Thursday, February 29, 2024

Urodziny!!!

 Dzisiaj urodziny Gioachino Rossiniego!

Urodził się 29 lutego 1792 roku, czyli 232 lata temu, czyli obchodzi urodziny po raz 58 - KLIK.
Żył 76 lat czyli urodziny obchodził 19 razy.

Co tu więcej można dodać?
Acha, że 29 lutego 1792 roku wypadał w środę.

Program radiowy ABC/Classic poświęciło w tym tygodniu sporo czasu Rossiniemu, tu zacytuję tylko jeden utwór - sonata na instrumenty smyczkowe, Rossini skomponował ją w wieku 12 lat - KLIK.

A więc czas na osobiste refleksje.
Nie jestem pewien kiedy po raz pierwszy usłyszałem muzykę Rossiniego, ale wiem, że pierwsza opera jaką widziałem/słyszałem to był Cyrulik Sewilski w sali Roma w Warszawie, rok - chyba 1956.
Do dzisiaj uważam, że to najlepsza jego opera, widziałem ją chyba 5 razy.

W sumie Rossini napisał 39 oper, oprócz Cyrulika widziałem jeszcze Włoszkę w Algierze i La Cenerentola (oparta na bajce o Kopciuszku).

Co więcej po nim pozostało?
Przede wszystkim uwertury do oper, które w całości rzadko/wcale nie są wykonywane.
We wspomnieniach Lorenzo da Ponte - "autora najlepszych oper Mozarta" - wyczytałem, że gdy zaczął się zajmować pisaniem librett operowych zapoznano go z biblioteką pomysłów na takie libretta. Według niego były to tragiczne szmiry. W tamtych czasach publiczność nie zwracała uwagi na treść opery - liczyła się wirtuozeria głównej gwiazdy - na ogół śpiewaczki.  Efektowne arie często nie miały związku z treścią opery.
Niestety Rossini nie trafił na Lorenzo da Ponte.

Coś z życia...
Kiedyś, po kilku dniach wędrówki w australijskim buszu,  wiozłem samochodem kilka przypadkowych osób.  Jeden z pasażerów spytał czy nie mam jakiejś muzyki w samochodzie. Miałem kilka CD z muzyką klasyczną i CD z zespołem ABBA. Oczywiście właśnie ten puściłem. Gość skrzywił się - ależ to mdłe, nie masz czegoś bardziej energicznego?
Puściłem więc CD z uwerturami Rossiniego - słyszał je pierwszy raz, bardzo mu się podobały.

Na zakończenie - inny smak Rossiniego....
Istnieje kilka potraw inspirowanych nazwiskiem Rossiniego: Frittata alla Rossini, Turnedos Rossini i to chyba spowodowało, że jego imię wykorzystuje sporo restauracji, głównie pizzerni.

Dzisiaj odwiedziliśmy najbliższą nas...


Tu niestety rozczarowanie, spodziewaliśmy się że skonsumujemy pizzę na miejscu przy akompaniamencie znajomej muzyki, okazało się że pizzernia ucierpiała podczas Covidu, jedzenie tylko na wynos.
Przywiozłem z sobą kartę z życzeniami urodzinowymi i podziękowaniem dla karmiciela naszych dusz i żołądków. Szef lokalu nawet się wzruszył :)

Pizza Highbury nazwana tak na cześć ulicy, na której znajduje się lokal...

Pizza Romana...

Konsumowaliśmy w domu przy akompaniamencie muzyki z CD - Rossini Gala.

Z ostatniej chwili...
Ostatni utwór na wysłuchanym przed chwilą CD to septet z Włoszki w Algerze, oboje z żoną nie mogliśmy powstrzymać się ze śmiechu - KLIK.
Niestety nie mogłem znaleźć video z "żywym" nagraniem z opery.

P.S. 29 lutego - znaczy mamy rok przestępny.
Zastanawia mnie ta nazwa...
Po angielsku - leap year - leap oznacza szybki, gwałtowny, skok. Dlaczego skok? Przecież ten rok trwa dłużej niż normalny, czyli raczej wlecze się o jeden dzień dłużej.
Google w Australii wyświetla dzisiaj logo z żabim skokiem - leapfrog....


Natomiast rok przestępny - akurat w tym roku to pasuje - mamy tyle komisji śledczych to pewnie będzie również wielu przestępców.

Monday, February 26, 2024

Polak

Podczas ostatniej wizyty w bibliotece, na półce Bestsellers, zauważyłem  najnowszą książkę J.M Coetzee - The Pole - Polak - alternatywne tłumaczenie - Słup.


