Tuesday, December 15, 2020

Niedzielna Spinoza

Do pisania tego wpisu zabrałem się, tradycyjnie, w niedzielę a więc - Niedzielna Spinoza.

 Spinoza?

a czemu nie? Przecież Spinoza...
nie imię to dziewczyny, 
to nie z importu lek,
nie nazwa to rośliny.
To był filozof wzięty, nieprzeciętny... łeb
- więcej w Post Scriptum.

Otóż spinam się ostatnio nad książką Spinoza problem - 


Problem ma Alfred Rosenberg, czołowy teoretyk nazistowskich Niemiec - KLIK.

Książka rozpoczyna się sceną w gimnazjum w Rewalu, obecnie Tallin.
Alfred, będący kapitanem maturalnej klasy, wygłasza nacjonalistyczne ,antysemickie przemówienie.
Dyrektor szkoły wzywa go na rozmowę i próbuje zrozumieć podłoże. 
Rozumieć nie ma czego, po prostu Alfred jest absolutnie przekonany, że rasa żydowska jest straszliwym pasożytem żerującym na szlachetniejszych rasach, szczególnie rasie aryjskiej.

Dyrektor daje mu zadanie - zapoznać sie z tym co J.W. Goethe, wzorcowy Niemiec, napisał na temat rozważań Barucha Spinozy, filozofa pochodzenia żydowskiego - KLIK. Sam fakt, że Goethe poświęcił temu tak wiele uwagi chyba uzasadnia celowość zadania.

Alfred uczciwie bierze się do roboty, ale....
"Człowiek, który prawdziwie kocha Boga, nie może pragnąć, aby Bóg go również kochał".
Dlaczego to zdanie urzekło Goethego?
Wyznam, że nie uważam, żeby od maturzysty można było wymagać rozwikłania takich zagadek.

Ostatecznie Rosenberg nie wykonuje zadania, ale nie było to warunkiem zaliczenia roku. Kończy szkołę i jedzie do Moskwy studiować architekturę. Jego projekt dyplomowy to krematorium w Moskwie, dość symptomatyczne, ale wyjawię, że Alfred nigdy nie został architektem.

Podstawą konstrukcji książki jest przeplatanie wydarzeń z życia Rosenberga i Spinozy co ma uzasadnić tytułowy problem Rosenberga ze Spinozą, ale spowodowało mój problem z książką - czyta mi się trudno.

Przed niedzielną mszą zapamiętałem jednak jedną dyskusję Spinozy z rabinem Amsterdamu.
Czy Bóg spotkał się z jakimś człowiekiem? 
Według Biblii tylko z Mojżeszem.
Zatem wszelkie biblijne proroctwa - Izajasza, Eljasza, Jeremiasza itd.  są tylko poetyckimi refleksjami a nie słowem bożym.
Rabbi jest oburzony i po zbadaniu jeszcze kilku poglądów nakłada na filozofa najsurowszy w historii judaizmu cherem - ekskomunikę - żaden prawomyślny Żyd nie może się z nim kontaktować na żadnej płaszczyźnie.

Kilka godzin później byłem na porannej mszy. Pierwsze czytanie - z księgi Izajasza. Po zakończeniu, razem z wiernymi powiedziałem - oto słowo Boże.

Gdy Niemcy zajęli Holandię, Rosenberg osobiście dopilnował aby zająć zabytkowy dom Spinozy w Rijnsburg i zabezpieczyć wszystkie książki i pamiątki. Dom był zamknięty przez cały czas okupacji, co wykorzystało holenderskie podziemie i przez cały okres wojny przechowywało tam żydowską rodzinę.

Jakże opacznie to wyszło! krzyknąłby pewnie Alfred Rosenberg... ale nie krzyknął gdyż powieszono go w Norymberdze (a zwłoki spalono w krematorium w obozie koncentracyjnym w Dachau).
Opatrzność czuwa ... może pomyślała matka przechowywana w byłym domu Barucha Spinozy (a Spinoza może się skrzywił na taką uwagę całkiem niezgodną z jego filozofią).

I w tym momencie gmail dał czadu  - KLIK.

W ten sposób mamy już wtorek... jakże opacznie to wyszło - tym razem krzyknąłem ja.

P.S.

Właściwa piosenka zaczyna się w 1:50.

Monday, December 7, 2020

Niedzielne spłaszczenie

  «Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud!» – mówi wasz Bóg. «Przemawiajcie do serca Jeruzalem i wołajcie do niego, że czas jego służby się skończył, że nieprawość jego odpokutowana, bo odebrało z ręki Pana karę w dwójnasób za wszystkie swe grzechy».


Głos się rozlega: «drogę Panu przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec dla naszego Boga! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i pagórki obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną. Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją każdy człowiek zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały».

Wstąp na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny na Syjonie! Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny w Jeruzalem! Podnieś głos, nie bój się! Powiedz miastom judzkim: «oto wasz Bóg! oto Pan Bóg przychodzi z mocą i ramię Jego dzierży władzę. oto Jego nagroda z Nim idzie i przed Nim Jego zapłata. Podobnie jak pasterz pasie on swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie.
Księga Izajasza 40:1-5, 9-11.

Takie było dzisiejsze (Niedziela 6/12/20) pierwsze czytanie.

Poruszył mnie drugi paragraf - strome doliny zasypane piachem, góry starte na proch - wszystko będzie wyglądać tak?


Na pewno nie tak...


"Wstąp na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny na Syjonie! " - ???

Chwileczkę - to musiało być jeszcze przed spełnieniem dobrej nowiny, bo po spełnieniu.nie będzie skąd głosić, nie będzie zresztą potrzeby niczego głosić, będzie wielka cisza....

Zanim to nastąpi posłuchałem jeszcze dziwnego zestawiena - Hilliard Ensemble - zespół wokalny specjalizujący się w muzyce renesansu plus norweski saksofonista - Jan Garbarek..



P.S. Zainteresowało mnie oczywiście polskie nazwisko norweskiego saksofonisty.
Zajrzałem TU. Tak własnie podejrzewałem. W 1964 roku, jeszcze w ramach studiów, odbyłem praktykę robotniczą w fabryce papieru w miasteczku Moss, 60 km od Oslo. 
Tam spotkałem Polaka, Jana Ostrowskiego, który pracował jako spawacz i został moim zawodowym mentorem. 
Pan Jan pochodził z Bydgoszczy. Gdy nastąpiła okupacja niemiecka, Bygdoszcz została włączona do Rzeszy. Mieszkańców spotkał wielki zaszczyt, bez zbyt wielkich starań mogli uzyskać uprzywilejowany status Reichsdeutche - rodowity Niemiec. Ojciec pana Jana szybko zorientował się, że w jego przypadku oznacza to pobór do armii.
Nie skorzystał z żadnej możliwości i został wysłany do obozu pracy przymusowej, to samo czekało jego syna gdy skończył 16 lat. Pod koniec wojny Niemcy przetransportowali wielu przymusowych pracowników do Norwegii. Tam pan Jan doczekał wyzwolenia. 
Norwegia zorganizowała kilka obozów dla takich ludzi, jeden z nich na wyspie naprzeciw Moss. Przebywało w nim 10,000 Polaków. 
Najpierw odwiedził ich przedstawiciel Rządu Londyńskiego, w polskim, oficerskim mundurze. Gorąco zachęcał do ubiegania się o emigrację do Anglii, ewentualnie USA. Opowiadał o okropnosciach komunizmu w Polsce. Za kilka dni przyjechał przedstawiciel PRL, w znoszonym polowym mundurze, rogatywce na głowie. 
- Polacy - mówił - nasze miejsce jest w Polsce. Patrzcie na mnie. Spędziłem 2 lata na Syberii a potem wstąpiłem do polskiego wojska, razem  armią radziecką wyzwalalismy Polskę. I tam zostaliśmy, bo tam jest nasze miejsce.
Wiele osób się popłakało. Większość posłuchała tego apelu.
Może kilkaset osób zostało w Norwegii, kilkunastu, w tym pan Jan, w pobliskim Moss.
Podejrzewam, że ojciec saksofonisty przeszedł przez ten sam obóz. Zamieszkał w Misen, to 50 km od Moss.

