Sunday, October 30, 2022

Pamiętnik Ojca

14 października 1975
 Sylwia budzi mnie o 5:30 rano, że odchodzą wody, dzwonię po pogotowie. Przyjeżdżają bardzo szybko i zabierają ją do szpitala. Nawet nie bardzo zdążyliśmy się pożegnać.
Dzwonię do niej z pracy - nic się nie rodzi, po kilku godzinach przenoszą ją na patologię ciąży.
W przedszkolu Ania (4 lata) wita mnie pytaniem: czy dzidziuś już się urodził?
Gdy się dowiaduje, że nie, nie chce zejść do mnie na dół.
Potem jest już grzeczna, ale wyczuwam w niej jakieś napięcie, w domu czujemy oboje ciszę i pustkę. Dopiero przy myciu jej mówię: Aniu, mamusia przez kilka dni do nas nie wróci, będziemy żyli we dwoje... tak jak na wczasach.
To przemówiło jej do wyobraźni i od razu się uspokoiła i rozpogodziła; zasnęła bardzo szybko.

15 października 1975
Rano dzwonię do Sylwii i dowiaduję się, że zamierzają ją wypisać ze szpitala, wszystko się zasklepiło i możliwe, że ponosi dziecko jeszcze ze 2 tygodnie.
W pracy atmosfera podniecenia - mecz z Holandią w Amsterdamie. W naszym pracowym lotku obstawiłem 2:0 dla Holandii.
Pod koniec pracy wiadomość ze sklepu meblowego, odłożyli specjalnie dla mnie kanapę dla Ani, mimo że przyszły tylko 3 na 100 chętnych osób.
Zaraz po pracy pędzę do sklepu, płacę ale nie mam szansy załatwić transportu bo muszę odebrać Anię z przedszkola.
Dopiero potem jadę znowu do miasta. Po drodze chcę kupić jakąś bombonierkę dla ekspedientki i tu problem - nigdzie nie ma. Dostaję wreszcie u Wedla, potem w sąsiedztwie znajduję transport za 250 zł i jedziemy do domu. Kierowca twierdzi, że wygramy z Holandią 4:0.
Z domu zadzwoniłem do Teresy bo jej imieniny i dowiedziałem się, że wczoraj zmarł stryj Stanisław (brat ojca), podobno podczas gry w brydża.
Zadzwoniłem do cioci Zosi z kondolencjami mówi że stryj bardzo wyczekiwał, co też się u nas urodzi.
Wieczorem mecz - przegraliśmy 3:0, ale zasługiwaliśmy na gorsze baty.

16 października 1975.
Sylwia wyszła dzisiaj ze szpitala, Ania bardzo się zdziwiła, że bez dzidziusia.

-----

29 października 1975.
Sylwia znowu poszła do szpitala, nie ma żadnych objawów zbliżającego się porodu, ale termin już minął więc wymaga stałej obserwacji, po Wszystkich Świętych będą ewentualnie przyspieszać poród.


... to korek rozbił świetlówkę na suficie.
Kupiłem kwiaty i zawiozłem je do szpitala, potem pojechałem do przedszkola.
Ania bardzo się ucieszyła, ale kiedy jej powiedziałem, że mama z dzidziusiem wrócą dopiero w przyszłym tygodniu, to okropnie się rozpłakała i długo nie mogłem jej uspokoić.

31 października.
Dzisiaj Sylwia podała mi listę rzeczy, które mam przygotować na przyjęcie dziecka. Sylwia czuje się bardzo osłabiona. Na razie nie ma jeszcze pokarmu, za to chłopak podobno bardzo żarłoczny.
W domu Ania była bardzo grzeczna, pomagała mi w praniu pieluch i ubranek dla małego.
Wymyśliła sobie, że będzie miał na imię Artur.
My natomiast nie możemy zdecydować się na żadne, zresztą przez telefon trudno o tym decydować.

1 listopada.
Rano prasowałem pieluchy i ubranka po czym przyjechał Jan (kolega z pracy) z Tomkiem i przywieźli naszą starą, blaszaną wanienkę.
Po południu pojechałem do Sylwii do szpitala. Zawiozłem jej trochę owoców. Podagałem z nią trochę przez telefon i nawet podeszła do okna i widziałem ją kiedy wychodziłem.

2 listopada.
Pojechaliśmy z Anią na Powązki.
Zawieźliśmy 2 znicze, jeden dla dziadka, drugi dla stryja Stasia.
Po drodze spotkaliśmy ciocię Zosię, wygląda na bardzo wyczerpaną.
Ania bardzo się zainteresowała sprawami śmierci a na koniec stwierdziła autorytatywnie: niedługo będzie wojna bo zbóje napadną na nasz kraj, tylko nie wiem z którego państwa.