Po pierwsze - gdy zauważę książkę o tematyce polskiej napisaną przez niepolskiego autora odzywają się dzwonki alarmowe - bądź czujny - co tam znowu o nas piszą?
W zeszłym roku poświęciłem aż 3 wpisy książce Lily Brett - Too many men - bardzo nieprzychylna Polsce relacja z wizyty w Polsce Australijki żydowskiego pochodzenia z ojcem.

W tym roku też już trafiłem na książkę o Polsce - Poland, a Green Land - tym razem fikcja, wizyta Izraelczyka w Polsce. Też wspomniany jest niemiły fakt - wykorzystanie kamieni nagrobnych z żydowskiego cmentarza do wybrukowania rynku, ale po pierwsze to rzeczywiście często się zdarzało a po drugie książka ma mocno bajeczny charakter i nie ma w niej złośliwości ani oskarżeń.

Po drugie J.M. Coetzee - sławę przyniosła mu książka Disgrace - Hańba i jest to jedyna jego książka co do której nie mam zastrzeżeń.
Zadziwia mnie różnorodność tematyki książek tego autora - Południowa Afryka, kobieta-Piętaszek w książce wzorowanej na Przygodach Robinsona Crusoe Daniela Defoe. Tytuł książki - Foe - co jest końcówką nazwiska Defoe a jednocześnie po angielsku znaczy - wróg.
Książka o Dostojewskim - OK, trylogia z imieniem Jezus w tytule - los uchodźców z niewiadomo kąd w wyimaginowanym europejskim kraju.
I na koniec - Polak.
Na marginesie wspomnę, że J.M. Coetzee to mój rodak,  od roku 2002 mieszka w Australii - biografia TUTAJ.

Czas na Polaka...
Akcja książki rozgrywa się w Hiszpanii. Kółko miłośników muzyki w Barcelonie zaprosiło na występ nieco podeszłego wiekiem pianistę z Polski - Witolda Walczykiewicza.
Nazwisko tytułowego bohatera daje okazję do uwag na temat języka polskiego, skwapliwie podchwytują to recenzenci książki i na dowód robią błędy cytując to nazwisko a edytorzy tych błędów nie zauważają.
Główną postacią w książce jest jednak kobieta - Hiszpanka imieniem Beatriz.
Beatriz jest mężatką w średnim wieku, jej małżeństwo jest poprawne - odchowane, niezależne dzieci, dobra sytuacja finansowa, wszelkie emocje dawno wygasły, mąż prawdopodobnie miewa jakieś romanse na boku, Beatriz nie odczuwa takich potrzeb.
Beatriz dostała zadanie zaopiekowanie się polskim gościem po koncercie.
To jej pierwsze doświadczenie tego typu, w tym momencie J.M. Coetzee instaluje się w jej mózgu i skrupulatnie rejestruje jej myśli i emocje.
Myśli jest sporo, ale samo spotkanie przebiega bardzo gładko - Beatriz zaprasza Witolda i znajome małżeństwo do restauracji, Witold, po koncertowych emocjach, nie ma apetytu - koniec sprawy.

Nie bardzo, po kilku tygodniach Witold informuje Beatriz, że jest ponownie w Hiszpanii, prowadzi warsztaty muzyczne niezbyt daleko od Barcelony, co istotniejsze to kocha Beatriz podobnie jak Dante kochał Beatrice - do końca życia - ona przynosi mu spokój i radość.
Z drugiej strony Beatriz nie czuje do Polaka nic, fizycznie jest dla niej nawet odpychający, ale czy można przejść obojętnie nad taką idealistyczną miłością?

Z jednej strony mam duże uznanie do autora, książka jest bardzo dobrze napisana - mam na myśli język i tok rozważań Beatriz.
Z drugiej strony czuję ogromną rezerwę - czy mężczyzna przeżywa tego typu emocje tak jak kobieta, czy może to wiarygodnie przekazać?

Moje ostatnie lektury na koniec zeszłego roku to były 3 książki napisane przez kobiety i zdecydowanie - takich książek mężczyzna nie mogłby napisać.

Na dodatek, jakby autorowi nie było dosyć, w tym samym tomie jest jeszcze 5 opowiadań - wszystkie opisują rozważania kobiety w obliczu nadchodzącej śmierci.

Może autorowi tego typu rozważania przyniosły spokój?

