Friday, December 30, 2022

Ostatnia książka roku

 Rejestruję wszystkie przeczytane książki na stronie Goodreads i kilka dni temu otrzymałem gratulacje - przeczytałem w tym roku 14 książek, wykonałem plan!
Dowiedziałem się przy okazji, że przeczytałem około 4,000 stron i że moja średnia ocena przeczytanych książek to 2.5 na 5, czyli bardzo średnia.

Nie jestem specjalnie dumny ze swojego planu, ale był on skrojony na miarę możliwości dostawców moich lektur - bibliotek, autorów - a te oceniam bardzo nisko - często rozkładałem bezradnie ręce - co czytać?

W mojej tegorocznej lekturze znalazły się książki autorek - aborygeńskiej, afro-amerykańskiej, australijskiej aktywistki, polskiej (Empuzjon O. Tokarczuk), dwie książki o tematyce gejowskiej, dwie książki osób, które doświadczyły Holocaustu, trzy rozważania na temat przyszłości ludzkości.

Największym rozczarowaniem tego roku była książka Lessons mojego ulubionego autora Ian'a McEwan.
Kilka prób przeczytania zakończyło się niepowodzeniem, nie wliczyłem jej do rocznego bilansu.

Na czym to ja skończyłem?
Ostatnią książką roku była Homo Deus izraelskiego autora Yuval Harari. 
To jedna z trzech książek na temat przyszłości ludzkości i druga książka tego autora, pierwszą była wspominana na tym blogu książka Sapiens - a Short History of Humankind.

Homo Deus ... Człowiek Bóg.
Autor - Yuval Harari - wiele razy deklaruje się jako ateista i jeszcze więcej razy wspomina o niemożliwości udowodnienia, że Bóg istnieje.
Zastanowiłem się - jak traktować termin Homo Deus w ustach takiej osoby?
Jako zupełną kpinę?

W Homo Deus autor kolejny raz porusza temat niemożliwości znalezienia śladów Boga, tym raze w organizmach zwierząt. 
Przez wieki wieków ludzie uważali to za istotny argument na wyższość ludzi nad zwierzętami, na prawo ludzi do rządzenia zwierzętami, zabijania i spożywania ich.
Jeśli ta różnica nie istnieje to...
Autor nie kryje swojego poparcia dla ruchu "Animal Rights" (Prawa Zwierząt), ale w tym kontekście wypada to słabo.
Smutnie rozbawiły mnie rozważania autora, że religia jest istotnym czynnikiem skłaniającym ludzi do jedzenia mięsa.
A co w takim razie z mięsożernymi zwierzętami? Przeciez nie wierzą w Boga.
A co plemionami pierwotnymi, które przez ponad 40,000 lat nie sformowały żadnej spójnej wiary czy religii.  Autor wielokrotnie powtarza, że jedynym czynnikiem ograniczającym ich spożycie mięsa była przewaga fizyczna wielu gatunków zwierząt. Sytuacja uległa diametralnej zmianie gdy ludzie zbudowali większe społeczności i wprowadzili rolnictwo i hodowlę. Różnorodność diety skurczyła się dramatycznie. Ponad 90% spożywanego mięsa pochodzi z trzech gatuków zwierząt, które nie jedzą mięsa a zatem nie były groźne dla ludzi (bydło, owce i drób).

A co wypada mocno?
Na wstępie autor bardzo kategorycznie deklaruje zwycięstwo ludzkości nad trzema odwiecznymi plagami - głodem, epidemiami i wojnami.
Dość ironicznie wspomina jak to przed laty ludziom śnił się koszmar atomowego grzyba.
Książka napisana 6 lat temu, myślę, że ostatnie lata mogą nieco zachwiać beztroskim snem czytelnika.

Jeśli nic nam nie grozi z zewnątrz, to jakie są inne zagrożenia?
Starość, choroby, depresja.
Tu znowu autor deklaruje całkowite zaufanie do medycyny, genetyki, neurologii.
Wszystko da się łatwo skontrolować i wysterować. Nie ma większych przeszkód żeby ludzkość żyła wiecznie, zdrowo i w stanie absolutnego zadowolenia.

No to o czym tu jeszcze pisać?
No właśnie, czyżby motywacją do napisania kolejnych 2/3 objętości książki była perswazja wydawcy, że rynek czeka na więcej?

Autor wraca więc do tego w czym jest dobry czyli do tematyki książki Sapiens - przedstawianie w historycznej perspektywie rozwoju głównych koncepcji współczesnego humanizmu.
Pisze o tym dowcipnie i elokwentnie, to dobrze się czyta, ale mnie drążył lekki niepokój - czy to książka mi się podoba czy może to tylko uruchomiła jakiś bodziec powodujący produkcję dopaminy.

Wniosek końcowy?
Mój?
Istnienie gatunku Homo Sapiens od samego początku nie miało sensu.
Cała ludzka cywilizacja to wynik nieuzasadnionej wiary w nieistniejącego Boga.
Jestem wyjątkowo uprzywilejowaną istotą, która przeżyła tyle lat w zupełnej nieświadomości tego bezsensu.

Thursday, December 22, 2022

Przedświąteczne spowolnienie

 Pierwotnie tytuł wpisu miał być - przedświąteczny pośpiech.

Bo jak mogłoby być inaczej.
Jednak gdy spojrzałem uważniej na otoczenie...
Po pierwsze, od ponad tygodnia mamy cudowne pogody - czyste niebo, chłodne noce, słoneczne, odświeżające dni. 
Jak tu się spieszyć gdy natura wzywa żeby zrobić głęboki wdech i uśmiechnąć się do słońca.

Tradycja jednak zobowiązuje.
A nasza tradycja mówi, że przed Świętami będzie tłok, pośpiech i braki w zaopatrzeniu.
A więc... spieszmy.
W radio stosowny akompaniament - kantata Nr 78 J.S. Bacha -  Wir eilen mit schwachen, doch emsigen Schritten - Spieszymy słabymi lecz pracowitymi krokami.
Bardzo celnie wybrali wykonanie na 2 trąbki

 -

Po drugie - znaleźć coś czego nie ma na rynku.
Z pomocą żony znalazłem - świeże drożdże.

W tym roku wigilię organizuje nasza synowa.
Opracowała dokładny scenariusz.
Strona gastronomiczna - moja żona zabezpieczy czerwony barszcz z pasztecikami.
Paszteciki - trzeba kupić świeże drożdże - EUREKA - nigdzie nie ma.
Drugie (po supermarkecie) kroki skierowałem do polskiego sklepu.
- Nigdzie pan nie dostanie - brzmiała odpowiedź - ale może pan spróbuje w piekarni, o, tu, za rogiem.
Spróbowałem.
Piekarnię prowadzą Chińczycy. Słabą angielszczyzną wyjaśnili, że w drożdże zaopatrują się u hurtownika a sprzedaży detalicznej nie ma.
Druga piekarnia - też Chińczycy. Angielski jeszcze słabszy, odpowiedź na migi, taka sama jak w poprzedniej piekarni.

Pora zrobić przerwę w tym pośpiechu więc dygresja - chińska piekarnia.
Tę opowieść słyszałem w małej miejscowości Mareeba w tropikalnym Queensland.
Wiele, wiele lat temu, w połowie XIX wieku, w okresie australijskiej gorączki złota, w miejscowości tej była chińska piekarnia produkująca wyjątkowo smaczny i delikatny chleb. Kilku mieszkańców postanowiła podpatrzyć na czym polega tajemnica.
Zakradli się w pobliże piekarni w porze przygotowywania chlebowego ciasta i naocznie stwierdzili, że odpowiedź jest prosta - piekarz sikał do mąki.
Włamali się do środka i zażądali od piekarza wydania całej kasy i przygotowania sporego okupu, w przeciwnym wypadku powiadomią całą miejscowość i personel piekarni zostanie zlinczowany.
Następnego dnia po piekarzu nie było śladu a miejscowość przez pewien czas była nękana przez chińską mafię.
Uwaga - powyższą historię słyszałem od miejscowych, google nie znalazło żadnego potwierdzenia.

Po zaspokojeniu potrzeb naturalnych wracam do poszukiwań świeżych drożdży.
Gdzie szukać wyjścia?
W Biblii.
Kiedyś wspominałem na tym blogu o wizycie w centrum handlowym zdominowanym przez greckie sklepy. Pokazywałem też napisy informacyjne w sklepie - dla nas to Exodus, dla Greków po prostu wyjście.
Oczywiście mieli drożdże.

Upojony tym sukcesem zajrzałem do Centrum Handlowego pełną gębą - Chadstone - podobno największe na całej południowej półkuli - KLIK.

Już po kilku krokach zgubiłem się w gwarze, tłumie i przestrzeni.