Saturday, December 5, 2020

Ciekawość zaczyna się w

 W ostatni piątek znowu spędziłem kilka godzin w bibliotece stanowej.

Zastanowiły mnie dwa plakaty...



Ciekawość - jakże słusznie - niewątpliwie biblioteka to miejsce gdzie można ją zaspokoić.


Kolejny plakat to potwierdza - miejsce startu jest TUTAJ.

Ale tak konkretnie - gdzie? Gdzie umieszczono te plakaty?



I teraz gnębi mnie CIEKAWOŚĆ - w jaki sposób biblioteka przekazuje te idee kobietom???

Thursday, December 3, 2020

Niedaleko Damaszku

 Niedaleko Damaszku
Siedział diabeł na daszku
W kapeluszu czerwonym
Kwiateczkami upstrzonym.
Adam Mickiewicz.

W niedzielę wspomniałem, że czytam książkę Damascus australijskiego pisarza Christosa Tsiolkasa.

Christos Tsiolkas zyskał sobie w Australii sporą popularność.
Z jednej strony przyznaję mu umiejętność wywoływania u czytelnika (mnie) silnych emocji, z drugiej, te emocje w dużej mierze wynikają z tego, że opisuje szczegółowo obrzydliwości - smród, gówno, brud i poruta.

Z tego powodu już po kilku rozdziałach porzuciłem jego książkę Dead Europe.
Jednak inna jego książka - Barracuda - podobała mi się... do pewnego stopnia.
To historia młodego chłopca pochodzącego z klasy robotniczej, który wybiera ścieżkę kariery sportowej - pływanie.
Osiąga błyskotliwe sukcesy, dostaje stypendium w najbardziej eksluzywnej prywatnej szkole dla chłopców, w którymś momencie przychodzi jednak kryzys, który zdaje się całkowicie zniszczyć jego życie.

W tym momencie muszę wspomnieć szczegół z biografii autora, Christos Tsiolkas jest gejem i demonstruje to w każdej z książek.
Łatwo się teraz domyślić co było powodem kryzysu bohatera książki Barracuda.

Prawdę mówiąc gdy sięgałem po Damascus, sądziłem, że to jakaś refleksja na temat ostatniej wojny w Syrii i losu uchodźców. Jakież było moje zdziwienie gdy już na pierwszej stronie zorientowałem się, że to książka na temat działalności, nawróconego w drodze do Damaszku,  św Pawła.

W tym momencie zastanowiłem się - dlaczego Ch. Tsiolkas wybrał taką, egzotyczna w obecnych czasach, tematykę?
Pierwsze skojarzenie było automatyczne - żeby dołożyć Kościołowi, na który sypią się kamienie z każdej strony (książka wydana pod koniec 2019 roku, sprawa kardynała Pella wydawała się być przesądzona).
Na wszelki wypadek przeczytałem jednak komentarz autora.
Christos Tsiolkas wyznaje, że fascynacja osobą św Pawła i jego dramatycznym przyjęciem chrześcijaństwa zbiegła się z jego osobistym zagubieniem i dezorientacją - kim właściwie on (Ch. Tsiolkas) jest?
Tutaj moje obawy i podejrzenia siegnęły szczytu - autor przedstawi wczesne chrześcijaństwo jako sektę gejowską?
Żeby to potwierdzić musiałem jednak przeczytać przynajmniej kilka stron.

Przeczytałem i stwierdziłem, że jednak nie.
Równocześnie jednak poraziła mnie intensywność turpizmu autora - babranie się w nieczystościach.
Książka poszła do kąta.

Po kilku dniach jednak zachciało mi się sprawdzić to i owo i sprawdziłem.

Podtrzymuję swoją opinię, odradzam tę lekturę. Mój jedyny logiczny argument ZA tą książką, to, że pomogła autorowi rozliczyć się z kryzysem swojej młodości. Jestem jednak pewien, że znajdzie ona powodzenie na rynku.

A co takiego sprawdzałem?
Jak dla mnie, autor przedstawił bardzo przekonująco atmosferę w gminach chrześcijańskich na terenie Syrii i Azji Mniejszej (Efez, Antiochia).
Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę jak ogromną barierą cywilizacyjną były przykazania mojżeszowe - rytualne oczyszczenie przed posiłkiem, dobór towarzystwa. W multikulturalnym, grecko-rzymskim świecie, było to barierą nie do przebycia.
Św Paweł w tworzonych przez siebie gminach łamie tę barierę wywołując ostry sprzeciw apostołów Piotra i Jakuba.

Po drugie - wiara w rychłe drugie przyjście Jezusa.
To była potężna siła napędowa młodego ruchu. Ta ziemska udręka wkrótce się skończy, Jezus zabierze mnie do raju, moi oprawcy będą zgrzytać zębami w piekle.
Autor bardzo przejmująco to opisuje w scenach z pogromu chrześcijan przez Nerona.

Po trzecie, z całkowicie innej beczki - bliski kontakt fizyczny w antycznym świecie.
To mnie zaskoczyło w opisie życia w chrześcijańskich gminach - mężczyźni obejmuja się, całują.
Ej, pomyślałem - tu już Christos daje upust swoim osobistym pasjom.

Po kilku dniach przyszła jednak refleksja.
Pierwszy punkt - pocałunek Judasza.
Pamiętam, już w szkole podstawowej, dziwiła nas ta historia - mężczyzna całuje mężczyznę, na dodatek swojego mentora i nauczyciela, jakież to sztuczne.
Może jednak nie.

Drugie - przypomniały mi się sceny z Kuwaitu - młodzi mężczyźni spacecujący po ulicach i trzymający się za ręce. Nie podejrzewałem ich o homoseksualizm, tam obowiązywało Sharia Law. To była męska przyjaźń.
Trzecie - potwierdzała to relacja Australijki Emmy Ayres, która na rowerze przejechała przez Iran, Pakistan, Afganistan.
Wspomina, że na szosie spotykała tylko mężczyzn, oni nie wiedzieli, że ona jest kobietą.
Uderzyła ją ich męska solidarność i osobisty kontakt, nigdy przedtem nie czuła się tak dobrze. Wtedy przyszła jej do głowy myśl żeby zostać mężczyzną.
Więcej o Emmie TUTAJ.

Spojrzałem wstecz... fizyczny kontakt z mężczyznami?
Ostatni raz to chyba w 5-6 klasie szkoły podstawowej. 
Przewracanki czyli zapasy podczas przerwy. Celem było obezwładnić przeciwnika, przygnieść własnym ciałem.
Przerwaliśmy to nagle około klasy 7, wiek 12-13 lat. Nie wiem dlaczego chociaż logicznym wytłumaczeniem były ciężar i siła, na tym etapie mogliśmy wyrządzic sobie krzywdę.

Nigdy w życiu nie poczułem tęsknoty za tym co może straciłem.
Dobrze, że dowiedziałem się o tym tak późno.

Sunday, November 29, 2020

Niedzielna gotowość

 Dzisiaj pierwsza niedziela adwentu, okresu oczekiwania... na Boże Narodzenie.

Dzisiejsze czytanie - Ewangelia św Marka: Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie... - Rozdział 13:33-37.

Dlaczego te kropki w pierwszej linijce?
Czytam właśnie książkę australijskiego pisarza Christosa Tsiolkasa - Damascus.
Zauważyłem, że w Polsce wydano jego książki Barracuda, Slap, Dead Europe.
Nigdy nie spodziewałem się, że ten pisarz wskoczy do tematyki wczesnego chrześcijaństwa i nadal mam wątpliwości jak tę książkę ocenić. Wydaje mi się jednak, że dobrze oddał nastrój w pierwszych gminach chrześcijańskich, ciągłe oczekiwanie drugiego przyjścia Jezusa na ziemię.

To był ciągły adwent - Jezus może przyjść w każdej chwili, bądź gotów.
Dość ryzykownie postąpił cesarz Konstantyn, ten który zadeklarował chrześcijaństwo jako urzedową religię Cesarstwa Rzymskiego.
Otóż ochrzcił się on dopiero przed śmiercią aby nie mieć szansy na popełnienie poważnych grzechów. O ile mi wiadomo w tamtych czasach nie było zwyczaju regularnej spowiedzi. Ludzie wyznawali swe grzechy przed chrztem, tak jak nakazywał Jan Chrzciciel.

