Dzisiaj - Środa Popielcowa - naszło mnie wspomnienie książki czytanej wiele lat temu...
Wydawnictwo Czytelnik - 1957.
Ponieważ papież lubił karnawał więc wymyślił nadzwyczajną sztuczkę: niech Żydzi dostarczą jednego wyścigowca, żeby się wszyscy uśmieli.
Niech ten nieszczęsny wyścigowiec obiegnie w karnawale trzy razy dokoła miasta i niech sobie cwałuje na golasa, papież zaś wraz ze swoimi słoniami i damami będzie siedzieć na złotych stołkach i śmiać się na całe gardło.
Jak to się mówi: dla jednego zapusty, a dla drugiego galop na brzuch pusty.
Ilya Ehrenburg - Paryż, kwiecień-październik 1927.
Ponieważ papież lubił karnawał więc wymyślił nadzwyczajną sztuczkę: niech Żydzi dostarczą jednego wyścigowca, żeby się wszyscy uśmieli.
Niech ten nieszczęsny wyścigowiec obiegnie w karnawale trzy razy dokoła miasta i niech sobie cwałuje na golasa, papież zaś wraz ze swoimi słoniami i damami będzie siedzieć na złotych stołkach i śmiać się na całe gardło.
Jak to się mówi: dla jednego zapusty, a dla drugiego galop na brzuch pusty.
Zebrali się Żydzi na postną konferencję: kto będzie tym zamęczonym koniem?
Żydzi bywają rozmaici: jedni nawet na brzuchu mają karaty, a inni tylko bezpłatne łzy.
Na przykład ja leżę już na jedenastych drzazgach, a jakiś tam Rotszyld wcina teraz pewnie kozę.
W Rzymie również byli kupcy pierwszej gildii, i żebracy z cmentarza, co za kawałek chleba ronią wiadra łez nad każdym wyznaczonym grobem.
Żydzi bywają rozmaici: jedni nawet na brzuchu mają karaty, a inni tylko bezpłatne łzy.
Na przykład ja leżę już na jedenastych drzazgach, a jakiś tam Rotszyld wcina teraz pewnie kozę.
W Rzymie również byli kupcy pierwszej gildii, i żebracy z cmentarza, co za kawałek chleba ronią wiadra łez nad każdym wyznaczonym grobem.
Któż więc ma cwałować wokół miasta?
Ma się rozumieć, że nie rabin – to przecież mąż uczony i bez niego wszyscy zgłupieją; ma się rozumieć, że nie rzymski Rotszyld – któż, gdyby go zabrakło, będzie raz do roku karmił żebraków zlewkami z kuchni?
Każdy Żyd wysupływał złotą monetę, żeby tylko nie cwałować, dawali i biedacy, bo przecież warto sprzedać szabasowe lichtarze czy surdut albo nawet poduszkę, żeby tylko nie umrzeć na golasa przed zwariowanymi słoniami.
Ale się znalazł jeden nieszczęśliwy krawiec, który nie miał ani surduta, ani lichtarzy, ani puchowej poduszki, ani jedwabnego tałesu. On miał tylko żonę, sześcioro dzieci i odpowiednie zmartwienie, a tego nie da się wymienić na odpowiednia monetę.
Nazywał się ten krawiec, mam wrażenie, Lejzor (…)
Nadeszła chwila zapowiadanych wyścigów.
Papież przeżegnał się, wychylił jeszcze jedną ćwiartkę wina i wdrapał się na swój stołek, dokoła zaś porozsiadali się różni kapłani oraz ślicznotki z witrynami i po prostu różne malowane łobuzy.
Byli to ludzie nabożni, a z nimi sam papież – i dlatego oni wszędzie porozwieszali wizerunki waszego miłosiernego Boga. Wizerunki były zrobione ze złota, ze srebra, z brylantów za cały milion rubli, żeby wszyscy wiedzieli jacy oni hojni i jakiego mają luksusowego Boga.