Muszę jednak stwierdzić, że tutaj nie było pośpiechu.
Po drodze można było pokrzepić się, najlepiej pierogami (chińskimi).


Nie zapomnieli nawet o choince.


Ani się spostrzegłem a minęła godzina, niczego nie kupiłem, pora zrobić coś konkretnego.
Ale gdzie szukać WYJŚCIA?
Tutaj nie było życzliwych Greków.
Jednak wydostałem się.

W samochodzie włączyłem radio - jak zawsze ABC/Classic. Nadawali Oratorium na Boże Narodzenie J.S. Bacha - KLIK.
Rytm marszowy, jak w zlinkowanej na początku wpisu kantacie, ale tu nie ma słabych kroków - tu maszeruje silny batalion trzystu trzydziestu trzech króli, a może świętych Mikołajów.
Na wszelki wypadek sprawdziłem co oferuje konkurencja, prowadzona społecznie stacja 3MBS, nadająca również wyłącznie muzykę klasyczną.
To samo!
Cóż za koordynacja!!!

Gdzie szukać ucieczki?
Zajrzałem do listy zakupów - śledzie w oleju - Matyjasy.
Wcześniejsze badania rynku wskazały, że są łatwo dostępne w supermarketach w dzielnicach z dużą ilością ludności pochodzenia żydowskiego.
A bliżej domu?
Sklep rosyjski - matyjasy z Łotwy, wspominany już sklep polski - matyjasy z Norwegii.
Wybrałem Norwegię.

Wystarczy,
W domu zweryfikowałem muzyczne wrażenie z zakupów.
Kantata - Spieszmy słabymi krokami.. , w wersji oryginalnej, sopran i mezzosopran.
Znalazłem kilka wersji, ale jedna mnie zachwyciła   .

Przyjemność powiększał fakt, że filmik kończy się niespodziewanie, brak informacji o wykonawcach.
Zamarzyło mi się, że oto spotkałem przypadkowo te dwie panie o tak wyrazistych fizjonomiach i pięknych głosach, oczywiste było, że próbowałem za nimi nadążyć.
I właśnie wtedy zniknęły... i dobrze, tu nie mogło być lepszego zakończenia.

Czytelniczkom/czytelnikom tego blogu życzę spokojnych i pogodnych Świąt.

Wednesday, December 14, 2022

Adwentowe wspomnienie sprzed 120 lat

Zbliżają się Święta, ostatnie dni Adwentu, okresu oczekiwania, dla mnie również okresu wspomnień.
Gdy byłem już uczniem szkoły średniej (w Kielcach), na Święta byłem zapraszany do Warszawy, do domu stryja Ziemowita, brata mojego ojca. Jedną z atrakcji było przeglądanie rodzinnego pisma - Wieczory w Rembówku.

Pismo znajduje się w posiadaniu mojej kuzynki, córki stryja Ziemowita, ale posiadam kopię więc mogę odświeżyć wspomnienia. Przepraszam za jakość ilustracji - zdjęcia z odbitki.

Oto pierwsza strona jednego z pierwszych numerów - Boże Narodzenie 1901 roku.

Początkowo gazetę prowadził najstarszy z braci Stanisław - 14 lat.

Każdy numer rozpoczynał się kolejnym odcinkiem powieści przygodowej pisanej pod pseudonimem przez prowadzącego gazetę. Czasami numer zawierał odcinki kilku powieści pisanych przez współpracowników redakcji.

Następnie były Wiadomości Krajowe...

----


Poniżej zdjęcie "pukaczy"...



Wspomniany w wiadomościach Lech M., który zbierał naboje to, wówczas 5-letmi, mój ojciec.

Nr 3 - styczeń 1902 roku. Wiadomości Krajowe...



Wiadomości Zagraniczne.


Pan W.A. to syn państwa Andrycz, zarządców majątku hrabiego Krasińskiego w Opinogórze.

Korzystając z okazji podam trochę informacji z pamiętnika osoby dorosłej - najstarszego z redaktorów - Stanisława M.
Majątek należał od 1862 roku do Wiktora Łebkowskiego, pradziadka autora wspomnień. Wydzierżawił go on swojemu wnukowi - Jakubowi Milewskiemu, ojcu Stanisława. Jakub Milewski , gdy się ożenił, odkupił majątek wykorzystując posag żony. Obszar majątku - 10-12 włók - czyli 200 hektarów.

Wiktor Łebkowski wybudował dworek - drewniany, pokryty stalową blachą pomalowaną na czerwono.
Dom miał pięć pokoi: sypialny, stołowy, salon, gabinet i przedpokój. Prócz tego kuchnia dworska i czeladnia.
W sypialni łóżka rodziców, toaletka z lustrem, szafa z mahoniu , łóżka dziecinne i kołyska. Gdy dzieci przybyło, ostatecznie było ich sześcioro, do dworku dobudowano sypialnie dla dzieci. Inna rzecz, że po ukończeniu 4 klas, dzieci wyjeżdżały do szkoły do Warszawy i do domu przyjeżdżały tylko na ferie i wakacje.
Kanalizacji oczywiście, jak wszędzie wówczas na wsi, nie było. Drewniana wanna słuzyła do kąpieli a wygódka była umieszczona dyskretnie w ogrodzie.

Do zabaw na powietrzu mieliśmy kompanię chłopców z czworaków. W zabawach byliśmy na równych prawach. My imponowaliśmy im pomysłami, wiadomościami i obyciem. Oni uczyli nas sposobów wchodzenia na drzewa, wyszukiwania gniazd ptasich i obserwowania matek i piskląt, obchodzenia się z końmi, zsuwania się ze stogów, ślizgania po lodzie, kręcenia fujarek, robienia gwizdków i wielu, wielu innych wyczynów.

Śniadanie było wydawane od godziny 8-mej, więc dzieci musiały przyjść nieco wcześniej umyte, ubrane i po odmówieniu pacierza. Obiad podawany był punktualnie o 12. i nie wolno było się spóźniać. O godzinie 4-ej zasiadaliśmy do podwieczorku, a o wpół do ósmej do kolacji.
Odżywianie było proste: mleko, chleb, masło, ser zwykły, twaróg, dżemy i miód, Żadnych wędlin nie dostawaliśmy normalnie, podawane były tylko w święta lub dla gości. Herbaty dzieci nie dostawały. Trzeba było być chorym, aby dostać szklankę herbaty.
Obiad składał się z trzech dań: zupy, potrawy mięsnej lub postnej i deseru z kompotu lub leguminy. Na kolację podawano zawsze jakieś zupy na mleku z kluskami lub kaszą, a poza tym można było dostać mleka z dodatkami takimi jak na śniadanie,

W lecie nosiliśmy letnie ubrania szyte zwykle przez Matkę na maszynie Singera. W dnie ciepłe chodziliśmy boso. Zimowe ubrania i palta szył nam krawiec Birman z Ciechanowa.

Matka hartowała nas. Nie uznawała żadnych swetrów, ciepłych pończoch i bielizny. Nie mieliśmy nigdy futer i futrzanych czapek. Nosiliśmy paletka na wacie, sukienne czapki i włóczkowe rękawiczki.
W domu też zawsze była niska temperatura. Była ustalona opinia, że dwór jest zimny, ale powód był inny. Ojciec miał uprzedzenie, że wychodzi zbyt dużo opału... w rezultacie temperatura w zimie wynosiła zaledwie około 15 stopni Celsjusza.

Na zakończenie mapa okolic Rembówka. W sąsiedztwie widać Opinogórę - majątek rodu Krasińskich a tuż obok, należącą do gminy Opinogóra, wioskę Zygmuntowo. Wikipedia nie podaje żadnych informacji na jej temat, ale nazwa nieodparcie kojarzy się z autorem Nie-boskiej komedii.

Ogłoszenia drobne...

Uwaga - nagroda...

Numer kończył się Odpowiedziami Redakcji...

Jak widać listy nadsyłało wiele osób a redakcja nie wahała się odpowiadać ostro.

Na zakończenie cytat ze wspomnień stryja Stanisława, najstarszego z redaktorów, na temat początków pisma:
"...od 1901 roku z inicjatywy Matki zaczęliśmy wydawać "Wieczory w Rembówku".
Wydawane były w jednym egzemplarzu w okresie w okresie Świąt Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. Pisywaliśmy powiastki, wiersze, dowcipy, reportaże o ważniejszych wydarzeniach w Rembówku i okolicy, układaliśmy rebusy, zagadki i każdy dział zawierał odpowiedzi od redakcji.
Autorami było troje najstarszych dzieci i syn oprzątki (*) Stasiek Skorupski. Redaktorem była Matka.
Powiastki były bardzo naiwne. Ja i brat Jurek pisaliśmy o przygodach, siostra o dzieciach, Stasiek o podróżach po kraju, ale głównym tematem były rodzaje potraw.
Dział odpowiedzi od redakcji umożliwiał przytaczanie urywków wierszy odrzuconych przez redakcję, co było naśladownictwem podobnego działu w Tygodniku Ilustrowanym".

