Monday, October 30, 2023

Halo, halo-ween

 Już miesiąc temu w supermarkecie zauważyłem...

.. i to nie były mandarynki lecz coś znacznie, znacznie większego.

Dzisiaj nie było już wątpliwości wyboru...


Ostatni wiersz na tablicy - A haunting we will go.
To parafraza popularnego wezwania angielskich myśliwych - a hunting we will go...
Czyli - pójdziemy na polowanie - czyli po staropolsku - na łów, na łów, towarzyszu mój...
Natomiast a haunting we will go - znaczy - pójdziemy straszyć...

Więc poszedłem. 
Ponieważ szedłem sam, to nikogo nie postraszyłem, za to spróbowano postraszyć mnie...


---


Wpatrywałem się w ten widok aby bardziej przesiąknąć strachem, ale z transu wyrwała mnie starsza pani chińskiego pochodzenia -
- Co tu się wyrabia? - zapytała po angielsku.

Magia prysła - 
Jak jej to wytłumaczyć?
Co jej wytłumaczyć?

Odpowiedziałem - jak w tytule wpisu.
- Acha - odpowiedziała po angielsku i odeszła rzucając w moim kierunku podejrzliwe spojrzenia.

Multikulturalizm - nie rozumiem, ale szanuję (z pewną podejrzliwością).

Saturday, October 28, 2023

Compliance

Oznacza po angielsku zgodność z przepisami,

A przepisów coraz to więcej.

W życiu prywatnym każdy sobie radzi jak potrafi, co innego w pracy - regulamin, często nie jeden.
Sprawa się komplikuje gdy ktoś działa w instytucji charytatywnej - tu styka się sporo różnych dziedzin, a do tego dochodzi bliski kontakt z bardzo różnymi osobami i ich problemami

Wspominałem wielokrotnie o swojej działalności w instytucji charytatywnej - St Vincent de Paul - i właśnie przyszła kryska na matyska - członkowie muszą odbyć obowiązkowy Compliance Training.

Odbyłem w czwartek.
Szkolenie ograniczyło się do trzech tematów - bezpieczeństwo dzieci, privacy - czyli poufność i bezpieczeństwo informacji, nasze własne bezpieczeństwo podczas kontaktu z osobami, które proszą o pomoc.

Bezpieczeństwo dzieci - wydaje mi się, że prawie codziennie słyszymy raporty o tym że jakiemuś dziecku lub młodej osobie dzieje się mniej lub więcej zamierzona krzywda.
Na marginesie wspomnę, że każdy z naszych członków musi mieć wydane przez policję świadectwo upoważniające do kontaktu z cudzymi dziećmi.
O ile wiem takie świadectwa muszą mieć również pracownicy transportu publicznego a zapewne również pracownicy sklepów itd, itd.
Oczywiście policja może jedynie sprawdzić czy nie mamy jakichś przypadków przekroczenia prawa.

Zatrzymam się nieco na pierwszym punkcie szkolenia.
Wyróżniono 4 zagadnienia - zaniedbanie, przemoc fizyczna, nadużycia seksualne, grooming.
Ten ostatni termin wymaga wyjaśnienia - według słownika oznacza on pielęgnację, ale również tresurę i to chyba jest właściwe połączenie - pielęgnacja to w tym przypadku zdobycie zaufania dziecka w celu zyskania możliwości zyskania nad nim kontroli.

Jak wygląda to w naszej praktyce?
Zaniedbanie - przede wszystkim, wielu naszych klientów nie potrafi zadbać o samych siebie i swoje gospodarstwo domowe. Stosunkowo najlepiej wypadają w tym towarzystwie matki pochodzące z Afryki, dzieci są zadbane, wesołe, bystre i chętne do akcji - aby to tylko przekładało się na chęć do nauki i pracy.
Przemoc - sprawa oczywista to zwrócić uwagę czy dziecko ma siniaki lub inne ślady obrażeń.
Takich przypadków nie mieliśmy.
Nadużycia seksualne - nasz kontakt z dziećmi klientów jest zbyt krótki i powierzchowny żebyśmy mogli coś zauważyć.
Grooming - jak wyżej chociaż tu doszły dodatkowe elementy - na ile kontaktu fizycznego z dzieckiem klienta możemy sobie pozwolić?
Bardzo powszechne jest u nas high five czyli wzajemne klapnięcie się płaskimi dłoniami - to w porządku.
A co z give me a hug - czyli obejmijmy się rękami?
Po pierwsze kontakt z dzieckiem musi być przez cały czas w obecności rodziców, po drugie - jeśli kontakt fizyczny, to tylko bierny czyli dajmy się objąć.
A co jeśli dziecko chce nam coś opowiedzieć, zwierzyć się?
Zasadniczo obecność rodziców bardzo ogranicza taką możliwość.
Gdyby jednak... to wysłuchać z życzliwością i powagą i nie zawieść zaufania dziecka czyli... raportować dalej czy nie raportować?
Dylemat jest na tyle poważny, że na szkoleniu podano nam 2 telefony zaufania i ze trzy platformy internetowe gdzie możemy szukać wsparcia gdyby treść szkolenia wprowadziła nas w jakieś rozterki.
Czyli - po pierwsze - zadbaj o samego siebie.
Ja wybrałem odreagowanie na tym blogu.

