Od dłuższego czasu mamy w Australii wielki krzyk wokół cen energii, szczegónie elektryczności. Sprawa jest dość złożona gdyż nakłada się na to temat ochrony środowiska, eliminacji węgla. Niestety kolejne rządy nie potrafiły przedłożyć żadnego długofalowego planu więc problem obija sie jak pijany od płotu do płotu a przemysł wstrzymuje się z długofalowymi inwestycjami.
Ja jednak o czymś innym.
Nasz rząd stanowy rozpowszechnia poniższe ulotki...
Jeśli myślisz, że płacisz za dużo za elektryczność, to masz 90% szansę, że właśnie tak jest.
Do roku 1994 takiej szansy nie było. Cała gospodarka elektrycznością w naszym stanie była w rękach State Electricity Commission.
W którymś momencie budżet stanowy uginał sie pod ciężarem długów więc firmę rozparcelowano i rozprzedano.
Pamiętam ile wtedy było zachwytów - konkurencja, obniżka cen, wolny wybór konsumenta.
25 lat później nie bardzo wiadomo kto kontroluje energię w naszym stanie. Wtajemniczeni mówią, że główny wyłącznik znajduje się w Singapurze a ceny - jak widać na obrazku - 90% użytkowników przepłaca.
Oczywiście nie wiadomo ile elektryczność kosztowałaby gdyby pozostawała nadal w rękach stanowego rządu, ja jednak myślę sobie tak: jeśli kosztowałaby więcej, to przecież te pieniądze i tak trafiłyby do rządowej kasy, która finansuje edukację, służbę zdrowia, transport itd, itd.
Ktoś powie - tak, ale ile by tam było marnotrawstwa, biurokracji.
Zgoda, byłoby, ale ta wyższa efektywność prywatnych operatorów oznacza masę pieniędzy płynących za granicę, często minimalnie opodatkowanych oraz utratę pracy przez Australijczyków.
Może byli niezbyt wydajni, ale mogę zapewnić, że jako bezrobotni są dużo bardziej nieefektywni.
Okazuje się, że każdy kraj ma swoje problemy gospodarcze i nie tylko. Ja znam życie w Australii tylko z opowieści dwóch moich koleżanek, które ten kraj odwiedziły kilkanaście lat temu. Serdecznie pozdrawiam.
ReplyDeleteTo się nazywa etatyzm. Przerabialiśmy w PRLu. Nie działa.
ReplyDelete