoretyczne przygotowanie do służby wojskowej, które zastępowało obowiązkową służbę wojskową, której podlegali wszyscy mężczyźni w czasach PRL.
Studium Wojskowe wyglądało raczej jak żart, ale dwa razy w okresie studiów mieliśmy miesięczny obóz wojskowy - "prawdziwe" wojsko.
Pierwszego dnia, po przyjeździe dostaliśmy zadanie przygotowanie sobie łóżek. W każdej sali było kilkanaście piętrowych łóżek, każdy szybko wybrał sobie miejsce do spania. Teraz trzeba było wypełnić sienniki słomą.
Biegiem do stodoły, pobrać siennik i wypełniać słomą.
Siennik ma być twardy i kanciasty instruowali nasi bezpośredni dowódcy. Napychaliśmy jak potrafiliśmy i biegliśmy z siennikami do sypialni. Zdyszani rzucaliśmy się na łóżko, ale już za minutę pojawiał się kapral - macał siennik - WSTAĆ! - rozkazywał i wyrzucał siennik przez okno. - Za miękki.
Biegiem do stodoły i od nowa. Tak minimum trzy razy.
Potem była dokładniejsza inspekcja sienników - okazało się, że w wielu była mokra słoma. A więc wypełnić na nowo, suchą.  Siennik wylatywał przez okno.
W stodole trudno było już znaleźć suchą słomę,  ale wydaje mi się, że w wyniku wielokrotnego opróżniania i wypełniania sienników oraz lotów z okna na rozgrzany słońcem bruk, słoma podeschła.
Być może zresztą nasi kaprale po prostu zaplanowali ile czasu nam trzeba wypełnić wypełnieniem i wykonali normę.
Potem był obiad, chwila przerwy i znowu długie godziny bezmyślnie wykonywanych czynności.
Kolacja, apel i od nowa.
Wreszcie zbliża się godzina 10 - cisza nocna.
Oczy nam się już same zamykały, toaleta wieczorna, zbiórka przy łóżkach - ostatnie instrukcje:
Komenda brzmi - drużyna - do łóżek - spać!
Na "drużyna" - siadacie na boku łóżka.
Na "do łóżek" - podnosicie nogi na łóżko i nakrywacie kocem.
Na "spać" - kładziecie tułów na łóżku, na plecach.
Teraz będzie komenda - w prawo zwrot! - przekręcacie się na prawy bok.
I jeszcze uzupełnienie - "prawa ręka na sercu, lewa ręka na sęku".
Teraz jeden z szeregowców zaśpiewa; Caaaaapsztyk.
I zapanuje 8 godzin ciszy nocnej
Chyba, że... za dwie minuty kapral otworzy głośno drzwi, zapali światło i wydrze się na cały głos - POBUDKA! Wstawać! Sprzątanie terenu!
Inne zajęcia toczyły się w podobnej atmosferze... i tak przez 2 tygodnie. 

Po 2 tygodniach była przysięga i od tej chwili byliśmy już pełnoprawnymi żołnierza i byliśmy traktowani według regulaminu.
Nasi kaprale okazali się całkiem sympatyczni, w chwilach szczerości wspominali, że osoby w regularnego poboru mają 6 miesięcy tresury przez przysięgą i że zdarzają się przypadki poważnych załamań psychicznych.

Kolejnym przełomem było rozpoczęcie pracy.
Jako pracownik umysłowy byłem od początku w uprzywilejowanej sytuacji. Pracowałem w dużej fabryce i słyszałem opowieści jak to początkujący pracownicy fizyczni bywają obiektem niewybrednych żartów, niektóre kończyły się poważnymi wypadkami.

A potem było jeszcze kilka przełomów.

A teraz... kilka kroków przed metą... stwierdzam, że miałem takie lekkie i przyjemne życie... i że naszym dzieciom i wnukom jest trudniej.

Thursday, December 5, 2024

Ciche łzy

 W pisanym w poniedziałek niedzielnym wpisie nie upychałem ostatniego wydarzenia niedzieli - koncertu Silent Tears: The Last Jiddish Tango (Ciche łzy: Ostatnie tango w stylu Jidisz).

Zachęciły mnie 3 elementy: tango, tango jidisz czyli w żydowskim stylu i języku, miejsce - sala przy Muzeum Holokaustu Kadimah.

Ostatni raz byliśmy w tej sali 7 lat temu, czyli dopiero co, wspomnienie TUTAJ.
Na marginesie wspomnę, że jestem entuzjastą tanga, również bardzo lubię klezmerską muzykę.

Jazda na koncert była średnio długa a po drodze napotykaliśmy letnie dekoracje - drzewa jacaranda..