.....

5 listopada.
Dzisiaj odebrałem Sylwię i dzieciaka ze szpitala, transportował nas jak zwykle niezawodny Jan.
Synek śpi cały czas a nawet kiedy nie śpi, to niechętnie otwiera oczy.
W domu porównaliśmy jego i Ani wymiary, okazało się, że w chwili urodzenia był taki jak Ania gdy miała 6 tygodni.
Potem pojechałem po Anię do przedszkola.
Gdy się dowiedziała, że mama z dzidziusiem są w domu, wpadła w taką radość, że myślałem, że rozniesie przedszkole. Przelazła przez ogrodzenie i zaczęła szarpać sztachety, wreszcie uderzyła się w głowę, rozpłakała i udało mi się ją jakoś ubrać.
Po przyjściu do domu była bardzo onieśmielona.
Podchodziła do łóżeczka z boku i klękała żeby zobaczyć brata, wreszcie pogłaskała go delikatnie po kocyku.
Wieczorem Andrzej przywiózł nam wspaniałą kołyskę od Bożeny i Krzysia.
Na początek przeprałem 17 pieluch dużych i 7 małych i poszliśmy spać.

........

9 listopada.
Rano Ania oglądała w telewizji Pippi a potem poszliśmy na spacer do parku.
Pogoda była bardzo ładna i bawiliśmy się z Anią wyśmienicie. 
Po spacerze Ania trochę spała. O synku nie ma nawet co pisać, taki grzeczny i spokojny.
Wieczorem wybieraliśmy mu z Sylwią imię, najbardziej podobał nam się Michał a na drugie niech będzie Artur, według wyboru Ani.



Friday, October 28, 2022

Po Covidzie

 Zamilkłem na blogu na 2 tygodnie, trzeba znaleźć jakąś wymówkę.
Tytułowy Covid przeszedłem 3 tygodnie temu i wtedy nawet o nim nie wspomniałem.

Nie było powodu.
Któregoś dnia, wychodząc z supersamu, poczułem ostre drapanie w gardle. Wydało i się, że to jakieś spaliny z parkingu. Jednak drapanie nie ustawało więc następnego dnia rano zrobiłem sobie "szczura" - R.A.T - Rapid Antigen Test
Wynik pozytywny czyli ZŁY.
Zgłosiłem się na prawdziwy test do najbliższego lekarza i za parę godzin dostałem potwierdzenie.
To były ostatnie dni restrykcji czyli obowiązywała mnie 5-dniowa izolacja.
Następnego dnia, żona poszła w moje ślady.

Jednak cała sprawa ograniczyła się do kaszlu i kataru więc nie było się czym chwalić.
Co innego teraz, kiedy potrzebna mi jakaś wymówka.

Inna sprawa, że... może to przypadkowe zbiegowisko okoliczności, ale ogarnęła mnie jakaś apatia:
- przestały mnie interesować wiadomości telewizyjne,
- przestała mi się podobać muzyka klasyczna nadawana przez radio.
- zacząłem czytać po kolei chyba 6 książek i żadnej nie chciało mi się kontynuować,
- zwiększyła mi się częstotliwość drobnych, ale czasem kłopotliwych, przeoczeń.

Z drugiej strony świat nie odnosił się do mnie życzliwie:
- pada deszcz. Wspominałem już o tym gdyż Australię od chyba 5 miesięcy prześladują powodzie, ale dotychczas były one dość daleko od naszego domu.
Teraz deszcz pada za oknem, jest paskudnie.
Wiem, że w sytuacji gdy tysiącom ludzi pozalewało domy, to są kaprysy, ale przecież cały ten blog to tylko kaprys.
- hakerzy na internecie.
Jedna z największych firm telekomunikacyjnych, która obsługuje nasz internet i telefony, powiadomiła, że padła ofiarą hakerów, którzy są obecnie w posiadaniu danych osobowych kilku milionów klientów.
Rządowa komisja stwierdziła, że firma nie miała odpowiednich zabezpieczeń i grozi wielomilionową karą.
Jedno z największych ubezpieczeń medycznych - to samo. W tym przypadku hakerzy zażądali okupu.
Nie wiem jaki praktyczne korzyści może ktoś uzyskać ze znajomości mojej daty urodzin czy adresu, poczekam do urodzin.
Póki co zauważyłem zwiększenie ilości anonimowych telefonów.
Po pozytywnej stronie - zauważyłem jednodniową eksplozję odwiedzin mojego blogu.