Thursday, February 22, 2024

Pracownik do niczego

 Na ostatnim spotkaniu klubu książki w mojej lokalnej bibliotece ktoś zaprezentował tę książkę...



Tłumaczenie tytułu, które przychodzi mi do głowy to -  osoba wynajęta żeby nic nie robić.

Praca marzenie?
Autor - Japończyk - czyli obywatel bardzo pracowitego i zdyscyplinowanego społeczeństwa - trudno mi się z nim porównywać, zatem ograniczę się do podania jego relacji...

Shoji Morimoto pracował kilka lat w firmie publikującej podręczniki,  jego szef często robił uwagi typu: nie robi różnicy czy ty jesteś w pracy czy nie, nie widzę różnicy czy ty żyjesz, czy nie, jesteś etatowym wakatem.
Zrezygnował ze stałej pracy i pracował jako freelancer.  Pisał różnego rodzaju artykuły i recenzje, czasami dostawał wynagrodzenie za artykuły, których nie opublikowano - wtedy zauważył blog - Payment for being - Zapłata za bycie.

Był abonentem Twittera i kilku innych platform społecznościowych, tam dzielił się swoimi refleksjami i pomysłami. Zyskał sobie dość liczne grono sympatyków, w którymś momencie zaczęły napływać zlecenia:
- mam ochotę spróbować hohicha frappucino, chciałabym spróbować, ale porcja jest bardzo duża. Może podzielę się z tobą?
- chcę posiedzieć w parku z puszką drinku (alkoholowego). Sam(a) będę czuł(a) się dziwnie. Dołączysz?

Koniec cytatów, tu kilka uwag autora książki:
Panuje przekonanie, że sprawy osobiste powinny być dyskutowane z bliskimi osobami, rodziną.
Nie bierze się pod uwagę, że bliskość nie musi oznaczać otwarcia się, że czasem zamknięcie się w sobie jest lepsze.
Nie słucham tego co zleceniodawcy do mnie mówią, tylko słyszę. Kiwam głową, chrząkam, ale nigdy nie komentuję. Nawet pozytywny komentarz może wywołać stress.
Absolutna obojętność, brak reakcji - to rodzaj katalizatora, ułatwia ludziom pracę.

Zlecenie - piszę opowiadanie, ale się lenię. Siedź na przeciwko i patrz na mnie.

Przykłady nie przyjętych zleceń: fotografowanie, obecność przy zakupach, przy sprzątaniu.
Agitacja do pomocy dzieciom w Afryce...
- Rozumiem i współczuję tym dzieciom, ale nie uważam za właściwe wywieranie na kogoś nacisku żeby w to się angażował, może przez to zaniedba coś innego.

Zlecenie - mam tremę gdy rano idę do pracy, aż mnie boli od tego brzuch. Możesz towarzyszyć mi w drodze do pracy?

Wygląd zewnętrzny - bardzo prosty -  autora można zobaczyć tutaj - KLIK.

Istotnym elementem stroju roboczego jest czapka - wyglądam jak pracownik fizyczny. Zachęcająca była nazwa sklepu == NIC.
- widzę daszek nad oczami - blokuje spojrzenia innych,  czuję że jestem uczciwy wobec siebie,  że chcę robić to co robię.
- pomaga klientom rozpoznać mnie, wyglądam jak pracownik. nie zdejmuję na powitanie.

Tyle o książce.
Osobom zainteresowanym odwrotnością - stereotypowo japońskim podejściem do pracy polecam książkę Amelii Nothomb - Z pokorą i uniżeniem...



W tym miejscu nie mogę się oprzeć prezentacji argentyńskiego tanga w wykonaniu japońskiego kwartetu.
Argentyńskie tango - widziałem występ argentyńskiego zespołu Tango Passion - eksplozja emocji i uczuć - tutaj odwrotność - absolutny brak emocji, automaty - KLIK.

Na zakończenie jeszcze inna strona nie robienia.
W ostatni wtorek wizytowałem osobę proszącą Stowarzyszenie św Wincentego o pomoc.
Najczęstsza forma pomocy to voucher na żywność w supermarkecie Woolworths.
Nasza klientka mieszka w jednym z 24 mieszkań w bloku, 300 m od sklepu Woolworths. Nie zaskoczył nas więc widok równego rzędu wózków...

Sprawa dość oczywista - sklep jest na górce, zjazd z wózkiem pełnym zakupów to może być frajda, ale wepchnięcie wózka z powrotem już raczej nie.
Dzisiaj podczas wizyty w sklepie pokazałem im tę fotografię - znają ten adres, podziękowali, wyślą samochód żeby podebrać wózki.