*Oprzątka - google miało spore trudności, ale znalazłem - dziewka zajęta przy hodowli drobin (sic) na dworze.

Sunday, December 11, 2022

Sobotni kwas

 W polskim sklepie niedaleko naszego domu odkryłem...


Kwas chlebowy!

Wspomniene - w latach szkolnych jadałem obiady w jadłodajni Zytek.
Zytki - to były zakonnice świeckie prowadzące zakłady usługowe. W tym samym budynku co jadłodajnia znajdowała się również pralnia.
Google znalazło informacje o obecnej działalności stowarzyszenia, dużo się zmieniło, ale budynek ten sam - KLIK.

Obiad kosztował 7 zł i była to zupa plus, najczęściej, kotlet mielony. W piątki - pierogi ruskie.
Na deser można było dokupić kwas - mały 0.50 zł, duży 1 zł.
Jakże mi ten kwas smakował :)

Po maturze kwas się skończył chociaż chyba pojawił się na chwilę w Polsce, w kioskach z napojami.
Kiedyś odwiedziłem na krótko Moskwę, tam był powszechnie dostępny, ale smak miał zbyt ostry, czułem po nim zgagę.

Aż wreszcie.
Kwas kupiony w polskim sklepie smakował jak ten sprzed lat.

Poszukałem więc naukowego wyjaśnienia - TUTAJ.

Wikipedia podaje ciekawe ale i zaskakujące informacje.
Według niej pierwsza historyczna wzmianka o tym napoju pochodzi z Rusi Kijowskiej - relacja z ceremonii chrztu księcia Włodzimierza - rok 996.
Zastanowiłem się - jakim napojem zostali potraktowani goście na ceremonii chrztu Polski - 966?

Zaskoczyła mnie natomiast informacja, że kraje Europy północno-wschodniej, od Łotwy do Ukrainy, produkowały kwas zamiast piwa bo na piwo zabrakło im ....produktów zbożowych - KLIK.
A w Czechach i Bawarii nie zabrakło?

P.S. Podpis pod zlinkowanym zdjęciem przywołał więcej wspomnień - budynek na skrzyżowaniu ul. Wesołej i Seminaryjskiej.

Ulica Seminaryjska w Kielcach - sama prawda - ulica zaczynała się od budynku seminarium duchownego - zgadza się z Klerykowem, lokalizacją Syzyfowych Prac - Żeromskiego.
Nazwa ulicy zgadzała się z jej wykorzystaniem - seminarium było na dole, natomiast w najwyższym punkcie ulicy znajdowała się Izba Skarbowa, czyli urząd podatkowy - przypomnienie, że podatki są równie pewne jak śmierć.
We wczesnym PRL, nazwę ulicy zmieniono na Gwardii Ludowej, a urząd podatkowy na Urząd Bezpieczeństwa (UB) - to było groźniejsze niz podatki.
Podczas politycznej odwilży w połowie lat 50, nazwę ulica zmieniono na Księcia Poniatowskiego. Po obaleniu PRL przywrócono starą nazwę i przeznaczenie budynku na szczycie.

Monday, December 5, 2022

Polska - Australia

...takiego meczu nie było na Mundialu w Katarze.
Mógłby być dopiero w finale.

Jednak trafiła się okazja do porównań.
Otóż Australia grała swój mecz w 1/8 finału z Argentyną, z którą Polska przegrała mecz eliminacyjny  - 0:2. Zaś Polska grała swój mecz w 1/8 finału z Francją, z którą Australia przegrała mecz eliminacyjny 1:4.
Pierwsze skojarzenie, arytmetyczne - oba kraje miały wynik o 1 bramkę lepszy - Australia strzeliła jedną bramkę więcej niż Polska, Polska straciła o 1 bramkę mniej niż Australia.

Statystyki poniżej:

                                           FR    PL     FR   AUS

Gole                                   3       1         4       1
Strzały na bramkę              16     12      23     4
Celne strzały na bramkę    8       3         7       1
Czas posiadania piłki         55%  45%   63%  37%
Dokładność podań              86%  82%   89%  83%
Faule                                   10      8        5        11

                                           ARG    PL     ARG   AUS
Gole                                   3          1            2         1
Strzały na bramkę              23       4            14       5
Celne strzały na bramkę    12        0            5         1
Czas posiadania piłki         74%    26%      61%    39%
Dokładność podań              92%    77%      87%    82%
Faule                                   11        6            8        15

Czy coś z tego wynika?
Według mnie to samo co z końcowego rezultatu - zarówno Polska jak i Australia zagrały w 1/8 lepiej niż w eliminacjach.
No i jeszcze jedno - Australia znacznie bardziej fauluje.

No to Mundial za mną, pozostaje jeszcze sprawdzenie wyniku finału.

W poprzednim wpisie sygnalizowałem lato.
Rzeczywiście, w ostatnią sobotę i niedzielę dopisało.
Wczoraj temperatura w samochodzie była bliska 40C, w domu trzeba było włączyć klimatyzację.
Ostatniej nocy lato zrobiło sobie przerwę, dzisiaj wróciłem do flanelowej koszuli.

Wczoraj, niedziela, w naszym parafialnym kościele uroczysta msza, odprawiał ją arcybiskup Melbourne - Peter Comensoli. Okazją była 70 rocznica powstania naszej parafii.
Wrodzony sceptycyzm zwrócił moją uwagę na proroctwo Izajasza w 1 czytaniu liturgicznym:

"Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej.
(...)
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą pospołu i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą z sobą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na gnieździe kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani działać na zgubę po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze.

Proroctwa Izajasza Iz 11: 1-10.

Lew będzie jadał słomę?
Cóż za okrucieństwo!

Na szczęście nasz gość, arcybiskup P. Comensoli znalazł ciekawszy temat kazania - Advent Time, Kairos Time -- czas Adwentu, czas Kairos.

Czym jest czas?
Każdy z nas doświadcza dwoistego charakteru tego...
No właśnie - tego? - czego?
Przypominają nam o nim liczne zegary, alarmy, kalendarze - liczby, liczby, numery, terminy.
A z drugiej strony - chwile, które wydają się wiecznością i ich przeciwieństwo dni, tygodnie, lata, które istnieją w kalendarzu, ale w pamięci ich nie ma, nie było.
Ale to już temat dla poety, nieco prozy TUTAJ.

Friday, December 2, 2022

Lato, lato

 Oficjalnie mamy lato już od wczoraj.
Realnie - dzisiaj i przez następne 2 dni, też.

Za to wiosna, która oficjalnie zakończyła się w środę, była najchłodniejsza od 30 lat - KLIK.
Od 30 lat?
Czyli tej poprzedniej, najchłodniejszej, też doświadczyliśmy.
Nic nie pamiętam.

Koło południa wyszedłem na spacer.
Zielono...


Soczysta zieloność wszędzie.
Ciekaw jestem czy ktoś sprawdził jak to wpłynęło na zawartość CO2 w powietrzu?

Może wpłynęło na ceny żywności.
Wczoraj media doniosły, że owoce staniały a ogólny poziom inflacji lekko spadł, poniżej 7%

Jutro i pojutrze temperatura ma podnieść się ponad 30C.
To oznacza ponad 40C w słońcu.
Niektórzy chyba pomyśleli już o noclegu poza nagrzanym domem...


W naszym ogródku trzeba było wyciąć dwa nadmiernie wybujałe drzewka. Skorzystaliśmy z usług naszej rady dzielnicowej, która zabierze pocięte drzewo - hard waste collection - przysługuje nam darmowo dwa razy w roku więc ostatnia szansa żeby skorzystać.
Dostaliśmy już odpowiednią naklejkę...


Jak widać angielski nie jest już jedynym językiem w Australii.
Pamiętano o tym podczas wyborów, które odbyły się w ostatnią sobotę. Oto ulotka jednego z kandydatów...


Sprawdziłem wyniki wyborów - wygrał w swoim rejonie a to bardzo prestiżowa dzielnica Melbourne.

Przepraszam czytelniczki/czytelników, że piszę gdy nie mam o czym pisać, może do końca roku jeszcze coś się trafi.
Na zakończenie załączam inspirację tytułu wpisu - wspomnienie piosenki/filmu/książki sprzed lat.


Monday, November 28, 2022

Niedzielne rozrywki

 Już prawie dwa miesiące temu przestałem nadawać moje coniedzielne blogi.
Niestety czytania liturgiczne wywoływały niekonstruktywne skojarzenia a ja jednak lubię niedziele i lubię je dobrze pamiętać.

Ostatniej niedzieli (27/11), czytania liturgiczne też nie były inspirujące, ale osobowość księdza odprawiającego mszę - tak.
Tym razem był to ksiądz nie z naszej parafii, ale czasem wydawał się nie z tej ziemi.