Natomiast Boże Narodzenie.
Wydaje mi się, że każdy cywilizowany człowiek jest moralnie gotowy do masowych zakupów.

Od kilku dni w naszym kościele parafialnym we mszy może uczestniczyć 100 wiernych. Nie zmieściliśmy się w tym limicie więc pozostał internet.
Te 100 osób musi zająć miejsca we właściwej odległości od sąsiadów, w tym celu na ławkach naklejono zielone kropki. Przy wejściu do kościoła instrukcja - Siadaj na zielonej kropce.
Mam już na to sposób, przykleję sobie zieloną kropkę we właściwym miejscu na spodniach i usiądę gdzie zechcę.
Na razie muszę jednak uzyskać rezerwację.

Po mszy pojechałem podrzucić trochę nieadwentowego jedzenia synowi i jego rodzinie.
W pobliżu ich domu przywitał mnie zapach choinek...



Ogarnęła mnie tęsknota, przecież nam pachnieć będą eukaliptusy.

W domu syna pustki - weekendowe zajęcia. Zajrzałem do ogrodu...


Jakże tu pięknie!

Jak przekonać synową żeby zorganizowała Wigilię?

Friday, November 27, 2020

W bibliotece

 Dzisiaj, chyba pierwszy raz w tym roku, odwiedziłem naszą bibliotekę stanową - State Library Victoria - KLIK.

Odwiedzam tę bibliotekę tylko gdy chcę zajrzeć do jakichś starych książek, niedostępnych w sieci.

Ty razem napiszę tylko o dotykalnej stronie tej wyprawy.

Po pierwsze - pozycja nieprzyjaciela (ten zwrot to wspomnienie ćwiczeń wojskowych ponad 55 lat temu). A więc, od 28 dni nie wykryto w naszym stanie żadnego zakażenia. W związku z tym bilblioteka wpuszcza gości, ale przez wąską szparkę.

Po drugie - nasza pozycja.
Procedura wizyty była następująca:
- zamówić książki przez internet.
- po zamówieniu książek otrzymałem link do zrobienia rezerwacji miejsca.
- rezultat - sms-y potwierdzające dostawę każdej z zamawianych książek.
- równocześnie otrzymałem email potwierdzający rezerwację ze wskazówką żeby to zweryfikował.
- po weryfilacji kolejny email z kodem wejścia.
Ufff.

Na miejsce dojechałem tramwajem.

Przed biblioteką pustki, ale przed samym wejściem kilka osób udzielało mi wskazówek i sprawdzało kod.
W środku - po pierwsze - pustka...


Po drugie, kolejny sznur dobrych ludzi, których jedynym zadaniem było abym dotarł we właściwe miejsce.

Wreszcie dotarłem - Redmond Barry Reading Room -
normalnie wygląda tak

State Library Victoria reading room.jpg

Dzisiaj ---


Zanurzyłem się w lekturze przerwanej dwukrotnym zwróceniem uwagi, że maska zsunęła się zbyt nisko.

Co czytałem?

4 książki napisane prawie 100 lat temu przez bardzo interesującą osobę


Joyce NanKivell-Loch - Australijka, którą ciekawość życia zaniosła do Irlandii, a potem do pracy charytatywnej w Polsce i Grecji. 
We wrześniu 1939 roku dostała of Melchiora Wańkowicza wiadomość, że tysiące uchodźców z Polski, w tym wielu żydowskiego pochodzenia, utknęło w Bukareszcie. Za kilka dni, wraz z mężem, byli na miejscu i zorganizowali transport tysięcy osób na Cypr a potem do Haify gdzie przebywali do końca wojny. Tam prowadzili obóz dla uchodźów, do którego dotarli również masowo polscy uchodźcy z ZSRR, którzy wyszli wraz z Armią Andersa. Troszkę TUTAJ.

Więcej mam nadzieję napisać osobiście chociaż dzisiejsza lektura bardzo mnie rozczarowała.

Kilka migawek ze spaceru przez centrum Melbourne...





Pierwsza refleksja - niesamowita pustka.

Oczekujemy kolejnego poluzowania restrykcji, ale w centrum miasta głównymi gośćmi byli zawsze ludzie, którzy tam pracowali. Teraz pracuja z domu i wydaje mi się, że nawet jak pandemia się skończy, pracodawcy nie będą się kwapić do reaktywacji bardzo kosztownych biur w centrum miasta.

Sunday, November 22, 2020

Niedzielny exodus

 Dzisiaj okazja jaka trafia się tylko raz w roku - urodziny (16) naszej wnuczki Sabiny.

Okoliczności były sprzyjające gdyż jubilatka spędzała urodziny, jakw każdy weekend, na farmie, więc jeszcze 2 tygodnie temu nie moglibyśmy jej odwiedzić z powodu restrykcji.

Już na szosie czuć widać było wzmożoną ruchliwość ludzi stęsknionych wyjazdu w teren - masowy exodus z miasta.
Najmilsza część podróży jest już po zjechaniu z szosy - zielone, łagodne wzgórza upstrzone krowami.

Zaś jubilatka - w swoim żywiole...


Nie zamierzam jednak pisać o sympatycznych rodzinnych okazjach.
Wszak dzisiaj niedziela - to zobowiązuje.

Przyznam się, że w dzisiejszej mszy uczestniczyłem bardzo po łebkach.
Uczestnictwo jak zawsze - na youtube. Tym razem ze sporym opóźnieniem.
Zasadniczo ograniczyłem się do wysłuchania dzisiejszych czytań i kazania.

Dzisiaj ostatnia niedziela roku liturgicznego - święto Jezusa Króla.
Mocno dezorientuje mnie ten królewski status Jezusa więc więcej uwagi poświęciłem sprawom ostatecznym, koniec, odejście, exodus.

W tym momencie przypomniała mi się wyjątkowo prozaiczna sceneria - zakupy.
W ostatnią środę towarzyszyłem żonie w sporych zakupach żywnościowych w centrum handlowym w dzielnicy Oakleigh.
To dzielnica z wyraźnymi akcentami greckimi, takimi jak poniższy...


Stoisko z rybami prowadzone przez Chińczyków i multikulturalna wskazówka - Exit - Exodus.
Eureka! - (to też po grecku:)

Toż to takie majestatyczne słowo.
Oczywiście podstawowe skojarzenie to Stary Testament - Exodus - Księga Wyjścia.
Ciekawe, że w oryginale ta księga nosi nazwę שְׁמוֹת - shemōt - Imiona.

To greckie słowo ma w sobie tyle patosu, kojarzy mi się ze sprawami ostatecznymi, przypomniało mi się w ostatnim dniu roku liturgicznemu - koniec egzystencji.

Rezolutni Chińczycy prowadzący sklep rybny sprowadziii mnie na ziemię - może całe nasze życie to wypad po zakupy?

Friday, November 20, 2020

Wieczorny krzyk

 Wczoraj (czwartek 19/11), gdy temperatura powietrza nieco się ucywilizowała, pojechałem zatankować samochód.

Spokojny wieczór... gdyby nie ten przeraźliwy krzyk..


Przepraszam za jakość głosu, to zasługa mojego starego aparatu fotograficznego.
TUTAJ demonstracja głosu solowego wykonawcy - Indian myna.

To są bardzo ładne ptaszki, niestety fakty nie są miłe.
Indian myna zostały zaliczone do pierwszej setki najbardziej zaborczych (most invasive) zwierząt świata. W tej pierwszej setce są tylko 3 ptaki. Więcej tutaj - KLIK.

Osobiście zauważyłem je na naszym płocie chyba dopiero około 15 lat temu. Wydaje mi się, że przez te lata ich rozmiary znacznie wzrosły.

Populacja również.
W  Australii uważane są za jednego z największych szkodników.

Zastanawiałem się dlaczego te ptaki tak polubiły drzewo przy stacji benzynowej?
Może one odurzają się oparami benzyny?

Tankuję i uciekam od tego krzyku.

A co w trawie piszczy?

Jak zauważył jeden z moich komentatorów, główny temat w australijskich mediach to zbrodnie wojenne popełnone przez australijskich żołnierzy w Afganistanie.

