Thursday, February 15, 2024

Po-Popielcowa Rapsodia

 Uff, Środa Popielcowa i Walentynki za nami :)

Jednak głównym tematem ostatnich kilku dni była pogoda.
W sobotę uderzyły nas upały - 4 dni z temperaturami ponad 30C - na szczęście w nocy się mocno ochładzało.
We wtorek, późnym popołudniem, przyszło załamanie pogody, silny wiatr, który w nadmorskich dzielnicach połamał sporo drzew i zerwał kilka linii elektrycznych. W efekcie na niektórych sąsiednich ulicach nie funkcjonowały światła.
W tym miejscu pochwalę kierowców samochodów a był spory ruch, powroty z pracy.
Przekraczałem kilka sporych skrzyżowań i kierowcy jakoś intuicyjnie trzymali rytm przejazdów podobny do tego jaki narzucają światła.
Uwaga: jak zawsze, przypominam, że to lokalna pogoda na bardzo niewielkim skrawku Australii. W tym samym czasie na północy mamy ogromne powodzie a na zachodzie, w okolicach Perth, już ponad miesiąc upałów ponad 42C.

Skoro jeździłem samochodem to oczywiście muzyka - ABC/Classic.
Dopiero co wspomniałem o swoich rocznicach, okazało się, że nie jestem wyjątkiem - we wtorek była 100. rocznica premiery Błękitnej Rapsodii - G. Gershwina - KLIK.
To otwierające solo klarnetu - odnoszę wrażenie jakby klarnecista dławił się potężnym haustem mocnego wina :)
Trzy dni minęły a świętowanie muzyki Gershwina nadal trwa - sporo muzyki a do tego wyszukiwanie ciekawych faktów z biografii - na przykład - czy Gershwin spotkał Strawińskiego? - KLIK.

W takim klimacie posypanie głowy popiołem było miłym urozmaiceniem.
To znaczy, u nas nie posypują głowy popiołem tylko znaczą popiołem krzyż na czole. 
Spotkanie po mszy z masą ludzi z takim ciemnym znakiem na czole miało jakiś sympatyczny klimat.

Na froncie książek - w ostatnim wpisie w styczniu wspomniałem książkę Wifedom, o smutnym losie Eilin Blair, żony G. Orwella. 
To skłoniło mnie do lektury książki Orwella - The Road to Wigan Pier - KLIK.
Tak to bywa, jakby tego Orwella nie zohydzali, to bym nie sięgnął po tę książkę.
Sięgnąłem i...
- po pierwsze - potwierdziła się moja generalna opinia - G. Orwell nie jest dla mnie znaczącym pisarzem. Popularność zdobyły mu 2 książki - Animal Farm i 1984.
1984 - uwaga - okrągła rocznica!
To przypomniało mi, że podczas długiego pobytu w Anglii w 1974 roku zauważyłem w gazetach nagłówki- Za 10 lat nastąpi rok 1984 - czy wizja Orwella się sprawdzi?
Ze wstydem zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia o co chodzi, w takiej ciemnocie nas w tym PRL trzymali.
Po powrocie do Polski znalazłem znajomych, którzy mieli tę książkę.
Przeczytałem - pierwsza połowa - opis funkcjonowania totalitarnego państwa - zrobił na mnie duże wrażenie. Druga część - bohater poddał się reżymowi - tu już byłem mocno zawiedziony.
- po drugie - książka The Road to Wigan Pier - wydaje mi się dziwna. Kilka pierwszych rozdziałów to niezłe reportaże z życia przemysłowych miast na północy Anglii.
Kolejne rozdziały to jakieś pomieszanie ogólnych refleksji na temat różnic klasowych w społeczeństwie angielskim, Szczegółowe rozważania na temat różnic między niższą wyższo-średnią (lower upper-middle class) a średnio-wyższą klasą w różnych regionach Anglii. Kilkadziesiąt kilometrów na północ lub wschód może odgrywać wielką różnicę.
Porównywanie zapachów ludzi różnych klas, porównywanie różnic w sposobie odżywiania się.

Odżywianie się...
Autor dziwi się, według mnie bardzo słusznie dlaczego ludzie o niższych dochodach kurczowo trzymają się diety opartej o biały chleb z margaryną, chipsy, posłodzona herbata a za żadne skarby nie wezmą do ust chleba razowego, surowej marchwi czy soku z pomarańczy.
Na marginesie wspomnę, że podobne refleksje nachodzą mnie po wizytacjach osób, które zgłaszają się po pomoc do Stowarzyszenia św Wincentego.

Inna sprawa, która mnie w tej książce zaskoczyła, to biadanie nad obniżeniem ogólnego standardu życia i stanu zdrowia społeczeństwa po I Wojnie Światowej.
Faktem jest, że Anglia straciła prawie milion żołnierzy, ale przecież uniknęła jakichkolwiek zniszczeń na swoim terenie.

Podsumowując - literacko jest to pozycja bardzo przeciętna, podejrzewam, że w brytyjskiej prasie pojawiało się w tamtym czasie wiele dobrych reportaży na ten temat.
Na dodatek tego typu reportaże wyjątkowo szybko się dezaktualizują, tak że nie była to pożyteczna lektura.