Pozwolę sobie podać link do transmisji mszy - KLIK - zachęcam do obejrzenia choćby 3 minut.
Msza zaczyna się od wyprawienia dzieci do sali kaplicy.
Przy okazji ksiądz wspomniał, że wie jak rozmawiać z dziećmi gdyż ma pięcioro wnucząt - czyli tak jak ja!!! 
A więc może warto pomyśleć o nowej karierze zawodowej?!
Ksiądz wyjaśnił szczegóły techniczne - otóż najpierw był anglikańskim pastorem i wtedy się ożenił i miał dzieci. Po wielu latach zmienił wiarę, żona i dzieci pozostały.
Jego syn poszedł w ślady ojca, obecnie jest pastorem, ma piątkę dzieci... ciekawe kiedy przejdzie na katolicyzm?
Ksiądz wspomniał również, że jego żona jest jego najlepszym partnerem na religijnej ścieżce życia.
Widzę w tym wielką szansę na przebudowę kościoła katolickiego.
Inna sprawa, że polscy kandydaci na księży nie mają szansy należeć do kościoła anglikańskiego. Jeśli mieszkają w okolicach Cieszyna, to tam dość aktywny jest kościół ewangelicki, jednak najłatwiej chyba byłoby zacząć od kościoła prawosławnego, ale gdzie się wtedy skończy?

O ile osobowość i akcent księdza bardzo mi się podobały, to kazanie już nie, ale zainteresował mnie jeden fakt - ksiądz wspomniał, że jest mocno zaangażowany w prowadzenie w Australii stacji radiowej - Radio Maria. 
- O Matko Święta! - westchnąłem - a to dopiero rudy/łysy Rydz(yk)!

W domu zbadałem sprawę.
Otóż Radio Maria to ogromna ogólnoświatowa rodzina - KLIK.
Radiostacja w Toruniu do tej rodziny nie należy.
Oczywiście zaintrygowała mnie radiostacja rosyjska - KLIK .
Po pierwsze zorientowałem się, że jest ona związana z kościołem prawosławnym.
Po drugie, zerknąłem do programu zobaczyć czy któraś z audycji może zahaczyć o kwestię wojny Rosji z Ukrainą. 
Na początek zauważyłem audycję - Sąsiedzi Rosji w okresie Wojny Trzydziestoletniej.
Długa droga przed nami.

Dygresja końcowa - wyniki sobotnich wyborów.
Po sobotnim, absolutnie bezbarwnym wpisie, chciałem zapomnieć o tym temacie, ale od polityki trudno uciec - w 4. minucie nagrania z mszy, jedno z dzieci pokazuje ulotkę wyborczą, reakcja księdza - prawidłowa.
Dla porządku wspomnę, że wygrała ponownie rządząca Partia Pracy - Labor.

Saturday, November 26, 2022

Kiepski wybór

 Dzisiaj w stanie Wiktoria wybieramy rząd stanowy.
Rządy stanowe wybieramy co 4 lata, rząd federalny, co trzy.
Taką mamy, znaczy my - wyborcy mamy, władzę.

Przypomnę, że wybory w Australii są obowiązkowe, jak się zignoruje to trzeba płacić mandat.
Z drugiej strony, jak tu przegapić - codziennie do skrzynki pocztowej wrzucali nam ulotki agitujące do poparcia tego czy innego kandydata.
Z trzeciej strony - głosować można listownie, osobiście w punkcie wczesnego głosowania, i wreszcie - osobiście, w dniu wyborów, w lokalnym punkcie wyborczym.
My głosowaliśmy we wcześniejszym terminie, była całkiem sporo osób. Media podały, że w ten sposób głosowało 40% wyborców. 
Przypomnę drugi fakt - w Australii mamy jednoosobowe okręgi wyborcze.

Wydawałoby się - czysty raj.

Dla sprawdzenia odwiedziłem dzisiaj nasz lokal wyborczy...

Pusto.

Szkopuł w tym, że nie ma na kogo głosować.
Przez wiele lat stosowałem zasadę, głosuj na tych, którzy w poprzednich wyborach zajęli drugie miejsce.
Tym razem była to liberalno-narodowa koalicja.
Niestety w ostatnich dniach zatrzęsły nimi skandale -
Urzędujący poseł, który ubiegał się o drugą kadencję - popełnił samobójstwo. W tle jest oskarżenie o nadużycia seksualne.
Kandydatka z bardzo bezpiecznego rejonu okazała się być aktywistką jakiegoś kościoła grożącego piekłem homoseksualistom.
Miałem do wyboru - albo oddać nieważny głos albo zamknąć oczy i zdać się na kaprys losu.
Wybrałem to drugie.
Oczywiście te rozterki nie tłumaczą pustki przed lokalem wyborczym, nie sądzę żeby ktoś chciał płacić mandat, pewnie ludzie głosowali wcześniej.

Na marginesie wspomnę, że rządząca przez ostatnie dwie (a może trzy) kadencje Partia Pracy - Labor, a głównie jej lider Dan Andrews, wsławili się najostrzejszymi na całym świecie restrykcjami covidowymi. 
W obecnej kampanii wyborczej wszystkie partie o tym przypominają, znaczy, że one są bardziej demokratyczne.

A propos Covid...
Media donoszą, że w ostatnim tygodniu w Australii mieliśmy około 12,000 przypadków dziennie. Już od kilku miesięcy nie mamy żadnych restrykcji.
Doniosły również, że w Chinach notuje się ostatnio 31,500 dziennie.

A więc w Chinach 2,5 raza więcej zachorowań niż w Australii, natomiast ludność - jakieś 60 razy więcej, czyli zachorowalność 24 razy mniejsza... i wyjątkowo drakońskie restrykcje.
A wybory?

Friday, November 18, 2022

Migawki

 Dzisiaj od rana słońce i czyste niebo, dla równowagi z poprzednim wpisem, spojrzałem w kierunku miasta...

Przez cały ubiegły tydzień lały deszcze i było zimno.

Na szczęście w ostatnią sobotę przestało padać, akurat na Polski Dzień na głównym placu Melbourne - Federation Square.
Trójka naszych wnucząt występuje w zespole pieśni i tańca Polonez.
Występy bardzo udane, ale na boku wyznam, że większe wrażenie wywarł na mnie występ ukraińskiego zespołu Lehenda - KLIK.

Na drugim boku natomiast - polonijne stragany z jedzeniem...


Kolejka ciągnęła się długo i daleko...


Pokręciłem głową z rozrzewnieniem - rodzice tych ludzi, w PRL, nie musieli tak długo czekać na pierogi.

Wróciłem do rzeczywistości.
We wtorek odwiedziłem lokalną bibliotekę - spotkanie "klubu książki".
Słaby to klub, po zniesieniu covidowych restrykcji, w spotkaniach uczestniczy pani od biblioteki i trójka czytelników.
Książki od Sasa do Lasa.
Wspominam o tym spotkaniu gdyż miało pewne konsekwencje.
Jedna z osób wspomniała, że australijska autorka czytanej przez nią książki spędziła wiele lat w Londynie gdzie spotkała wielu  wybitnych pisarzy, m. in. Oscara Wilde.
Coś nie zgadzały mi się daty więc zaraz po zebraniu pospieszyłem do półki, na której leżały książki Oscara Wilde i zajrzałem do przedmowy jednej z nich - Oscar Wilde - 1854 - 1900 - czyli moja koleżanka z klubu książki pokręciła.

Dopiero wtedy spojrzałem na tytuł książki - Complete Short Stories.
Zajrzałem do środka - Zbrodnia lorda Saville, Duch z Canterville - same strachy.
To mi nawet pasowało do autora, przypomniałem sobie książkę Gyles'a Brandeth - Oscar Wilde and the Ring of Death - KLIK.

Nie chciałem wychodzić z biblioteki z tylko jedną książką więc rozejrzałem się wokół.
Skoro w opowiadaniach Oscara Wilde będą strachy, to który współczesny autor może mnie również nastraszyć?
Odpowiedź znalazłem na wózku z oddanymi przez czytelników książkami - Dean Koontz.
Czytałem jedną, może dwie jego książki i pamiętam, że mocno mnie wystraszyły. Tak mocno, że żadnej nie dokończyłem i nie pamiętam ich tytułów - zachęcające.
Ty razem jest to - The Other Emily - Inna Emilia.