Doliczono się 39 przypadków zabicia niewinnych osób.
Niestety ja patrzę na to inaczej - jeśli ktoś jedzie tysiace kilometrów, do obcego kraju, to nie jemu osądzać kto tam jest winny i kogo można bezkarnie zabić.

Dzięki temu tematowi Covid-19 jest na drugim planie.
Z jednej strony - świetnie - w naszym stanie od ponad dwóch tygodni nie było żadnego zakażenia, ale jednak w tym spokoju czai się groźba.
W sąsiedniej Południowej Australii przez 7 miesięcy nie mieli żadnego zakażenia, kilka dni temu trafiło się pierwsze, bardzo szybko rozrosło się do 20 przypadków.
Reakcja - całkowity lockdown stolicy stanu - Adelajdy - wstępnie na 6 dni.

Co to oznacza dla nas?
To samo ilekroć wykryje się jakieś zakażenie?
Przecież to samobójstwo.

Według mnie przez te restrykcje i izolację, nie mieliśmy szansy wykształcić odporności zbiorowej. Jesteśmy wciąż w punkcie zerowym.
Wydaje mi się, że rządzący sądzą, że na tych restrykcjach dotrwaja jakoś do masowych szczepień a wtedy - hulaj dusza (znaczy - hulaj kostucho) - zmarły, jeśli szczepiony, nie liczy się.

Tuesday, November 17, 2020

Niedziela pod aborygeńską flagą

Australian Aboriginal Flag (Pantone).svg
Link

Australijscy Aborygeni nie posiadali flagi. 
Ta prezentowana powyżej została zaprojektowana przez aborygeńskiego artystę w roku 1971 na potrzeby ruchu walczącego o prawo Aborygenów do ziemi.

W roku 1995 została oficjalnie włączona do ustawy o fladze australijskiej. 
Na mój chłopski rozum znaczy to, że moze być wywieszana na budynkach rządowych i podczas oficjalnych uroczystości - KLIK.

Prywatnie powiem że flaga mi się podoba - bardziej niż flaga niemiecka.
Znaczenie: kolor czarny - ludzie, żółty - słońce, czerwony - ziemia.

Skąd taka tematyka?
W ostatnim tygodniu "moja" stacja radiowa ABC/Classic wspominała często, że obchodzimy NAIDOC Week.

Co znaczy ten skrót?
Odpowiedź nie jest tak oczywista, ale znalazłem -  National Aborigines Day Observance Committee.

Hmm - znaczy to jest nazwa komitetu? Obchodzimy tydzień komitetu?
A nie można było po prostu obchodzić Dnia/Tygodnia Aborygenów?

Wydaje mi się, że to jest drobny przykład jak pokręcona jest sprawa roli Aborygenów w Australii.
Nię będę próbował niczego wyjaśniać gdyż jestem w tym temacie mocno zagubiony ze wskazaniem na zagubienie po niewłaściwej stronie.

Jednak życie boggera ma swoje prawa - zupełnie przypadkowo, tydzień temu, zostałem poproszony przez moją blogowa inspiratorkę o napisanie czegoś na temat Deklaracji Burnum Burnum. Deklarację tę ogłosił w roku 1988 na skałach wybrzeża Anglii aborygeński aktywista o nazwisku Burnum Burnum. . Deklarował w imieniu Aborygenów ni mniej ni wiecej, tylko wzięcie Anglii w posiadanie.


Rezultat mojej pracy TUTAJ.

Wrócę do inspiracji przez radio.
ABC/Classic to radiostacja nadająca muzykę.
Czy zatem nadawała muzykę aborygeńską?

Po długim namyśle uznałem, że nie.
Aborygeni podczas swoich ceremonii tańczyli i wydawali różne odgłosy, ale ABC nie transmitowała tego typu imprez.
Na marginesie wspomnę, że australijscy Aborygeni znali tylko 3 instrumenty muzyczne - liść drzewa eukaliptusowego, didjeridoo i czurynga. Prócz tego oczywiście używali patyków i kamieni do wybijania rytmu.

Didjeridoo to ciekawy instrument.
Poniżej demonstracja przez uznanego wirtuoza - Williama Bartona


Proszę zwrócic uwagę na specyficzną cechę gry na tym instrumencie - circular breathing czyli nabieranie oddechu podczas dmuchania w instrument.

Czurynga - to nasza, rodowita, polska nazwa, ale jednak wyjaśnię - jest to wyprofilowana deska, którą kręci się nad głową na sznurku - KLIK. Angielska nazwa bullroarer lepiej do mnie przemawia.

Co wiec nadawała nasza stacja radiowa?
Utwory skomponowane przez kompozytorów muzyki klasycznej, które wykorzystywały aborygeńskie śpiewy i didjeridoo. Z przyjemnością stwierdzam, że niektóre z nich były pomysłowe i miłe do słuchania.

Prócz tego muzyka "młodzieżowa" w wykonaniu aborygeńskich artystów. Pod tę nazwę wstawiam utwory wykonywane przez zespoły korzystające z perkusji, gitar i elektroniki do manipulacji dźwiękami.

Dla uzupełnienia moje nagranie aborygeńskiego tańca...



Wednesday, November 11, 2020

Dzień Pamięci dalszej i bliższej

 Australia -

Remembrance Day...


Już o świcie, na budynku opery w Sydney, zakwitły maki.

Dwa słowa wyjaśnienia - to są maki pól Flandrii, upamiętnione w wierszu In Flanders Fields napisanym przez kanadyjskiego kombatanta, Johna McCrae - KLIK.

I Wojna Światowa to wydarzenie historyczne chyba najlepiej utrwalone w Australii.
Gdy wybuchła, Australia miała 14 lat, wiadomo jakie się w tym wieku miewa pomysły.
Australia przyjęła wiadomość o wybuchu wojny z entuzjazmem i pospieszyła z konkretną pomocą.
Ilość ochotników przekraczała możliwości punktów rekrutacji.
Rząd rozważał wprowadzenie obowiązku służby wojskowej, ta propozycja została odrzucona, Australiczycy chcieli osobiście o tym decydować.
W rezultacie do armii zgłosiło się ponad 400,000 mężczyzn na 2,5 miliona obywateli płci męskiej.
Ponad 330 tysięcy walczyło za oceanem.

Skąd ten entuzjazm?
Być może Australia czuła się jak dziecko oddane przez rodziców do sierocińca. Czekała na okazję pokazania Anglii co naprawdę jest warta.
Anglia dała im wielką szansę - wysłała na najtrudniesze, często bezsensowne, pola walki.
Straty - 60,000 zabitych, 137,000 rannych.
Oficjalny koszt 188 mln funtów. 
Trudne do zmierzenia są straty wynikjące z kilkuletniego zmniejszenia siły roboczej o połowę.

Szacunek dla tej tradycji trwa nadal, ale nie jest to dzień wolny od pracy.

Nie znalazłem żadnych informacji o obchodach Święta Niepodległości przez organizacje polonijne.

A na naszym podwórku -

Jak zawsze w tym okresie sypnęły się morwy z drzewa za rogiem.

Już kilka tygodni temu zapowiadał się niezwykły urodzaj...


a teraz sypnęło...



Jestem chyba jedyną osobą, która to docenia, raz na tydzień wspiera mnie nasz wnuk.
Zbieramy głównie z trawnika, z chodnika tylko te które się błyszczą. Trafiają się kwaśne, ale większość jest pyszna.

Natomiast pod naszym domem --



Sunday, November 8, 2020

Niedzielna oliwa

Na dzisiaj przypadło kolejne popularne czytanie - o pannach roztropnych.

"..królestwo niebieskie będzie podobne do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było głupich a pięć rozsądnych. Głupie wzięły lampy, ale nie zabrały ze sobą oliwy. Rozsądne wzięły lampy i oliwę w naczyniach. A gdy pan młody się opóźniał, ogarnęło je znużenie i wszystkie zasnęły. O północy zaś rozległo się wołanie: “Pan młody nadchodzi! Wyjdźcie mu na spotkanie!”. Wtedy obudziły się wszystkie panny i przygotowały lampy. Głupie powiedziały do rozsądnych: “Podzielcie się z nami oliwą, bo nasze lampy gasną”. Ale rozsądne odpowiedziały: “O nie, gdyż mogłoby nie starczyć i nam i wam. Idźcie do sprzedawców i kupcie sobie”. Gdy one odeszły, przybył pan młody. Te, które były przygotowane, weszły z nim na wesele i drzwi zamknięto. Później przyszły pozostałe panny i wołały: “Panie, panie, otwórz nam!”. Lecz on im odpowiedział: “Zapewniam was, że was nie znam”.
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny."
Ewangelia wg św Mateusza - 25,1-13

Wydaje mi się, że od najdawniejszych czasów, w tej opowieści najbardziej zwracał moją uwagę fakt, że panny roztropne nie podzieliły się z koleżankami olejem.
Ich argumentacja jest słuszna, ale jednak jakiś niesmak pozostał.