Siedzi sobie papież cały w aksamitach, a nad nim olbrzymi krzyż wprost od jubilera, na krzyżu Chrystus – nie żeby tam pozłacany czy dęty, nie – z masywnego złota całkiem nadzwyczajnej próby. Coś pięknego!
Gdzież jednak, mówiąc nawiasem, ten ludzki wyścigowiec?
Przyprowadzono więc Lejzora, a za nim przyszła żona i cała szóstka dzieci i wszyscy oni okropnie krzyczeli.
Wszakże nawet małe dziecko rozumie, że nie można bez wytchnienia oblecieć trzy razy dokoła Rzymu, a niech się tylko przystanie, to natychmiast stajenni papieża zaczynają człowieka ćwiczyć batami. Czyli, że to jest tyle, co iść na pewną śmierć.
Lejzor zaczął ściągać ze sto razy łatane spodnie.
Papieża ze śmiechu aż rozbolał brzuch…
Widowisko było dość wesołe, bowiem taki nieszczęśnik w spodniach to już niezły kawał, bez spodni zaś – prawdziwie do rozpuku (…)
Lejzor siadł na kamieniu. Objął swe gołe kolana i jeszcze raz westchnął, ale tak westchnął, że wicher wionął przez calutki Rzym: to on się tak żegnał z życiem.
A potem to on naturalnie wstał i pobiegł truchtem jak stara szkapa (…)
Tak obleciał jeden raz dokoła Rzymu. Już z trudem unosił nogi i stajenni coraz częściej podcinali go biczami, tak że jego ciało spływało krwią. Ale wszak trzeba było obiec jeszcze dwa razy i Lejzor wiedział, że nie obiegnie (…)
Padł na ziemię i zaczął oczekiwać śmierci.
Wtedy właśnie zdarzył mu się ten bezwzględny przesąd.
On raptem widzi, że drogą cwałuje nagi Żyd i że to wcale nie on, Lejzor, tylko jakiś inny Żyd.
Co znowu za kawały?
Przecież wszyscy Żydzi wykupili się od wyścigu.
Przygląda się więc Lejzor temu innemu Żydowi i dziwi się coraz mocniej: “Przecież on jest do mnie podobny, też skóra i kości i pot leje się gradem, i we krwi cały, i też bródka dygocze, że od razu widać: kaput.
Ale oczy to ma chyba nie moje i nos innego kształtu. Czyli że to nie ja tylko inny Żyd.
Więc ktoż by to mógł być?”…
I Lejzor go zapytuje: “Skąd się tu pan wziąłeś? Pan ma znajomą twarz, zdaje mi się, że już pana widziałem, ale ja przecież nie mogłem widzieć, bo ja nigdy nie wyjeżdżałem z Rzymu.
A może ja już umarłem i mnie się to tylko śni?
I dlaczego to pan cwałuje, kiedy powinienem biegać ja?"
Wtedy ten drugi Żyd mówi do Lejzora: “Nazywam się Jehoszua i pan mnie nie może znać, ponieważ ja już dawno umarłem, a pan jeszcze żyjesz.
Jednak się panu wydaje, że mnie pan zna, boś pan z pewnością widział moje wizerunki.
Oni mnie nazywają najśmieszniejszymi słowami, ale ja zaraz panu powiem, kto ja jestem: jestem biednym Żydem. Pan wprawdzie jesteś krawcem, a ja byłem cieślą, ale my się zrozumiemy.
Ja pragnąłem, aby na ziemi panowała całkowita prawda.
Któryż biedak nie pragnie tego?
Ja przecież wiedziałem, że rabin wypowiada mądre słowa i że Rotszyld zjada kaczkę, i że nie ma na ziemi ani sprawiedliwości, ani miłości, ani najzwyklejszego szczęścia (…)
Ja lubiłem, Lejzorze, gdy przygrzewało słońce i gdy śmiały się dzieci, i gdy wszystkim ludziom było dobrze, kiedy wszyscy pili wino, uśmiechali się do siebie, kiedy paliły się szabasowe świece, a na stole leżał rumiany bochen chleba.