Wpis zakończę więc w radosnych kolorach
Dynie na stronie wyszukiwarki Chrome...

I w supersamie...

W tle widać półki z trupimi czaszkami i innymi halloweenowymi smakołykami, ale ja wolę pozostać w słonecznym nastroju.

Sunday, October 16, 2022

Przed potopem

  W poprzednim wpisie donosiłem o akcie wandalizmu w Galerii Narodowej w Melbourne.
Uderz w stół - nożyce się odezwą.
Odezwały się w polskich wiadomościach POLSAT wyświetlanych w naszej TV - aktywiści ruchu Just Stop Oil - oblali zupą pomidorową obraz Słoneczniki, van Gogha, w Galerii Narodowej w Londynie a następnie przykleili się do ściany - KLIK.

Just Stop Oil - dowiedziałem się, że to lokalna, angielska, grupa aktywistów, która domaga się aby rząd brytyjski natychmiast zaprzestał wydawać licencje na eksplorację, wydobycie i produkcję paliw kopalnych - fossil fuel. Strona internetowa organizacji TUTAJ.

Powiedziałem sobie - do dwóch razy sztuka.
Przyklejanie się do obrazów stało się tak popularne, że przestało już na mnie robić wrażenie.

Dygresja...
Akcja Extinction Rebellion przywołała wspomnienia filmu Przed Potopem.
Tam też motywem działania był strach przed unicestwieniem.
Ciekaw jestem czy jeszcze ktokolwiek pamięta ten film?
Sądząc po reakcji Google, to raczej nikt.
W Polsce wyświetlili go chyba w 1955 roku, to się liczyło jako oznaka "odwilży", francuski film o problemach francuskiej młodzieży.
Tematem filmu były obawy młodych, że wkrótce może wybuchnąć wojna nuklearna. Grupka nastolatków planuje uciec na jakąś wyspę na Pacyfiku. Plan jest trudny do wykonania, w grupce powstaje rozłam w wyniku którego mordują jednego z członków. Resztą zajmuje się policja.
W Polsce największe wrażenie zrobiła fryzura Mariny Vlady, która grała główną kobiecą rolę  - koński ogon.

Przed potopem...
Przez kilka dni przeżywałem to... na własnym ekranie telewizora.
Przez większość tegorocznej zimy (czerwiec-sierpień) Australię prześladowały powodzie.
Tydzień temu meteorolodzy zapowiedzieli, że ulewa zapuka po naszym dachu.
Kolejny raz przeszło bokiem.

Uwaga - zdaję sobie sprawę, że wiele osób może oskarżyć mnie o ślepotę - przecież te powodzie to oczywisty dowód, że klimatyczni aktywiści mają rację.
Nie jestem całkiem przekonany.
Po pierwsze... za każdym razem gdy przyjdzie jakaś klęska żywiołowa pojawia się jednocześnie refleksja, największa powódź/pożar od 40/60/80 lat.
Czyli to samo wydarzało się w czasach gdy ludziom nie śniły się żadne katastrofy ekologiczne.
Po drugie, nie zgadzam się na ekologiczny terroryzm.
Zgadzam się - nasza planeta jest przeraźliwie zaśmiecona, ale według mnie wina leży całkowicie po stronie nienasyconych konsumentów - ludzi którzy żrą bez umiaru i kupują bez umiaru.

Co mi pozostało?
Wyjść na spacer.
W mojej malutkiej dzielniczce handlowej, na bocznej  ścianie restauracji, mogę oglądać obraz godny Galerii Narodowej...


Tak, na oko, kojarzy mi się z Tamarą Łempicką, ale nie czuję potrzeby wyjaśniania - po prostu - UŚMIECH LOSU.

Kilka kroków dalej, na pasku trawy przy płocie, regularnie odwiedzałem drzewo z poziomą gałęzią na dogodnej wysokości...


Dogodnej wysokości?
Chodzi mi oczywiście o to, że mogę się na tej gałęzi podciągnąć.
To moje ulubione ćwiczenie spacerowe, niestety, w okolicy są tylko 2 takie drzewa.

Od kilku dni pozostało mi tylko jedno.
Otóż po ostatnim podciąganiu, gdy jeszcze robiłem jakieś ćwiczenia rozciągające, podszedł do mnie bardzo gniewny staruszek -
- To jest teren prywatny, nie wolno ci dotykać tego drzewa!

