Friday, April 26, 2024

Frankenstein a sprawa polska

 Wczoraj, 25 kwietnia, w Australii obchodzono ANZAC Day - uczczenie rocznicy udziału wojsk australijskich i nowozelandzkich w bitwie po Gallipoli (Turcja) podczas I Wojny Światowej.
O tych obchodach pisałem na tym blogu kilka razy więc dzisiaj już nic nie dodam.

Był to dzień wolny od pracy i nauki więc wpadł do nas na obiad syn z trójką wnucząt.
Nasz młodszy wnuk Ambroży będzie występował w szkolnych przedstawieniu Frankenstein więc zbadałem nieco ten temat.

Po pierwsze zaskoczyło mnie nieco, że przedstawienie o tak podejrzanej tematyce - KLIK - wybrała katolicka szkoła średnia.

Po drugie - Frankenstein - główny bohater powieści angielskiej autorki Mary Shelley. 
Inspiracją był alchemik J.K. Dippel mieszkający w miejscowości Frankenstein w Hesji.
Druga możliwa inspiracja to "afera grabarzy" z Frankenstein w województwie dolnośląskim, obecnie - Ząbkowice Śląskie.
Grabarze zostali oskarżeni o wydobywanie zwłok ludzkich w celu producji substancji trujących - KLIK.

Mary Shelley i towarzyszący jej angielscy poeci byli mocno zainteresowani galvanizmem - reakcją mięśni organizmów na prąd elektryczny. Tu aż się prosiło o fantazje na temat wykorzystania szczątków ludzkich.

Alchemia + elektryczność = sztuczna istota ludzka.

P.S. Wracam do początku - ANZAC Day + goście = deser -> łatwizna, kupiłem w sklepie ANZAC biscuits - KLIK.

Sunday, April 21, 2024

Kangur po francusku

En français? Kangourou, s'il te plaît.

Francuza jednak tutaj trudniej spotkać niż kangura, poszukałem więc we francuskiej restauracji...


Le Gaulois - 7 km od domu.

Do francuskiej restauracji jeść australijskiego kangura?
No a gdzie? A gdzie?

Najlepiej byłoby w lesie - w Australii żyje ponad 45 milionów kangurów, roczny ubój około 1.6 miliona, nie znalazłem ile umiera z naturalnych przyczyn ani ile zostaje zabitych potajemnie.

Kangurze mięso...
Po pierwsze jest podobno wyjątkowo zdrowe - kangury żyją na wolności i cały czas są w ruchu - odwrotnie niż woły, które spędzają całe życie na ograniczonym polu, są podkarmiane licho wie czym i często są transportowane na ubój w skandalicznych warunkach.
Po drugie - jak smakuje?
Moim zdaniem ma bardzo dobry smak, podobny do wołowiny, jedyna wada to jest trochę żylaste.
Po trzecie - czy jest łatwo dostępne?
Raczej średnio - niby jest w katalogach supermarketów, ale nie widzę go na półkach.
Podobnie u rzeźników. Gdy pracowałem w centrum Melbourne kupowałem je na centralnym bazarze - Victoria Market.
Również niezbyt często figuruje w menu restauracji, lepiej zdać się na Francuzów.

Ponad tydzień temu świętowaliśmy z żoną rodzinną okazję więc - En Avant!

Restauracyjkę LaGaulois znamy dobrze, raz odwiedziliśmy ją z moim kolegą ze szkoły podstawowej, który spędził prawie pół życia we Francji - przyznał, że to dobra francuska sztuka kuchenna.

Szef restauracji - Chińczyk - zadziwił nas swoją pamięcią, nie tylko że rozpoznał nas, ale jeszcze wspomniał, że kiedyś byliśmy tu z może 12-letnią wnuczką, której smakowały ślimaki - zgadza się, to musiało być minimum 8 lat temu.

Restauracja jest malutka - 8 stolików, nie zmieści się tu nawet 30 osób, w tym dniu klientów było 15, wszyscy... jakby tu powiedzieć żeby nikogo nie urazić - wszyscy rasy kaukaskiej i to raczej tacy co nie ubrudzą sobie rąk przy pracy.
Ceny - ODPOWIEDNIE.

Kangaroo A La Du Chef   smakował bardzo dobrze - był doprawiony mocnym sosem morelowym i czerwonym winem.

Z powyższego widać, że nie mam powołania do wypowiadania się o smakach i kulinarnym kunszcie, nadrobię to koncentrując się na żywych kangurach.

Tu kangury podejrzane razem z wnukiem w lesie, pół godziny jazdy od naszego domu - KLIK.

A tu u podnóża Góry Kościuszki - KLIK.

Czytałem rozważania dlaczego mięso kangura nie zyskuje większej popularności w spożyciu, odpowiedź jest prosta - interes hodowców bydła.

Pokrewna sprawa to kuchnia Aborygeńska.
Jesteśmy wciąż zasypywani informacjami o Aborygeńskiej kulturze, tradycji - a gdzie jedzenie?
Hmmm - często wędrowaliśmy w pobliżu najwyższej góry stanu Wiktoria - Mt Bogong. Słynie on z jesiennego wysypu bardzo odżywczych ciem - Bogong Moth - KLIK.
Ten jesienny wysyp to nie żarty, kilka razy tak zasypał stolicę Australii - Canberrę - że były ograniczenia lotów i transportu drogowego.
W dawnych czasach Aborygeni wędrowali setki kilometrów żeby się podpaść przed zimą.

Inny Aborygeński przysmak to wichetty grub - KLIK. Mniam :)

Oczywiście Aborygeni powszechnie jedli mięso kangura, emu, krokodyla, pytona - typowe przyrządzenie polegało na opaleniu nad ogniem z sierści a potem wielogodzinne pieczenie w gorącym piachu lub popiele. Niestety ta technologia nie bardzo nadaje się do restauracji.

Na zakończenie zatem - Aborygeni naśladujący kangury w tańcu - KLIK.

P.S. Dla osób o mocnych nerwach - scena amatorskiego polowania na kangury w filmie Wake in Fright (Budzić się ze strachu) - KLIK.
Cały film dostępny TUTAJ.

Thursday, April 18, 2024

A tymczasem

 Słuchanie tej szklanej muzyki oderwało mnie jakoś od rzeczywistości a tu - się dzieje.

WIELKA POLITYKA ...
Z dziennika TV POLSAT News dowiedziałem się, że prezydent Duda odwiedza USA i spotka się z byłym prezydentem Trumpem.
Polskie media potraktowały tę informację jak dla mnie zbyt lekko - ot tam, że to może być obraza dla Bidena, że to nie całkiem po linii EU itp.
Według mnie to może być spotkanie, które zatrzęsie losami świata - przecież D. Trump odpowiada właśnie przed sądem w Nowym Jorku i grozi mu kara więzienia.
Dla mnie związek jest oczywisty - prezydent Duda pojechał UNIEWINNIĆ Donalda Trumpa!!!!!

Nie wiem czy po informacji tego kalibru powinienem jeszcze coś pisać, ale jestem tak podekscytowany, że ponudzę dla rozładowania emocji.

Po wtorkowym koncercie, idąc do samochodu wstąpiłem do pobliskiego Centrum Sztuki Współczesnej na wystawę sztuki Laure Provost - Oui move in you - to chyba znaczy - Poruszam się w tobie.
Informacja towarzysząca wystawie i bardzo liczne informacje na internecie uświadomiły mi, że mam do czynienia w wydarzeniem dużej rangi - KLIK.
Na dodatek moja wizyta została potraktowana wyjątkowo poważnie - byłem jedynym gościem, około 5 osób personelu Centrum patrzyło na mnie życzliwie a może nawet z empatią.

Oto wystawa...


Coś purusza się we mnie - ojejejej!
Znowu potrzebowałem czegoś żeby rozładować niepokój ducha.
Znalazłem, na sąsiedniej ulicy....

Sąsiad zaopatrzył się w drewno na zimę!

Długofalowe prognozy pogody są takie mętne jak ta muzyka na szkle, przypomniała mi się historia z życia jaką usłyszałem podczas pobytu w USA na maratonie narciarskim...

American Birkenbeiner w stanie Wisconsin - to była impreza - tu przed defiladą narodów...