Ale któryż nędzarz tego nie lubi?
Więc mnie wpierw, naturalnie, zabito, a teraz mi nie dają spokojnie leżeć w ziemi (…)
Ja sobie leżę w ziemi i nagle widzę tego rzymskiego papieża.
On śmieje się wraz z poprzebieranymi łotrami i obmyśla pańską wesołą śmierć, i cóż – wisi nad nim mój złoty wizerunek, a ja to widzę poprzez cmentarną ziemię.
Wtedy przybiegam tutaj i oto pan musisz umrzeć, bo ja marzyłem o całkowitym szczęściu.
Biada mi! Biada!
Oni powiadają, że jestem wszechmocny. Czy widziałeś pan kiedy biednego Żyda, który by wszystko mógł?
Toż gdybym mógł tylko połowę wszystkiego, toż czyżbym nie wykrzyknął: “Dość”!
Czyż Rotszyld zjadałby wtedy wszystkie kaczki, czy papież siedziałby na złotym stołku, a pan biegałby dokoła Rzymu?
Ja mogę tylko nie mieć chwili spokoju. Ja mogę tylko w dzień i w nocy biec krwawym cieniem, tak jak biegł dzisiaj pan”.
Wówczas Lejzor uniósł się i uściskał tamtego Żyda: “Ja pana żałuję, cieślo Jehoszua, ja przecież już teraz wiem, co to znaczy biegać.
Ale ja panu jedno powiem: dzisiaj może pan odpocząć, dzisiaj może pan spokojnie leżeć w swoim grobie. Po cóż mamy biegać we dwójkę?
Dzisiaj biegam ja za pana i za siebie."
Ale martwy Żyd tak odpowiedział Lejzorowi: “Nie, pan jeszcze może żyć, pan masz sześcioro dzieci, to nie żarty. Wydaje mi się, że nam uda się ich podejść. Nie będą się przyglądali naszym nosom, a z daleka jesteśmy do siebie podobni.
Więc niechże pan sobie leży w tej głębokiej rozpadlinie, a ja tymczasem obiegnę dwa razy dokoła Rzymu. Niech się pan ze mną nie kłóci: przecież ja i tak będę musiał zaraz gdzieś pędzić, jak nie tu, to w jakimś innym mieście, ponieważ oni z pewnością teraz znów kogoś zabijają i wymawiają przy tym moje imię, żebym ja tylko nie mógł spokojnie leżeć".
Rzekłszy to popędził wokół miasta i stajenni siekli go batami, i kpiły z niego wszystkie bezwstydne słonie...
Ma się rozumieć, że nie rabin – to przecież mąż uczony i bez niego wszyscy zgłupieją; ma się rozumieć, że nie rzymski Rotszyld – któż, gdyby go zabrakło, będzie raz do roku karmił żebraków zlewkami z kuchni?
Każdy Żyd wysupływał złotą monetę, żeby tylko nie cwałować, dawali i biedacy, bo przecież warto sprzedać szabasowe lichtarze czy surdut albo nawet poduszkę, żeby tylko nie umrzeć na golasa przed zwariowanymi słoniami.
Ale się znalazł jeden nieszczęśliwy krawiec, który nie miał ani surduta, ani lichtarzy, ani puchowej poduszki, ani jedwabnego tałesu. On miał tylko żonę, sześcioro dzieci i odpowiednie zmartwienie, a tego nie da się wymienić na odpowiednia monetę.
Nazywał się ten krawiec, mam wrażenie, Lejzor (…)
Nadeszła chwila zapowiadanych wyścigów.
Papież przeżegnał się, wychylił jeszcze jedną ćwiartkę wina i wdrapał się na swój stołek, dokoła zaś porozsiadali się różni kapłani oraz ślicznotki z witrynami i po prostu różne malowane łobuzy.
Byli to ludzie nabożni, a z nimi sam papież – i dlatego oni wszędzie porozwieszali wizerunki waszego miłosiernego Boga. Wizerunki były zrobione ze złota, ze srebra, z brylantów za cały milion rubli, żeby wszyscy wiedzieli jacy oni hojni i jakiego mają luksusowego Boga.
Siedzi sobie papież cały w aksamitach, a nad nim olbrzymi krzyż wprost od jubilera, na krzyżu Chrystus – nie żeby tam pozłacany czy dęty, nie – z masywnego złota całkiem nadzwyczajnej próby. Coś pięknego!
Gdzież jednak, mówiąc nawiasem, ten ludzki wyścigowiec?
Przyprowadzono więc Lejzora, a za nim przyszła żona i cała szóstka dzieci i wszyscy oni okropnie krzyczeli.
Wszakże nawet małe dziecko rozumie, że nie można bez wytchnienia oblecieć trzy razy dokoła Rzymu, a niech się tylko przystanie, to natychmiast stajenni papieża zaczynają człowieka ćwiczyć batami. Czyli, że to jest tyle, co iść na pewną śmierć.
Lejzor zaczął ściągać ze sto razy łatane spodnie.
Papieża ze śmiechu aż rozbolał brzuch…
Widowisko było dość wesołe, bowiem taki nieszczęśnik w spodniach to już niezły kawał, bez spodni zaś – prawdziwie do rozpuku (…)
Lejzor siadł na kamieniu. Objął swe gołe kolana i jeszcze raz westchnął, ale tak westchnął, że wicher wionął przez calutki Rzym: to on się tak żegnał z życiem.
A potem to on naturalnie wstał i pobiegł truchtem jak stara szkapa (…)
Tak obleciał jeden raz dokoła Rzymu. Już z trudem unosił nogi i stajenni coraz częściej podcinali go biczami, tak że jego ciało spływało krwią. Ale wszak trzeba było obiec jeszcze dwa razy i Lejzor wiedział, że nie obiegnie (…)
Padł na ziemię i zaczął oczekiwać śmierci.
Wtedy właśnie zdarzył mu się ten bezwzględny przesąd.
On raptem widzi, że drogą cwałuje nagi Żyd i że to wcale nie on, Lejzor, tylko jakiś inny Żyd.
Co znowu za kawały?
Przecież wszyscy Żydzi wykupili się od wyścigu.
Przygląda się więc Lejzor temu innemu Żydowi i dziwi się coraz mocniej: “Przecież on jest do mnie podobny, też skóra i kości i pot leje się gradem, i we krwi cały, i też bródka dygocze, że od razu widać: kaput.
Ale oczy to ma chyba nie moje i nos innego kształtu. Czyli że to nie ja tylko inny Żyd.
Więc ktoż by to mógł być?”…
I Lejzor go zapytuje: “Skąd się tu pan wziąłeś? Pan ma znajomą twarz, zdaje mi się, że już pana widziałem, ale ja przecież nie mogłem widzieć, bo ja nigdy nie wyjeżdżałem z Rzymu.
A może ja już umarłem i mnie się to tylko śni?
I dlaczego to pan cwałuje, kiedy powinienem biegać ja?"
Wtedy ten drugi Żyd mówi do Lejzora: “Nazywam się Jehoszua i pan mnie nie może znać, ponieważ ja już dawno umarłem, a pan jeszcze żyjesz.
Jednak się panu wydaje, że mnie pan zna, boś pan z pewnością widział moje wizerunki.
Oni mnie nazywają najśmieszniejszymi słowami, ale ja zaraz panu powiem, kto ja jestem: jestem biednym Żydem. Pan wprawdzie jesteś krawcem, a ja byłem cieślą, ale my się zrozumiemy.
Ja pragnąłem, aby na ziemi panowała całkowita prawda.
Któryż biedak nie pragnie tego?
Ja przecież wiedziałem, że rabin wypowiada mądre słowa i że Rotszyld zjada kaczkę, i że nie ma na ziemi ani sprawiedliwości, ani miłości, ani najzwyklejszego szczęścia (…)
Ja lubiłem, Lejzorze, gdy przygrzewało słońce i gdy śmiały się dzieci, i gdy wszystkim ludziom było dobrze, kiedy wszyscy pili wino, uśmiechali się do siebie, kiedy paliły się szabasowe świece, a na stole leżał rumiany bochen chleba.
Ale któryż nędzarz tego nie lubi?
Więc mnie wpierw, naturalnie, zabito, a teraz mi nie dają spokojnie leżeć w ziemi (…)
Ja sobie leżę w ziemi i nagle widzę tego rzymskiego papieża.
On śmieje się wraz z poprzebieranymi łotrami i obmyśla pańską wesołą śmierć, i cóż – wisi nad nim mój złoty wizerunek, a ja to widzę poprzez cmentarną ziemię.
Wtedy przybiegam tutaj i oto pan musisz umrzeć, bo ja marzyłem o całkowitym szczęściu.
Biada mi! Biada!
Oni powiadają, że jestem wszechmocny. Czy widziałeś pan kiedy biednego Żyda, który by wszystko mógł?
Toż gdybym mógł tylko połowę wszystkiego, toż czyżbym nie wykrzyknął: “Dość”!
Czyż Rotszyld zjadałby wtedy wszystkie kaczki, czy papież siedziałby na złotym stołku, a pan biegałby dokoła Rzymu?
Ja mogę tylko nie mieć chwili spokoju. Ja mogę tylko w dzień i w nocy biec krwawym cieniem, tak jak biegł dzisiaj pan”.
Wówczas Lejzor uniósł się i uściskał tamtego Żyda: “Ja pana żałuję, cieślo Jehoszua, ja przecież już teraz wiem, co to znaczy biegać.
Ale ja panu jedno powiem: dzisiaj może pan odpocząć, dzisiaj może pan spokojnie leżeć w swoim grobie. Po cóż mamy biegać we dwójkę?
Dzisiaj biegam ja za pana i za siebie."
Ale martwy Żyd tak odpowiedział Lejzorowi: “Nie, pan jeszcze może żyć, pan masz sześcioro dzieci, to nie żarty. Wydaje mi się, że nam uda się ich podejść. Nie będą się przyglądali naszym nosom, a z daleka jesteśmy do siebie podobni.
Więc niechże pan sobie leży w tej głębokiej rozpadlinie, a ja tymczasem obiegnę dwa razy dokoła Rzymu. Niech się pan ze mną nie kłóci: przecież ja i tak będę musiał zaraz gdzieś pędzić, jak nie tu, to w jakimś innym mieście, ponieważ oni z pewnością teraz znów kogoś zabijają i wymawiają przy tym moje imię, żebym ja tylko nie mógł spokojnie leżeć".
Rzekłszy to popędził wokół miasta i stajenni siekli go batami, i kpiły z niego wszystkie bezwstydne słonie...
Ilya Ehrenburg - Paryż, kwiecień-październik 1927.
Powrót do faktów - jak wspomniałem w Czwartkowym wpisie, w wyścigu ulicami Rzymu (dystans poniżej 2 km) brały udział różne grupy ludzi tak że nie była to specyficznie antysemicka impreza, dopiero zachowanie publiczności zaostrzyło atmosferę. W 1547 roku żydowski biegacz zmarł podczas biegu i Żydzi przestali brać w nim udział, ale nadal musieli brać udział w karnawałowych imprezach co dawało okazję do antysemickich wybryków. Od 1668 roku Żydzi nie musieli brać udziału w karnawałowych imprezach, zamiast tego płacili dodatkowy podatek.
Ilia Ehrenburg - bardzo kontrowersyjna postać, książka - Przygody Lejzorka Rojtszwańca - jest prawie nieznana na świecie, ale mnie się bardzo podobała.
Jakby nie patrzeć, zawsze pod górkę, albo biegasz, albo bulisz dolę...
ReplyDeleteTakie jest życie.