Wpis rozrósł się do takich rozmiarów, że na dzisiaj wystarczy, ciąg dalszy w przyszłym tygodniu.

P.S. Na szkoleniu, po zakończeniu pierwszego tematu, była przerwa na herbatkę - podano również kawę,  jakieś pierożki, humus, crackersy, wafelki, herbatniki.
Zwróciłem prowadzącym uwagę, że jest to oczywisty grooming - zyskanie naszej wdzięczności i zachęta do konsumpcji niezdrowych produktów.

Wednesday, October 25, 2023

Proste bywa zbyt skomplikowane

 Skoro były zdjęcia z przybytków opieki nad zdrowiem, to przyszedł czas na konkrety - co też się w tych przybytkach wyrabia?

Przychodnia laryngologiczna.

Jakiś czas temu zauważyłem, że mam powiększony migdał. Właściwie to mi w niczym nie przeszkadzało, ale jednak gdy powiększenie trwało kilka tygodni a "dawanie sobie w migdał" nie pomagało, zgłosiłem sprawę lekarzowi domowemu.
Ten wysłał mnie na serię badań.
Badania nie wykryły niczego złego, ale też nie dały wskazówki co robić, więc - skierowanie do laryngologa.
Laryngolog coś tam zbadał i skierował na kolejne badania.
Przychodnia, do której miałem skierowanie poprosiła mnie żebym im przysłał emailem wyniki poprzednich badań. Zdziwiło mnie to gdyż te wyniki są dostępne na internecie, ale co mi szkodzi - wysłałem.
Za dwa dni - telefon z recepcji laryngologa - kiedy będziesz miał wyniki badań bo musimy zaplanować twoją wizytę.
Dzwonię do przychodni - kiedy zrobicie mi te badania?
- Przecież prosiliśmy cię o wyniki poprzednich badań.
- Przecież wysłałem wam 5 dni temu!
Za dwa dni telefon - ten twój email chyba nie doszedł, czy możesz wysłać jeszcze raz?
Wysłałem, potwierdzili że dostali i... cisza.
Telefon od laryngologa - jak z tymi badaniami, bo musimy zamknąć plan wizyt na listopad.

Poprosiłem żeby się skontaktowali z przychodnią, które ma wykonać te badania, zwróciłem uwagę, że jest ona w tym samym budynku a wszystkie potrzebne dane mają na internecie.
Chyba pomogło - badanie w przyszłym tygodniu.

Na marginesie wspomnę, że już kilka razy, ilekroć trzeba było znaleźć jakieś badania na internecie, to najlepiej sobie z tym radzili lekarze w wieku emerytalnym, po prostu szukali tego co było im potrzebne natomiast urzędnicy w recepcji są tylko pośrednikiem i tu występuje najwięcej zakłóceń i nieporozumień.

Inny przypadek - firma która dostarcza nam elektryczność i gaz zasugerowała mi żebym przerzucił się na inny plan, da nam to spore oszczędności.
Poprosiłem o szczegóły.
Coś tam przysłali, ale nie wystarczało to na pełne porównanie.
Oczywiście każdy telefon oznacza odczekanie kilka-naście/dziesiąt minut na linii. Czekanie umila muzyka przerywana komunikatem, że klient to dla nich najwyższy priorytet.
Zaoferowali, że przeliczą nasz ostatni rachunek stosując nowe stawki. Po trzech dniach, gdy spytałem o postęp prac, odpowiedzieli, że nie przypuszczali że to takie skomplikowane i nie wiedzą kiedy skończą.
Poprosiłem jeszcze raz o szczegółowe parametry, tym razem już wiedziałem jakie parametry są istotne.
Rzeczywiście było skomplikowane, zajęło mi około 20 minut.

Nie będę już wspomniał licznych przekomarzań z bankami, było o tym 3 lata temu.

Moja konkluzja - instytucje zlecają specjalistycznym firmom wykonanie systemów informacyjnych. Te firmy najczęściej próbują sprzedać ten sam produkt wielu klientom. 
Tym systemem ostatecznie operują urzędnicy, którzy często mają powierzchowną wiedzę o istocie wykonywanych usług, oni starają się raczej bezmyślnie trzymać procedur.