Smak poprawiło mi kazanie. Dzisiaj wygłosił je nie-proboszcz, ksiądz pochodzący z Filipin.
Skoncentrował się na przepisanym na dzisiaj psalmie -
"Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam;
Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało,
 jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody..
"
Psalm 63, napisany przez Dawida podczas pobytu na pustyni.

Potrzeba Boga.
Skąd wiemy, że Bóg jest blisko nas, blisko kogoś znajomego?
Proste, po owocach ich pracy poznacie to.
Człowiek będący w kontakcie z Bogiem wykona swoją pracę, jakakolwiek ona jest, dobrze, bez usterek czy niedoróbek.

Jakież to proste i rozsądne.
Zrobiłem szybki przegląd moich znajomych i zgadza się - tylko do mnie Bóg jakoś nie dotarł.

Tuesday, November 3, 2020

Pierwszy wtorek listopada

 ...to od 160 lat Melbourne Cup - KLIK.

W moim stanie Wiktoria jest to dzień wolny od pracy. W innych stanach... jeśli nawet praca wre, to o 3-ej wszyscy robią przerwę aby obejrzeć The Race that stops the Nation.

W tym roku, po raz pierwszy w historii, wyścig został rozegrany bez publiczności.

Zwycięzcą został irlandzki koń Twilight Payment.
Jeśli już o wypłatach mowa, to w tym roku pula nagród wynosiła A$8 mln, z czego zwycięzca dostał A$4.4 mln.

Poniżej pełna relacja z wyścigu. Na mnie największe wrażenie robi moment gdy 24 konie wpadają na ostatni zakręt.

>

Sunday, November 1, 2020

Niedziela w trzech wymiarach

 Wymiar pierwszy - niedzielny.
Żeby było ciekawiej, to ten niedzielny wymiar też ma dwa wymiary:

- Pierwszy - Apokalipsa św Jana -
" I ujrzałem innego anioła, wstępującego od wschodu słońca, 
mającego pieczęć Boga żywego.
Zawołał on donośnym głosem do czterech aniołów,
którym dano moc wyrządzić szkodę ziemi i morzu:
«Nie wyrządzajcie szkody ziemi ni morzu, ni drzewom,
aż opieczętujemy na czołach sługi Boga naszego».
I usłyszałem liczbę opieczętowanych:
sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych
ze wszystkich pokoleń synów Izraela...
...Potem ujrzałem:
a oto wielki tłum,
którego nie mógł nikt policzyć,
z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków,
stojący przed tronem i przed Barankiem.
Odziani są w białe szaty,
a w ręku ich palmy."  7:2-9.

Hmm, czyli jednak będzie segregacja rasowa.
Na pocieszenie wspomnę, że Ewangelista mocno pokręcił tę listę pokoleń Izraela .

Czytałem gdzieś hipotezę, że św Jan pisał swoje Ewangelie pod wpływem marihuany zaś Apokalipsę pod wpływem LSD.  Przekonujące.

Drugi - Ewangelia - Kazanie na Górze czyli 8 błogosławieństw.
W tym miejscu przypomina mi się zlinkowana scena - KLIK.
To jest demonstracja australijskiego akcentu. Prezenter zauważa, że typowo australijska intonacja zdań robi wrażenie, że mówca kwestionuje swoje twierdzenie, kończy je znakiem zapytania.
A zatem, gdyby Jezus mówił po australijsku, to błogosławieństwo - Szczęśliwi, którzy cierpią udrękę -miałoby w domyśle - ??? czyżby ???.

Drugi podwymiar - Wszystkich Świętych.
Wspominałem już na tym blogu, że w Australii tradycja odwiedzania w tym dniu cmentarzy nie jest znana.
Ale odwiedzić można. Odwiedziliśmy groby dalekich krewnych, znajomych, bliskich sąsiadów.
Tu jednak demnostracja różnic kulturowych...



Powyżej zdjęcia dwóch sąsiadujących kwater - włoska i anglosaska.

Wymiar trzeci - Halloween.

To dla mnie całkiem obca tradycja i taka już pozostanie.
Rozejrzałem się jednak po najbliższej okolicy...


A trochę dalej - nowe idzie - nasza wnuczka..


Tuesday, October 27, 2020

Łyżkowo

Pierwsze zwiastuny pojawiły się w mojej okolicy w lipcu...


Nazwa osady - Spoonville. Polskie tłumaczenie to chyba - Łyżkowo.

Wkrótce zauważyłem następne.
Większość pod prywatnymi domami, ale te których zdjęcia zamieściłem w tym wpisie są zlokalizowane przy ścieżkach spacerowych/rowerowych.


Trzeba było w google zauktualizować swoją wiedzę o otaczającym mnie świecie.

TUTAJ dowiedziałem się co się dzieje , a przede wszystkim jak ogromne znaczenie terapeutyczne ma ten pomysł dla dzieci znękanych covidowymi restrykcjami.
Sądząc po tytułach naukowych osób, które wypowiadają swoje opinie, jest to temat z wielką przyszłością. 

Generalnie zgadzam się, to może być jakieś zajęcie dla dziecka.

Jako sceptyk w stosunku do wszystkich nowości od razu doszukałem się skazy... Spoonville z dala od domu? W parku lub przy ścieżce, a może przy plaży?

Czy ktokolwiek będzie doglądał tej instalacji? 
A co gdy mieszkańcy Spoonville się poprzewracają? A gdy obsikaja ich psy?
A gdy przyjedzie ekipa kontraktorów na okresowe ścinanie trawy - co oni mają zrobić z tymi łyżkami?

Musiałem zapukać do wyższej instancji - TUTAJ.

Spoonville International - strona zawiera reguły tworzenia Spoonville, ale nie wyjaśniły one żadnej z moich wątpliwości.

Na tej stronie jest również rejestr istniejących instalacji - już blisko 400, większość w Australii.

Rozbawiło mnie to trochę - dziecku nie wystarczy obecnie zrobienie czegoś w ogródku czy przy domu, i zabawa z kolegami - to musi być podane do wiadomości na CAŁY ŚWIAT.

To robią ci sami ludzie, którzy gotowi są podnieść ogromny raban w celu ochrony swoich danych osobowych. 

Chyba pora skończyć te narzekania i wziąć się za budowę własnej osady.

Sunday, October 25, 2020

Niedzielne wspomnienie - Dziewczyny w pociągu

 Dziewczyna płacze

Przeglądałem gazety w kiosku na Dworcu Centralnym kiedy usłyszałem:
- Ja tu przed chwilą kupiłem paczkę kentow i zapomniałem je wziąć.
- Tak? - odpowiada ekspedientka.
- No przecież mówię, kupiłem kenty, gdzie one są?
- A skąd ja mogę wiedzieć, przecież bez przerwy obsługuję klientów, nie pilnuję czy zabrali towar.
- Ja mam za chwilę pociąg, proszę mi natychmiast wydać papierosy za które zapłaciłem!!!!

Dziewczyna nie ustępuje, młody osiłek wychodzi, ale za chwilę wraca z kolegą silniejszym w gębie.
- Proszę wydać mojemu koledze.....
- Ja tu pani zablokuję kolejkę....
- Czy ktoś z państwa ukradł mojemu koledze!!??

Krzyk wciska mi się do głowy.
- Proszę tak nie krzyczeć - mówię z naciskiem - jak pana okradziono to proszę zawołać policję.
Nienawistne spojrzenie.
- Niech pan nie robi ze mnie wariata, sam niech pan woła.