DeleteJa na razie uskuteczniam bieg na blogu. Z przerwami, coby za wcześnie nie paść... bezmyślnie. Historia też jest takim biegaczem....Są obserwatorzy i uczestnicy biegu. Czy przeciwieństwa nie mogłyby żyć oddzielnie? Byłoby o wiele prościej...Wojujący z wojującymi, a pokojowi z pokojowymi?...A za jakiś czas mielibyśmy raj na ziemi...
ReplyDeletePrzeciwieństwa żyć oddzielnie...
DeleteNie wiem czy stare prawa fizyki jeszcze obowiązują, za moich czasów uczono o entropii - transformacji energii, która ostatecznie się wyrówna co będzie oznaczać koniec egzystencji.
Doprawdy, zmąciłeś mi umysł.
ReplyDeleteOpowieść o biegu niezwykle przejmująca, ale autor... raczej podejrzany typ.
Jakie były jego intencje gdy to pisał?
Mimo wszystko dziękuję za pokazanie mi tej strony "medalu".
E.F.
Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca to książka pisana we Francji, rok 1927 czyli Stalin jeszcze nie doszedł do pełni władzy.
ReplyDeleteKońcowe rozdziały książki rozgrywają się w Jerozolimie.
Trudno mi odgadnąć intencje autora, w książce znajduję sympatię do biednego Żyda tułacza i sympatyczna ironia na temat żydowskich rytuałów.
Wedle literaturoznawców Hasek czytał pewnie o wymyślonym przez Ilję Ehrenburga Lejzorku(obaj zagorzali komuniści)i skroił swojego Szwejka. Szwejk przetrwał, a pierwowzór poszedł w zapomnienie. Też bym chętnie przeczytał taką historię...
ReplyDeleteMnie ciekawi jaki nakład był tej książki wydanej za czasów Gomułki? Podobnież w myśl przewodnią partii, czyli tzw. odwilży taka lektura była propagowana?
Niesamowite są te historie różnych wyścigów(wymyślone, czy nie), biegów, czy marszy. Często nazywane "biegami śmierci". W Chinach parę lat temu w takim biegu(100km) w prowincji Gansu zmarło 21 zawodników...
Czytałem o "biegu kalek" w czasach starożytnych. Zwycięzca oprócz nagrody finansowej i sławy, mógł sobie wybrać którąś z żon senatorów, które wcielały się w rolę kurtyzan i dorabiały za symboliczny "grosz", a on gratis...
W 1555 r. papież( Paweł 4) postanowił o powstaniu getta w Rzymie i częściowo ograniczył prześladowania Żydów przez Rzymian(w Wenecji w 1516, "Ghetto Nuovo).
mroczny jeździec
Hasek o Lejzorku raczej nie słyszał bo umarł kilka lat wcześniej.
ReplyDeleteNakład książki wydanej przez Czytelnik = 30,250.
Rok 1957 - odwilż - tu ciekawostka - w roku 1956 w bloku komunistycznym nastąpiła odwilż. Ta nazwa wydawała mi się naturalna po latach zamrożonych stosunków w Zachodem, tymczasem Ilya Ehrenburg rości sobie tu prawa autorskie gdyż napisał książkę pod tym tytułem, w 1954 roku, testując co też cenzura przepuści.
Od roku 1956 nastąpiło ogromne otwarcie na literaturę Zachodu. Słyszałem, że Polska dostała duże zwolnienie z płacenia praw autorskich. W tym kontekście publikacja książki radzieckiego komunisty była ewenementem i pewnie dlatego ją kupiłem.
Trafiłeś w samo sedno, Lechu! Hasek nie mógł znać opowieści o Lejzorku. Karygodny błąd z mojej strony! Ale sprawdzę(za karę), czy Ilja Erenburg nie znał historii Szwejka, bo to byłaby świetna inspiracja. O jakich ja"literaturoznawcach"czytałem, albo nie czytałem ze zrozumieniem-w sumie ci bohaterowie literackie są porównywane ze względu na specyficzne podejście do życia...
ReplyDeleteSprawdziłem, kilka książek Erenburga można kupić bez problemu za grosze. Mnie do gustu przypadły książki Eduarda Limonowa, ale to już inne czasy...
mroczny jeździec