Co ten tytuł znaczy?
W dawniejszych czasach uznałbym, że to coś w rodzaju jazdy na gapę, czyli bez biletu, ale orientuję się, że język polski przechodzi liczne zmiany więc spytałem Google.
Rzeczywiście, dostałem linki do kilkunastu filmików instruktażowych jak się powinno samochodem skręcać w lewo.
To mnie rozśmieszyło bo w Australii mamy ruch lewostronny więc w pewnym sensie zawsze jeździmy "na lewo".
No więc o co mi chodzi?
O prawo jazdy.
Początki były miłe... jako student wydziału mechanicznego byłem przypisany na Studium Wojskowym do wojsk samochodowych i w ramach programu studiów zdałem egzamin na prawo jazdy.
Nie byle jakie było to prawo - większość ćwiczeń odbywała się na ciężarówkach - rozpędzić taką masę na bezdrożu to była trudna sprawa, sporo czasu mijało zanim można było zmienić bieg z 1 na 2.
Podczas roku akademickiego mieliśmy treningi w mieście i na początku często zdarzało się, że silnik zgasł, oczywiście na skrzyżowaniu... i to jeszcze na szynach tramwajowych.
A silnik trzeba było zapalić kręcąc korbą - to był dopiero stres - wyjść z samochodu i kręcić korbą pod gradem przekleństw i obelg ze strony kierowców i kolegów-studentów z zatrzymanego tramwaju.
Jednak wszystko skończyło się dobrze, prawo jazdy dostałem i to upoważniające do prowadzenia ciężarówek.
Tutaj już cywilna wersja prawa jazdy....
Wyznam, że wcale nie spieszyłem się do kupowania samochodu, ale w końcu warunki zmusiły mnie. No i dobrze bo wkrótce potem wyjechaliśmy z Polski do krajów gdzie bez samochodu trudno żyć.
Kuwait - uznawali polskie prawo jazdy.
Australia - też - musieliśmy tylko wraz z żoną zdać egzamin pisemny co było dość łatwe.
Wyznam, że zaskoczyło to mnie - zmiana ruchu na lewostronny i nie wymagają egzaminu z jazdy?
Pierwsze prawo jazdy było bez fotografii a wszak było podstawowym dokumentem identyfikującym...
Przez długie lata miałem prawo jazdy ważne 10 lat. Po 10 latach trzeba było zorganizować nowe zdjęcie, zapłacić i... chyba losowali czy petent ma zdać egzamin, mnie nigdy nie wylosowali.
Po pewnym czasie dotarła do mojej świadomości wiadomość, że po przekroczeniu 75 lat, prawo jazdy wydawane jest na 3 lata.
Tak się szczęśliwie złożyło, że moje prawo jazdy wygasało gdy miałem 74 lata więc dostałem nowe na 10 lat. Gdyby wygasło kilka miesięcy później wpadłbym już w 3-letni cykl.
Pamiętam, że przed ostatnim odnowieniem prawa jazdy musiałem przejść dość szczegółowe badanie lekarskie co uważałem za całkiem sensowne.
Egzaminu z jazdy nie wylosowałem :)
Pamiętam, że w tamtym czasie kilku znajomych w moim wieku musiało zdawać egzamin i dostali werdykt - może prowadzić samochód, ale nie może oddalać się więcej niż 10 km od domu.
Jest w tym pewien sens - osoba starsza może się zmęczyć dłuższą jazdą, może też się zgubić w nieznanym terenie - to przytrafia się coraz częściej naszym rówieśnikom.
Z drugiej strony jest to jednak bardzo dotkliwe ograniczenie, szczególnie w Melbourne gdzie wszędzie jest daleko.
Na pociechę można sobie załatwić kartę na taksówki za pół ceny.
Ostatnie kilka miesięcy trapiła mnie myśl o nadchodzącym egzaminie, jego wyniku i konsekwencjach.
Jeśli chodzi o jazdę do wydaje mi się, że jestem kierowcą bezpiecznym. Moje słabe punkty to jazda w nocy na ulicy gdzie wiele samochodów z przeciwka świeci mi w oczy oraz jazda dłużej niż godzinę, ale tego nie przetestują.