Oscar Wilde...
Było to ostatnie przyjęcie Lady Windermere przed Wielkanocą i Bentwick House był zatłoczony bardziej niż zazwyczaj.
Sześciu ministrów w oficjalnych strojach z szarfami i gwiazdami. Wszystkie piękne damy w swoich najlepszych strojach, na końcu stała księżniczka Zofia z Karlsruhe, ciężka dama o tatarskim wyglądzie, z wąskimi czarnymi oczami, pięknymi szmaragdami, mówiąca przesadnie głośno złą francuszczyzną i śmiejąca się głośno z wszystkiego co usłyszała.
Doprawdy, cudowna mieszanka ludzi - piękne damy rozmawiały przyjaźnie z gwałtownymi radykałami, popularni kaznodzieje ocierali się frakami o wybitnych sceptyków, grono biskupów podążało z sali do sali za tęgą primadonną.
Słynny ekonomista tłumaczył gniewnemu węgierskiemu wirtuozowi naukową teorię muzyki.
Lady Windermere już we wczesnej młodości odkryła ważną prawdę, że nic nie przypomina tak niewinności jak niedyskrecja.
Złote loki otaczające jej twarz nadawały jej wyraz świętej z odrobiną fascynacji grzechem. Zmieniła conajmniej trzy razy męża, ale ani razu kochanka.
Miała 40 lat, bezdzietna, z niewyczerpaną pasją do korzystania z przyjemności co jest sekretem zachowania młodości...

Dean Koontz...
Czwartek, bar w kształcie podkowy już od wczesnych godzin kipiał życiem. 
Dobrze ubrani single robili szum, polowali na okazję żeby się do kogoś doczepić.
Niezbyt nachalnie bo nadmierna gorliwość mogła być uznana za desperację...

Jak dotąd w opowiadaniu O. Wilde były już 3 trupy, w książce D. Koontza, ani jednego, ale za to spotkanie z psychicznie chorym seryjnym mordercą.
Czytelnicy O. Wilda relacjonują swoje wrażenia z uśmiechem, czytelnicy D. Koontza - spora ilość nie dotrwała do końca książki bo zrobiło im się niedobrze.

Wyszedłem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Nie uszedłem daleko a tu...

Czarne plamy na chodniku i trawniku - zamordowali jakiś czarny charakter!!!

Spojrzałem pytająco w stronę nieba i otrzymałem odpowiedź...



Morwy!
Te dojrzałe spadły na chodnik i na trawę i już je zjadłem - ach, jakie słodkie :)

Friday, November 11, 2022

Ostry widok

 Po wielu zimnych i deszczowych dniach, w środę zaświeciło słońce.
Zaświeciło jak na tę porę roku (3 tygodnie przed oficjalnym końcem wiosny) przystało.
Akurat przytrafiła mi się wizyta u lekarza, w przychodni na 9 piętrze.
Okno na całą ścianę, a za oknem...

Typowy krajobraz Melbourne.

Słoneczna pogoda trwała jednak krótko, już wracają do nas deszcze, w niektórych rejonach naszego stanu leją one nieustannie od kilku miesięcy.

Skoro deszcz, to zamiast cieszyć się tym co za oknem, człowiek martwi się tym co w wiadomościach.
Tam, od kilku dni króluje afera hakerska - hakerzy włamali się do baz danych drugiej największej w Australii firmy telekomunikacyjnej i największej firmy prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych.
W tym drugim przypadku włamywacze zażądali okupu, firma oficjalnie ogłosiła, że nie zapłaci i teraz czytamy coraz to nowe komunikaty, że dane osobowe klientów firmy są dostępne w ciemnej sieci, na dark web.

Po pierwsze, nie wiem - śmiać się czy płakać - te firmy mają pewnie specjalne oddziały zajmujące się zabezpieczeniem danych a tu przecież wystarczyłaby najprostsza procedura - zaszyfrowanie (encryption) danych osobowych klientów.

Po drugie - jak przestępca może wykorzystać skradzione dane?
Podstawowy scenariusz podawany w mediach, to podrobienie prawa jazdy lub karty ubezpieczenia medycznego. Podobno to dobrze idzie wśród przybyszy zza granicy.
Jeśli chodzi o prawo jazdy, to już dostałem powiadomienie, że lada dzień otrzymam nowy numer prawa jazdy. 
Osobna sprawa to posiadając podrobione prawo jazdy i jeszcze jakiś dokument identyfikacyjny, można założyć konto w banku na cudze nazwisko.
Nie jestem pewien jakie z tego mogą być korzyści więc z frustracji wymyśliłem coś takiego - 
Sporządzenie fałszywego testamentu, w którym haker przepisuje cały majątek ofiary na wybraną przez przestępców osobę.
Testament w Australii można sporządzić samodzielnie po czym wystarczy iść do apteki, pokazać prawo jazdy, podpisać się w obecności farmaceuty i mamy oficjalny dokument.
Oczywiście w testamencie jest zdanie "...niniejszy testament anuluje wszystkie sporządzone wcześniej".
Teraz przestępca czeka cierpliwie na zgon dobroczyńcy, jeśli jest niecierpliwy, to może znajdzie inną opcję.
Sprawdza regularnie nekrologi w mediach i... bingo.

Skoro wspomniałem testament to nie mogłem przegapić informacji, że w Australii ostatnio wzrosła długość życia (life expectancy) - kobiety 85.4, mężczyźni 81.3 - KLIK.
Artykuł wspomina, że plasuje to Australię na 3 miejscu na świecie, za Monaco i Japonią.
Inne źródła podają jednak, że na pierwszym miejscu jest Hong Kong - KLIK.

Hong Kong?
To jest dużo bliżej niż wynikałoby z mapy.
Po wizycie w przychodni z pięknym widokiem z okna, zszedłem na solidny grunt i zobaczyłem przed sobą...


To budują w mojej okolicy inwestorzy z Hong Kongu.
Mała przeprowadzka i już tylko żyć i nie umierać.

Monday, November 7, 2022

Moc sztuki

 Jak to będzie w języku polsko-angielskim?
Moc + Art, czyli Mozart.


Kilka dni temu byliśmy na ostatnim w tym sezonie koncercie z cyklu Mostly Mozart (Głównie Mozart).

Relacjonowałem te koncerty wielokrotnie na tym blogu, wspominałem też pewnie, że koncert zaczyna się przed południem dzięki czemu przeważająca ilość widzów to seniorzy.
Wystarczy spojrzeć na widownię...


Same siwe głowy.
Tym razem poczułem brak jednej - DeLu - blogger, który wprowadził mnie do kółka blogerów, którzy obecnie są moimi głównymi czytelnikami i komentatorami.

Oczywiście DeLu nie towarzyszył mi na koncertach w Melbourne, ale często komentował moje muzyczne refleksje i na swoim blogu opisywał swoje doświadczenia muzyczne.
Wyraźnie czułem Jego brak.

Jak wskazuje nazwa koncertu - Głównie Mozart - wykonywana na nim jest głównie muzyka Mozarta, co oznacza, że jest wykonywana również muzyka innego kompozytora.
Odnoszę wrażenie, że w tym kontekście, ta nie-Główna muzyka wzbudza dodatkowe zainteresowanie. Nie wiem czy specjaliści od reklamy są tego świadomi.

Tym razem tym dodatkiem był czeski kompozytor z początków XVIII wieku, Johann Baptiste Georg Neruda. Polska wersja Wikipedii podaje czeską pisownię jego imion - Jan Křtitel Jiří :) - KLIK.
Oczywiście - Jan Baptysta, to Jan Chrzciciel. Jednak w Polsce nie spotkałem się z takim zestawieniem.

Neruda...
To nazwisko kojarzy mi się zawsze z chilijskim pisarzem Pablo Neruda - KLIK.
Skąd takie skojarzenie?
Pablo Neruda był komunistą więc jego twórczość i działalność polityczna były często wspominane w Polsce Ludowej.
W obecnych czasach wspomina go bardzo popularna chilijska pisarka - Isabel Allende.
Ale to nazwisko, jakieś nie-chilijskie - sprawdziłem w Wiki - zgadza się, Pablo Neruda urodził się jako Ricardo Eliécer Neftalí Reyes Basoalto, ale gdy zdecydował się na karierę literacką, zmienił nazwisko na Neruda - tak nazywali się czeski poeta - Jan Neruda i czeska skrzypaczka Wilma Neruda.

Na koncercie zagrali koncert na trąbkę Jana Nerudy, nie poety, ale muzyka z XVIII wieku...


Wyznam, że dla mnie był to najlepszy punkt programu.
Zachęciło mnie to do dalszych poszukiwań i dowiedziałem się, że Jan Neruda przez długie lata był zatrudniony w orkiestrze hrabiego Rutowskiego w Dreźnie.

A któż to ten hrabia Rutowski?
Fryderyk August, hrabia Rutowsky - urodzony... może w Warszawie a może w Dreźnie - nieślubny syn króla Augusta Mocnego i jego kochanki Fatimy Kariman - KLIK.

O Boże - jak cudownie poplątany był ten barokowo-klasyczny świat!
Nic dziwnego, że nawet zupełnie przeciętny kompozytor potrafił w porywach dorównać Mozartowi.