W tym momencie przypomniała mi się polska piosenka zespołu KLAN.
Uwaga: napisana w roku 1971!!!



Monday, October 23, 2023

Puste przestrzenie

Kilka razy prezentowałem na tym blogu zdjęcia z poczekalni w instytucjach medycznych.

Tym razem zwróciłem uwagę na to co przed poczekalnią

Państwowy szpital...


Za pacjentem na wózku widać drewnianą rzeźbę, tutaj przybliżenie...


Za hallem kilometrowe korytarze, aż korci żeby pobiegać z latawcem...



Nie mam dużego porównania, ale w kilku szpitalach prywatnych, które odwiedziłem, nie było tak przestronnie.

A pacjenci?
Mają się dobrze.
Mam na myśli odległości, są raczej rozsądne.

Jeszcze prywatna przychodnia laryngologiczna...


Za szkłem widać którąś z poczekalni, tam już jest normalnie, rząd kilku krzeseł, połowa zajęta.

Zmiana nastroju.
Kilka dni temu córka zaprosiła nas na lunch do restauracji w "dobrej dzielnicy"...


Menu było ciekawe a ceny potraw zupełnie rozsądne, tak że nie wiem co tak onieśmieliło klientów.

Pusto wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie?

Friday, October 20, 2023

50 lat

 ukończyła dzisiaj Opera w Sydney...

Sydney Australia. (21339175489).jpg
Zdjęcie z Wikipedii.

Życzenia urodzinowe przysłał nam nasz monarcha -  KLIK.
Przy okazji wspomniał, że ceremonii inauguracyjnej przewodziła jego matka - nasza królowa Elżbieta II.

Konkurs na projekt budynku wygrał duński architekt Jørn Oberg Utzon.
Budowa trwała 16 lat, koszt został przekroczony ponad 13-krotnie, w trakcie budowy architekt pokłócił się z aktualnym rządem stanowym i zrezygnował ze współpracy przy projekcie. 
Został zaproszony na otwarcie - podziękował, ale nie przyjechał gdyż nie chciał się spotkać ze stanowymi urzędnikami. Wszystkie szczegóły TUTAJ.

Na otwarcie wystawiono operę S. Prokofiewa - Wojna i Pokój.
Nie wiem co było inspiracją takiej decyzji gdyż ta opera nigdy nie zyskała popularności.

Moja osobista refleksja...
Po pierwsze budynek opery to jest niewątpliwie znak rozpoznawczy Sydney.
Jest prezentowany w mediach przy wielu okazjach.
Po drugie... nie wydaje mi się żeby Opera w Sydney była znaczącą instytucją kulturalną.
Oczywiście odwiedza ją około 11 milionów ludzi rocznie, ale dla wielu 
z nich, również dla mnie, jest to jednorazowa wizyta.

Po trzecie... jednak miło mi że jest i z przyjemnością oglądam ją w mediach.

Zapraszam na wirtualną wycieczkę...

Wednesday, October 18, 2023

Muzyka przynosi spokój

Dzisiaj rano podążyliśmy do Melbourne Recital Centre na kolejny koncert z serii Mostly Mozart - Głównie Mozart.

Idąc z parkingu do sali koncertowej nie mogłem nie zauważyć budynku dominującego nad okolicą.
W porannym słońcu żółty kolor wyższych pięter nabierał złotego połysku, jak korona...

Królewska pycha - pomyślałem.
Kilkanaście kroków do przodu i...



Pycha ukarana, 
Korona zredukowana do poziomu podwiązki.

W dzisiejszym programie wystąpił oktet instrumentów dętych - 2 oboje, 2 klarnety, 2 fagoty, 2 rogi rytmicznie wsparte kontrabasem.

Prowadzący koncert wspomniał, że na przełomie XVIII i XIX wieku, kompozytorzy oper promowali swoje dzieła wysyłając na ulice miast właśnie takie zespoły, które miały za zadanie zachęcić mieszkańców do przyjścia na przedstawienie.

W dzisiejszym programie usłyszeliśmy tego typu promocję opery Rossiniego - Cyrulik Sewilski i Snu Nocy Letniej Mendelssohna.

W jakiś sposób skojarzyło mi się to z tą wizją zniżenia królewskiej korony.