Po chwili refleksji przyznałem mu rację, nawet przeprosiłem, co chyba sprawiło mu zawód, pewnie obiecywał sobie dłuższą dyskusję.

Dzisiaj mamy łagodny, słoneczny dzień.
Odwiedzę więc to drugie drzewo, ale tam nie będzie żadnego obrazu ani żadnego partnera do rozmowy, choćby sprzeczki. 

Thursday, October 13, 2022

Bunt Zagłady

 Wydawało mi się, że wystawa malarstwa Picassa w Melbourne to zupełnie marginesowe wydarzenie, ale zapomniałem, że przecież żyję w czasach, w których margines jest większy niż właściwa treść.

W ostatnią niedzielę, zgodnie z planem, wyżej wspomniana wystawa kończyła się.
Pozostało 2 godziny do opuszczenia sal przez publiczność i oto kilka osób przykleiło sobie dłonie do wystawionych obrazów...


Pełen reportaż TUTAJ

Symbol na koszuli wyjaśnia sprawę Extinction Rebellion - KLIK, polska wersja - KLIK.

Nazwa wyjaśnia wszystko - świat doprowadził sam siebie na skraj przepaści, ostatni ludzie z odrobiną rozsądku buntują się. Jak wszyscy dołączymy się do tego buntu, to może uda nam się uratować siebie i innych.
Zastanawiałem się przez chwilę jak prawidłowo przetłumaczyć nazwę tej inicjatywy na polski?
Na logikę wychodziło mi - Bunt przeciw Zagładzie.
Uznałem jednak, że to nie czas i miejsce na logikę.

Zastanowiło mnie dlaczego aktywiści XR upatrzyli sobie właśnie instytucję kulturalną?
Przecież na wystawie prezentowano dzieła, które powstały w czasach gdy światu nie groziła katastrofa ekologiczna?
Przecież sztuka sama w sobie nie ma istotnego wpływu na środowisko.

Jestem mocno opóźniony w tym temacie, pisząc ten wpis zorientowałem się, że nasza skromna galeria dołączyła do długiej listy znacznie poważniejszych instytucji jak paryski Louvre czy galeria w Dreźnie gdzie aktywiści przykleili się do Madonny Sykstyńskiej Rafaela.

Zlinkowana wcześniej strona zawiera deklarację ideową XR, dla mnie to bełkot, ale nie zdziwię się jak na tej fali wykluje się jakaś odmiana anarchistycznego terroru.

P.S.
Obrazom nic się nie stało - wszystkie były zabezpieczone warstwami ochronnymi.
Aktywiści zostali odklejeni i aresztowani.
Link do polskiej strony XR - TUTAJ.
Film z akcji XR w Polsce - KLIK.

Tuesday, October 4, 2022

Szachownica

 Tydzień temu, w relacji z odwiedzin w Galerii Narodowej, umieściłem zdjęcie obrazu szachownicy...


W komentarzu dodałem - ilustracja przypadku gdy komuś szachy przesłoniły cały świat.
Poszukałem informacji o autorce obrazu - Maria Helena Viera da Silva - pochodzi z Portugalii, bardzo bogata i udana kariera artystyczna - KLIK.
Wikipedia wspomina o fascynacji artystki przestrzenią, manipulacją przestrzenną. 
Można dostać zawrotu głowy, pozostanę więc przy szachach.

Najistotniejsza dla mnie informacja, to że deklaracja - szach mat - oznacza w języku perskim - król nie żyje.
Wyznam, że dotąd myślałem, że słowo mat oznacza, że król jest w matni.

Kolejna ciekawostka, to szachy jako sport, początki rywalizacji o tytuł mistrza świata.
Moją uwagę zwrócił jeden z pierwszych pretendentów do tego tytułu - Johannes Zukertort - KLIK.
Przede wszystkim rozbawił mnie zlinkowany przed chwilą tekst z anglojęzycznej Wikipedii - "...urodził się w Lublinie, Polskie Królestwo Kongresowe, matka - baronowa Krzyżanowska, ojciec - protestancki misjonarz polskiego pochodzenia. Ponieważ prowadzenie protestanckiej misji wśród ludności żydowskiej, która zamieszkiwała te tereny było nielegalne, rodzina musiała emigrować do Prus."
Na szczęście Wikipedia dodaje uwagę, że Jan Cukiertort (to polska wersja jego nazwiska), mocno upiększył swoją biografię.