Friday, November 4, 2022

Piątkowa niedziela

Dobiega końca tydzień naznaczony wspominaniem zmarłych.
Zajrzałem do tekstów ewangelicznych żeby zobaczyć jakie czytanie szykuje się na niedzielę i okazało się, że wyjątkowo pasuje do minionego wtorku i środy więc nie czekam.

Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: «Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: „Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat pojmie ją za żonę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu”. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy pojął żonę i zmarł bezdzietnie. Pojął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę».

Jezus im odpowiedział: «Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania.

A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzewie, gdy Pana nazywa „Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją».
Ewangelia św. Łukasza 20 27-38

Po pierwsze, zmartwiło mnie, że Jezus nie odpowiada na konkretne pytanie tylko wykręca się sianem.
Na pytanie o wieczne konsekwencje naszych ziemskich czynów, Jezus odpowiada - zbawieni już się żenić nie mogą.

Po drugie, dla mnie jest to wskazówka na temat życia po życiu.
Otóż bardzo często, podczas nabożeństw żałobnych, ksiądz wspomina, że oto osoba zmarła spotka teraz wcześniej zmarłe osoby, których jej brakowało. Wspomina również czasem, że osoba zmarła będzie czekała na nas, nawet może przyszykuje nam dobre miejsce w niebie.

Pięknie, ale co ze spotkaniem zbawionych, którzy mają do nas pretensje albo w stosunku do których mamy poczucie winy?
Takie spotkanie przedstawia S. Lem w książce Solaris, z tym, że w tym przypadku to nie jest raj tylko piekło.

W tym kontekście odpowiedź Jezusa nabiera sensu - zbawienie wymazuje pamięć życia na ziemi, zbawieni stają się równi aniołom...
Tyle że ja z wymazaną pamięcią, to nie będę już JA tylko jakiś janioł .

P.S. Po publikacji tego wpisu poszedłem na spacer i natrafiłem na ciekawy obrazek...


Samochód z naklejką blessed - błogosławiony i z tabliczką rejestracyjną D3NIED czyli - czegoś mu odmówiono.
Tabliczka P nie oznacza w tym przypadku Piekła (odmówiono mu wstępu do piekła?) lecz informuje, że kierowca jest na okresie próbnym.
Ciekaw jestem jego dalszych losów.

Tuesday, November 1, 2022

Piekło, w którym nie piekło

 Mam na myśli piekło, z którego Orfeusz próbował wyprowadzić Eurydykę...


Czy to jednak było piekło?
Oryginalny tytuł operetki Offenbacha, to Orphée aux Enfers czyli - Orfeusz w zaświatach.
To zgadza się z treścią greckiego mitu - Eurydyka została ukąszona przez żmiję, umarła i powędrowała do Hadesu a Hades nie był miejscem, w którym potępieni odbywali karę za grzechy.

Angielski tytuł operetki to Orpheus in the Underworld, czyli w świecie podziemnym, ale przecież nie w piekle.
Zasmuciło mnie, że polscy działacze kulturalni XIX wieku wybrali inne słowo.

Moja obecna lektura to książka Y. Harari - Homo Deus. A short history of tomorrow - KLIK.
Na wstępie autor przypomina, że Żydzi Starego Testamentu nie znali piekła.
Ich Bóg kierował nimi tylko w ziemskim wymiarze - nagradzał w sposób wymierny za dobre uczynki, karał za złe, ale te kary to był nieurodzaj, klęska żywiołowa, niewola, ostatecznie śmierć.
Zwróćmy uwagę, że mieszkańcy Sodomy i Gomory, najstraszniejsi chyba grzesznicy Starego Testamentu, zostali skazani "tylko" na nagłą śmierć.
Ale już Jezus nie szczędzi nam okrutnych relacji, choćby w Ewangelii sprzed tygodnia - bogacz, któremu nie postawiono konkretnych zarzutów, cierpi okropne męki.

Wracam do rzeczywistości...
1 listopada to w Australii, a szczególnie w Melbourne, Melbourne Cup - The race that stops the nation - KLIK.
W naszym stanie mamy z tej okazji dzień wolny od pracy.
Niestety marna pogoda dzisiaj jeszcze zmarniała, jest dość zimno, co pewien czas pada deszcz, w górach spadł śnieg.
Nie zazdroszczę amatorom wyścigów, którzy wybrali się na tor wyścigowy...


Powyżej reporterka TV walczy z parasolem na wietrze.

Nasz plan na dzisiaj przewidywał wizytę na cmentarzu u kilku zmarłych znajomych a potem, w zaciszu domowym, obejrzenie transmisji z wyścigu
Z pierwszego punktu zrezygnowaliśmy gdy spojrzeliśmy za okno.
Drugi punkt - coś pokręciły mi się kanały telewizyjne. Okazało się, że wyścigi konne transmituje jednocześnie kilka stacji TV, każda z innego toru wyścigowego. Cóż za dziwaczny pomysł?
Wyjaśnienie - transmisje są sponsorowane przez firmy bookmacherskie.
Co ciekawe, to nie mogę znaleźć nagrania wyścigu w internecie.
Znalazłem tylko nagranie ostatnich 15 sekund. W poprzednich latach pełne nagrania były dostępne natychmiast po zakończeniu wyścigu.
Wyjaśnienie - teraz trzeba być płatnym abonentem komercjalnego kanału TV.

Tak zatem wygląda świat, na którym człowiek urósł do rozmiarów Homo Deus.

Pomyślałem, że obejrzę Orphée aux enfers  na youtube.
Znalazłem 2 nagrania, ale całkowicie unowocześnione - też nie dla mnie.
Tak zapewne wygląda Hades.

Sunday, October 30, 2022

Pamiętnik Ojca

14 października 1975
 Sylwia budzi mnie o 5:30 rano, że odchodzą wody, dzwonię po pogotowie. Przyjeżdżają bardzo szybko i zabierają ją do szpitala. Nawet nie bardzo zdążyliśmy się pożegnać.
Dzwonię do niej z pracy - nic się nie rodzi, po kilku godzinach przenoszą ją na patologię ciąży.
W przedszkolu Ania (4 lata) wita mnie pytaniem: czy dzidziuś już się urodził?
Gdy się dowiaduje, że nie, nie chce zejść do mnie na dół.
Potem jest już grzeczna, ale wyczuwam w niej jakieś napięcie, w domu czujemy oboje ciszę i pustkę. Dopiero przy myciu jej mówię: Aniu, mamusia przez kilka dni do nas nie wróci, będziemy żyli we dwoje... tak jak na wczasach.
To przemówiło jej do wyobraźni i od razu się uspokoiła i rozpogodziła; zasnęła bardzo szybko.

15 października 1975
Rano dzwonię do Sylwii i dowiaduję się, że zamierzają ją wypisać ze szpitala, wszystko się zasklepiło i możliwe, że ponosi dziecko jeszcze ze 2 tygodnie.
W pracy atmosfera podniecenia - mecz z Holandią w Amsterdamie. W naszym pracowym lotku obstawiłem 2:0 dla Holandii.
Pod koniec pracy wiadomość ze sklepu meblowego, odłożyli specjalnie dla mnie kanapę dla Ani, mimo że przyszły tylko 3 na 100 chętnych osób.
Zaraz po pracy pędzę do sklepu, płacę ale nie mam szansy załatwić transportu bo muszę odebrać Anię z przedszkola.
Dopiero potem jadę znowu do miasta. Po drodze chcę kupić jakąś bombonierkę dla ekspedientki i tu problem - nigdzie nie ma. Dostaję wreszcie u Wedla, potem w sąsiedztwie znajduję transport za 250 zł i jedziemy do domu. Kierowca twierdzi, że wygramy z Holandią 4:0.
Z domu zadzwoniłem do Teresy bo jej imieniny i dowiedziałem się, że wczoraj zmarł stryj Stanisław (brat ojca), podobno podczas gry w brydża.
Zadzwoniłem do cioci Zosi z kondolencjami mówi że stryj bardzo wyczekiwał, co też się u nas urodzi.
Wieczorem mecz - przegraliśmy 3:0, ale zasługiwaliśmy na gorsze baty.

16 października 1975.
Sylwia wyszła dzisiaj ze szpitala, Ania bardzo się zdziwiła, że bez dzidziusia.

-----

29 października 1975.
Sylwia znowu poszła do szpitala, nie ma żadnych objawów zbliżającego się porodu, ale termin już minął więc wymaga stałej obserwacji, po Wszystkich Świętych będą ewentualnie przyspieszać poród.


... to korek rozbił świetlówkę na suficie.
Kupiłem kwiaty i zawiozłem je do szpitala, potem pojechałem do przedszkola.
Ania bardzo się ucieszyła, ale kiedy jej powiedziałem, że mama z dzidziusiem wrócą dopiero w przyszłym tygodniu, to okropnie się rozpłakała i długo nie mogłem jej uspokoić.