Początek koncertu, oktet stroi instrumenty i w tym momencie z tylnego rzędu rozlega się niekontrolowany jęk, krzyk.
No tak, przecież widziałem wcześniej jak opiekunka wjeżdżała wózkiem z bardzo niesprawnym pacjentem.
Spoglądam z lękiem na orkiestrę - widzę łagodne uśmiechy, strojenie instrumentów trwa nieco dłużej, niekontrolowany głos cichnie, zaczyna się muzyka.

Znowu skojarzenie...
Przed laty oglądałem w TV chyba francuski program - rozmowa ze słynnym pianistą - Światosławen Richterem.
Richter wspomniał między innymi jak to wraz ze słynnym skrzypkiem Dawidem Ojstrachem tłukli się kilka dni pociągiem aby zagrać w kołchozie w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu.
- Jak to? - dziwił się prowadzący program - przecież najlepsze sale koncertowe na świecie dałyby wszystko żebyście u nich wystąpili.
- A dlaczego prości ludzie w odległym miejscu nie mają posłuchać dobrej muzyki? - odpowiedział S. Richter z przekornym uśmiechem.

Przed laty miałem okazję wysłuchać koncertu Światosława Richtera w sali Filharmonii Narodowej.
Grał Mozarta.
Nieco mnie to zaskoczyło, utwory fortepianowe Mozarta są przyjemne, ale nie wymagają takiej wirtuozerii jak choćby utwory Beethovena, Liszta, Chopina, Skriabina czy Rachmaninowa
Jednak w występie S. Richtera czułem jakąś ukrytą energię, energię nie mobilizującą do akcji, ale raczej skłaniającą do spokoju i pogodnej refleksji.
Było to jedyne w swoim rodzaju przeżycie.

Ostatni punkt programu - Mozart - Serenada na oktet instrumentów dętych - KLIK.
W drugiej części utworu wydało mi się, że oktetowi towarzyszył głos/jęk z ostatniego rzędu, był w zgodzie z muzykami i Mozartem.

Muzyka przynosząca harmonię i spokój.

Sunday, October 15, 2023

Niedzielna mądrość

W sobotę, po przebudzeniu, Google zaproponowało:

O virtus Sapientiae,
quae circuiens circuisti comprehendendo
 omnia in una via, quae habet vitam,
tres alas habens,
quarum una in altum volat,
et altera de terra sudat,
et tertia undique volat.
Laus tibi sit, sicut te decet,
O Sapientia.


 O cnoto Mądrości,
która krążysz, otaczasz, włączasz
wszystko w jedyny sposób, w którym jest życie.
  Masz trzy skrzydła
 z których jedno leci wysoko
 a drugie poci się na ziemi
 a trzecie nadlatuje z wszystkich stron.
Chwała Tobie, jak na to zasługujesz,
O Mądrości.

Wstałem, rozejrzałem się i poczułem się bardzo mały i opuszczony - jakoś nie czułem żeby ta Mądrość mnie w ogóle zauważyła.

Drobny rozruch poranny i akcja - Referendum.
Punkt głosowania mamy w szkole 150m od naszego domu.
Na ulicy nie było ruchu, zaparkowało bardzo niewiele samochodów, zgadza się,  media donosiły że ponad 2 miliony osób głosowało wcześniej, pewnie sporo osób głosowało korespondencyjnie.

Na ulicy przed szkołą stały 3 panie, wszystkie agitowały żeby głosować YES.
Wyglądało to mizernie, podczas wyborów parlamentarnych agitatorów jest wielu, sporo kolorów i hałasu.

W środku lokalu wyborczego też spokojnie, dostałem kartę do głosowania i ołówek...



Zawsze mnie nieco bawi to głosowanie przy użyciu ołówka, przecież tak łatwo to zmazać i napisać coś innego.

W poprzednim wpisie dałem wyraz swoim obawom i wątpliwościom co przełożyło się na głos = YES.

Byłem przekonany, że tak właśnie zagłosuje przeważająca większość, wszak cała państwowa machina medialna właśnie to promowała.

O 7-mej włączyłem tv i szok...
Proszę spojrzeć na graf na tej stronie - KLIK.
Głosy  YES w kolorze czarnym, głosy NO - jakieś pomarańczowe - zdecydowanie pozytywny kolor.
Jeśli rząd od początku widział swoją akcję w czarnych kolorach, to po co było to zaczynać???

Od tego momentu nie musiałem już patrzeć na liczby.
Dla porządku zacytuję - NO wygrało we wszystkich stanach, w tej chwili YES ma około 40% głosów.

