W nocy ze środy na czwartek pasażerowie startującego z Melbourne samolotu Malaysian Airlines przeżyli godziny grozy.
Kilkanaście minut po starcie jakiś pasażer wstał i próbował dostać się do kabiny pilotów. Wołał, że w plecaku ma bombę.
Dzielni pasażerowie szybko obezwładnili delikwenta, pilot zawrócił samolot na lotnisko w Melbourne. Samolot wylądował. Oczekiwały go już jednostki sił specjalnych i...
I przez półtorej godziny nic się nie działo. Pasażerowie i załoga przeżywali całą wieczność grozy. Wreszcie po 90 minutach siły specjalne wkroczyły do samolotu. Okazało się, że w plecaku nie było bomby tylko głośnik.
Siły specjalne, policja i politycy gratulują sobie nawzajem sprawnie przeprowadzonej akcji. Pasażerowie mają nieco inne zdanie. Relacja tutaj - KLIK.
Na mnie też spadły jakieś okruchy z tego tortu.
W czwartek, czyli kilkanaście godzin po opisanym wypadku, odprowadzałem syna z większą częścią jego rodziny na lotnisko. Widać było większą niż normalnie obecność policji.
Pożegnaliśmy się i wsiadłem do ich samochodu. Zastartowałem i stwierdziłem, że dźwignia do zmiany biegów jest zablokowana. To oczywiście jest jakaś firmowa blokada, ale nie miałem przedtem szansy zapoznac się z tym samochodem.
Dzwonię do syna. Zbliża się do mnie dwóch policjantów - tu nie miejsce na rozmowy, proszę natychmiast odjechać.
- Ale ja nie mogę uruchomić samochodu, dzwonię do właściciela po instrukcję.
Policjantów przybywa - włącz światła hazardowe, nie oddalaj się od samochodu.
Syn odbiera - tatusiu wsiądź do samochodu, powiem ci co robić.
Wsiadam.
- Natychmiast wyłącz ten telefon! - policjant brzmi bardzo groźnie.
Na szczęście pojawia się syn i za chwile odjeżdżam.
P.S. Okazało się, że sprawca wydarzenia był osobą chorą psychicznie. Mam na myśli wydarzenie w samolocie, nie w samochodzie.
Gdyby sytuacja z samochodem nie była groźna, byłaby mocno zabawna!;)
ReplyDeleteObawiam się, że terroryści już wygrali. Zasiali strach i paranoję:(((
ReplyDelete