A tu, po defiladzie, przyjacielska rozmowa z Indianinem z plemienia Ojibwa....

Żeby jakoś zagaić pochwaliłem pogodę - piękny śnieg - Indianin wyjaśnił całą sprawę...
Pod koniec lata Indianie z mojego plemienia (Ojibwa) zgłosili się do mnie z ostrzeżeniem - przez ostatnie 3 lata zalecałeś żeby gromadzić drewno na zimę a zimy były wyjątkowo łagodne. W tym roku uważaj bo już więcej się na to nie nabierzemy.
Zdenerwowałem się poważnie i odwiedziłem instytut meteorologii żeby dostać naukową opinię.
W instytucie pan powiedział mi, że ich prognozy są ostatnio bardzo zawodne, ale... tu ściszył głos - donoszą mi z terenu, że Indianie z plemienia Ojibwa od trzech lat robią zapasy drzewa, tak że radzę potraktować to poważnie.
Ja też traktuję więc poważnie działania sąsiada, jest to o tyle wygodne, że i tak nic nie muszę/mogę zrobić bo mamy ogrzewanie na elektryczność i gaz.

Tuesday, April 16, 2024

Mozart za szkłem

 Już połowa kwietnia a jeszcze nie donosiłem o koncercie z serii Mostly Mozart.
Policzyłem, okazuje się, że donosiłem o koncertach z tej serii już 9 razy - pora zaokrąglić licznik.

Tytuł dzisiejszego koncertu - Glass Harmonica.
Bardzo mnie to zaskoczyło, nie kojarzyłem Mozarta z tym instrumentem.
Prawdę mówiąc to niczego nie kojarzyłem z harmoniką szklaną - tak nazywa się ten instrument po polsku - KLIK.
To znaczy, coś mi tam chodziło po głowie, że to coś w rodzaju ksylofonu, brzmi tak jakoś mglisto i wodnisto - zdecydowanie nie mozartowski dźwięk.

Rzuciłem się więc na internet dowiedzieć się co mnie czeka.
Poczytałem i przeraziłem się...
Okazało się, że glass harmonica to najbardziej niebezpieczny instrument w historii muzyki.
Zarówno wykonawcy jak i słuchacze doświadczali ataków paniki, epilepsji, kobiety - poronień - w rezultacie, w połowie XIX wieku, w wielu krajach zakazano grać na nim publicznie - KLIK.

Wynalazcą instrumentu jest Beniamin Franklin - znam to nazwisko - wynalazca piorunochronu.
Poprzedni link wspomina, że wiele lat po jego śmierci, w jego domu, znaleziono zwłoki 10 osób.

Okazuje się, że ma dużo, dużo więcej na sumieniu, tu wspomnę tylko, że jest zaliczony do Siedmiu Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, oprócz piorunochronu wynalazł również okulary dwuogniskowe i cewnik urologiczny, był pionierem elektrostatyki, oceanografii, elektroterapii - lista jest dużo dłuższa - KLIK.
Musiałem przerwać czytanie relacji o Franklinie bo nie zdążyłbym na koncert.

Czy w takim kontekście dam radę wysłuchać koncertu?
Jak sobie z tym poradził Mozart?
Muzyka mnie nie zawiodła - tu obiecywany utwór W.A. Mozarta - Adagio - KLIK.
Określenie - nie zawiodła - jest w tym przypadku przewrotne - na wstępie pisałem, że instrument brzmi mglisto-wodnisto i na to nawet Mozart nie pomoże.

Przed koncertem nurtowało mnie pytanie - skąd w Australii znalazła się glass harmonica?
Dlaczego nigdy nie słyszałem jej w akcji?

Rzut oka na estradę odpowiedział na to pytanie...


Oni zamierzają grać Mozarta na kieliszkach, szklankach i miskach wypełnionych wodą?
Nie tylko zamierzają, oni (cztery osoby) zagrali i to bardzo melodyjnie, pełnym głosem...




Prócz tego w programie koncertu były transkrypcje utworów Mozarta na różne zestawy ksylofonów, wibrafonów,  marimb i tym podobnych.
Z całym uznaniem dla kunsztu wykonawców stwierdzam, że lepiej się to ogląda niż słucha.

Mostly Mozart (głównie Mozart) oznacza, że będzie jeszcze ktoś inny.
Dzisiaj był to węgierski kompozytor György Ligeti. Znałem kilka jego utworów, podobały mi się.
Dzisiaj grali Chamber concerto przerobiony na ksylofony, wibrafony, marimby - nawet mimo tej przeróbki utwór robił spore wrażenie. 
Wykonanie zgodne z intencjami kompozytora - TUTAJ.
Po powrocie do domu zajrzałem do szafy...

Powyżej próbka posiadanych instrumentów.
Znaki sierpa i młota sugerują, że tego nie napełnia się wodą.
Pora poszukać współwykonawców i GRAMY!

Saturday, April 13, 2024

Rogaining

 Rogaining? Co to takiego?

Kliknijcie w Gógle a duża szansa, że pojawi się lista stron z tematem - Męskie zdrowie.

To nawet by pasowało do mojej płci i wieku, ale dzisiaj nie o tym.
Dzisiaj nasz syn z grupą harcerzy - w tym trójka naszych wnucząt - uczestniczą w zawodach Rogaine.

Rogaining to sport terenowy, odmiana orienteeringu, nazwa to skrót imion trzech Australijczyków, wynalazców tego sportu - ROd-GAIl-NEil - szczegóły i reguły - TUTAJ.

Pewnie sporo osób słyszało o Orienteeringu - zawody na orientację - zawodnik dostaje mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi. Wygrywa osoba, która w najkrótszym czasie dobiegnie do wszystkich punktów.

W Rogainingu jest odwrotnie - drużyna dostaje mapę, na której zaznaczone są punkty kontrolne o różnej wartości i limit czasu - conajmniej 6 godzin.  Zawodnicy sami planują, które punkty i w jakiej kolejności zdobędą, muszą zmieścić się w limicie czasu.
Jest to sport drużynowy - względy bezpieczeństwa wymagają aby wielogodzinna błąkanina po lesie odbywała się w zespole.

Rogaining odkryłem w okresie mocnego zaangażowania w narciarstwo biegowe. Okazji na trening narciarski na śniegu nie ma w Australii wiele, wielogodzinne bieganie po gęstym lesie wydawało mi się doskonałym substytutem.
Sprawdziło się - to jest rzeczywiście wysiłek porównywalny do maratonu narciarskiego, albo i więcej - mistrzostwa w tym sporcie to 24-godzinna zabawa.
Tu dyplom z pierwszych zawodów w jakich uczestniczyłem...


1994 rok - zgadza się, to był również rok gdy uczestniczyłem w pierwszym maratonie narciarskim.

Osobna sprawa to swoboda w planowaniu trasy - skala możliwości jest ogromna - dłuższa trasa, ale więcej po ścieżkach albo odwrotnie.
Punktów kontrolnych jest tak dużo, że niemożliwe jest dotrzeć do wszystkich w zadanym czasie.
Nieznany las kryje w sobie wiele niespodzianek, trafiają się gąszcza niemożliwe do przebycia, mokradła, bardzo strome zbocza. Do tego trzeba się liczyć z możliwościami innych członków zespołu - samo życie.
Moją silną stroną było planowanie trasy i przewidywanie tras awaryjnych. Konfrontacja mapy z terenem była często zaskoczeniem i wtedy przydawało się to drugie.
Czasami zawody rozgrywane są w dwóch wersjach - dzienna i nocna.

Moimi pierwszymi partnerami byli znajomi z klubu narciarskiego, potem nasze dzieci.
Dzieciom sport bardzo się podobał i kontynuują go w swoich rodzinach.
Osobna kategoria współtowarzyszy to koledzy z pracy - nie byłem osobą zbyt towarzyską w pracy, ale do rogainingu przekonałem kilka osób i tworzyliśmy bardzo zgrane drużyny.

Osobna kategoria to przypadkowi partnerzy.
Organizatorzy zawodów oferują usługę - find-a-partner - skorzystałem kilka razy, rezultaty były różne, ale zawsze ciekawe.