Sunday, February 18, 2024

Harcerze Krzyża Południa

 Trzecia niedziela lutego - jak zwykle pojechaliśmy na Polską Polanę w Healesville, 55 km od domu, na doroczny Dzień Harcerza.
W harcerstwie działa nasz syn i czwórka jego dzieci.

Mnie harcerstwo ominęło.
We wczesnym dzieciństwie byłem mocno zafascynowany tą działalnością. Zapisałem się do harcerstwa już w 2. klasie szkoły podstawowej, ale wkrótce, w roku 1949, harcerstwo zlikwidowano na długie lata.
Gdy przyjechaliśmy do Australii miło było stwierdzić, że istnieje i trzyma się dobrze - od 1949 roku.
Istnieje tu oczywiście harcerstwo australijskie wzorowane na angielskim modelu Baden-Powella, ale harcerstwo polskie trzyma się osobno i według mnie oferuje ciekawszy program zajęć.

Koniec historii.

Dzisiaj pogoda dopisała, chłodny, lekko chmurny poranek zmienił się w słoneczny dzień.
Polana w Healesville to świetnie zlokalizowany ośrodek oferujący wiele atrakcji przez cały rok.

Dzisiaj było tu tak.
Chatka Poznań...


Kilka kroków za Poznaniem...



Las wciąga, ale trzeba wracać do cywilizacji.
Po drodze przypomnienie o alternatywnych metodach transportu...


Wciągnięcie flagi...

Ognisko.
W Australii nie jest to takie oczywiste. Trzeba się upewnić u lokalnych władz czy wolno je rozpalić i trzeba zachować wiele środków ostrożności.
Polscy harcerze mają w tej dziedzinie duże doświadczenie...


Oczywiście odśpiewaliśmy wspólnie kilka harcerskich piosenek.
Harcerze zaprezentowali kilka śmiesznych zabaw, ale wszystko co miłe szybko się kończy.
Chwila zadumy nad gasnącym ogniskiem...


Tytułowa piosenka - TUTAJ.

Thursday, February 15, 2024

Po-Popielcowa Rapsodia

 Uff, Środa Popielcowa i Walentynki za nami :)

Jednak głównym tematem ostatnich kilku dni była pogoda.
W sobotę uderzyły nas upały - 4 dni z temperaturami ponad 30C - na szczęście w nocy się mocno ochładzało.
We wtorek, późnym popołudniem, przyszło załamanie pogody, silny wiatr, który w nadmorskich dzielnicach połamał sporo drzew i zerwał kilka linii elektrycznych. W efekcie na niektórych sąsiednich ulicach nie funkcjonowały światła.
W tym miejscu pochwalę kierowców samochodów a był spory ruch, powroty z pracy.
Przekraczałem kilka sporych skrzyżowań i kierowcy jakoś intuicyjnie trzymali rytm przejazdów podobny do tego jaki narzucają światła.
Uwaga: jak zawsze, przypominam, że to lokalna pogoda na bardzo niewielkim skrawku Australii. W tym samym czasie na północy mamy ogromne powodzie a na zachodzie, w okolicach Perth, już ponad miesiąc upałów ponad 42C.

Skoro jeździłem samochodem to oczywiście muzyka - ABC/Classic.
Dopiero co wspomniałem o swoich rocznicach, okazało się, że nie jestem wyjątkiem - we wtorek była 100. rocznica premiery Błękitnej Rapsodii - G. Gershwina - KLIK.
To otwierające solo klarnetu - odnoszę wrażenie jakby klarnecista dławił się potężnym haustem mocnego wina :)
Trzy dni minęły a świętowanie muzyki Gershwina nadal trwa - sporo muzyki a do tego wyszukiwanie ciekawych faktów z biografii - na przykład - czy Gershwin spotkał Strawińskiego? - KLIK.

W takim klimacie posypanie głowy popiołem było miłym urozmaiceniem.
To znaczy, u nas nie posypują głowy popiołem tylko znaczą popiołem krzyż na czole. 
Spotkanie po mszy z masą ludzi z takim ciemnym znakiem na czole miało jakiś sympatyczny klimat.