P.S. Tłusty post?
Nie chodzi mi o mój post blogowy, ale o Wielki Post, który zaczął się 14 lutego.
Najpierw zaskoczył mnie komentarz Bet - mojej bratniej duszy z PRL - która zakwestionowała to wydarzenie, ale wszystko wyjaśnia chyba taki nagłówek w na stronie internetowej Gazety Wyborczej...


Piątek, 16 lutego    Obchodzimy: Tłusty czwartek (!!!!)

17 comments:

  1. Wyobraz sobie Lechu ze czesto slucham "Blekitnej rapsodii" i "Amerykanina w Paryzu".
    Bardzo tez cenie Orwella ale glownie za "Folwark zwierzecy".
    Stokrotka

    ReplyDelete
    Replies
    1. O tak, G. Gershwin to świetny kompozytor. Też bardzo lubię Amerykanina w Paryżu - motyw z tego utworu był sygnałem audycji muzycznych Lucjana Kydryńskiego, był też dobry film pod tym tytułem, Gene Kelly był Amerykaninem.
      Swoją drogą chyba bardziej mi się podobają jego krótkie utwory.
      Folwark zwierzęcy - Orwella - zgoda, ta książka podoba mi się najbardziej.

      Delete
  2. Jeśli chodzi o to złe odżywianie się, to przypuszczam, że jest to kwestia finansowa. Chleb razowy jest przecież droższy od białego. Sok z pomarańczy droższy od herbaty. Ostatnio widziałam w Lidlu opakowania "herbaty" po 100 sztuk - za 0,99 zł!

    Miałam (i czytałam) dwie pozycje Orwella czyli oczywiście ten Rok 1984 plus Folwark zwierzęcy. I tego ostatniego już nie mam, tak to jest, jak się pożyczy komuś, kto z kolei pożyczy narzeczonemu, a gdy się z narzeczonym rozstanie, książka już nie wróci 😁

    ReplyDelete
    Replies
    1. Odżywianie - generalnie masz rację, ale Orwell podaje sporo przykładów gdzie ci ubodzy marnują jedzenie.
      1984 i Folwark zwierzęcy to jedyne książki Orwella, które wytrzymały próbę czasu. I tak dużo.

      Delete
  3. Wspominasz o upałach, a my właśnie obejrzeliśmy ciekawy film o kolei Indian Pacyfic, ale nie tylko. Podkreślano w nim niebywałe podejście do natury ze strony Aborygenów.
    Zdarza się, że ludzie tzw. biedni dostają wszystko niemalże od organizacji i instytucji pomocowych, przez co nie szanują ani żywności, ani odziezy...co widać także u nas.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Indian Pacific - 4,300 km, 4 dni i 3 noce podróży, w tym kilka wycieczek po ciekawych okolicach. Najdłuższy na świecie odcinek - 500km torów w idealnie prostej linii.Jest też konkurencja The Ghan - z południa na północ, tylko 3,000 km.
      Kontakty Aborygenów z naturą - na pewno mają w tym ogromne doświadczenie, jeszcze 250 lat temu nie było tu żadnej cywilizacji.
      Niestety nie było szansy na łagodną adaptację do europejskiej cywilizacji - ludziom, którym była nieznana praca zarobkowa zaproponowano domy mieszkalne i zasiłki. Wynik łatwy do przewidzenia.

      Delete
  4. Środa Popielcowa dopiero nadejdzie! Zaraz po wtorkowej "Śledziówce". Chyba, że Twojej półkuli jakoś inaczej to jest?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Śledziówka - rozumiem ten termin, u Anglosasów to Shrove Tuesday. Faktycznie - śledziówki nie wyśledziłem, ale Środę Popielcową mieliśmy w tym samym dniu co Polska - uwzględniając oczywiście różnicę czasu - 10 godzin.

      Delete
    2. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! To mnie się półkule mózgowe pomieszały:)) Racja, Popielec już był tydzień temu i Śledź też powinien był być. Całkowicie mi się pokiełbasiło do tego stopnia, że dziś kupiłam śledzie na Śledziówkę.
      Och, niedobrze...

      Delete
    3. Bet, nie ma za co przepraszać, zobacz moje PostScriptum dodane kilka godzin temu.
      Wczoraj (piątek) Gazeta Wyborcza anonsowała Tłusty Czwartek!?!?!?

      Delete
    4. Oooo, przynajmniej moje gapiostwo jest w dobrym towarzystwie:))

      Delete
  5. Może Gazeta jako pionier nowoczesnego myślenia w Polsce chce w jakiś sposób "ożenić" z sobą post z Tłustym Czwartkiem? To też na kanwie Twoich wspomnień o lądowaniu w Zürichu w Środę Popielcową, które zamieściłeś ostatnio na moim blogu;-)
    Serdecznie pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ciekaw jestem czy ten fakt zauważył Episkopat i aktywiści PiS - przecież to oczywisty dowód na fałszowanie polskiej, katolickiej, tradycji.

      Delete
  6. Jakoś ani walentynki, ani środa popielcowa, ani żaden post nie robią na mnie żadnego wrażenia. Tłuste czwartki, chude wtorki, zaspane poniedziałki też nie. Nie hołduję tradycji i nie kłaniam się nowemu. Ot, po prostu biorę z życia to, co sama wybieram.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo niezależna z Ciebie osoba.
      Ja jestem raczej samotnikiem więc tego typu tradycyjne obchody sobie "ceniem" bo są pewnym urozmai-ceniem.

      Delete
  7. Znowu siedzę w spamie i kwiczę.

    ReplyDelete