Obserwacja uboczna...
Media wspominają, że głos NO przeważał w elektoratach Partii Pracy - czyli dokładnie odwrotnie w stosunku do polityki partyjnej.
Elektoraty Partii Pracy - osoby uboższe i słabiej wykształcone, wielu świeżych imigrantów - dla wielu z nich kwestia Aborygenów jest zupełnie obca, niektórzy mogą się obawiać, że troska o Aborygenów może być zagrożeniem dla programów pomocy społecznej, z której oni korzystają.
Osobna sprawa to świadomość tego co dzieje się w Australii.
Dość często odwiedzam centrum mojej dzielnicy - Chiny - odnoszę wrażenie, że spora część mieszkańców nie potrzebuje się interesować sprawami australijskimi,  wyrywkowe badania to potwierdziły - sporo osób nie rozumiało o co chodzi, zarówno w sensie językowym jak i merytorycznym.

No i bądź to mądry - o Sapientia.

Thursday, October 12, 2023

Referendum

 Nie, tu nie chodzi o wybory i referendum w Polsce.
My mieliśmy swoje wybory parlamentarne ponad rok temu i myślałem, że będzie spokój a tu, nowo wybrany rząd nie mógł wysiedzieć w spokoju i wymyślił referendum.
Pytanie jest jedno: Czy zmienić konstytucję ustanawiając głos Aborygenów i mieszkańców Torres Islands?

Po pierwsze - nie rozumiem pytania. Aborygeni i Wyspiarze mają obywatelstwo australijskie i mają w wyborach taki sam głos jak każdy inny.
Argumenty rządowe są obszerne i coraz bardziej komplikują obraz. Na mój rozum otworzy to furtkę do sformowania jakiegoś ciała parlamentarnego reprezentującego Aborygenów i Wyspiarzy. A co to ciało zrobi... będziemy martwić się później.
Opozycja parlamentarna zgadła moje rozterki i podsunęła radę - jeśli nie wiesz o co chodzi, to głosuj NIE.

Po drugie - powyższa rada wydała mi się zbyt prosta.

Po trzecie - zaczęło się dzielenie włosa na czworo.
Główny argument zwolenników przyznania specjalnego głosu to - Aborygeni nie mają równych szans - znacznie niższy średni wiek umieralności, znacznie niższy poziom wykształcenia, większa ilość zachorowań, znacznie większa przestępczość, znacznie więcej przypadków konfliktów w rodzinie. To dowód, że obecny system nie spełnia oczekiwań.
Odpowiedź opozycji - zgoda, ale w jaki sposób dodatkowy głos w parlamencie to zmieni?
Obecny stan to wynik niesprawnego działania biurokracji (bo pieniędzy rząd nie żałuje). Dodatkowy głos w parlamencie oznacza dodanie kilku szczebli do biurokratycznego łańcucha, w jaki sposób to może pomóc?

Po czwarte - ku mojemu zaskoczeniu, do opozycji dołączyli Aborygeńscy aktywiści - nie chcemy jakiegoś głosu w parlamencie wymyślonym przez najeźdźców! My chcemy podpisania traktatu pokojowego między prawowitymi właścicielami tych ziem a najeźdźcami. Tam się ustali co tu do kogo należy!

Po piąte - od początku zastanawiałem się - co też podkusiło rząd do propozycji referendum, które niczego nie załatwi a tylko skłóci ludzi?
Teraz dochodzę do wniosku, że może to nie było takie głupie.
Tak jest, to przyczyni się do zwiększenia biurokracji i zwolnienia procesów decyzyjnych.
Rząd, słusznie, przewiduje, że traktatu pokojowego i tak nie da się uniknąć, ale w ten sposób jest szansa rozmydlić go i skomplikować. W innym przypadku bardzo duży wpływ mogą mieć Aborygeńscy ekstremiści.

Referendum w tę sobotę, głosowanie obowiązkowe.

Tuesday, October 10, 2023

Nadużycie

Trochę zawikłana sprawa, od czego tu zacząć?
Najlepiej od siebie...
Kilka tygodni temu, na comiesięcznym spotkaniu bibliotecznego kółka książkowego, prowadząca spotkanie spytała - czy nie uważacie, że tematyka Holocaustu jest nadużywana?
Przytaknąłem, jedna uczestniczka spotkania nie wiedziała o co chodzi, jeszcze ktoś przytaknął.

Po spotkaniu przeszedłem jak zawsze wzdłuż rzędu bibliotecznych półek a tam...

Uderz w stół a nożyce się znajdą - pomyślałem i oczywiście wypożyczyłem.

W domu zajrzałem do skrzynki email a tam regularne wiadomości od Plus61J - działająca w Australii żydowska agencja prasowa, o której już wspominałem.
Tym razem w oczy rzucił mi się artykuł - Too much Holocaust Fiction - KLIK.

Rzeczywiście - 3 przypadki w ciągu 3 godzin.