I znowu krzyk.
Wychodzę przed kiosk i rozgladam się bezradnie. Chłopaki nic nie wskórali.
Ten wygadany podchodzi do mnie
- Wstydziłby się pan, starszy człowiek i przeciwko młodziezy. - patrzę w sufit.

Odchodzą przeklinając a ja wracam do kiosku. Dziewczyna placze.
- Niech pani nie płacze, przecież pani jest w porządku.
Dziewczyna nadal płacze.

Dziewczyna się śmieje.

O której zaczęła dziś pani pracę pytam konduktorkę w pociągu do Bialegostoku.
- O 4-tej rano, pracuję 12 godzin, skończę też o czwartej.
- Ciężka praca.
- O nie, to bardzo dobra praca. Mogłam iść wcześniej na emeryturę, ale nie chciałam, ale teraz i tak za 10 miesięcy pojdę.

- I będzie pani wolna.
- A co ja będę robić? Ja mieszkam w puszczy.
Oczy jej się rozjaśniają.
- Naprawdę w puszczy nie wyobraża sobie pan.
No ale gospodarstwa nie mam, jestem sama, chyba przeniosę się bliżej matki. Mamusia ma 83 lata, ale wszystko zrobi koło siebie. Bo proszę pana, mój dziadek to umarł jak mial 96 lat. Jeszcze w niedzielę poszedł sam do kościoła na mszę, bo on byl taki chudy jak pan, a we wtorek umarl.

- Dobra taka śmierć.
- Bo on do lekarza nie chodzil. Jak kto do lekarza nie chodzi to szybko umiera. A jak chodzi, to męczy się latami.

Dziewczyna się buntuje.

Droga powrotna z Bialegostoku.
- Jaka mamy świetną młodzież proszę pana. Jechalam w wagonie z Elku, tam wracała mlodzież ze spływu kajakowego. Dziewczyny ze Żmichowskiej. Jakie wesołe, rozśpiewane, śmieją się. Gdy się dowiedzialy że jestem nauczycielką to zaprosily mnie do brydża.
- Cieszy się pani z powrotu do pracy?
- Pan sobie kpi. Po pracy drugie tyle czasu spędzam na korepetycje i zajęcia na różnych kursach, żeby jakoś związać koniec z końcem. A teraz jeszcze ten minister (Giertych). Tylko czekam żeby mlodzież zorganizowala jakąś manifę. Idę z nimi!

Dziewczyna się wypowiada.

- A cóż tam Jarosławek znowu wymyślił?
Sąsiadka w metrze zagląda do gazety, którą czytam.
- Czego on się boi? Żąda specjalnej ochrony, widział pan coś podobnego?
- A za Gierka proszę pana, to ja na pochodzie pierwszomajowym mogłam podejść, wręczyć kwiaty, nawet porozmawiać.
- No i co tam jeszcze piszą?
- Jeszcze niczego nie przeczytałem, proszę pani, zacząłem od wiadomości sportowych.
- A o sporcie to pan tylko czyta czy też uprawia?
- Próbuję uprawiać.
- To dobrze, bo ja proszę pana grałam w siatkówkę.Tak proszę pana. W 1953 roku zdobyłyśmy w Paryżu mistrzostwo świata. No, tylko akademickie, ale przecież. A pan co uprawia?
- Narciarstwo biegowe.
- A, to piękny sport. A jaki zdrowy! Proszę pana, co tu się z tym zdrowiem wyprawia? Ileż tych chorób! A ja mówię, że to trzeba sprywatyzować. Niech każdy płaci za siebie. Ja tam jestem zdrowa, to dlaczego mi potrącają te składki? Ja tej służby zdrowia nie potrzebuję. Ci co potrzebują, niech płacą.

Poczułem się nieswojo, bo ja bym w takim systemie zbankrutował.
- Przepraszam pana, ale ja już wysiadam bo tu mam przesiadkę na cmentarz.
- Do zobaczenia.

Friday, October 23, 2020

Amnezja

 Już drugi raz w tym miesiącu odebrałem młodsze wnuczęta ze szkoły.

Zazwyczaj urozmaicałem im dość długą jazdę samochodem do naszego domu opowiadaniem dość prostych historii.
Tym razem odbyła się swoista powtórka materiału - pytałem o puenty niektórych historii, one przepytywały mnie o różne szczegóły chcąc sprawdzić czy nie mieszam się w zeznaniach.

Z przyjemnością zauważyłem, że Ambroży (9) poprawił znacznie sposób opowiadania kawałów.

W rewanżu poprosił żebym opowiedział powtórnie dowcip, który usłyszałem ponad rok temu od naszego księdza parafialnego. 

To było tak...

Drwal szedł przez las, wzdłuż strumyka, machając toporem i w pewnym momencie topór wypadł mu z ręki i utonął.
Drwal padł w rozpaczy na kolana biadając głośno nad swoim nieszczęściem i po chwili ze strumienia wyłoniła się syrenka pytając czy może w czymś pomóc.
Usłyszawszy historię drwala natychiast zanurkowała i po chwili wyłoniła się z wody trzymając w dłoni śliczną siekierę za srebra.
- To twoja siekiera?
- Nie! Moja to była solidna, stara, mocno zużyta siekiera.
Syrenka zanurkowała ponownie i wypłynęła z błyskającą diamentami siekierą ze szczerego złota.
- To twoja siekiera?
- Nie! Nie! Przecież mówiłem, moja to była stara, wysłużona siekiera.
Syrenka zanurkowała trzeci raz i wypłynęłą ze oryginalną siekierą.
Radość i wdzięczność drwala była bezgraniczna.

Jakiś czas później drwal wybrał się na spacer z żoną. Szli wdłuż strumyka i nagle... żona potknęła się, wpadła do strumyka i utonęła.
Drwal padł w rozpaczy na kolana i po niedługiej chwili pojawiła się znana nam już syrenka pytając czy może pomóc.
Usłyszawszy historię zanurkowała i po chwili wypłynęła wynosząc na powierzchnię młodą, przepiękną dziewczynę.
- To twoja żona?
- Tak! - odpowiedział drwal bez chwili wahania.

Syrenka zdumiała się - przecież nie tak dawno, przy tej siekierze, wykazałeś się taką uczciwością i prawością. A teraz... nie rozumiem.

I w tym momencie moja pamięć wpadła do strumyka i żadna syrenka nie oferowała pomocy.

Przez kilka minut próbowałem sobie przypomnieć, bez skutku.

- Dziadzia - przerwał mi Ambroży - to jest tak jak z tą starszą panią w sądzie.
- Jaką starszą panią?

No, sam mi mówiłeś:
Starsza pani wezwała pogotowie, bo jej mąż umarł nagle podczas posiłku. Lekarze mieli poważne wątpliwości co do przyczyny zgonu i sprawa zakończyła się oskarżeniem o morderstwo.
Sędzia prosi żeby oskarżona opowiedziała dokładnie przebieg zdarzenia.
- Wysoki sądzie, to prosta sprawa. Opowiedziałam mężowi dowcip i on zadusił się na śmierć ze śmiechu.
- Proszę opowiedzieć sądowi ten dowcip.
- Kiedy... kiedy proszę wysokiego sądu - ja go zapomniałam.

Gdy odwoziłem dzieci do domu chciałem opowiedzieć dzieciom historię Robin Hooda, ale Ambroży był podejrzliwy.
- Powiedz dziadzia o czym to jest?
- O takim człowieku w Anglii, który rabował bogaczy i rozdawał biednym.
- A, to coś jak Tax Office - skwitował Ambroży i nie był zainteresowany.

Natomiast Gracie (7) poprosiła - dziadzia, opowiedz jeszcze raz o tym drwalu, który stracił siekierę.
- Ależ Gracie, przecież dziadzia nie wie jak to się skończyło!
- Nie szkodzi, mnie i tak się podoba.

Opowiedziałem.

Już u celu podróży Ambroży oznajmił - dziadzia, ja chyba wiem jak to było z tą panią co zapomniała dowcip!
- ???
- Ona nie zapomniała, ale bała się opowiedzieć bo sędzia mógłby umrzeć ze śmiechu.

P.S. W domu wrzuciłem do google "joke axe", otrzymałem tysiące trafień, ale nie to którego szukam. 
Spróbuję skontaktowac się z księdzem. Czuję się trochę nieswojo, że jedyne pytanie jakie mam do Duszpasterza, to dowcip o zamienionej żonie. 
Taka ze mnie zbłąkana owca.