Na froncie książek - w ostatnim wpisie w styczniu wspomniałem książkę Wifedom, o smutnym losie Eilin Blair, żony G. Orwella. 
To skłoniło mnie do lektury książki Orwella - The Road to Wigan Pier - KLIK.
Tak to bywa, jakby tego Orwella nie zohydzali, to bym nie sięgnął po tę książkę.
Sięgnąłem i...
- po pierwsze - potwierdziła się moja generalna opinia - G. Orwell nie jest dla mnie znaczącym pisarzem. Popularność zdobyły mu 2 książki - Animal Farm i 1984.
1984 - uwaga - okrągła rocznica!
To przypomniało mi, że podczas długiego pobytu w Anglii w 1974 roku zauważyłem w gazetach nagłówki- Za 10 lat nastąpi rok 1984 - czy wizja Orwella się sprawdzi?
Ze wstydem zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia o co chodzi, w takiej ciemnocie nas w tym PRL trzymali.
Po powrocie do Polski znalazłem znajomych, którzy mieli tę książkę.
Przeczytałem - pierwsza połowa - opis funkcjonowania totalitarnego państwa - zrobił na mnie duże wrażenie. Druga część - bohater poddał się reżymowi - tu już byłem mocno zawiedziony.
- po drugie - książka The Road to Wigan Pier - wydaje mi się dziwna. Kilka pierwszych rozdziałów to niezłe reportaże z życia przemysłowych miast na północy Anglii.
Kolejne rozdziały to jakieś pomieszanie ogólnych refleksji na temat różnic klasowych w społeczeństwie angielskim, Szczegółowe rozważania na temat różnic między niższą wyższo-średnią (lower upper-middle class) a średnio-wyższą klasą w różnych regionach Anglii. Kilkadziesiąt kilometrów na północ lub wschód może odgrywać wielką różnicę.
Porównywanie zapachów ludzi różnych klas, porównywanie różnic w sposobie odżywiania się.

Odżywianie się...
Autor dziwi się, według mnie bardzo słusznie dlaczego ludzie o niższych dochodach kurczowo trzymają się diety opartej o biały chleb z margaryną, chipsy, posłodzona herbata a za żadne skarby nie wezmą do ust chleba razowego, surowej marchwi czy soku z pomarańczy.
Na marginesie wspomnę, że podobne refleksje nachodzą mnie po wizytacjach osób, które zgłaszają się po pomoc do Stowarzyszenia św Wincentego.

Inna sprawa, która mnie w tej książce zaskoczyła, to biadanie nad obniżeniem ogólnego standardu życia i stanu zdrowia społeczeństwa po I Wojnie Światowej.
Faktem jest, że Anglia straciła prawie milion żołnierzy, ale przecież uniknęła jakichkolwiek zniszczeń na swoim terenie.

Podsumowując - literacko jest to pozycja bardzo przeciętna, podejrzewam, że w brytyjskiej prasie pojawiało się w tamtym czasie wiele dobrych reportaży na ten temat.
Na dodatek tego typu reportaże wyjątkowo szybko się dezaktualizują, tak że nie była to pożyteczna lektura.

P.S. Tłusty post?
Nie chodzi mi o mój post blogowy, ale o Wielki Post, który zaczął się 14 lutego.
Najpierw zaskoczył mnie komentarz Bet - mojej bratniej duszy z PRL - która zakwestionowała to wydarzenie, ale wszystko wyjaśnia chyba taki nagłówek w na stronie internetowej Gazety Wyborczej...


Piątek, 16 lutego    Obchodzimy: Tłusty czwartek (!!!!)

Monday, February 12, 2024

Rocznicowy rok

 Gdy się osiągnie mój wiek to co roku wypada więcej rocznic niż się przeżyło lat :)

Aby przynajmniej na blogowej platformie mieć to z głowy, wysypię 4 z nich dzisiaj i postaram się już do tego w tym roku nie wracać.

Gdzie tu zacząć?
Najlepiej na śmietniku...
Dwa miesiące temu pokazywałem zdjęcie śmieci...


Na pierwszym planie narty, włoskie, firmy Morotto.
Właśnie na tych nartach, 30 lat temu, w styczniu 1994, rozpocząłem na serio moją przygodę z maratonami narciarskimi. Pierwszym maratonem była Marcialonga we Włoszech...

Nie minęło 5 lat, czyli 25 lat temu, w Walentynki, wyjątkowo pamiętny maraton - American Vasa.
Pamiętny dlatego, że wyścig został odwołany z powodu braku śniegu, ale nie ze mną takie numery - wytargowałem wyścig...


 i otrzymałem za to specjalny dyplom...


I jedyny w swoim rodzaju medal...



Wybito ich ponad 4.000,  reszta poszła na złom.