Próbowałem kilka razy grać w szachy, ale bez powodzenia.
Wyznam, że nigdy nie potrafiłem zbudować żadnej koncepcji gry, nie potrafiłem pomyśleć dalej niż 2 ruchy do przodu.
Dlatego zainteresowały mnie rozważania na temat: czy kobiety mogą dorównać mężczyznom w tej grze.
Najbardziej spodobały mi się refleksje przeczytane jakieś 50-60 lat temu.
Według nich, intelektualnie kobiety całkowicie dorównują mężczyznom natomiast różnią się od nich poziomem koncentracji.
Mężczyzna potrafi całkowicie zatracić się w grze, wyłączyć się z rzeczywistości.
Kobieta zawsze pozostawia sobie w zapasie pewną rezerwę uwagi, aby móc zareagować gdy ktoś z jej bliskich jest w niebezpieczeństwie.
Bardzo mi się to spodobało.

Pozwolę więc sobie jeszcze zacytować opis sytuacji, która według mnie należy do podobnej kategorii, ale bohaterem jest mężczyzna.

"A więc, w Berdyczowie żył sobie pewien znakomity cadyk, którego uważano za świętego prawie, taki bowiem był mądry i dobry. Poza tym rozmawiał sobie z Panem Bogiem, zupełnie zwyczajnie, bez żadnej dyplomacji... Podczas jednej takiej rozmowy zauważył, że Bóg jest w dobrym humorze i że jest trochę wzruszony jego gorącymi wywodami. Cadyk pomyślał sobie: trzeba wykorzystać tę chwilę, trzeba przekonać Boga, że dość już długo wypróbowywał cierpliwość ludzką, że ludzie w Berdyczowie i w innych miejscowościach są nad wyraz nieszczęśliwi, że czas wreszcie zesłać na ziemię jakiegoś zmyślonego Mesjasza, żeby on natychmiast zbawił tę rozległą ludzkość...
Cadyk tak zawstydzał Pana Boga i perswadował Mu. I Bóg już zaczął się poddawać. Już się z zakłopotaniem uśmiechał...
Ja panu powiadam, że Bóg już miał zamiar zgodzić się, ale w tym momencie nastąpiło zamieszanie. Żydzi w synagodze ma się rozumieć nie widzieli cadyka rozmawiającego z Bogiem, ale cadyk, tkwiąc w niebie, doskonale widział wszystkich Żydów w synagodze. On widział, że z powodu jego pogawędki z Bogiem przewlekła się modlitwa i wobec tego przewlekał się post.... I oto cadyk raptem spostrzega, że stary Hersz, pada na podłogę bez zmysłów. To nie są żarty - od wczoraj nie jadł nic i nie pił. Cadyk zrozumiał, że jeżeli modlitwa nie będzie natychmiast zakończona, to stary Hersz umrze na miejscu. Więc powiedział cadyk do Boga:
Możliwe, że robię głupstwo.... ale gdzież jest powiedziane, że ja mam prawo zapłacić za szczęśliwość całej rozległej ludzkości życiem starego Hersza?

Ilia Erenburg - Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca.

Sunday, October 2, 2022

Niedzielna wiara

Apostołowie prosili Pana: «Dodaj nam wiary».
Pan rzekł: «Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna.
Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź zaraz i siądź do stołu”?
Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”?
Czy okazuje wdzięczność słudze za to, że wykonał to, co mu polecono?
Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”».

Ewangelia św. Łukasza 17: 5-9

Zasmuciła mnie ta scena.
Siła wiary.
Zgadzam się całkowicie - wiara może góry przenosić.
W tym momencie staję się jednak podejrzliwy.
Góry przenosić?
A po co?
Według mnie one są dokładnie tam gdzie powinny być.
Jedyne znane mi przypadki gwałtownych zmian terenu, to trzęsienia ziemi. Rezultaty znamy.

Co gorsza, Jezus idzie tym samym tropem - niech się morwa wyrwie z korzeniami...
Znowu kataklizm.

Zastanowiłem się - czy istnieją przypadki gdzie w wyniku silnej wiary stało się coś dobrego?
Oczywiście, wiele dobrego wydarzyło się na tym świecie, ale odnoszę wrażenie, że większość tych pozytywów, to naprawianie jakiegoś zła.

Spojrzałem z drugiej strony - faszyzm, komunizm - te zjawiska zaliczam do największych osiągnięć absolutnej wiary ich twórców.

W drugiej części swej nauki, Jezus podaje pozytywne przykłady: traktuj dobrze podległych ci ludzi, bądź wdzięczny za usługi, które dla ciebie wykonali.
Czy do tego potrzebna jest silna wiara?