31 października.
Dzisiaj Sylwia podała mi listę rzeczy, które mam przygotować na przyjęcie dziecka. Sylwia czuje się bardzo osłabiona. Na razie nie ma jeszcze pokarmu, za to chłopak podobno bardzo żarłoczny.
W domu Ania była bardzo grzeczna, pomagała mi w praniu pieluch i ubranek dla małego.
Wymyśliła sobie, że będzie miał na imię Artur.
My natomiast nie możemy zdecydować się na żadne, zresztą przez telefon trudno o tym decydować.

1 listopada.
Rano prasowałem pieluchy i ubranka po czym przyjechał Jan (kolega z pracy) z Tomkiem i przywieźli naszą starą, blaszaną wanienkę.
Po południu pojechałem do Sylwii do szpitala. Zawiozłem jej trochę owoców. Podagałem z nią trochę przez telefon i nawet podeszła do okna i widziałem ją kiedy wychodziłem.

2 listopada.
Pojechaliśmy z Anią na Powązki.
Zawieźliśmy 2 znicze, jeden dla dziadka, drugi dla stryja Stasia.
Po drodze spotkaliśmy ciocię Zosię, wygląda na bardzo wyczerpaną.
Ania bardzo się zainteresowała sprawami śmierci a na koniec stwierdziła autorytatywnie: niedługo będzie wojna bo zbóje napadną na nasz kraj, tylko nie wiem z którego państwa.

.....

5 listopada.
Dzisiaj odebrałem Sylwię i dzieciaka ze szpitala, transportował nas jak zwykle niezawodny Jan.
Synek śpi cały czas a nawet kiedy nie śpi, to niechętnie otwiera oczy.
W domu porównaliśmy jego i Ani wymiary, okazało się, że w chwili urodzenia był taki jak Ania gdy miała 6 tygodni.
Potem pojechałem po Anię do przedszkola.
Gdy się dowiedziała, że mama z dzidziusiem są w domu, wpadła w taką radość, że myślałem, że rozniesie przedszkole. Przelazła przez ogrodzenie i zaczęła szarpać sztachety, wreszcie uderzyła się w głowę, rozpłakała i udało mi się ją jakoś ubrać.
Po przyjściu do domu była bardzo onieśmielona.
Podchodziła do łóżeczka z boku i klękała żeby zobaczyć brata, wreszcie pogłaskała go delikatnie po kocyku.
Wieczorem Andrzej przywiózł nam wspaniałą kołyskę od Bożeny i Krzysia.
Na początek przeprałem 17 pieluch dużych i 7 małych i poszliśmy spać.

........

9 listopada.
Rano Ania oglądała w telewizji Pippi a potem poszliśmy na spacer do parku.
Pogoda była bardzo ładna i bawiliśmy się z Anią wyśmienicie. 
Po spacerze Ania trochę spała. O synku nie ma nawet co pisać, taki grzeczny i spokojny.
Wieczorem wybieraliśmy mu z Sylwią imię, najbardziej podobał nam się Michał a na drugie niech będzie Artur, według wyboru Ani.



Friday, October 28, 2022

Po Covidzie

 Zamilkłem na blogu na 2 tygodnie, trzeba znaleźć jakąś wymówkę.
Tytułowy Covid przeszedłem 3 tygodnie temu i wtedy nawet o nim nie wspomniałem.

Nie było powodu.
Któregoś dnia, wychodząc z supersamu, poczułem ostre drapanie w gardle. Wydało i się, że to jakieś spaliny z parkingu. Jednak drapanie nie ustawało więc następnego dnia rano zrobiłem sobie "szczura" - R.A.T - Rapid Antigen Test
Wynik pozytywny czyli ZŁY.
Zgłosiłem się na prawdziwy test do najbliższego lekarza i za parę godzin dostałem potwierdzenie.
To były ostatnie dni restrykcji czyli obowiązywała mnie 5-dniowa izolacja.
Następnego dnia, żona poszła w moje ślady.

Jednak cała sprawa ograniczyła się do kaszlu i kataru więc nie było się czym chwalić.
Co innego teraz, kiedy potrzebna mi jakaś wymówka.

Inna sprawa, że... może to przypadkowe zbiegowisko okoliczności, ale ogarnęła mnie jakaś apatia:
- przestały mnie interesować wiadomości telewizyjne,
- przestała mi się podobać muzyka klasyczna nadawana przez radio.
- zacząłem czytać po kolei chyba 6 książek i żadnej nie chciało mi się kontynuować,
- zwiększyła mi się częstotliwość drobnych, ale czasem kłopotliwych, przeoczeń.

Z drugiej strony świat nie odnosił się do mnie życzliwie:
- pada deszcz. Wspominałem już o tym gdyż Australię od chyba 5 miesięcy prześladują powodzie, ale dotychczas były one dość daleko od naszego domu.
Teraz deszcz pada za oknem, jest paskudnie.
Wiem, że w sytuacji gdy tysiącom ludzi pozalewało domy, to są kaprysy, ale przecież cały ten blog to tylko kaprys.
- hakerzy na internecie.
Jedna z największych firm telekomunikacyjnych, która obsługuje nasz internet i telefony, powiadomiła, że padła ofiarą hakerów, którzy są obecnie w posiadaniu danych osobowych kilku milionów klientów.
Rządowa komisja stwierdziła, że firma nie miała odpowiednich zabezpieczeń i grozi wielomilionową karą.
Jedno z największych ubezpieczeń medycznych - to samo. W tym przypadku hakerzy zażądali okupu.
Nie wiem jaki praktyczne korzyści może ktoś uzyskać ze znajomości mojej daty urodzin czy adresu, poczekam do urodzin.
Póki co zauważyłem zwiększenie ilości anonimowych telefonów.
Po pozytywnej stronie - zauważyłem jednodniową eksplozję odwiedzin mojego blogu.

Wpis zakończę więc w radosnych kolorach
Dynie na stronie wyszukiwarki Chrome...

I w supersamie...

W tle widać półki z trupimi czaszkami i innymi halloweenowymi smakołykami, ale ja wolę pozostać w słonecznym nastroju.

Sunday, October 16, 2022

Przed potopem

  W poprzednim wpisie donosiłem o akcie wandalizmu w Galerii Narodowej w Melbourne.
Uderz w stół - nożyce się odezwą.
Odezwały się w polskich wiadomościach POLSAT wyświetlanych w naszej TV - aktywiści ruchu Just Stop Oil - oblali zupą pomidorową obraz Słoneczniki, van Gogha, w Galerii Narodowej w Londynie a następnie przykleili się do ściany - KLIK.

Just Stop Oil - dowiedziałem się, że to lokalna, angielska, grupa aktywistów, która domaga się aby rząd brytyjski natychmiast zaprzestał wydawać licencje na eksplorację, wydobycie i produkcję paliw kopalnych - fossil fuel. Strona internetowa organizacji TUTAJ.

Powiedziałem sobie - do dwóch razy sztuka.
Przyklejanie się do obrazów stało się tak popularne, że przestało już na mnie robić wrażenie.

Dygresja...
Akcja Extinction Rebellion przywołała wspomnienia filmu Przed Potopem.
Tam też motywem działania był strach przed unicestwieniem.
Ciekaw jestem czy jeszcze ktokolwiek pamięta ten film?
Sądząc po reakcji Google, to raczej nikt.
W Polsce wyświetlili go chyba w 1955 roku, to się liczyło jako oznaka "odwilży", francuski film o problemach francuskiej młodzieży.
Tematem filmu były obawy młodych, że wkrótce może wybuchnąć wojna nuklearna. Grupka nastolatków planuje uciec na jakąś wyspę na Pacyfiku. Plan jest trudny do wykonania, w grupce powstaje rozłam w wyniku którego mordują jednego z członków. Resztą zajmuje się policja.
W Polsce największe wrażenie zrobiła fryzura Mariny Vlady, która grała główną kobiecą rolę  - koński ogon.

Przed potopem...
Przez kilka dni przeżywałem to... na własnym ekranie telewizora.
Przez większość tegorocznej zimy (czerwiec-sierpień) Australię prześladowały powodzie.
Tydzień temu meteorolodzy zapowiedzieli, że ulewa zapuka po naszym dachu.
Kolejny raz przeszło bokiem.

Uwaga - zdaję sobie sprawę, że wiele osób może oskarżyć mnie o ślepotę - przecież te powodzie to oczywisty dowód, że klimatyczni aktywiści mają rację.
Nie jestem całkiem przekonany.
Po pierwsze... za każdym razem gdy przyjdzie jakaś klęska żywiołowa pojawia się jednocześnie refleksja, największa powódź/pożar od 40/60/80 lat.
Czyli to samo wydarzało się w czasach gdy ludziom nie śniły się żadne katastrofy ekologiczne.
Po drugie, nie zgadzam się na ekologiczny terroryzm.
Zgadzam się - nasza planeta jest przeraźliwie zaśmiecona, ale według mnie wina leży całkowicie po stronie nienasyconych konsumentów - ludzi którzy żrą bez umiaru i kupują bez umiaru.