Tuesday, October 20, 2020

Łagodna Inkwizycja i agresywny Galileusz

 Przypadkiem znalazłem na naszej półce książkę pod tytułem The Greatest Lies in History - autor Alexander Canduci.

Największe kłamstwa w historii - generalnie etykieta największy, najlepszy, najgorszy i w ogóle naj - zapala u mnie czerwone światło - nie zbliżać się.
Tym razem jednak, odcięty od biblioteki - zajrzałem do środka.

Kłamstw jest 25.
O dwóch wydarzeniach historycznych, które padły ofiarą kłamstwa, nie słyszałem.
Pozostałe wydarzenia są mi znane, ale wydaje mi się, że w większości przypadków, związane z nimi kłamstwa, nie miały istotnego wpływu na bieg historii.
Muszę przyznać, że autor przedstawia bardzo szczegółowo i logicznie wszystkie okoliczności opisywanych wydarzeń. 
Zbyt szczegółowo jak na moje możliwości. W kilku przypadkach porzuciłem lekturę kolejnego kłamstwa gdyż argumentów i faktów było zbyt wiele.

Zainteresowała mnie jedna historia -

Wszyscy znamy tragedię Galileusza - człowiek, który, posiadając lepsze teleskopy, potwierdził naukowo heliocentryczną teorię Kopernika i został za to zniszczony przez Inkwizycję, która zmusiła go do oficjalnego wyparcia się wyznawanych poglądów.

Gdzie tu kłamstwo?

Na początku zdradzę, że kłamstwo nie leży w faktach lecz w ich przedstawieniu.

Wszyscy na pewno zwrócili uwagę na to, że Kopernik nie poniósł żadnych konsekwencji za ogłoszenie teorii heliocentrycznej w 1543 roku.

Jedną z pierwszych krytycznych uwag wygłosił Marcin Luter - "..ludzie dają posłuch jakiemuś świeżo upieczonemu astrologowi, który usiłuje dowieść, że to ziemia się kręci, nie cały firmament, gwiazdy i księżyc. Ten głupiec chciałby odwrócić całą wiedzę astronomiczną...".

Jednak posłuch musiał stawać się zbyt powszechny i w 1616 roku, 70 lat po publikacji, De revolutionibus orbium celestium została wpisana  przez Świętą Kongregację (Inkwizycję) na Listę książek zakazanych.

Galileusz wkroczył na scenę astronomii z dużym dorobkiem naukowym w dziedzinie matematyki i fizyki i z równie duży dorobkiem technicznym - teleskopy, termoskop (termometr Galileusza) 

W 1610 r, obserwując ruch Wenus, zauważył, że wkracza ona w identyczne fazy jak księżyc co można wytłumaczyć tylko tym, że przez połowę swojego cyklu znajduje się po innej stronie słońca niż ziemia.
To zgadzało się z teorią Kopernika.
Galileusz powoływał się na teorię heliocentryczną w wielu opracowaniach astronomicznych i w rezultacie zainteresowała się nim Inkwizycja, która w 1616 r., a zatem podczas wpisywania dzieła Kopernika do indeksu, nakazała Galileuszowi zaprzestać rozpowszechniania tych poglądów w jakiejkolwiek formie.
Uwaga: teoria heliocentryczna nie została nigdy uznana za herezję.

Zakaz rozpowszechniania poglądów nie oznaczał jednak zakazu ich wyznawania.
Jezuici popierali naukę, posiadali dobrze wyposażone obserwatoria astronomiczne i byli otwarci na dyskusje naukowe. 
Jednym z tematów był argument duńskiego astronoma Tycho Brahe, który nie zgadzał się z teorią heliocentryczną. Twierdził on, że jeśli ziemia krąży wokół słońca, to znaczy że zmienia swoje położenie na tyle, że powinniśmy obserwować paralaksę (zmianę kąta widzenia) gwiazd - KLIK.
To zjawiko zdołano wyjaśnić dopiero około roku 1830.

Papież Urban VIII, bardzo światły człowiek, chętnie dyskutował tego typu tematy z Galileuszem i zaproponował mu aby przedstawił ich dyskusję w książce, z tym, że ma to być przedstawione jako ćwiczenia intelektualne, nie jako dowiedziona prawda.

Galileusz napisał książkę - Dialog o dwóch najważniejszych systemach świata - lecz przedstawił w niej heliocentryzm jako ostateczną, udowodnioną prawdę, natomiast poglądy geocentryczne włożył w usta niejakiego Simplicio (Prostak), którego czytelnicy mogli łatwo zidentyfikować jako papieża Urbana.

Tego było za dużo.
Galileusz został wezwany do Rzymu, ulokowany w eleganckiej willi z pełną obsługą.
Przesłuchania dokonali naukowcy, którym Galileusz był w stanie przedstawić tylko jeden dowód na to, że Ziemia krąży wokół Słońca - odpływy i przypływy morza.
Naukowcy uznali argument za niesłuszny - i mieli rację.

W rezultacie Galileusz został skazany i ukarany - trzy lata aresztu domowego w bardzo dobrych warunkach z możliwością przyjmowania odwiedzin, obowiązek codziennego odmawiania 7 psalmów pokutnych, które tak mu się spodobały, że odmawiał je z własnej woli do końca życia.
Najbardziej dotkliwą karą było wyrecytowanie formuły, w której musiał odwołać swoje poglądy.

Gdzie to kłamstwo? - powtórzę.

Autor książki obciąża nim prekursorów Oświecenia, przede wszystkim Woltera, którzy użyli przypadku Galileusza jako głównego argumentu eliminującego kościół z poważnych dyskusji naukowych.

Wyznam, że osobiście uważam to rozdzielanie za słuszne. 

Wniosek - unikać książek opisujących NAJ...

Żródła:

Wikipedia - KLIK.
Uwaga - powyzszy link do polskiej wersji gdyż koncentruje się ona na konflikcie z kościołem, wersja angielska podaje znacznie więcej informacji o działalności Galileusza.

Sunday, October 18, 2020

Niedzielny marsz

 Tydzień temu zapowiadałem marsz w parku, wokół stawu z kaczkami.

Do stawu dotarłem szybko, mocno zarósł od ostatniej wizyty...


Kaczek ani śladu, tylko żaby kumkają.

Rozejrzałem się po okolicy i znalazłem wyraźną wskazówkę...


Kaczki poszły na wschód.
Podążyłem ich śladem licząc na to, że kierowcy potraktują mnie jak kaczkę.

Po klku minutach dotarłem do strumyka zarośniętego nie gorzej niż stawek.


Nie tylko zarośnięty, do tego jakiś taki.. zamydlony. Może to środki do dezynfekcji dłoni.
Jednak mimo to, jest na tym zdjęciu kaczka.

Idąc w dół strumyka, zauważyłem drugą...


Smutne to były jednak widoki, dalej już maszerowałem zachowując bezpieczną odległość od strumyka.

Wyznam, że moje refleksje były również smętne.
Główny cel akcji, zbiórka na rzecz MS Society, zupełnie nie wypalił. Zebrałem tylko kilkadziesiąt własnych dolarów.

Wyjaśnię, że nie widzę możliwości prowadzenia efektywnej akcji reklamowej gdyż mój główny nurt działania to towarzytwo charytatywne, St Vincent de Paul Society, a więc wyraźny konflikt interesów.
W czasach przedcovidowych spotykaliśmy się ze znajomymi i wtedy była okazja wspomnieć (mimochodem) o planach na nadchodzącą niedzielę - efekt - kilkaset dolarów.
Chciałem nieco sam wzmocnić moją tegoroczną dotację, ale dokładnie w tym samym momencie, doszła mnie wiadomość, że osoba cierpiąca na MS mieszka w naszej parafii i jej siostra organizuje zbiórkę więc zdecydowaliśmy ją wesprzeć.

Pozostały mi więc tylko miłe wspomnienia na drogę powrotną...


Albert Lake - 2018.


P.S. Jednak nie pozostałem niezauważony - już po marszu otrzymałem kilka dotacji i marsz zakończyłem sukcesem finansowym $211 - serdecznie dziękuję.