60-ta - rok 1964, pierwsza praca, ale dzisiaj nie o tym.
Podejmując pracę uprzedziłem pracodawcę, że właśnie ubiegam się o zagraniczną praktykę studencką i jeśli ją otrzymam to muszę dostać 2 miesiące bezpłatnego urlopu.

Dostałem, w Norwegii - fabryka papieru w Moss, 60 km na południe od Oslo.
To była praktyka robotnicza, zresztą kilka podobnych odbyłem w Polsce, pierwszy raz - w Nowej Hucie. 
Ta w Norwegii była właściwie nieporozumieniem. 
Po 5 latach studiów już wiedziałem, że nie podejmę żadnej techniczno-inżynierskiej pracy, ale z drugiej strony, aby otrzymać praktykę w zachodnim kraju, trzeba było wykazać się stażem pracy społecznej i młodsi studenci nie mieli szans.
Moimi kolegami na praktyce w Norwegii byli studenci po pierwszym roku studiów, czułem się nieco zażenowany w ich towarzystwie.
Marginesowa migawka...
W fabryce pracowało kilku Polaków, którzy zostali w Norwegii po zakończeniu wojny, oczywiście byli dla mnie bardzo gościnni, co weekend piłem u nich bimber.
Starali się również zorganizować mi jakieś krótkie wycieczki.
Każdego poniedziałku rano miałem spotkanie z szefem działu kadr - pytał mnie o wrażenia z praktyki, porównania z Polską, jak spędziłem weekend. Gdy opowiadałem o wycieczkach z Polakami to robił krótkie notatki.
Moi polscy znajomi nie mieli wątpliwości - on melduje to wszystko na policję.
- Co melduje, po co melduje? - dziwiłem się.
- Norwegia jest członkiem NATO, w wielu miejscach są bazy wojskowe, ty jesteś mocno podejrzaną osobą.
Jakieś potwierdzenie miałem ostatniego dnia praktyki.
Pożegnalna rozmowa z kadrowcem, świadectwo odbycia praktyki.
- O której godzinie masz pociąg? Ja odwiozę cię na stację - zadeklarował.
- Dziękuję bardzo, ale ja teraz wybieram się na kilkudniową wycieczkę autostopem, wyjeżdżam dopiero za 6 dni.
- To niemożliwe! Ty musisz wyjechać natychmiast po zakończeniu praktyki!
- Chyba nie. Ja mam wizę do 31 sierpnia a praktyka trwała 8 tygodni, dzisiaj jest 25 sierpnia.
Pokazałem mu paszport - był mocno zdenerwowany.
- Przepraszam cię, ale my musimy pojechać na policję żeby to wyjaśnić.
Pojechaliśmy. Policjanci też mieli mocno zaambarasowane miny, ale pieczątka jest pieczątką.
- On może zostać do 31-go - potwierdzili.
- A dokąd ty chcesz pojechać? - pytał kadrowiec.
- Jadę autostopem, nie wiem jak daleko dojadę bo po 2 dniach muszę zacząć wracać. Spróbuję na zachód, w stronę Bergen.
- Wróćmy do fabryki - zaproponował kadrowiec - może jakiś nasz samochód jedzie w tamtym kierunku to będziesz miał dobry start.
Rzeczywiście jechał, a potem były 3 dni przygody zakończone dniem pobytu w Oslo.
Tu migawka z Frogner Park, rzeźby Wiegelanda, dzieci ujeżdżają matkę...



50 lat temu - 1974 - trochę podobna historia.
British Council przyznał mi stypendium na 3-miesięczne szkolenie komputerowe w Anglii.
Tu niby wszystko w porządku, ale praktycznie mnie wystarczyłoby tygodniowe szkolenie na określony, specjalistyczny temat, innych potrzebnych mi umiejętności nauczyłem się wcześniej sam.

Jednak w tamtych czasach wyjazdy na Zachód były taką atrakcją, że nie liczyły się żadne skrupuły.

Friday, February 9, 2024

Prawo do niepracy

W Australii politycy pilnie pracują nad prawnym usankcjonowaniem prawa do wyłączenia się z obowiązków służbowych (Right to disconnect) - KLIK.

Jak sama nazwa wskazuje chodzi o prawo pracownika do nieodbierania poleceń służbowych wysłanych po ustalonymi godzinami pracy.

To do tego trzeba aż prawa?

A na gruncie prywatnym - zastanawiam się czy w kontrakcie ślubnym wprowadzi się obowiązek odbierania telefonów od współmałżonka?