Co mi pozostało?
Wyjść na spacer.
W mojej malutkiej dzielniczce handlowej, na bocznej  ścianie restauracji, mogę oglądać obraz godny Galerii Narodowej...


Tak, na oko, kojarzy mi się z Tamarą Łempicką, ale nie czuję potrzeby wyjaśniania - po prostu - UŚMIECH LOSU.

Kilka kroków dalej, na pasku trawy przy płocie, regularnie odwiedzałem drzewo z poziomą gałęzią na dogodnej wysokości...


Dogodnej wysokości?
Chodzi mi oczywiście o to, że mogę się na tej gałęzi podciągnąć.
To moje ulubione ćwiczenie spacerowe, niestety, w okolicy są tylko 2 takie drzewa.

Od kilku dni pozostało mi tylko jedno.
Otóż po ostatnim podciąganiu, gdy jeszcze robiłem jakieś ćwiczenia rozciągające, podszedł do mnie bardzo gniewny staruszek -
- To jest teren prywatny, nie wolno ci dotykać tego drzewa!

Po chwili refleksji przyznałem mu rację, nawet przeprosiłem, co chyba sprawiło mu zawód, pewnie obiecywał sobie dłuższą dyskusję.

Dzisiaj mamy łagodny, słoneczny dzień.
Odwiedzę więc to drugie drzewo, ale tam nie będzie żadnego obrazu ani żadnego partnera do rozmowy, choćby sprzeczki. 

Thursday, October 13, 2022

Bunt Zagłady

 Wydawało mi się, że wystawa malarstwa Picassa w Melbourne to zupełnie marginesowe wydarzenie, ale zapomniałem, że przecież żyję w czasach, w których margines jest większy niż właściwa treść.

W ostatnią niedzielę, zgodnie z planem, wyżej wspomniana wystawa kończyła się.
Pozostało 2 godziny do opuszczenia sal przez publiczność i oto kilka osób przykleiło sobie dłonie do wystawionych obrazów...


Pełen reportaż TUTAJ

Symbol na koszuli wyjaśnia sprawę Extinction Rebellion - KLIK, polska wersja - KLIK.

Nazwa wyjaśnia wszystko - świat doprowadził sam siebie na skraj przepaści, ostatni ludzie z odrobiną rozsądku buntują się. Jak wszyscy dołączymy się do tego buntu, to może uda nam się uratować siebie i innych.
Zastanawiałem się przez chwilę jak prawidłowo przetłumaczyć nazwę tej inicjatywy na polski?
Na logikę wychodziło mi - Bunt przeciw Zagładzie.
Uznałem jednak, że to nie czas i miejsce na logikę.

Zastanowiło mnie dlaczego aktywiści XR upatrzyli sobie właśnie instytucję kulturalną?
Przecież na wystawie prezentowano dzieła, które powstały w czasach gdy światu nie groziła katastrofa ekologiczna?
Przecież sztuka sama w sobie nie ma istotnego wpływu na środowisko.

Jestem mocno opóźniony w tym temacie, pisząc ten wpis zorientowałem się, że nasza skromna galeria dołączyła do długiej listy znacznie poważniejszych instytucji jak paryski Louvre czy galeria w Dreźnie gdzie aktywiści przykleili się do Madonny Sykstyńskiej Rafaela.

Zlinkowana wcześniej strona zawiera deklarację ideową XR, dla mnie to bełkot, ale nie zdziwię się jak na tej fali wykluje się jakaś odmiana anarchistycznego terroru.

P.S.
Obrazom nic się nie stało - wszystkie były zabezpieczone warstwami ochronnymi.
Aktywiści zostali odklejeni i aresztowani.
Link do polskiej strony XR - TUTAJ.
Film z akcji XR w Polsce - KLIK.

Tuesday, October 4, 2022

Szachownica

 Tydzień temu, w relacji z odwiedzin w Galerii Narodowej, umieściłem zdjęcie obrazu szachownicy...


W komentarzu dodałem - ilustracja przypadku gdy komuś szachy przesłoniły cały świat.
Poszukałem informacji o autorce obrazu - Maria Helena Viera da Silva - pochodzi z Portugalii, bardzo bogata i udana kariera artystyczna - KLIK.
Wikipedia wspomina o fascynacji artystki przestrzenią, manipulacją przestrzenną. 
Można dostać zawrotu głowy, pozostanę więc przy szachach.

Najistotniejsza dla mnie informacja, to że deklaracja - szach mat - oznacza w języku perskim - król nie żyje.
Wyznam, że dotąd myślałem, że słowo mat oznacza, że król jest w matni.

Kolejna ciekawostka, to szachy jako sport, początki rywalizacji o tytuł mistrza świata.
Moją uwagę zwrócił jeden z pierwszych pretendentów do tego tytułu - Johannes Zukertort - KLIK.
Przede wszystkim rozbawił mnie zlinkowany przed chwilą tekst z anglojęzycznej Wikipedii - "...urodził się w Lublinie, Polskie Królestwo Kongresowe, matka - baronowa Krzyżanowska, ojciec - protestancki misjonarz polskiego pochodzenia. Ponieważ prowadzenie protestanckiej misji wśród ludności żydowskiej, która zamieszkiwała te tereny było nielegalne, rodzina musiała emigrować do Prus."
Na szczęście Wikipedia dodaje uwagę, że Jan Cukiertort (to polska wersja jego nazwiska), mocno upiększył swoją biografię.

Próbowałem kilka razy grać w szachy, ale bez powodzenia.
Wyznam, że nigdy nie potrafiłem zbudować żadnej koncepcji gry, nie potrafiłem pomyśleć dalej niż 2 ruchy do przodu.
Dlatego zainteresowały mnie rozważania na temat: czy kobiety mogą dorównać mężczyznom w tej grze.
Najbardziej spodobały mi się refleksje przeczytane jakieś 50-60 lat temu.
Według nich, intelektualnie kobiety całkowicie dorównują mężczyznom natomiast różnią się od nich poziomem koncentracji.
Mężczyzna potrafi całkowicie zatracić się w grze, wyłączyć się z rzeczywistości.
Kobieta zawsze pozostawia sobie w zapasie pewną rezerwę uwagi, aby móc zareagować gdy ktoś z jej bliskich jest w niebezpieczeństwie.
Bardzo mi się to spodobało.

Pozwolę więc sobie jeszcze zacytować opis sytuacji, która według mnie należy do podobnej kategorii, ale bohaterem jest mężczyzna.

"A więc, w Berdyczowie żył sobie pewien znakomity cadyk, którego uważano za świętego prawie, taki bowiem był mądry i dobry. Poza tym rozmawiał sobie z Panem Bogiem, zupełnie zwyczajnie, bez żadnej dyplomacji... Podczas jednej takiej rozmowy zauważył, że Bóg jest w dobrym humorze i że jest trochę wzruszony jego gorącymi wywodami. Cadyk pomyślał sobie: trzeba wykorzystać tę chwilę, trzeba przekonać Boga, że dość już długo wypróbowywał cierpliwość ludzką, że ludzie w Berdyczowie i w innych miejscowościach są nad wyraz nieszczęśliwi, że czas wreszcie zesłać na ziemię jakiegoś zmyślonego Mesjasza, żeby on natychmiast zbawił tę rozległą ludzkość...
Cadyk tak zawstydzał Pana Boga i perswadował Mu. I Bóg już zaczął się poddawać. Już się z zakłopotaniem uśmiechał...
Ja panu powiadam, że Bóg już miał zamiar zgodzić się, ale w tym momencie nastąpiło zamieszanie. Żydzi w synagodze ma się rozumieć nie widzieli cadyka rozmawiającego z Bogiem, ale cadyk, tkwiąc w niebie, doskonale widział wszystkich Żydów w synagodze. On widział, że z powodu jego pogawędki z Bogiem przewlekła się modlitwa i wobec tego przewlekał się post.... I oto cadyk raptem spostrzega, że stary Hersz, pada na podłogę bez zmysłów. To nie są żarty - od wczoraj nie jadł nic i nie pił. Cadyk zrozumiał, że jeżeli modlitwa nie będzie natychmiast zakończona, to stary Hersz umrze na miejscu. Więc powiedział cadyk do Boga:
Możliwe, że robię głupstwo.... ale gdzież jest powiedziane, że ja mam prawo zapłacić za szczęśliwość całej rozległej ludzkości życiem starego Hersza?

Ilia Erenburg - Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca.