Roi się na Kasprowym ceprów czereda,
ten jeździ jak Stenmark, tamten jak Bachleda.
Za to na dole jęczą ola-boga,
co który zjedzie, to złamana noga.
A potem z GOPRem epopeja mała,
wreszcie szpital, tu czeka już doktor Mrugała
i mruczy każdemu jak kapłan przed zgonem:
fractura spiralis cum dislocationem.
A potem pchają cię prosto na salę,
a tam po połowie – cepry i górale.
Wszystkie cepry złamane mają nogi prawe,
góralskie przypadki są bardziej ciekawe:
Temu palce przycięło kiedy w pociąg wsiadał,
ten młotkiem po głowie dostał od sąsiada,
tamtego koledzy kopnęli gdzieś z boku,
ów po imieninach wleciał do potoku.
Lecz góral czy ceper, choć nie wiem jak ostry,
zaraz zmięknie w opiekę gdy wezmą go siostry.
One ze snu cię zbudzą już przed słońca wschodem,
i łóżko ci pościelą i przyniosą wodę.
A kiedy ci się z wdzięczności serce topi jak z wosku
to nagle cię zrugają niczym kapral w wojsku.
A zastrzyki to robią z tak wielką ochotą,
że co drugi ma d… w dziurach jak rzeszoto…
Z operacji pamiętam przez narkozy męty
tylko doktor Trzebuni oczy jak diamenty.
Poczym czas mija szybko bowiem każda chwila
przybliża człowiekowi powrót do cywila.
Za opiekę i troskę dziękuję wam ślicznie,
pobyt tutaj wspominać będę sympatycznie
no a przyszłego roku znów wrócę na deski,
ale nic sobie nie złamię – jakem Lech Milewski!