Oczywiście, wielu szefów wysyła po godzinach polecenia do pracowników, ale czy z tego wynika że pracownik musi je zacząć wykonywać natychmiast?
Zdaję sobie również sprawę, że w wielu przypadkach na pracownika wywierany jest wielki nacisk żeby te polecenia wykonywał.
I jeszcze inne spojrzenie - a co jeśli szef przekaże mi polecenie tuż przed końcem godzin pracy i ja nie potrafię się wyłączyć i rozmyślam nad tym po godzinach.

Rozejrzałem się jak sprawa wygląda w innych krajach:
Liderem okazuje się być Francja, ale ja zrozumiałem, że istotą prawa jest zakaz karania pracowników za to że nie odebrali, nie wykonali, poleceń wydanych po godzinach pracy.
Tutaj pełna zgoda, ale czy do tego trzeba prawa?
Może i trzeba - pracownik ukarany za tego typu "zaniedbanie" może się odwoływać, zgłaszać sprawę do przeróżnych instancji, ale po pierwsze to kosztuje sporo czasu i zabiegów a przy okazji bardzo psuje atmosferę wokół pracownika. Jasne przepisy w tej dziedzinie mogą ułatwić ten proces.
On/ona może wygrać konkretny przypadek, ale jest duże ryzyko, że na zawsze popsuje sobie opinię w firmie.

EU rozważa wprowadzenie francuskiego rozwiązania (jeśli to można nazwać rozwiązaniem).

Niemcy podeszli do sprawy bardziej rzeczowo - Volkswagen już w 2011 ustawił swoje serwery tak żeby nie wysyłały emaili i sms-ów do pracowników między 6 wieczorem a 7 rano.
Chwileczkę - a co z pracownikami, którzy pracują na 2. zmianę?
A co jeśli znajdzie się taki perfidny szef, który wyśle sms ze swojego prywatnego telefonu?
Tu przypomina mi się opinia Lenina na temat szans przeprowadzenia rewolucji w Niemczech: jeśli Niemcom wydasz polecenie, żeby opanowali stację kolejową, to oni najpierw staną w kolejce do kasy żeby kupić bilety peronowe.

Przegląd globalnej sytuacji w tym temacie TUTAJ.

Moja opinia - bardzo niejasna sprawa.
Jak wspomniałem wcześniej, skorzystanie z takich praw może bardzo utrudnić pracownikowi dalszą pracę i karierę.
Z drugiej strony - na pewno istnieje wielu bardzo bezwzględnych pracodawców, którzy użyją każdego sposobu żeby wycisnąć z pracownika jak najwięcej za jak najmniejsze pieniądze.
Z trzeciej strony, chociaż to dotyczy raczej pracowników biurowych i "koncepcyjnych" wiele prac ma charakter trudny do zmierzenia i skwantyfikowania i podejrzewam, że w większości takich sytuacji, pracownicy spędzają sporo płatnego czasu na zajęcia nie mające nic wspólnego z obowiązkami służbowymi.
Co śmieszne, to właśnie tej kategorii pracowników będzie najłatwiej skorzystać z prawa do wyłączenia się.

Jakie to szczęście, że moi pracodawcy nie mieli nigdy szansy porozumieć się ze mną poza godzinami pracy.

Monday, February 5, 2024

Życie zaczyna się od bólu

W zeszłym tygodniu wybrałem się z wnuczętami do NGV - National Gallery of Victoria.

Pamiętacie? To tam gdzie spotkałem panią Agnieszkę Piłat i jej roboty - KLIK .

Podobnie jak podczas poprzedniej wizyty zaczęliśmy od pomnika proletariuszki...


Następnie przeszliśmy do sali robotów, gdzie zaskoczyliśmy jednego podczas nieco prywatnej czynności...


Co ono robi?
Do głowy przyszły nam dwie możliwości, wybraliśmy tę bardziej apetyczną.

"Rzeźba" w następnej sali w jakiś sposób potwierdzała tę opcję...

Wnuczęta buszowały po licznych salach wystawowych a ja zadumałem się nad strawą robotów.
Po pierwszej wizycie w Galerii zajrzałem do książki Toby Walsh'a - Machines behaving badly - the Morality of AI, a tam istotna obserwacja:
- Czy maszyna może odczuwać ból?
- Nie może - ból to domena biologii i chemii, podczas gdy maszyny to fizyka.

To samo dotyczy wszystkiego co ludzkie – głód, pragnienie, nasycenie, smutek, obrzydzenie, zachwyt, radość, nienawiść, miłość, potrzeba śpiewu czy malowania.

