To tytuł kolejnego opowiadania Juliana Barnesa ze zbioru The Lemon Table - Cytrynowy stolik.
Wydaje mi się, że nicią łączącą wszystkie opowiadania są obserwacje ludzi starych i starzejących się. Zdecydowanie tematyka dla mnie, ale wątpię czy się czegoś praktycznego nauczę.
Czujność - wrażliwość bywalca sal koncertowych na zachowanie sąsiadów w najbliższym otoczeniu.
Julian Barnes zna się na muzyce i znany jest jako pedant więc na pewno wie o czym pisze.
Przypominają mi się koncerty symfoniczne w Polsce. Byłem młody, ale już wtedy czujny na zachowanie sąsiadów.
Wydaje mi się, że odczuwałem wtedy potrzebę należenia do "elity".
Czasy komunizmu - elita - bezpartyjny, ale dobry fachowiec, dobre maniery, zainteresowanie kulturą.
Podejrzewam, że pod tę etykietę lubili podszywać się również ludzie, których maniery i kultura niebyt interesowały.
Być może czujność w teatrze czy sali koncertowej to była jakaś potrzeba potwierdzenia swojej tożsamości.
Zdziwiło mnie nieco, że Julian Barnes, bardzo kulturalny Anglik, zwraca tyle uwagi na ten problem. Zrzucam to na karb wielowiekowej tradycji mocno podzielonego na klasy społeczeństwa.
Australia.
Tutaj nie zauważyłem tego problemu.
Elity - na pewno istnieją zamknięte środowiska mające bardzo wysokie mniemanie o sobie. Na szczęście są tak zamknięte, że nikt o ich istnieniu nie wie.
Z drugiej strony - relaks psychiczny. Brak potrzeby potwierdzania swojego statusu.
A już specjalnie w dziedzinie kultury.
W rezultacie do sali koncertowej przychodzą ludzie, którzy nie chcą niczego udowodnić, chcą tylko posłuchać tego co lubią.
Druga obserwacja - im mniej renomowane miejsce tym bardziej autentyczna publiczność.
Na przykład - Australian National Academy of Music (ANAM). Odwiedzam często ich salę koncertową i kiedyś przydarzyło mi się coś takiego....
Koncert muzyki dość nowoczesnej, słucham uważnie i nagle.... nie, nie do wiary, ktoś za mną chrapie!
Toż to dopiero wczesne popołudnie. No tak, pewnie staruszek opuścił popołudniową drzemkę.
Przybieram stosowną minę, powoli odwracam głowę i napotykam przepraszający wzrok i zażenowany uśmiech staruszego pana. Opuszczam nieco wzrok i zauważam, że dołączony jest do butli z tlenem.
Czuję jak robi mi się bardzo ciepło, sroga mina na twarzy roztapia się jak wosk.
Zwracam ponownie twarz w kierunku sceny i zauważam, że miarowe bulgotanie z tyłu wkomponowuje się w wykonywany utwór. Że za każdym razem czuję dopływ dobrej energii do serca.
Chciałem zwrócić uwagę sąsiadów - tlen, tlen, podłączcie się! Dobre maniery m nie pozwaliły.
Wczoraj byłem na koncercie w bardzo dobrej sali. Publiczność jednak bardzo bezceremonialna. Przyszli bo chcieli posłuchać. I słuchali, świetnie słuchali.
Może uda mi się coś o tym napisać?
P.S. Wydaje mi się, że przypadek z tlenem opowiadałem już w jakimś swoim blogowym wcieleniu. Przepraszam czytelników, dla których to powtórka, no cóż staruszkowie chrapią na różne sposoby.
No comments:
Post a Comment