To dobrze harmonizowało z "gołą" choinką w naszym kościele.

Niedzielny koncert nieco odbiegał od moich oczekiwań.
Okazało się, że większość prezentowanych utworów to wynik warsztatów, które prowadzi w Kanadzie centrum geriatryczne dla osób, które przeżyły Holokaust.
Wiele tych osób, jako małe dzieci, przeżyło Holokaust w ukryciu lub w obozie koncentracyjnym (Terezin) i czasem już w ukryciu a czasem znacznie później, spisały swoje wspomnienia w poetyckiej formie.
Muzyka to nie zawsze było tango a do klezmerskiego stylu zdecydowanie brakowało klarnetu, ale to nie przeszkadzało.

Po pierwsze zaskoczyło mnie stwierdzenie prezentera, że w latach 1920-tych Warszawa była światową stolicą tanga. Moja matka wspomina tango jako jeden z elementów warszawskiego życia w salonach, ale dla mnie stolicą tanga a tamtych, i w każdych innych, czasach - jest Buenos Aires.
Po drugie - większość piosenek śpiewana była w języku jidisz i zaskoczyło mnie jak pomaga moja mocno zakurzona znajomość niemieckiego.
Po trzecie i najważniejsze - koncert bardzo nam się podobał.

Ilustracja muzyczna - śpiewa pani Lenka Lichtenberg, która wystąpiła na koncercie i nawet zaśpiewała jedną piosenkę po polsku.

Piosenka Nay Kleyd - Nowa Sukienka - Jidisz - KLIK.
Piosenka Thieves of Dreams - Złodzieje Snów - po czesku - KLIK.
Opublikowane na Facebook historie - dziewczynka, która spędziła kilka lat ukryta w zakopanej skrzyni u rolnika w Dąbrowie koło Krakowa, kobieta która przeżyła eksperymenty dr Mengele w Auschwitz - KLIK.


Monday, December 2, 2024

Adwentowa Niedziela

Wczoraj była pierwsza niedziela adwentu.

Chyba już wyjaśniałem swój stosunek do religii, ale na wszelki wypadek przypomnę -
nie wierzę w Boga w wersji przedstawianej przez znane mi religie natomiast wierzę w istnienie jakiej siły, która wyposażyła ludzi w zdolności umysłowe, których teoria ewolucji nie potrafi wytłumaczyć.
Zakładam, że to klasyfikuje mnie jako agnostyka.
Przy tym wszystkim wyjątkowo dobrze czuję się w kościele katolickim i bardzo dobrze wspominam swoje doświadczenia religijne z lat szkolnych (szkoła prowadzona przez zakonnice, wakacje w zakładach zakonnych, ministrantura).

W rezultacie uczęszczam bardzo regularnie na niedzielne msze ale, żeby być konsekwentnym, nie odmawiam większości liturgicznych modlitw (np Credo czyli Wierzę w Boga).

Wczoraj mój kościół parafialny przywitał mnie najbardziej logicznym a jednocześnie zaskakującym widokiem...

Goła choinka - na zdjęciu gałęzie wyglądają jak nieco posrebrzane, ale to tylko fantazje kamery w moim telefonie.
To było dla mnie bardzo dobre potwierdzenie słuszności mojego niedzielnego ryuału.

Jaki kontrast w stosunku do prezentowanych w telewizji ustrojonych ulic i placów wielkich miast.
A reszta dnia to miało być właśnie kręcenie się po mieście.

Najpierw odwiedziny w domu syna - przywitała mnie najmłodsza wnuczka - Gracie - jej tata i młodszy z braci są na dwudniowym obozie harcerskim, mama i starsza siostra na treningu canoe-polo, najstarszy brat na przygotowaniu do występu baletu.
Nasze zadanie - pojechać do centrum miasta na przesłuchanie do Melbourne Youth Orchestra - skrzypce.
W centrum miasta normalny niedzielny ruch, sporo świątecznych dekoracji, ale nie narzucają się. Inna sprawa, że tu nie ma dużych centrów handlowych.
Siedziba orkiestry - sporo dzieci i młodzieży czeka na przesłuchanie - proporcje etniczne - 70% pochodzenie chińskie, pozostali - europejskie.
Uderza mnie niezwykle przyjazne zachowanie personelu. Jestem przyzwyczajony do życzliwości w sklepach i urzędach, ale tutaj było to wyjątkowo przyjemne.
O wyniku przesłuchania dowiemy się za tydzień.

Niestety nie mam zbyt wiele czasu dla wnuczki, muszę wracać do domu gdyż wieczorem jedziemy z żoną na występy muzyczne w centrum żydowskim.