Sunday, March 17, 2019

Niedzielne wspomnienie

Prawie 50 lat temu stawiałem pierwsze kroki  na arenie komputerów.
Warszawa, Zakłady Radiowe im M. Kasprzaka - KLIK. To była jedna z bardzo niewielu instytucji dysponujących komputerem - ICT 1900 - produkcji angielskiej.


Instytucja, w której pracowałem kupowała w Kasprzaku kilka godzin komputerowego czasu na miesiąc, aby dokonać miesięcznych obrachunków gospodarki materiałowej. Przy okazji stawiałem swoje pierwsze, amatorskie, kroki w dziedzinie programowania.

Przydzielane nam godziny były na ogół w niewygodnych porach, najlepsze godziny Kasprzak trzymał dla siebie i zaprzyjaźnionych zakładów elektronicznych.
Na sesję komputerową trzeba było przyjść wcześniej żeby dobrze się przygotować i nie zmarnować ani minuty przydzielonego czasu. Czasem zostawało się dłużej, kiedy podczas przetwarzania wydarzyła się jakaś niemiła niespodzianka i próbowałem ubłagać operatorkę komputera żeby wpuściła mnie choć na minutkę jeśli trafi się jakiś luz.

W poczekalni ośrodka spotykałem zawsze kilka osób w podobnej sytuacji jak ja.
Zapamiętałem jedną.
Najśmieszniejsze, że uwagę na nią zwróciłem przez jej kalosze. Nigdy nie zwracałem uwagi na niczyj  ubiór ani na obuwie a jednak te kalosze już z daleka sygnalizowały jakąś inność.
Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na ich właścicielkę - Annę.
Z przelotnych rozmów zorientowałem się, że Anna jest absolwentką wydziału matematyki Uniwersytetu Warszawskiego i w Kasprzaku testuje swoje programy.
To była zupełnie inna dziedzina niż moje przetwarzanie danych dla księgowości czy planowania produkcji więc nie mieliśmy wspólnych tematów do rozmowy.

Wkrótce zmieniłem pracę, przeniosłem się do instytucji, która posiadała świeżo wyprodukowany w Polsce komputer ODRA.

Minęło pewnie kilka lat gdy zupełnie przypadkowo spotkałem Annę. Miejsce - Teatr Wielki. Wydaje mi się, że również tym razem, najpierw zwróciłem uwagę na jej strój - bardzo krótkie jak na owe czasy mini. Z przelotnej rozmowy dowiedziałem się, że Anna jest mężatką, jej mąż - Szwed - pracuje w przedstawicielstwie komputerowej firmy IBM w Polsce.

Te kalosze, to mini, szwedzki mąż, to pasowało do siebie.
Nie pamiętam okoliczności, ale sporadycznie byliśmy wraz z żoną w kontakcie z Anną i Hansem. Po kilku latach firma Hansa przeniosła go do Francji, potem do Niemiec. Anna nie miała prawa pracy w tych krajach.

W którymś momencie otrzymaliśmy od niej (z Niemiec) wiadomość, że przenoszą się do Australii. Anna postawiła Hansowi warunek, że jeśli znajdzie się kraj, w którym będzie mogła podjąć pracę zawodową, to przeniosą się tam. Właśnie to oferowała Australia.
Programistka komputerów - praca murowana, pomoc przy przeprowadzce, wizy dla całej rodziny.
Gdy Anna zakomunikowała to Hansowi, zaakceptował jej decyzję, ale oczywiście sam również pospieszył do australijskiego konsulatu.
- Zawód? - zapytali.
- Konsultant I.T, IBM, kilkanaście lat na odpowiedzialnych stanowiskach w kilku krajach - odpowiedział z dumą.
- Konsultant IT? Nie, nie mamy takiego zawodu na liście, ale nie martw się, Twoja żona ma taki dobry zawód, że przy niej nie zginiesz.
Oczywiście już na miejscu z łatwością znalazł dobrą pracę, ale jednak osobista duma nieco ucierpiała.

Zamieszkali w Sydney, raz odwiedzili nas w Melbourne.
W międzyczasie małżeństwo Anny i Hansa rozpadło.

Odwiedziliśmy Annę w Sydney 3 lata temu.
To było bardzo miłe spotkanie. Poznaliśmy u niej jej partnera brydżowego, pana Marcela Weylanda, bardzo renomowanego tłumacza poezji polskiej na język angielski - KLIK.

Przy wyjściu zauważyłem portret Anny pewnie jeszcze z okresu pobytu w Polsce.



Wiedzieliśmy, że Anna ma problemy z sercem, ponad rok temu dołączył do tego rak.

Jakieś dwa tygodnie temu zadzwoniłem do Anny. Telefon domowy przełączał się na nagrywanie. Spróbowałem komórkę - Anna właśnie śpi - usłyszałem łagodny głos pielęgniarki.

Spróbowałem kilka dni temu - komórka była wyłączona.
Google znalazło - KLIK.

Wyjątkowo przelotna znajomość a przecież brak.

No comments:

Post a Comment