W Australii sezon rogainingu właśnie się zaczyna. W lecie nie można go uprawiać ze względu na ryzyko pożarów.
W naszym stanie Wiktoria zawody organizowane są co miesiąc.
W zimie czasami organizowane jest snowgaine czyli rogaining na nartach - to wyjątkowo mi się podobało.
Brałem również udział w canoegaine - rogaining w kajakach - duża frajda.
Oczywiście istnieje również odmiana rowerowa.

Ciekawostki...
Zdarza się, że podczas wędrówki napotyka się wysypisko grzybów - rydze albo kanie.
Kiedyś moim partnerem był znajomy Polak - nie mógł uwierzyć, że ja zamierzam zadowolić się niewielką garstką. Mruczał pod nosem - wybacz o Boże, zsyłasz nam tu takie dary a ten idiota goni żeby szukać pustych pudełek z dziurkaczami.
Reakcja australijskiej partnerki była odwrotna - patrzyła z przerażeniem jak pakowałem torbę kani do plecaka i nalegała żebym podał jej kontakt telefoniczny - jak nie zadzwonię do północy to powiadomi pogotowie.

Przypadkowa partnerka - Tajlandka.
Po zawodach, gdy zbieraliśmy się do posiłku, stwierdziła, że zapomniała przynieść talerz i sztućce. Ofiarowałem jej swój zapasowy talerz, poradziłem żeby poprosiła o sztućce w kuchni - zdziwiła się - po co? Przecież ja i tak wolę chopsticks - KLIK - a te są wszędzie - schyliła się i poniosła patyczki z ziemi.

Mistrzostwa stanu - 24 godziny - zespół kolegów z pracy.
Po kilku godzinach nadeszła ulewa, dotrwaliśmy jednak na trasie prawie do północy. Zauważyliśmy, że sporo zespołów nie zostaje na noc, zabierają namioty i wracają do domu.
My przenocowaliśmy. Następnego dnia mieliśmy nieco problemów z przekraczaniem wezbranych strumieni, jednego kolegę porwał silny prąd, ale wyłowiliśmy go.
Na koniec nagroda - do końca dotrwało niewiele zespołów i w rezultacie WYGRALIŚMY (w kategorii weteranów).

Informacje dodatkowe...
Organizatorzy zapewniają gorący posiłek.
W przypadku zawodów trwających ponad 6 godzin jest możliwość rozstawienia namiotu.
Zawsze korzystałem z tej możliwości.

Wygląda na to, że w Polsce nie jest to popularna rozrywka, jedyny aktywny link jaki znalazłem jest - TU.

Thursday, April 11, 2024

Dobroczynność na etacie

 Wiele razy wspominałem na tym blogu o swojej działalności w Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo - Vinnies.

W ostatni wtorek odbyło się kolejne, comiesięczne, zebranie.
Takie zebrania trwają troszkę ponad godzinę i od dłuższego czasu nuży mnie ilość biurokratycznych procedur, które omawiamy.
Właściwie to nawet nie omawiamy, raczej przyjmujemy do wiadomości długą listę otrzymanej korespondencji, informacje, że coś się zmieniło w radzie rejonu, że oddziały Stowarzyszenia w Indiach i na Filipinach, który wysyłamy na Święta skromne dotacje, odpowiedziały(albo nie odpowiedziały) na nasz email.
Oczywiście sprawdzamy jak nasze wydatki i przychody mają się do planowanego budżetu.
Poza tym - krótka modlitwa, refleksja duchowa, omówienie istotnych spraw w wizytacji ostatniego miesiąca. 
Jeśli zostało trochę czasu to rozmowy na luźne tematy.

Jak wspomniałem te zebrania coraz bardziej mnie nużą.
Wydaje mi się, że dawniej więcej czasu mówiliśmy o sprawach osób, którym pomagamy i o sobie.

Oczywiście tu wychodzi na jaw mentalność staruszka, który woli poplotkować niż analizować problemy finansów i polityki niskiego szczebla.
Jednak jako osoba profesjonalnie doświadczona w analizie danych zajrzałem do sprawozdania finansowego naszej organizacji a tam...
Rok finansowy 2022/2023 
- otrzymane dotacje - A$11,700 tys - spadek o $800 tys
- dochody sklepów Vinnies - A$61,500 tys - wzrost o A$15,000 tys (odbicie po Covidzie)
- bezpośrednia pomoc - czyli to co my robimy - A$23,900 tys - wzrost o A$1,900 tys
- płace personelu - A$48,200 tys - wzrost o A$6,400 tys.

Czyli na każdego dolara pomocy dla potrzebujących płacimy dwa dolary naszym urzędnikom.
Przypomnę, że obsługa sklepów przynoszących taki dochód to są bezpłatni ochotnicy, to samo osoby wizytujące potrzebujących.

Oczywiście żeby sklepy mogły sprawnie funkcjonować muszą mieć zapewnione odpowiednie lokale i wyposażenie a to kosztuje, ale jednak fakt pozostaje faktem - nasza organizacja jest bardziej potrzebna biurokratom niż biedakom.

Gdybyśmy tak z dnia na dzień przestali istnieć, to biedni jakoś by sobie poradzili, ale około tysiąca urzędników straciłoby pracę.

Przypominam sobie wspomnienia znajomego weterana naszego Stowarzyszenia - jak to było 50 lat temu - zebrania odbywały się co tydzień, cała pomoc dla potrzebujących pochodziła z dotacji zebranych podczas zebrania.

Świat się zmienił.

Saturday, April 6, 2024

Gdzie raki zimują

Książka Where the Crawdads Sing - polski tytuł Gdzie śpiewają raki...

Dość dawno temu zauważyłem na różnych platformach internetowych zachwyty nad tą książką - tutaj wersja polska - KLIK.

Nie mogłem się doczekać na tę książkę w kolejce, zbliżało się spotkanie klubu książki, na półce w bibliotece zauważyłem dysk z filmem - wypożyczyłem.


Obejrzałem i przyznaję, że film mnie mocno wzruszył i mi się podobał mimo ogromnie naiwnej fabuły.
Dopiero wtedy spojrzałem na opinie czytelników i zdałem sobie sprawę z różnicy odbioru filmu i książki.

Wspomniałem naiwną fabułę - w filmie nie ma czasu analizować szczegółów, akcja goni dalej.
W książce musisz przewrócić kartkę, zanim to zrobisz możesz jeszcze zastanowić się nad tym co przeczytałeś.

Na platformie Goodreads książkę oceniło prawie 3 miliony czytelników - ocena 4.4/5, 1.8 miliona osób dało 5 gwiazdek.
1% (32 tysiące) dało jej jedną gwiazdkę - większość komentarzy to - po 50 stronach już nie mogłam czytać takich nonsensów.

Te na piątkę - zakochałam się w tej książce, nie mogłam odłożyć, nie mogę wyrazić jak idealna książka to jest...

Nadal spróbuję zajrzeć do tej książki - sprawdzić czy styl pisania w jakiś sposób przyćmił ewidentne nonsensy fabuły.

Zastanawiam się - czy odbiór tego typu książki świadczy cokolwiek o ogólnym poziomie intelektu czytelnika/czki?
Czy przekłada się na odbiór informacji w praktycznych dziedzinach życia - polityka, relacje społeczne, praca?

Wednesday, April 3, 2024

I po Świętach

Wielkanocna Niedziela.

Msza o 9 rano - nie było łatwo, ale osoba księdza odprawiającego mszę rozbudziła nas na dobre...


Ksiądz Antoni, który 2 lata działał w naszej parafii i za każdym razem cieszył nas jakimś dowcipem.

Potem na farmę zjechała cała rodzina - wiele krzyku i radości i świetna wyżerka.
Najmłodsza wnuczka - Gracie - skorzystała z okazji pojeżdżenia na koniu...

A ja skorzystałem z okazji i przymierzyłem jej kapelusz... ależ to odmładza!

Poniedziałek - śmigus dyngus - był raczej symboliczny.
Prima Aprilis - tutaj nie było żartów - wspominałem, że mieliśmy wyjątkowo suche luty i marzec, 1 kwietnia natura nadrobiła wszystko w kilka godzin.
Na dodatek ziemia była tak wyschnięta, że błyskawicznie wessała te 6 centymetrów deszczu i zasadniczo obyło się bez zalanych dróg.

Do domu wróciliśmy we wtorek - cicho, szaro, chłodno.