Zacznę więc od ostatniego - wydana w Australii książka - The Tatyooist of Auschwitz.
W Polsce wydana pod tytułem - Tatuażysta z Auschwitz.
Autorka książki - Heather Morris - pracowała w szpitalu w Australii i tam natrafiła na pacjenta - Lale Sokolov - który poczuł do niej ogromne zaufanie i przekazał jej swoje wspomnienia z czasów wojny.
Okazało się, że został aresztowany w rodzinnej Słowacji i zesłany do obozu koncentracyjnego Auschwitz a tam, raczej przypadkowo, został zatrudniony jako tatuażysta numerów obozowych na przedramieniach więźniów.
Więcej informacji o książce tutaj - KLIK.
Książka stała się bestsellerem, do końca roku 2019 sprzedano ponad 3 miliony egzemplarzy.
Poza ogólnym zachwytem książka wzbudziła pewne kontrowersje, Muzeum Auschwitz-Birkenau wydało oświadczenie, że sporo informacji podanych w książce jest czystą fikcją, 
Do tego przypadku nawiązuje wspomniany przeze mnie artykuł Plus61J - KLIK.

Pora zajrzeć do wypożyczonej książki.
Są to pamiętniki brytyjskiego żołnierza - Harry Jackson - który w 1940 roku został wysłany ze swoim oddziałem do Francji pomagać w wojnie przeciwko Niemcom. Z Francji trafił do Belgii, tam jego oddział dostał rozkaz dotrzeć do Dunkierki i  dołączyć do przybywających z Anglii sił brytyjskich. ale w maju 1940 r dostali się do niewoli.
Teraz następuje wędrówka do kolejnych stalagów (przypomnę - Stalag - Soldaten Lager - obóz dla jeńców wojennych - szeregowców, Oflag - Offizer Lager - obóz dla jeńców wojennych - oficerów).
Po kilku tygodniach trafia na teren okupowanej Polski - Szubin na Kujawach, Warthenlager - Google nie potrafi znaleźć, ale potwierdza, że takie miejsce istniało i że było to w okolicach Poznania.
Kwiecień 1941 - Blechhammer - autor pamiętnika notuje - "Maszerujemy 2 mile do obozu pracy Blechhammer, który jest pod-obozem miejsca o nazwie Auschwitz".
Blechhammer? Google znajduje - Blachownia Śląska - KLIK.
Jednak nie znajduję tu żadnej wzmianki o Auschwitz, dopiero wtedy spoglądam uważniej na tytuł książki - Auschwitz IV - KLIK.

Przerywam lekturę żeby dowiedzieć się więcej o autorce książki - Jaci Byrne - okazuje się, że jest to wnuczka autora pamiętnika, że mieszka w Australii i tutaj, w 2018 roku wydała książkę - The Music Maker: one POW provided hope for thousands (Twórca muzyki: jeden jeniec wojenny dostarczył nadzieję tysiącom) - uwaga: angielski termin music maker zasadniczo odnosi się do wykonawcy muzyki.
Czym prędzej wypożyczam i porównuję z wypożyczoną wcześniej książką - rok publikacji 2021.
Porównanie jest powierzchowne, ale zauważam tylko jedną różnicę - we wcześniejszej książce nazwa Auschwitz padła tylko 3 razy,  ostatni raz w relacji datowanej 3 lutego 1945 - "...we hear rumours that the Ruskies have entered Auschwitz, of which my previous camp at Blechhammer was a sub-camp."   (słyszymy pogłoski, że Ruscy wkroczyli do Auschwitz, którego pod-obozem był mój poprzedni obóz w Blechhammer.)
w nowszej, nazwa Auschwitz IV została dodana w około 10 tytułach rozdziałów.

Jak to się przekłada na rynek wydawniczy?
Nie znam wielkości nakładów obu książek ani ilości sprzedanych egzemplarzy, mogę porównać tylko ilość ocen na Goodreads: wersja bez Auschwitz w tytule - 9, wersja z Auschwitz - 124.
Pozostawię to bez komentarza.