Monday, October 12, 2020

Niedzielne przesilenie

 To było wczoraj.
Co było?
Rzecz w tym, że nic nie było.

Po porannej mszy poczułem się chyba grypowo.
Moja wypróbowana odpowiedź to silna dawka witaminy C - 1,000 mg.

Po krótkim czasie zaczęło się coś dziać -
zadzwonił syn z pytaniem czy w czwartek możemy odebrać dzieci (znaczy wnuki) ze szkoły, wziąć do nas na noc i zawieźć w piątek do szkoły.
Przenocować wnuki?
Ja już nie pamiętam jak one wyglądają więc nie jestem pewien czy odbiorę ze szkoły właściwe dzieci.

Zbadałem sytuację polityczną.
W poniedziałek dzieci pójdą do prawdziwej szkoły, ale wszystkie restrykcje trwają i chyba do 8 listopada nic się w tym względzie nie zmieni.
Obecnie w całej Australii z powodu Covid przebywa w szpitalach 31 osób, jedna na oddziale intensywnej terapii.

No dobrze, dzieci będą w szkole, ale jak mamy tam dojechać, 15 km, do centrum miasta , w którym roi się od policji?
Znalazłem na internecie specjalny numer telefonu z informacją dla dziadków.

Reszta niedzieli zeszła na próbach wyjaśnienia o co chodziło w niedzielnej Ewangelii, nie udało się.
Za to okazało się, że jedna dawka witaminy wystarczyła.

W poniedziałek powiedzieli mi, że jeśli potrafię udowodnić, że nasz syn pracuje, to powinienem dać radę przekonać policję na trasie. Z tym, że odbierać może tylko jedna osoba.

W email-u czekała na mnie wiadomość, że w bibliotece czeka na mnie książka do odebrania.
Tytuł: Pewnego, lodowatego styczniowego poranka na początku 21. wieku, samotny wilk przekroczył zamarzniętą rzekę wyznaczającą granicę między Niemcami i Polską.
Czy po takim tytule będzie jeszcze jakaś treść?
Książki są wystawiane do odbioru w 15-minutowych okienkach czasowych. 
Wszystko działało poprawnie.

Już 9 razy uczesniczyłem w MS Walk - marszu charytatywnym na rzecz MS Society, Towarzystwa opieki nad osobami dotkniętymi przez Stwardnienie Rozsiane.
Marsz odbywał się zawsze w 1. niedzielę czerwca w przepięknym Albert Park, którego nawet corocznie wyścigi Formula 1, nie zdołały zeszpecić.
W tym roku marsz nie odbył się, ale dostałem potwierdzenie, że w nadchodzący weekend odbędzie się - wirtualnie.
A więc pomaszeruję... w lokalnym parku, wokół stawu z kaczkami.

Mój pierwszy marsz wyglądał tak:


Friday, October 9, 2020

Jeden na jeden

Wczoraj przed południem ktoś zadzwonił do drzwi.
Pierwszy zwiastun nadchodzących Świąt. Dostawa kart świątecznych, które mamy nadzieję sprzedawać w kościele na stoisku Św Wincentego.
Podjechałem do kościoła żeby je schować do szafy, znowu zaskoczenie - kościół otwarty - w drzwiach witają mnie panowie z firmy pogrzebowej.

Przykląkłem w kościelnej nawie...

Prócz mnie był tylko zmarły i ksiądz w ławce.

Panowie z firmy pogrzebowej poinformowali mnie, że obecnie w pogrzebie może uczestniczyć do 10 żywych osób.
Za chwilę w drzwiach zaroiło się.

Kolejny punkt - moja lokalna biblioteka, która ożywiła się nieco.
Można zwrócić pożyczone książki, można wypożyczyć książki w trybie click and collect.

Pojechałem więc zwrócić te wypożyczone wiele miesięcy temu.
Wrzuciłem książki do zsypu, na drzwiach wejściowych wisiały aktualne informacje..


Przepraszam za odblask, ale musiałem robić zdjęcie pod kątem gdyż jak stanąłem na wprost, to drzwi wciąż się otwierały i zamykały.

Na drzwiach dominuje Numer 1 - ilość osób, jaka może wejść i odebrać zamówione książki.

Na razie niczego nie zamówiłem.
Listy bestsellerów pękają w szwach a ja nie mogę niczego znaleźć, a przecież lubię selery

Co innego gdy mogłem wejść do biblioteki...
Popatrzyłem na półki w dziale książek drukowanych dużym drukiem.
Popatrzyłem na półki z bestsellerami.
Popatrzyłem na wózki ze świeżo zwróconymi książkami.
Nigdy nie wyszedłem z pustymi rękami.

Nadeszła noc.
Zapaliłem światło w łazience, spojrzałem w lustro i czym prędzej spojrzałem trochę w bok - na wysokości mojego nosa bujała się na pajęczej nici czarna kulka z malinową kropką...

Latrodectus hasseltii close.jpg
CC BY-SA 3.0, Link

Proszę się nie bać, w rzeczywistości kulka była o średnicy około 4 mm.

Redback spider - KLIK.

Ciekawe, dokładnie tydzień temu, w komentarzu do blogowego wpisu, wspomniałem o redbacku - nie sądziłem, że mam takie grono czytelników.

Zdjęcie niestety z wikipedii, niestety - bo pierwszy odruch był rodem z czasów jaskiniowych - zamiast zrobić zdjęcie, złapałem mokrą ścierkę i zgniotłem nieboraka.

Pająk prawdopodobnie siedział na strychu. Gdy przez szczelinę pokrywy wyciągu nad lustrem zobaczył światło a w świetle moją głowę w polu rażenia, odmierzył odpowiednią długość nici i zanurkował. Jednak ja byłem w ruchu a jemu nić się skończyła na wysokości mojego nosa.

Alternatywny scenariusz - pająk ląduje na mojej głowie. zaczyna krążyć w poszukiwaniu wygodnego miejsca a ja odruchowo strzepuję włosy. Skutki ukąszenia to kilka godzin bólu, również w miejscach odległych od ukąszenia - stawy, węzły limfatyczne. Czasem lekkie problemy kardiologiczne.

Spałem spokojnie.

P.S. W połowie września wspomniałem na tym blogu utwór J-P Rameau - Forêts paisibles. Od tego czasu chętnie wracam do tego utworu. Dzisiaj natknąłem się na nagranie w wykonaniu tego samego zespołu w warunkach pandemicznych - z pandemią da się żyć - stwierdziłem - KLIK.

Wednesday, October 7, 2020

Towar niemacany nie należy do kupca

 W Melbourne już 3. miesiąc ostrych restrykcji.

Jedna z nich to - wszystkie sklepy, prócz aptek i sklepów z żywnością, zamknięte.

Oczywiście w większości przypadków towar można kupić przez internet. 

Istnieje opcja click and collect, która polega na tym że zamawia się towar przez internet. Sklep wysyła sms gdy towar jest gotowy do odebrania. Przyjeżdża się na wyznaczone miejsce na parkingu, wysyła sms o przybyciu i za kilka minut wręczają towar.

Spróbowaliśmy zdalnych zakupów kilka razy. Na razie rezultaty nie są zadowalające.

Wspominałem już o zakupie lodówki.
Niby wszystko dobrze, ale jednak przegapiliśmy kilka drobiazgów.

Kupiliśmy 3 sztuki garderoby, 2 z nich zwróciliśmy.
Materiał nie był miły w dotyku - jak to ocenić na zdjeciu?
Rozmiar niewłaściwy.
Coś tam się ciągnęło, może było krzywo wszyte.

Na szczęście sklepy są wyrozumiałe, zwracają pieniądze nie zadając zbędnych pytań. Opłacają koszt przesyłki zwrotnej.

Pozostaje jednak frustracja.
Postaram się wstrzymać od zakupów odzieży do czasu zmniejszenia restrykcji.
Planowana data chyba 26 października.

Warunek - średnia ilość zachorowań przez 2 tygodnie poniżej 5 dziennie.
Na razie ta średnia jest około 10 więc nie widzę praktycznej szansy żeby to zmniejszyć o połowę.
Rząd coś tam przebąkuje, że będą elastyczni.

Tak jak materiał w portkach kupionych przez internet.