Sztuczna Inteligencja może dostarczyć maszynie informacji statystycznych lub demograficznych na każdy z tych tematów, ale czy może z tego coś sensownego wyniknąć?

Ból.
Gdzie pierwszy raz w świętych księgach wspomniano BÓL?

Księga Rodzaju
3:16 "Do niewiasty powiedział: «Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci...".

To nastąpiło w wyniku kuszenia Szatana i zjedzenia owocu zakazanego.
Mój wniosek: istniejący obecnie na naszej planecie gatunek ludzki to rezultat diabelskiego podstępu, Bóg - istota niematerialna - miał zupełnie inny zamiar.
Jaki konkretnie - nie wiemy - być może Sztuczna Inteligencja naprowadzi gatunek ludzki na właściwą drogę chociaż jak dotąd, zarządzający SI - Amazon, Facebook, Microsoft, Google - kojarzą się raczej z gatunkiem diabelskim.

W niedzielę mieliśmy upalny dzień, dobiło do 39C.
Rano wybrałem się na krótki spacer - krople słońca padały równomiernie na trawę i na beton..


Efekt... boski czy diabelski?

Thursday, February 1, 2024

OoooopsaHeimer

 Pierwszy dzień lutego, właśnie rozpoczął się rok szkolny co gwarantuje słoneczną pogodę i upały.

Najstarszy wnuk szkoły już ukończył, w poniedziałek zaczyna swoje zajęcia artystyczne a więc ostatnia szansa żeby wybrać się z nim do kina na film Oppenheimer.

Przed kupnem biletów sprawdziłem sytuację finansową producentów - Oppenheimer zarobił prawie miliard dolarów dużo mniej niż Barbie - 1.4 mld.

Bilety kupowałem przez internet - zaskoczyły mnie rozmiary sali kinowej - 3 rzędy, 15 foteli. W tym momencie jeszcze wszystkie były wolne.
Ileż się trzeba starać żeby przy takiej widowni zarobić miliard?

Seans zaczynał się w południe, sala trochę się wypełniła, prócz nas były jeszcze 4 osoby, wszystkie w mojej kategorii wiekowej.

Na początek prawie 20 minut reklam - domy opieki dla starszych osób, zajęcia rehabilitacyjne dla tychże osób, sklepy ze sprzętem ułatwiającym poruszanie się, słyszenie i inne funkcje życiowe.
Cóż za świetne rozeznanie rynku.

Wreszcie film...
Na początek jakieś archiwalne zdjęcia - epoka filmu niemego, film czarno-biały za chwilę scena gdy tytułowy bohater budzi się zlany potem, przed oczami migają mu jakieś apokaliptyczne obrazy.
Ufffff..
Następnie sceny z ośrodków badawczych, jakieś komisje, jakieś sceny z kobietami - co kilka chwil cały ekran staje się czerwony.
Wow - wczuwamy się z emocje Oppenheimera i czujemy na własnej skórze jak to ciężko.

Oooops - projekcja zatrzymuje się, z tyłu ktoś informuje nas, że będzie krótka przerwa gdyż jest jakaś usterka techniczna w wyniku której ekran zalewa się czerwienią.

Wymieniam z moimi rówieśnikami nieco zażenowane spojrzenia - a my myśleliśmy że to był starannie zaplanowany efekt.

Po jakichś 15 minutach przeprosiny i zwrot pieniędzy za bilety.

Pytam wnuka o wrażenia - on też sądził, że te czerwone błyski wliczone były w cenę biletów.
Co do filmu to jest powściągliwy w ocenach, jedna rzecz jest jednak pewna - osoba nie mająca dobrego rozeznania w przebiegu projektu Manhattan i niezłego zrozumienia fizyki jądrowej i kwantowej, a do tego jeszcze klimatu politycznego w USA, niewiele z tego filmu zrozumie - może tylko te senne mary.
Film musiało obejrzeć kilkadziesiąt milionów widzów - nie sądziłem, że ludzkość jest na tak wysokim poziomie intelektualnym.

Jutro Matki Boskiej Gromnicznej - przypomina mi się powiedzenie - Gdy w Gromniczną z dachu ciecze...

A jak to się ma do lata na południowej półkuli:
Gdy w Gromniczną słońce świeci, reszta lata szybko zleci.
Gdy w Gromniczną w nieba ciecze lato jeszcze się przewlecze.

P.S. Meteorolodzy powiadomili, że miniony styczeń pobił rekordy opadów.

Zielono mi...