Na początku maja na naszej ulicy...
Wyszedłem wcześnie rano spiesząc do pracy u św Wincentego i zauważyłem coś dziwnego w pobliskim domu. Mieszka tam od niedawna młode małżeństwo pochodzenia chińskiego. Dwójka dzieci dobijała się do stojącego na ich terenie samochodu, słychać było warczenie silnika.
- Potrzebujecie jakiejś pomocy? - zapytałem.
Dzieci zignorowały moją obecność i nadal dobijały się i próbowały wyrwać wąż do podlewania ogrodu, który tkwił w wąskiej szparze między szybą a ramą drzwi.
- Co tam robi ten wąż? - zdziwiłem się i przyszło mi do głowy, że może w samochodzie zatrzasnęli jakąś roślinę i chcą ją podlać, albo może pieska. Słowo honoru, tak właśnie pomyślałem.
W tym momencie z domu wybiegła matka, jeszcze w koszuli nocnej. Szarpnęła za klamkę drzwi, ale najwyraźniej były zatrzaśnięte więc pobiegła z powrotem do domu. Dopiero wtedy zauważyłem, że drugi koniec węża tkwił w rurze wydechowej i zrozumiałem. Matka znowu wybiegła z domu, tym razem z kluczem, otworzyła drzwi samochodu, zgasiła silnik. Zauważyłem, że w samochodzie znajdował się młody mężczyzna, zapewne ojciec rodziny.
- Czy zawołać pogotowie? - zapytałem.
- Nie, ja już zawołałam - odpowiedziała matka.
Stałem bezradnie nie wiedząc co począć. W tym momencie z innego domu wybiegła młoda kobieta. Powiedziałem jej co się dzieje. Podeszliśmy razem do miejsca akcji.
- Czy zawołać pogotowie? - spytała kobieta. Matka dzieci nie zwracała na nas uwagi, wydawała dzieciom jakieś polecenia.
- Ta pani mówiła, że już wezwała pogotowie - wyjaśniłem.
W tym momencie z domu wybiegła chyba babcia dzieci z torbami szkolnymi. Z mundurków szkolnych wynikało, że dzieci chodzą do dobrych (czytaj drogich) szkół. Matka przepychała siedzącego w samochodzie mężczyznę na siedzenie pasażera.
- Zawiozę go do szpitala - to było wyjaśnienie dla nas.
W tym momencie uznałem, że moja obecność nie jest potrzebna, co conajwyżej jest krępująca, więc odszedłem.
Dopiero dzisiaj spotkałem tę sąsiadkę, drugiego świadka wydarzenia.
Ona jednak zadzwoniła po pogotowie i jeszcze przytuliła te dzieci, ale za chwilę matka wezwała je do samochodu, bo pora do szkoły. Sąsiadka odwołała pogotowie a wieczorem matka dzieci zapukała do jej drzwi z podziękowaniem. Przy okazji dodała, że jej mąż szybko doszedł do siebie i jeszcze tego samego dnia poleciał do Malezji gdyż następnego dnia zaczynał tam pracę.
To tak wynika z opowiadania że ten obywatel z wężęm nie chciał opuszczać rodziny i wyjeżdzżać do pracy? Wąż z spalinami miał rozwiązać problem? Rozstanie z rodzina to dramat...ale to co planował zrobić..jeszcze wiekszy dramat. Ratowanie zycia to obowiązek..i cnota.Nie wszyscy chca..
ReplyDeleteAle zadziwia trochę .zimna krew małżonki i z psychologicznego punktu widzenia..komplikuje sprawę.
ReplyDeleteAwarcho - nie sądzę żeby wyjazd do pracy w obcym (a może rodzinnym) kraju był powodem tej tragedii. Najwyraźniej ci ludzie żyja na wysokich obrotach - młodzi, dzieci w drogiej szkole, kosztowny dom, drogi samochód. Może pan domu stracił na giełdzie, może jakaś inna katastrofa.
ReplyDeleteNa szczęście drobna, ale silna żona - na bok kaprysy - dzieci do szkoły, mąż do roboty, i do przodu.
Już wieszcz mówił jak się trzymają Chinczyki.
Straszna historia. Dobrze, ze nie doszło do tragedii. Nie sposób jednak nie zadać pytania, czy rzeczywiście warto życ na takich obrotach.
ReplyDeleteIlenko - czy warto żyć na takich obrotach?
ReplyDeleteTrudno to oceniać w takich kategoriach. Wszak często z wielkim uznaniem myślimy o ludziach, którzy postawili całe życie na jedną kartę, na swoją wielką pasję. Oczywiście najczęściej mamy na myśli artystów, czasami działaczy społecznych, może czasem sportowców czy bojowników o...
W tym przypadku gospodarka wolnorynkowa puka do naszych drzwi - bohaterowie są wśród nas.