No i parkowanie - na codzień parkuję w miejscach gdzie będzie łatwo to zrobić, ale egzaminator może mieć inne pomysły.
Planowałem więc zorganizować sobie trening w parkowaniu i już miałem zacząć gdy nadeszły dokumenty na wymianę prawa jazdy.
Zaskoczenie - nie wymagają ani badań lekarskich ani egzaminu z jazdy, trzeba tylko zrobić nową fotografię.
Ta fotografia to będzie zdecydowanie bolesny sprawdzian, ale jednak to najmniejszy kłopot.
Wyznam, że moja radość, że odpadł mi jakiś kłopot, jest jednak nieco przyćmiona poczuciem, że to nie jest właściwe podejście do sprawy.
Na marginesie dodam, że w naszym stanie Wiktoria nie ma obowiązkowych przeglądów technicznych samochodu.
Czyli - niesprawdzeni kierowcy prowadzą niesprawdzone samochody.
Szczęśliwej drogi!
P.S. Przegapiłem w poprzednim wpisie więc nadrabiam - zdjęcie z mojego centrum rehabilitacyjnego - zakonnice - Siostry Miłosierdzia (Sisters of Charity) założyły w 1889 roku szpital w Melbourne.
Melbourne istniało wtedy już ponad 60 lat a więc na pewno były już jakieś szpitale, ale mnie przypomniało czasy dzieciństwa.
Jednak te zakonnice w Polsce miały łagodniejsze buzie.
pomijając już kwestie eko/logiczne i nomiczne/ z powodów których preferuję rower i komunikację publiczną, to słaby ze mnie kierowca i jestem nielicznym facetem, który nie boi się do tego przyznać, poza tym zdarza mi się czasem używać Święte Ziele, które ma taką dziwną własność, że działa dość krótko, ale potem już nieaktywne potrafi zalegać w organizmie i ewentualny test może to wykazać, tedy jeżdżę grzecznie, przepisowo i ostrożnie, aby nie dawać drogówce pretekstu do czepiania się... co prawda są sposoby na oszukanie testu na obecność THC, ale nie są one tanie i ich skuteczność bywa rozmaita...
ReplyDeletegeneralnie to nie jestem legalistą, czyli prawo stanowione nie narzuca mi systemu wartości, tak jak wielu androidom, ale w przypadku prawa drogowego uprawiam akurat kompletny legalizm...
p.jzns :)
Ja też preferuję rower i transport publiczny, ale jednak w Australii trudno żyć bez samochodu, przez sporo lat mieliśmy dwa.
DeletePrawo drogowe... wyznam, że ilekroć stanę na czerwonym świetle i obserwuję jak kierowcy posłusznie stosują się do wskazań świateł i strzałek, czuję jakąś pozytywną energię - nie znamy się ale działamy razem.
Całe życie jestem pasażerem i starannie dobieram sobie kierowców. To na ogół zawodowcy, zatem się cenią, a mnie na to stać by sprostać ich wymaganiom. No cóż, kierownica w moich rękach, to większe niebezpieczeństwo niż brzytwa, czy granat w łapce pijanej małpy(przepraszam małpy!)
ReplyDeletemroczny
Staranny dobór kierowców... bardzo słuszne.
DeleteKiedyś w klubie narciarskim naturalne było, że na imprezy na śniegu jechaliśmy zgodnie z zasadą car-sharing czyli ktoś oferował miejsca w samochodzie i wszystkie wykorzystywaliśmy, pokrywaliśmy za to koszty paliwa.
Jeden z kolegów spytał mnie: a czy masz pojęcie jakim kierowcą jest ten oferujący miejsca w samochodzie?
Uznałem to za rozsądne pytanie, ale jakoś nie przejmowałem się tym tematem. Inna rzecz, że wolałem brać pasażerów niż być pasażerem.
Prawa jazdy nie mam, nie miałam auta ani możliwości prowadzenia.
ReplyDeleteU nas zbyt wiele osób ma prawko, bo jeśli widzimy na drogach, to, co widzimy, to strach jeździć...
Niektóre zakonnice nagrabiły sobie więcej od księży, także w Polsce, wiec nie dziw, że mają takie groźne oblicza.
