Tuesday, June 18, 2019

Żółwiowi morskiemu na ratunek

W sobotę wpadła nam całodniowa opieka nad czwórką wnucząt. Mnie te młodsze - Ambroży 8 lat, Gracie -5.
Opieka nad Ambrożym polegała głównie na dowożeniu go na rozliczne zajęcia. Gracie była bardziej wymagająca.
Najpierw spróbowaliśmy szczęścia na grzybobraniu. Po lekkim deszczu spodziewałem się przynajmniej TAKIEGO rezultatu, ale nie znaleźliśmy żadnego grzyba.
To jest samo centrum miasta, służby porządkowe w parkach są bardziej skrupulatne.

Po lunchu wybraliśmy się więc na hulajnogę (scooter). Gracie jeździ na hulajnodze z wielką gracją, ale wkrótce znudziła się i zaproponowała spacer wzdłuż brzegu Merri Creek.
Merri Creek - to nie pomyłka w nazwie i nie jest on specjalnie wesoły - KLIK.

Dookoła było jesiennie...


ale Gracie wolała iść nad strumieniem


Zarzuciłem więc hulajnogę na ramię i przedzierałem się przez gąszcza.
Po chwili usłyszałem rozpaczliwe wołanie wnuczki:


- Dziadzia! Na pomoc! Żółw morski za chwilę umrze!
Podbiegłem, Gracie ostrożnie podprowadziła mnie do brzegu strumienia. U naszych stóp trzepotało w wodzie jakieś plastikowe opakowanie.
- Dziadzia, wyciągnij to. Ja widziałam w szkole, żółw morski połknie plastik i od razu umrze!

Wbrew pozorom zadanie nie było łatwe, krawędź brzegu była bardzo błotnista, stroma, śliska. Nie mogłem dosięgnąć śmiecia dłonią, próby zahaczenia go na patyk kończyły się niepowodzeniem. Na dodatek Gracie zgłaszała bardzo ryzykowne sposoby pomocy.
Wreszcie, po nabraniu błota do butów i mocnym nadwyrężeniu kręgosłupa żółw został uratowany.
Jego śmiertelny wróg leżał u naszych stóp - ten prostokąt po prawej.


Droga do kosza na śmieci była miłym uwieńczeniem naszej akcji.


2 comments:

  1. Co za cieplutka słoneczno-jesienna opowieść. Jestem pod wrażeniem nauki w australijskiej szkole. Takie zwracanie uwagi na różne zagrożenia dla przyrody spowodowane działalnością człowieka bardzo by się i u nas przydało. Tym bardziej, że u nas co jakiś czas ktoś wpada na pomysł wycinania drogi w zadrzewionym terenie, odstrzał dzików itd.
    Jak to miło wiedzieć, że są kraje, gdzie dba się nie tylko o człowieka, ale i o środowisko, w którym żyje. Przesyłam serdeczne pozdrowienia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za komentarz.
      Gracie i jej rodzeństwo uczęszczają do "Steinnerowskiej" szkoły, w Polsce takie szkoły noszą nazwę waldorffowskie. W tych szkołach zwracają uwagę na wiele rzeczy, poza właściwą nauką. Ale to już narzekania absolwenta katolicko-komunistycznej edukacji :)

      Delete