Wreszcie czas na moją opinię o książce.
Bardzo uczciwa relacja bardzo porządnego człowieka. Niestety relacja z obozu szybko robi się nudna. Harry Jackson rejestruje tylko istotne wydarzenia, a więc - dostałem list, dostaliśmy paczki Czerwonego Krzyża, na placu powiesili czterech więźniów. I tak strona po stronie.
Istotną komplikacją jest fakt, że w tym samym obozie przebywali jeńcy wojenni i osoby skazane na przymusową pracę, prawdopodobnie te kategorie były traktowane inaczej, ale Harry tego nie wyjaśnia.
Niektóre fakty rzucają światło na te różnice - jeńcy wojenni targują się z Niemcami o wynagrodzenie powołując się na Konwencję Haską, piszą petycje, odmawiają pracy.
Jeńcy mają na tyle swobody, że produkują wino z rodzynek z paczek z Czerwonego Krzyża, W tym celu wykorzystują beczkę, zalewają rodzynki wrzątkiem, potem dodają drożdży i przypraw i czekają 3 tygodnie by napój nabrał mocy i aromatu.
No i tytułowa muzyka - Harry jedzie do Poznania kupić instrumenty a potem on i około 50 muzyków mają regularne próby, na które mogą przyjść ich współtowarzysze, występy są tylko dla Niemców.
Repertuar - bardzo ciekawy i ambitny, w tym musicale jak Piraci z Penzance itp.
W musicalach, w rolach kobiet występują oczywiście mężczyźni ubrani w bardzo różnorodne damskie stroje. Zachowały się zdjęcia z tych występów.
I jeszcze jedno - Harry pisał swój pamiętnik przez 5 lat i nikt mu tego nie skonfiskował, w jego baraku ktoś ma radio, na którym słuchają wiadomości BBC.
Czy tak sobie wyobrażamy Auschwitz?
Charakterystyczne, że w opiniach na stronie Goodreads nikt nie dostrzegł w tym niczego zastanawiającego.
W tym momencie i ja zdałem sobie sprawę jak nie na czasie są moje rozważania.

P.S. Jeszcze jeden kwiatek, strona internetowa Glam Adelaide zamieściła recenzję książki, recenzję bardzo rozsądną, ale... poprzedzili ją zdjęciem torów kolejowych prowadzących na rampę obozy Auchwitz-Birkenau - KLIK.

Friday, October 6, 2023

Droga jest ważniejsza

 Inspiracją wpisu jest mocno ilustrowany wpis na temat drogi na blogu Ambasada Ducha - KLIK.

Droga... czyż nie jest nią nasze życie?
Wprawdzie większość popularnych powiedzeń sugeruje, że droga jest tylko po to żeby osiągnąć CEL, ale ja już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że cel to sprawa przejściowa a droga... trwa... do czasu.
Te ostatnie dwa słowa dodałem w tej chwili gdyż właśnie wróciliśmy z pogrzebu znajomej osoby - czyjaś droga dobiegła końca.
W czytanej z tej okazji Ewangelii pojawił się również motyw drogi...
Jezus mówi: "Znacie drogę, dokąd Ja idę. Odezwał się do Niego Tomasz: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?..."

Bardzo mi się to wędrowanie nieznaną drogą spodobało.

Jako tło muzyczne przypomniała mi się radziecka piosenka sprzed wielu, wielu lat - ze względów historycznych i politycznych nie namawiam do słuchania, ale sam sobie pozwolę - KLIK.

Dzisiaj jednak nie zamierzam filozofować, przypomniał mi się wyścig narciarski rozgrywany pod hasłem - journey is more important - podróż jest ważniejsza.

Format wyścigu uzasadniał takie hasło - wyścig odbywał się na dystansie około 25 km, w nieoznakowanym terenie. Oczywiście ktoś przejmował prowadzenie, ale trafiały się spore przerwy i co roku ktoś się zgubił, na szczęście tylko na krótko.

Brałem udział w tym wyścigu kilka razy, czasem towarzyszyły mi dzieci natomiast stałym filarem wyścigu był jego organizator - Alan Ferrari...


On wymyślił format wyścigu:
- śniadanie w hotelu w Harrietsville,
- przejazd autobusem do resortu narciarskiego Mt Hotham,
- Start - narciarze ruszali na 25-kilometrową trasę z przesłaniem - przegoń autobus,
- autobus miał do pokonania 80 km, na ogół bardzo niewiele osób zdołało go przegonić,
- mniej więcej w połowie drogi, przy słupie 333, był punkt "odżywczy", winiarnia Brown Brothers serwowała szampana (na powyższej fotografii widać ich transparent).

Tu na chwilę zamilknę i zaprezentuję scenerię w jakiej wyścig (czasami) był rozgrywany...