W środę rano włączyłem radio - kantata J.S. Bacha - Ich habe genug (Mam już dosyć) - KLIK.

Zamyśliłem się odrobinę...
Jakaż prawda -
Wydaje mi się że miałem wyjątkowo udane życie i nie oczekuję już niczego więcej od tego świata.
Z drugiej strony - świat chyba nie oczekuje że jakoś zdołam się wypłacić/odwdzięczyć za wszystko dobro jakie mnie spotkało - no bo nie zdołam - a więc chyba też ma już dosyć mojej obecności.

Koniec zamyślenia - pora wstać i powycierać kurze w kątach.
A niech to jasny piorun! - pomyślałem na widok pająka na suficie.
Jan Sebastian Bach natychmiast zapewnił odpowiedni akompaniament - kantata SindBlitze, sind Donner... (Są błyski, są grzmoty..)

Saturday, March 30, 2024

Wielkanocne, wiejskie klimaty

Wielkanoc, tradycyjnie spędzamy ten okres na farmie u córki, 120 km od Melbourne.

Tradycyjnie?
Zerknąłem na swoje wpisy - Wielkanoce na farmie ustały od początku Covidu a więc to jest powrót po długiej przerwie.
Przyjechaliśmy już w czwartek aby nasiąknąć wiejską atmosferą.
A więc...
- krowy u sąsiada...


- owce na własnym terenie, godzina 10 rano a one już odpoczywają w cieniu, no tak, mają już za sobą 3 godziny strzyżenia trawy...


W Wielki Piątek odwiedzamy najbliższe miasteczko...
Kościół katolicki...



Wielkanocna msza o 9 rano :(
Tak rano wstać, przygotować się, dojechać?
Na wszelki wypadek sprawdzam ofertę konkurencji - na przeciwko jest kościół wykorzystywany na zmianę przez Anglikanów i Uniting Church - msza o 10:30.
No nie wiem na co Bóg nam pozwoli.

Kilka kroków dalej - Wetlands czyli mokradła.
Teoretycznie - w marcu spadło w tych okolicach 3 mm deszczu, w lutym niewiele więcej.
Wodę trudno wypatrzeć, trzciny jeszcze nie uschły.
Na szczęście wokół mokradeł umieszczono wizerunki miejscowej fauny...


Co innego rodzaj ludzki.
W miasteczku ruch - okoliczni farmerzy robią ostatnie zakupy, na szosie ruch - okropnie silne motocykle, samochody z przyczepami wypełnionymi rowerami i innym sprzętem...

Wycofujemy się na cichą i spokojną farmę.
Późnym popołudniem dobiegają nas odgłosy strzałów - sąsiad próbuje pozbyć się królików.

Mam nadzieję, że do niedzieli wszyscy załatwią swoje przyziemne sprawy i zapanuje spokój.

Wszystkim czytelni(cz)kom blogu życzę pogodnej, radosnej Wielkanocy... i PrimaAprilisowego Śmigusa bez oszukaństwa.

Thursday, March 28, 2024

Protokół Warszawski

 


Tylko w marcu dwie książki napisane po angielsku z Polską w tle.

Protokół warszawski - słyszeliście o czymś takim?
Nie jestem pewien czy wielu czytelników, którzy ocenili książkę zdecydowanie wysoko - 4/5, znalazł w książce wyjaśnienie.
Ta książka to 15-ta pozycja w serii książek o działalności niejakiego Cotton Malone, wydana w 2020 roku, od tego czasu Steve Berry napisał trzy nowe książki.

Jeśli chodzi o treść to po pierwsze - pierwszy rozdział - tortury w więzieniu na Rakowieckiej, dwa rozdziały dalej - tortury w zamku na Słowacji.
Między torturami są ostre strzelaniny, odniosłem wrażenie, że każda licząca się postać została zastrzelona na śmierć trzy razy i nadal trzyma sie dobrze i robi coś okropnego.

A między strzelaniną i torturami?
Przypadkowe, ale całkiem istotne i dobrze rozpoznane sytuacje z historii Polski.
Równie dobrze przedstawiona topografia Krakowa, Wieliczki.

Zarys fabuły - pierwsza kadencja prezydent Polski dobiega końca, bardzo zależy mu na tym aby wygrać nadchodzące wybory i rządzić kolejnych 5 lat, ale doszła do niego informacja, że szykuje się licytacja dokumentów, które mogą go całkowicie skompromitować. 

Warunkiem przystąpienia do licytacji jest dostarczenie którejś z relikwii bezpośrednio związanych z męką i ukrzyżowaniem Jezusa. A więc - krew, gwóźdź z krzyża, włócznia, którą przebito Jezusowi bok, gąbka na której podano Mu ocet, korona cierniowa...
Na licytację stawiły się Rosja, USA, Iran, Korea Północna, Chiny. Zgłosiły się również Niemcy i Francja, ale nie dotarły.
Równolegle toczy się przepychanka między prezydentem Polski i prezydentem USA (tu karykaturalna postać Trumpa). USA chce wybudować w Polsce bazę rakiet dalekiego zasięgu, prezydent tego nie chce.
Ciekawe, że autor opisuje ile trudu i heroizmu wymagało w Polsce obalenie komuny a z działań prezydenta jasno wynika, że ma on władzę absolutną, którą może stracić w wyniku wolnych wyborów a jeśli straci to Polska zostanie rozszarpana przez supermocarstwa.

Moja ocena - absolutnie nie mój klimat - morderstwa, tortury. Z drugiej strony jednak sporo rzetelnie przedstawionych informacji historycznych. Z trzeciej strony - cała sprawa nie ma sensu, ale to chyba teraz nikomu nie przeszkadza

Sunday, March 24, 2024

Odmienne Formuły

 Od której Formuły tu zacząć?

Chyba od tej najpopularniejszej - Formula 1 - wyścig samochodowy - Melbourne - start za godzinę.

Dotychczasowy rekord popularności , ustanowiony 2 lata temu, to 444,000 gości na trasie wyścigu.
Oczywiście tyle osób nie zmieści się na 5-kilometrowej trasie wokół jeziora, to rozkłada się na 4 dni.
Już w czwartek do wejścia tłoczyło się ponad 60,000 ludzi.
Ciekawe, że w tym dniu nie jeździły jeszcze żadne samochody.
W tym roku rekord zostanie na pewno pobity.

Innym wydarzeniem dzisiejszego dnia jest Niedziela Palmowa.
Już wczoraj w naszym kościele przygotowano palmy...

Przez długie lata miałem jednak swoją własną formułę...
Po pierwsze bardzo nie lubię wyścigów samochodowych i co roku jeździłem na rowerze do Albert Park gdzie rozgrywany jest wyścig, robiłem rundę po trasie wyścigu, przystawałem przed trybunami lub stertami opon i wygrażałem pięściami.


Po drugie,  ponad 12 lat temu zainteresowałem się tematem MS - Multiple Sclerosis - Stwardnienie Rozsiane - natychmiast trafiła się okazja do działania. Dowiedziałem się, że co roku, 30 maja, obchodzony jest Multiple Sclerosis Day i australijskie MS Society organizuje w niedzielę najbliższą temu dniu MS Walk - marsz charytatywny dookoła Albert Lake - dokładnie na trasie samochodowego wyścigu.
Zarejestrowałem się i otrzymałem sugestię żeby dołączyć do jakiegoś zespołu. 
Spojrzałem. na listę zespołów a tam - RED Bull - nazwa jednego z najpoważniejszych uczestników Formula 1. 
Dołączyłem...

Wymierny efekt - dotacja A$646.

I tak przez kolejne ponad 12 lat.

A w tym roku?
Dzisiaj w naszym kościele, przed mszą było symboliczne wejście z palmami do kościoła. Ze względu na ograniczenia ruchowe nie uczestniczyłem.

MS Walk odbędzie się 19 maja - chodzenie mi się raczej nie polepszy, ale przecież tam się nie trzeba spieszyć.

Tutaj zdjęcie z 2012 roku - swoista wersja Palmowej Niedzieli...


P.S. Oglądając w australijskim dzienniku informacje na temat dzisiejszego wyścigu zwróciłem uwagę na polskie akcenty...


To nie było to zdjęcie, chyba zdjęcie zawodnika jadącego Hondą. 
Honda poniosła w dzisiejszym wyścigu wielką porażkę - może to działanie jakiejś komisji specjalnej?

Thursday, March 21, 2024

Jesień niezgody

 Formalnie mamy w Australii jesień od 1 marca, astronomicznie od dzisiaj.
Sprawdziłem porę wschodu i zachodu słońca...


7:24 rano do 7:29 wieczorem czyli jeszcze 5 minut lata.
Powyższe wskazuje - po pierwsze, że mamy czas niezgodny z naturą - tak zwany letni czyli o godzinę spóźniony. Mój sąsiad regularnie biega przed śniadaniem, teraz robi to po ciemku.
Po drugie, że Sydney jest położone bardziej zgodnie z astronomią, u nich wschód słońca był o 6:59.

Termometr gada po swojemu - we wtorek dociągnął jeszcze do 30C, dzisiaj rano, na zewnątrz było 13C, w domu 17C - żona włączyła ogrzewanie.

Oczy informują, że na zewnątrz świeci piękne słońce, ale chyba wyłączyło ogrzewanie - dociągnie tylko do 18C.

Skoro ani czas ani temperatura nie zgadzają się ze słońcem to nic dziwnego, że więcej czasu spędzam przed telewizorem gdyż stamtąd dostaję wiadomości, z którymi jeszcze bardziej się nie zgadzam...

Polska...
Protesty rolników przeciwko sprowadzaniu zboża i innych produktów rolnych z Ukrainy.
Przypomnę,  że te protesty rozpoczęły się już w 2022 roku, gdy EU otworzyła granice Unii dla importu z Ukrainy.
Już wtedy na kilku forach internetowych zadałem pytanie: kto sprowadza te produkty do Polski?
Przecież żeby zboże załadować do pociągu ktoś musi najpierw za to zapłacić.
Przecież żeby załadować do magazynu - ktoś musi za to zapłacić.
Przecież żeby trafiło do konsumenta - ktoś musi wcześniej za to zapłacić.
Kto płaci? Przez nieomal 2 lata polscy rolnicy zmarnowali miliony godzin i narobili wielu ludzim kłopotu, ale proste wyjaśnienie problemu nikogo w Polsce nie zainteresowało.

Na zakończenie zdjęcie też nie wiem czego -  kwiatu a może owocu?



Monday, March 18, 2024

Wiolonczelista z Dachau

Książka tak świeża, że nie doczekała się jeszcze żadnej profesjonalnej recenzji, Google znajduje tylko 25,000 anonsów reklamowych.
Nie ma też jeszcze tłumaczenia na polski - nie wiem czy mogę sobie zastrzec prawa autorskie do tłumaczenia tytułu.

Wspominałem na tym blogu przypadki nadużywanie tematyki Holokaustu do promocji  książek i to był pierwszy bodziec do sięgnięcia po tą książkę w bibliotece. Informacja na żydowskim portalu rozwiała te obawy - KLIK.
Ostatnie zdanie powyższej informacji dobrze oddaje klimat książki - power of music as a transcend­ing force to heal and rebuild lives ( muzyka jako siła przekraczania granic aby uzdrawiać i odbudowwać życie ).
Podoba mi się słowo transcendencja gdyż jego przetłumaczenie jest tylko przybliżeniem.

Muszę przyznać, że przez 100 stron autor potrafił trzymać mnie w stanie swoistego zawieszenia między rzeczywistością i złudą i zacząłem już obawiać się o swoje zdrowie psychiczne, ale jednak książka wróciła na twardy grunt na dodatek z silnym australijskim akcentem.

Jednak jak to z rzeczywistością bywa - może wywoływać różne oceny i reakcje i o ile tę mętną stronę książki oceniłem na piątkę, to tę rzeczywistą już tylko na trójkę.

Nie mam zdolności trzymania czytelników w stanie tajemniczej dezorientacji więc kilka słów o treści książki.

Rok 1938 - Wiedeń pod hitlerowską okupacją - Niemcy wysyłają do obozu koncentracyjnego w Dachau młodego żydowskiego muzyka - Otto.
Adiutant komendanta obozu przydziela go do pracy w swoim domu - szorowanie zapuszczonej podłogi i granie na wiolonczeli dla żony adiutanta.
Dla żony? Tu sprawa nie jest jasna, ona jest głucha - Otto gra dla jej nienarodzonego jeszcze dziecka. Adiutant wierzy w pozytywny wpływ jaki muzyka wywiera na ludzi.
W tym samym okresie Erna, ciężarna siostra Otto zostaje zesłana do obozu przejściowego Terezin (niemiecka nazwa Teresienstadt).

Rzeczywistość w jakimś sensie potwierdza przekonania adiutanta, siostra Otto i jej dziecko giną w obozie koncentracyjnym, żona adiutanta i jej dziecko przeżywają wojnę i wprawdzie dziecko kończy marnie to jednak daje początek życia kolejnego pokolenia - córce imieniem Rosa, która zostaje cenionym krytykiem muzycznym i w końcowych rozdziałach książki spotyka się z Otto i osiągają wzajemne porozumienie.
Otto był całe życie kawalerem, nie dochował się potomstwa - z książki można wysnuć wniosek, że Rosa jest jego muzyczną wnuczką.

Dzisiejszy spacer...
Słoneczna pogoda trwa, australijskie słońce jest bardzo przenikliwe, białe aż parzy oczy...


Jednak tu i ówdzie można trafić na pierwsze zwiastuny urodzajnej jesieni...


A tutaj już wyraźna zapowiedź czasu gdy wszystkie drzewa na tej ulicy zapłoną jesienią.




Friday, March 15, 2024

S.I. ? - si, si, si

Gdy lat ci przybywa, dopada cię demencja,
pozostaje reputacja - Stara Inteligencja.

A gdy stary bardzo się stara,
to robi się coraz starszy
i sił mu już nie starcza,
niektórzy dowcipkują - Inteligencja Starcza.

Faktycznie, gdy sił nie starczy
i człowiek już raczej na tarczy,
i już mu nic nie sterczy
do tego głos jakoś skwierczy,
wielu na ciebie warczy
często w sposób szyderczy.

A więc...
w towarzystwie absencja
+ od trunków abstynencja
+ u lekarza codzienna audiencja
+ twórcza impotencja
+ emocjonalna indyferencja
+ informatyczna niekompetencja,
+ w działaniu niekonsekwencja...
= Straszna Inteligencja.

A jednak...
nadal podobają ci się dziewki
bo w oczach masz sztuczne soczewki.
Głód cię wcale nie nęka
bo w buzi sztuczna szczęka.
Sprawność jeszcze nie znika
bo w sercu masz rozrusznika.
Z łóżka potrafisz wstać rano
bo masz sztuczne kolano.
a reszta cię też nie martwi
bo nawet gdy będziemy martwi
- Sztuczna Inteligencja wszystko załatwi.

Tuesday, March 12, 2024

Biała dominacja

Ostatnie kilka dni mocno u nas przygrzało - 39C od rana do północy, potem temperatura spadała do 26C i o 10 rano - od nowa.
Klimatyzacja dmuchała prawie bez przerwy.
Ciekawe, że radio ABC/Classic nadawało muzykę z baletu I. Strawińskiego - Ognisty Ptak  - KLIK.

Dzisiaj - wtorek - ochłodziło się, wyszedłem na spacer, ponownie nad pobliski strumyk, tym razem z innej strony.
Pierwszy widok pasował do pogody ostatnich dni...


Nagle usłyszałem w pobliżu okropny wrzask, odwróciłem się, na gałęzi drzewa siedziała para białych papug...

Ton głosu się zgadzał, ale to nie mogły być one, to był wrzask tłumu. Poszedłem nieco dalej - siatki treningowe do krykieta...


Zgadza się, sezon krykieta u nas w pełni, codziennie w wieczornym dzienniku relacjonują kolejne mecze. Panowie w białych strojach łapią piłkę...



Ale to będzie tutaj dopiero w weekend, teraz jest przygotowanie boiska - traktor ciągnie kosiarkę i przegania z miejsca na miejsce stadko papug.


Znacznie większe stado obserwuje akcję z pobliskich drzew.

Sprawa wrzaskóe wyjaśniona, idę w stronę uniwersytetu i oczywiście czeka na mnie znajomy widok...


Wczesny ranek, studentów niewielu,  z bliska oglądam ich stoły - w środku rynienka z zasilaniem do laptopów...


Pomyślano o wszystkim, nic tu po mnie.
Przed odejściem proszę miłą studentkę żeby zrobiła mi pamiątkową fotografię...


Sprawdzam i oddycham z ulgą,  jednak nie jestem tu największym k-----m.

Wracam na spacerowe ścieżki - sporo ludzi, większość wyprowadziła na spacer swoje pieski.
Pieski przeróżnych kolorów - białe, żółte, rude, czarne. Ich właściciele - wszyscy biali - skóra i włosy.
Jak w tytule.

Friday, March 8, 2024

Edukacja w buszu

 Parę dni temu wybrałem się na spacer nad pobliski strumyk - ledwie ponad kilometr od domu.

Kilkadziesiąt metrów od ruchliwej ulicy i jestem na miejscu...


Od miesiąca praktycznie nie spadła u nas porządna kropla deszczu więc strumyczek ledwo zipie...

Podnoszę głowę do góry...


Masywny most łączy cywilizację z z jej źródłem, uniwersytetem...


Znam dobrze to miejsce.
40 lat temu była tu szkoła średnia, do której uczęszczała nasza córka.
Bardzo średnia szkoła, na szczęście zorientowaliśmy się, że w Australii poziom szkół jest bardzo różny i dwa lata przed maturą zdążyliśmy przenieść córkę do bardzo dobrej szkoły.
10 lat później szkoła ustąpiła miejsca wydziałowi pielęgniarskiemu, co istotne znajdowało się tam dobrze działające centrum komputerowe, w którym znalazłem ciekawą pracę.
3 lata później cały teren przejął szybko rozwijający się uniwersytet, centrum komputerowe przeniesiono poza Melbourne więc musiałem zmienić pracę, ale mieszkając w sąsiedztwie obserwowałem ciągłą rozbudowę uczelni. 
Obecnie cały uniwersytet liczy 59,000 studentów, z tego oddział w moim sąsiedztwie prawie 32,000, chyba większość z nich to studenci zza granicy.
Budynki uniwersytetu są po obu stronach strumyka więc potrzebny był solidny most.

Niektórzy studenci wybierają jednak ścieżkę i napotkałem ich sporo.
Przy okazji stwierdziłem, że stroje studentów (głównie studentek) przeszły istotną ewolucję, głównie jest to minimalizacja.
Musiałem spuścić głowę żeby nie oskarżono mnie o natarczywe przyglądanie się

Zajrzałem więc jeszcze na teren uniwersytetu, z daleka powitała mnie rzeźba...


A cóż tutaj robi ten biały kutas!?!!?? - wykrzyknąłem i w pewnym popłochu zawróciłem do domu.

I nadal się nad tym głowię.

P.S. Tabliczka informuje, że rzeźba nosi nazwę Strange Fruit - Dziwny Owoc.
Owoc? - Może to ten zerwany przez Ewę w Raju?

Wednesday, March 6, 2024

Pożegnanie Olimpijki

 W piątek byliśmy na pogrzebie...

Zmarła nasza znajoma, Lidia Król z domu Szczerbińska.
To panieńskie nazwisko pamiętałem jeszcze z Polski - rok 1956 - Olimpiada w Melbourne - Lidia, wraz z trzema innymi zawodniczkami, zdobyła brązowy medal w gimnastyce.
W Polsce o niej pamiętają - KLIK.

Wizyta polskiej drużyny olimpijskiej była wielkim wydarzeniem dla australijskiej Polonii.
W tym okresie tutejsza Polonia to byli głównie repatrianci z Anglii - osoby związane z polską armią, repatrianci z Niemiec - osoby, które koniec wojny zastał w niemieckich obozach pracy, osoby związane z Armią Andersa, które dotarły tutaj z Bliskiego Wschodu i z Indii.
Z jednej strony była to pierwsza szansa kontaktu z ludźmi z Polski, z drugiej - spora rezerwa - jaki wpływ na tych ludzi miało 11 lat komunizmu.

Słyszałem ciekawą relację na ten temat...
Istotnym punktem spotkań Polonii w Melbourne był kościół św Ignacego blisko centrum miasta.
Polski ksiądz zachęcał Polonię do okazania gościnności rodakom, z drugiej strony ostrzegał, że drużynie towarzyszy wielu komunistycznych aktywistów i odradzał wizyty w kwaterach polskich sportowców i kontakty z osobami towarzyszącymi drużynie.

Nadeszła kolejna niedziela,  przed kościół św Ignacego zajechały autokary a z nich wysypało się ponad 60 sportowców i spora grupa osób towarzyszących, wszyscy w olimpijskich strojach. Wmaszerowali do kościoła i usiedli w pierwszych rzędach.
W pierwszym rzędzie oficjałowie, w środku W. Reczek - prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego - członek KC PZPR.
Początek mszy - ksiądz w towarzystwie ministrantów wyszedł z zakrystii i zaniemówił - olimpijskie stroje, białe orły na piersiach.
A potem wszyscy zapomnieli o politycznej poprawności i nastąpiło pełne zbratanie.

W tej atmosferze polski repatriant z Sybiru poznał polską gimnastyczkę - miłość od pierwszego wejrzenia. 
Pani Lidia miała jednak duże poczucie solidarności z drużyną i lojalności w stosunku do rodziny i przyjaciół - wróciła wraz z reprezentacją do Polski.
Z drugiej strony napotkała również zrozumienie - już po kilku miesiącach otrzymała zgodę władz na emigrację do Australii.
I żyli tutaj długo i szczęśliwie...

Państwo Król nie byli naszymi bliskimi znajomymi, spotkaliśmy ich towarzysko może kilkanaście razy, ale oboje zrobili na nas bardzo sympatyczne wrażenie - on - z jednej strony świetny fachowiec, z drugiej - mocno zaangażowany w działalność Koła Sybiraków,  ona - pełna humoru i energii, sprawna fizycznie do ostatnich lat.
Na pożegnaniu pani Lidii,  jej wnuczka grała pięknie na altówce. Rozmawialiśmy z nią chwilę po uroczystościach - okazało się, że zna naszego wnuka Feliksa, uczęszczała do tej samej szkoły - on do klasy baletowej, ona do muzycznej.
Jak miło.

========

Olimpiada w Melbourne - śledziłem ją z zapartym tchem.
Przez długie lata nie interesowałem się sportem, trochę przyczyniła się do tego moja Matka, która uważała go za zajęcie dla prostych ludzi.
Informacje sportowe potwierdzały tę opinię - kroniki sportowe, filmy - na pierwszym planie pokazywały radzieckich sportowców i podkreślały ich pochodzenie z ludu pracującego miast i wsi.
W roku 1955 radosna wizja komunistycznego świata zaczęła się nieco kruszyć, w Przeglądzie Sportowym informowano o osiągnięciach i rekordach sportowców USA. 
Czytałem to coraz chętniej i przed olimpiadą byłem już chodzącą encyklopedią olimpijskich prognoz.
Na Olimpiadzie było kilka niespodzianek, ale generalnie prognozy się spełniły, USA zdominowały lekką atletykę i kilka innych popularnych sportów.
W klasyfikacji ogólnej jednak zwyciężył ZSRR - istotnym czynnikiem była duża ilość medali w gimnastyce (23, w tym 11 złotych).

Oto tablica pamiątkowa na stadionie olimpijskim.
Lekka atletyka - konkurencje kobiet = 3 biegi indywidualne, 1 sztafeta, 5 konkurencji technicznych - obecnie lekkoatletyka kobiet liczy 20 konkurencji.
Złoty medal - skok w dal - Elżbieta Krzesińska...

Przepraszam za obecność przypadkowych kibiców.

Monday, March 4, 2024

Łabędzie w płomieiach

 W ostatnią niedzielę wybraliśmy się z żoną do miejscowości Warragul, 110 km od Melbourne, aby obejrzeć Jezioro Łabędzie.

Nie całe 6 miesiace temu relacjonowałem moje wrażenia ze tego samego baletu - nie, nie powtarzam się - tamto wykonanie to była produkcja The Australian Ballet, tym razem wykonawcą był Victorian State Ballet (VSB) - balet stanu Wiktoria i pewnie byśmy nie zauważyli tej imprezy gdyby nie to, że tym razem wystąpił w niej nasz najstarszy wnuk - Feliks.

Feliks zainteresował się baletem już w wieku 3-4 lat i dotąd mu nie przeszło.
Tu pokaz jego tanecznych zdolności w pirackiej bitwie - KLIK.

Na początku marca Feliks został przyjęty do VSB i po dwóch tygodniach był już na scenie.  W tym momencie wszystkie bilety na występy VSB w Melbourne były już wysprzedane,  udało nam się dostać bilety na występ w Warragul i to na miejsce wysoko na balkonie.

Warragul - miasto w rejonie Gippsland - tu wspomnę, że tę nazwę nadał tym okolicom nasz rodak P.E. Strzelecki. Urodzajne rolnicze tereny.
Bardzo okazałe Art Centre, przyjechaliśmy nieco wcześniej i przyglądaliśmy się napływającej publiczności - sporo młodych rodziców z dziećmi w baletowych kostiumach - oczywiste - balet to bardzo popularne zajęcie małych dziewczynek, niewiele osób w średnim wieku i bardzo dużo osób mocno starszych, raczej kobiet.
To się nieco różniło od profilu publiczności w Melbourne gdzie istotną grupą były osoby starsze, ale jeszcze w wieku produkcyjnym - kobiety i mężczyźni.

Wystawienie było bardzo dobre, nasz wnuk występował w drugorzędnych rolach, ale był na scenie sporo czasu i oczywiście bardzo nam się jego występ podobał.
Ostatnie, dramatyczne sceny baletu, muzyka zapowiada grozę i nagle - muzykę zastępują sygnały alarmowe różnych kalibrów, wreszcie anons - ogień w budynku, proszę natychmiast opuścić salę!

Coś podobnego - miesiąc temu donosiłem jak to wybrałem się z Feliksem na film Oppenheimer i wystąpiła jakaś awaria,  teraz jeszcze gorzej.

Opuścić salę - łatwo powiedzieć - w naszym rzędzie sporo osób mogło poruszać się tylko z chodzikiem a zatem samo dojście do chodzika sprawiło im sporo kłopotu.
Wind oczywiście nie można używać.
Na szczęście dotarł do nas strażak w pełnym rynsztunku i nieco nas uspokoił, ewakuacja jednak nadal trwała.

Gdy wreszcie zdołaliśmy zejść na dół alarm odwołano, straż pożarna odjechała i powiadomiono nas, że przedstawienie zostanie dokończone, proszę wrócić na salę.
Mało tego - w międzyczasie wiele osób, tych z pierwszych rzędów na parterze, pojechała już do domu więc proszę zająć miejsca na parterze, gdzie komu pasuje - wszyscy się zmieścimy.

Tak to sprawdziła się biblijna przepowiednia - ostatni będą pierwszymi.
Jedyne czego mi brakowało to - podczas finalnej prezentacji solistów zabrakło strażaka a zdecydowanie odegrał on istotną rolę.

P.S. Dzisiaj rano rozpocząłem jak zwykle dzień od rozwiązania Wordle - dzisiejsze hasło do odgadnięcia to Flame - Płomień.

Thursday, February 29, 2024

Urodziny!!!

 Dzisiaj urodziny Gioachino Rossiniego!

Urodził się 29 lutego 1792 roku, czyli 232 lata temu, czyli obchodzi urodziny po raz 58 - KLIK.
Żył 76 lat czyli urodziny obchodził 19 razy.

Co tu więcej można dodać?
Acha, że 29 lutego 1792 roku wypadał w środę.

Program radiowy ABC/Classic poświęciło w tym tygodniu sporo czasu Rossiniemu, tu zacytuję tylko jeden utwór - sonata na instrumenty smyczkowe, Rossini skomponował ją w wieku 12 lat - KLIK.

A więc czas na osobiste refleksje.
Nie jestem pewien kiedy po raz pierwszy usłyszałem muzykę Rossiniego, ale wiem, że pierwsza opera jaką widziałem/słyszałem to był Cyrulik Sewilski w sali Roma w Warszawie, rok - chyba 1956.
Do dzisiaj uważam, że to najlepsza jego opera, widziałem ją chyba 5 razy.

W sumie Rossini napisał 39 oper, oprócz Cyrulika widziałem jeszcze Włoszkę w Algierze i La Cenerentola (oparta na bajce o Kopciuszku).

Co więcej po nim pozostało?
Przede wszystkim uwertury do oper, które w całości rzadko/wcale nie są wykonywane.
We wspomnieniach Lorenzo da Ponte - "autora najlepszych oper Mozarta" - wyczytałem, że gdy zaczął się zajmować pisaniem librett operowych zapoznano go z biblioteką pomysłów na takie libretta. Według niego były to tragiczne szmiry. W tamtych czasach publiczność nie zwracała uwagi na treść opery - liczyła się wirtuozeria głównej gwiazdy - na ogół śpiewaczki.  Efektowne arie często nie miały związku z treścią opery.
Niestety Rossini nie trafił na Lorenzo da Ponte.

Coś z życia...
Kiedyś, po kilku dniach wędrówki w australijskim buszu,  wiozłem samochodem kilka przypadkowych osób.  Jeden z pasażerów spytał czy nie mam jakiejś muzyki w samochodzie. Miałem kilka CD z muzyką klasyczną i CD z zespołem ABBA. Oczywiście właśnie ten puściłem. Gość skrzywił się - ależ to mdłe, nie masz czegoś bardziej energicznego?
Puściłem więc CD z uwerturami Rossiniego - słyszał je pierwszy raz, bardzo mu się podobały.

Na zakończenie - inny smak Rossiniego....
Istnieje kilka potraw inspirowanych nazwiskiem Rossiniego: Frittata alla Rossini, Turnedos Rossini i to chyba spowodowało, że jego imię wykorzystuje sporo restauracji, głównie pizzerni.

Dzisiaj odwiedziliśmy najbliższą nas...


Tu niestety rozczarowanie, spodziewaliśmy się że skonsumujemy pizzę na miejscu przy akompaniamencie znajomej muzyki, okazało się że pizzernia ucierpiała podczas Covidu, jedzenie tylko na wynos.
Przywiozłem z sobą kartę z życzeniami urodzinowymi i podziękowaniem dla karmiciela naszych dusz i żołądków. Szef lokalu nawet się wzruszył :)

Pizza Highbury nazwana tak na cześć ulicy, na której znajduje się lokal...

Pizza Romana...

Konsumowaliśmy w domu przy akompaniamencie muzyki z CD - Rossini Gala.

Z ostatniej chwili...
Ostatni utwór na wysłuchanym przed chwilą CD to septet z Włoszki w Algerze, oboje z żoną nie mogliśmy powstrzymać się ze śmiechu - KLIK.
Niestety nie mogłem znaleźć video z "żywym" nagraniem z opery.

P.S. 29 lutego - znaczy mamy rok przestępny.
Zastanawia mnie ta nazwa...
Po angielsku - leap year - leap oznacza szybki, gwałtowny, skok. Dlaczego skok? Przecież ten rok trwa dłużej niż normalny, czyli raczej wlecze się o jeden dzień dłużej.
Google w Australii wyświetla dzisiaj logo z żabim skokiem - leapfrog....


Natomiast rok przestępny - akurat w tym roku to pasuje - mamy tyle komisji śledczych to pewnie będzie również wielu przestępców.

Monday, February 26, 2024

Polak

Podczas ostatniej wizyty w bibliotece, na półce Bestsellers, zauważyłem  najnowszą książkę J.M Coetzee - The Pole - Polak - alternatywne tłumaczenie - Słup.


Po pierwsze - gdy zauważę książkę o tematyce polskiej napisaną przez niepolskiego autora odzywają się dzwonki alarmowe - bądź czujny - co tam znowu o nas piszą?
W zeszłym roku poświęciłem aż 3 wpisy książce Lily Brett - Too many men - bardzo nieprzychylna Polsce relacja z wizyty w Polsce Australijki żydowskiego pochodzenia z ojcem.

W tym roku też już trafiłem na książkę o Polsce - Poland, a Green Land - tym razem fikcja, wizyta Izraelczyka w Polsce. Też wspomniany jest niemiły fakt - wykorzystanie kamieni nagrobnych z żydowskiego cmentarza do wybrukowania rynku, ale po pierwsze to rzeczywiście często się zdarzało a po drugie książka ma mocno bajeczny charakter i nie ma w niej złośliwości ani oskarżeń.

Po drugie J.M. Coetzee - sławę przyniosła mu książka Disgrace - Hańba i jest to jedyna jego książka co do której nie mam zastrzeżeń.
Zadziwia mnie różnorodność tematyki książek tego autora - Południowa Afryka, kobieta-Piętaszek w książce wzorowanej na Przygodach Robinsona Crusoe Daniela Defoe. Tytuł książki - Foe - co jest końcówką nazwiska Defoe a jednocześnie po angielsku znaczy - wróg.
Książka o Dostojewskim - OK, trylogia z imieniem Jezus w tytule - los uchodźców z niewiadomo kąd w wyimaginowanym europejskim kraju.
I na koniec - Polak.
Na marginesie wspomnę, że J.M. Coetzee to mój rodak,  od roku 2002 mieszka w Australii - biografia TUTAJ.

Czas na Polaka...
Akcja książki rozgrywa się w Hiszpanii. Kółko miłośników muzyki w Barcelonie zaprosiło na występ nieco podeszłego wiekiem pianistę z Polski - Witolda Walczykiewicza.
Nazwisko tytułowego bohatera daje okazję do uwag na temat języka polskiego, skwapliwie podchwytują to recenzenci książki i na dowód robią błędy cytując to nazwisko a edytorzy tych błędów nie zauważają.
Główną postacią w książce jest jednak kobieta - Hiszpanka imieniem Beatriz.
Beatriz jest mężatką w średnim wieku, jej małżeństwo jest poprawne - odchowane, niezależne dzieci, dobra sytuacja finansowa, wszelkie emocje dawno wygasły, mąż prawdopodobnie miewa jakieś romanse na boku, Beatriz nie odczuwa takich potrzeb.
Beatriz dostała zadanie zaopiekowanie się polskim gościem po koncercie.
To jej pierwsze doświadczenie tego typu, w tym momencie J.M. Coetzee instaluje się w jej mózgu i skrupulatnie rejestruje jej myśli i emocje.
Myśli jest sporo, ale samo spotkanie przebiega bardzo gładko - Beatriz zaprasza Witolda i znajome małżeństwo do restauracji, Witold, po koncertowych emocjach, nie ma apetytu - koniec sprawy.

Nie bardzo, po kilku tygodniach Witold informuje Beatriz, że jest ponownie w Hiszpanii, prowadzi warsztaty muzyczne niezbyt daleko od Barcelony, co istotniejsze to kocha Beatriz podobnie jak Dante kochał Beatrice - do końca życia - ona przynosi mu spokój i radość.
Z drugiej strony Beatriz nie czuje do Polaka nic, fizycznie jest dla niej nawet odpychający, ale czy można przejść obojętnie nad taką idealistyczną miłością?

Z jednej strony mam duże uznanie do autora, książka jest bardzo dobrze napisana - mam na myśli język i tok rozważań Beatriz.
Z drugiej strony czuję ogromną rezerwę - czy mężczyzna przeżywa tego typu emocje tak jak kobieta, czy może to wiarygodnie przekazać?

Moje ostatnie lektury na koniec zeszłego roku to były 3 książki napisane przez kobiety i zdecydowanie - takich książek mężczyzna nie mogłby napisać.

Na dodatek, jakby autorowi nie było dosyć, w tym samym tomie jest jeszcze 5 opowiadań - wszystkie opisują rozważania kobiety w obliczu nadchodzącej śmierci.

Może autorowi tego typu rozważania przyniosły spokój?

Thursday, February 22, 2024

Pracownik do niczego

 Na ostatnim spotkaniu klubu książki w mojej lokalnej bibliotece ktoś zaprezentował tę książkę...



Tłumaczenie tytułu, które przychodzi mi do głowy to -  osoba wynajęta żeby nic nie robić.

Praca marzenie?
Autor - Japończyk - czyli obywatel bardzo pracowitego i zdyscyplinowanego społeczeństwa - trudno mi się z nim porównywać, zatem ograniczę się do podania jego relacji...

Shoji Morimoto pracował kilka lat w firmie publikującej podręczniki,  jego szef często robił uwagi typu: nie robi różnicy czy ty jesteś w pracy czy nie, nie widzę różnicy czy ty żyjesz, czy nie, jesteś etatowym wakatem.
Zrezygnował ze stałej pracy i pracował jako freelancer.  Pisał różnego rodzaju artykuły i recenzje, czasami dostawał wynagrodzenie za artykuły, których nie opublikowano - wtedy zauważył blog - Payment for being - Zapłata za bycie.

Był abonentem Twittera i kilku innych platform społecznościowych, tam dzielił się swoimi refleksjami i pomysłami. Zyskał sobie dość liczne grono sympatyków, w którymś momencie zaczęły napływać zlecenia:
- mam ochotę spróbować hohicha frappucino, chciałabym spróbować, ale porcja jest bardzo duża. Może podzielę się z tobą?
- chcę posiedzieć w parku z puszką drinku (alkoholowego). Sam(a) będę czuł(a) się dziwnie. Dołączysz?

Koniec cytatów, tu kilka uwag autora książki:
Panuje przekonanie, że sprawy osobiste powinny być dyskutowane z bliskimi osobami, rodziną.
Nie bierze się pod uwagę, że bliskość nie musi oznaczać otwarcia się, że czasem zamknięcie się w sobie jest lepsze.
Nie słucham tego co zleceniodawcy do mnie mówią, tylko słyszę. Kiwam głową, chrząkam, ale nigdy nie komentuję. Nawet pozytywny komentarz może wywołać stress.
Absolutna obojętność, brak reakcji - to rodzaj katalizatora, ułatwia ludziom pracę.

Zlecenie - piszę opowiadanie, ale się lenię. Siedź na przeciwko i patrz na mnie.

Przykłady nie przyjętych zleceń: fotografowanie, obecność przy zakupach, przy sprzątaniu.
Agitacja do pomocy dzieciom w Afryce...
- Rozumiem i współczuję tym dzieciom, ale nie uważam za właściwe wywieranie na kogoś nacisku żeby w to się angażował, może przez to zaniedba coś innego.

Zlecenie - mam tremę gdy rano idę do pracy, aż mnie boli od tego brzuch. Możesz towarzyszyć mi w drodze do pracy?

Wygląd zewnętrzny - bardzo prosty -  autora można zobaczyć tutaj - KLIK.

Istotnym elementem stroju roboczego jest czapka - wyglądam jak pracownik fizyczny. Zachęcająca była nazwa sklepu == NIC.
- widzę daszek nad oczami - blokuje spojrzenia innych,  czuję że jestem uczciwy wobec siebie,  że chcę robić to co robię.
- pomaga klientom rozpoznać mnie, wyglądam jak pracownik. nie zdejmuję na powitanie.

Tyle o książce.
Osobom zainteresowanym odwrotnością - stereotypowo japońskim podejściem do pracy polecam książkę Amelii Nothomb - Z pokorą i uniżeniem...



W tym miejscu nie mogę się oprzeć prezentacji argentyńskiego tanga w wykonaniu japońskiego kwartetu.
Argentyńskie tango - widziałem występ argentyńskiego zespołu Tango Passion - eksplozja emocji i uczuć - tutaj odwrotność - absolutny brak emocji, automaty - KLIK.

Na zakończenie jeszcze inna strona nie robienia.
W ostatni wtorek wizytowałem osobę proszącą Stowarzyszenie św Wincentego o pomoc.
Najczęstsza forma pomocy to voucher na żywność w supermarkecie Woolworths.
Nasza klientka mieszka w jednym z 24 mieszkań w bloku, 300 m od sklepu Woolworths. Nie zaskoczył nas więc widok równego rzędu wózków...

Sprawa dość oczywista - sklep jest na górce, zjazd z wózkiem pełnym zakupów to może być frajda, ale wepchnięcie wózka z powrotem już raczej nie.
Dzisiaj podczas wizyty w sklepie pokazałem im tę fotografię - znają ten adres, podziękowali, wyślą samochód żeby podebrać wózki.