Wśród naszych polonijnych znajomych jest kilka pań, które nie zrobiły prawa jazdy... prawdopodobnie pod wpływem męża.
DeleteSiostry Miłosierdzia w XIX wieku zapewniły troskliwą opiekę wielu tysiącom ludzi.
Podobnie zakonnice, które spotykałem w dzieciństwie w Polsce.
Ale może twórca tego obrazu miał inne doświadczenie.
Nigdy nie zrobiłam prawa jazdy, W domu rodzinnym nie było samochodu, zresztą w czasach mego dzieciństwa to w ogóle to w ogóle mało kto był dumnym posiadaczem 😁
ReplyDeleteW pewnym momencie myślałam o zakupie auta, bo mi brakowało wyjazdów w bliższe czy dalsze okolice, było to może 15 lat temu i chyba dobrze się stało, że zrezygnowałam z tego pomysłu (koszty!), myślę, że nie nadawałabym się jednak do prowadzenia. Zawsze mi się wydaje, że nie byłabym w stanie kontrolować wszystkiego: co przede mną, co za mną, znaki drogowe, nie nie nie 🤣
Tak że gdy widzę kobiety za kółkiem, zwłaszcza w moim wieku, to nieustannie podziwiam. Że potrafią.
Jak wspomniałem we wpisie, nie paliłem się do kupna samochodu, kupiłem niecały rok przed wyjazdem z Polski.
DeletePodczas wizyt w Polsce stwierdziłem, że nie odważyłbym się tam prowadzić samochodu - większy tłok i ostrzejsi kierowcy niż w Australii - to wrażenie sprzed 18 lat.
Kobiety kierowcy - ojjj jakiś okropny przesąd powtarzasz - tak samo dobre jak mężczyźni.
Z prawem jazdy mam dobre doswiadczenia gdyz gdziekolwiek mieszkalam otrzymanie bylo proste. Pierwsze zrobilam mieszkajac Polsce gdzie to nalezalo przejsc kurs i pozniej egzamin pisemny i praktyczny a oba wyszly mi dobrze bo przeciez jeszcze PRZED wyszkolil mnie maz. W USA musialam przejsc jedynie pisemny a poniewaz wtedy nie znalam jezyka towarzyszyl mi tlumacz ktory podpowiadal mi to czego nie wiedzialam jesli chodzi o przepisy. Pozniej bylo tylko odnawianie co pare lat a przy tym sprawdzano jedynie wzrok. Gdy sie przeprowadzilam na Floryde musialam zmienic jako ze na prawie musi byc podany aktualny adres. Tez bylo proste - miejsce zamieszkania udowodnilam rachunkiem za prad, sprawdzono mi wzrok i po wszystkim. Dano mi takie wazne do 2033 roku czego chyba nie doczekam ale mam spokoj z odnawianiem na wiele lat.
ReplyDeletePoza tym pochwale sie Lechu ze poznalam miasto w ktorym mieszkam, sasiednie tez i juz od jakiegos czasu nie musze byc wozona, sama sobie jezdze i trafiam spowrotem do domu :)
No to masz doświadczenie podobne jak moja żona.
DeleteW Australii, gdy zdawaliśmy egzamin pisemny na prawo jazdy, moja żona dostała zestaw pytań po polsku, pytania były typu multiple choice czyli wybierz odpowiedź (1-4) tak że tłumacz nie był potrzebny.
Mam trzecie prawo jazdy. Po polskim, niemieckim, teraz szwajcarskie. I bardzo lubię jeździć samochodem. W dobrych czasach mogłem spędzić za kółkiem 1o godzin (droga do Polski z południa Niemiec) i nie byłem zmęczony. Teraz w drodze do Polski po 500 km robimy odpoczynek. Przy okazji zwiedzamy Bawarię albo zachodnie Czechy, bo tam właśnie wypada postój. Ale na co dzień np w drodze do pracy wolę pociąg albo rower. Korki wpędzają mnie bowiem we wściekłość:-)
ReplyDeleteZgoda - posuwanie się godzinami w korku samochodowym to masakra.
ReplyDelete