Powyżej wspomniany wcześniej Słup 333 i kieliszki do szampana dla spóźnionych zawodników, butelka mrozi się w śniegu.
Tu dwie uwagi -
- Słup 333, po angielsku - Pole 333 - to się nawet pięknie tłumaczy na - Polak 333 - ale idea jest inna.
Na śnieżnych płaskowyżach nie ma drzew ani żadnych punktów orientacyjnych więc zainstalowano Snow Pole Line (linia śnieżnych słupów). Słupy są umieszczone co 40m i mają 2 metry wysokości. Bardzo istotne jest zalecenie aby podczas wędrówki śnieżnej mieć ze sobą sznurek o długości 40m aby w przypadku gęstej mgły lub śnieżycy mieć dobrą szansę na dotarcie do sąsiedniego słupa.
- Kieliszki do szampana... normalnie szampana nalewali elegancko ubrani pracownicy firmy Brown Brothers, ale tym razem... zmyliłem trasę, nadrobiłem sporo kilometrów więc panowie z B.B. nie mogli już czekać, ale przecież o mnie nie zapomnieli.
Tego roku zgubiło się kilka osób, ale nagrodę wygrałem ja.

Wyścig odbywał się po sezonie zimowym dzięki czemu do amatorów dołączali zawodowi narciarze.

Po sezonie, czyli czasem na bardzo wątpliwym śniegu.

Rok 1998 - pogoda była tak zła, że wyścig przesunięto na inną trasę.
Była to 21 rocznica wyścigu, na mój strój złożyły się numery startowe z 21 wyścigów narciarskich w których wziąłem udział, tu zdjęcie z finiszu do mety...

Zima była tak kiepska, że organizatorzy nie wymagali nawet zakładania nart,  ale niektórzy dźwigali ze sobą narty tylko po to żeby przypiąć je na ostatnie metry przed metą...

Na zakończenie jeszcze zdjęcie z kolejnego wyścigu, towarzyszyli mi wtedy córka i zięć i nawet wygrali jakiś puchar...

Tuesday, October 3, 2023

Iloczyn Inteligencji

Pod koniec sierpnia, we wpisie o "pokonaniu" Sobieskiego przez Wiedeń - KLIK - podałem link do moich wspomnień sprzed 60 lat. A w tamtych wspomnieniach wspomniałem organizację Mensa zrzeszającą osoby o wysokim ilorazie inteligencji - IQ.

Przy okazji zajrzałem na stronę MENSA i poddałem się testowi.

Po pierwsze... idea testu.
IQ - intelligence quotient - iloraz inteligencji - KLIK.
Iloraz czyli coś tu dzielą (ile razy). Wikipedia wyjaśnia, że dzielą uzyskany wynik przez wynik uzyskany przez osoby w tym samym przedziale wiekowym, czyli - jak na swoje lata to spisałem się dobrze, ale lepiej nie próbować porównywać się z młodziakami.
Inteligencja... w powyższym linku jest odnośnik do tego tematu i bardzo rozsądnie wyjaśnia, że inteligencja to zdolność pozyskiwania wiedzy oraz jej oceny i zastosowania. Prócz tego w grę wchodzą takie czynniki jak umiejętność komunikowania się, inteligencja emocjonalna i społeczna.
Według mnie typowy IQ test, któremu poddawałem się sporo razy, ma niewiele wspólnego z szerszym pojęciem inteligencji.

Po drugie - test jakiemu poddała mnie MENSA.
Typowy - ustalić kolejną liczbę w szeregu liczb, ustalić kolejną figurę w szeregu figur.
Trochę kłopotu sprawiły mi testy pamięciowe - popatrz 10 sekund na te liczby albo litery albo figury a potem powiedz na której pozycji była liczba 11, czy coś w tym rodzaju.

Po trzecie - rezultat...


O ile dobrze pamiętam maksimum do osiągnięcia to około 250, tu lista kilku rekordzistów - KLIK.

Po czwarte, zgodnie z tytułem - przemień swoją inteligencję w czyn!
A więc...
Za dyplom trzeba było zapłacić -  9.90 PLN.
Zapłaciłem kartą kredytową i nie patrząc na przysłany mi dyplom zajrzałem na stan mojej karty kredytowej - A$3.90 - zgadza się... a tuż pod spodem - niewiadomo kto i nie wiadomo za co -  A$22.97 i A$26.80.
Zadzwoniłem czym prędzej do banku i zgłosiłem reklamację, natychmiast otrzymałem odpowiedź, że wszczęto postępowanie i że dostanę nową kartę, za parę godzin podadzą mi jej numer.

W ciągu kilku następnych dni zauważyłem na moim koncie zwrot zakwestionowanych kwot a prócz tego... jeszcze kilka niezbyt zrozumiałych tranzakcji, wszystkie obciążające moje konto...


Znowu telefon - wyjaśniono mi, że te tajemnicze tranzakcje to techniczna sprawa banku, ale nie zostaną zaksięgowane na moim koncie. Musiałem poczekać do końca miesiąca żeby być tego pewien.

A więc - jeden ilo-raz wymagał aż trzech (ilo)-czynów.

Ilustracja...


Zatytułowałem ją - sztuczna inteligencja się wspina.