Sunday, December 8, 2024

Młodzi inwalidzi.

Kilka dni temu zwróciłem uwagę na alarmującą informację -

W Australii, w ciągu ostatniego 10-lecia, ilość przypadków przejścia na zasiłek inwalidzki z powodu zaburzeń psychicznych wzrosła wśród ludzi młodych (30-40 lat) - siedmiokrotnie (732%) - KLIK.

Cóż tu jeszcze mogę dodać?
Chyba tylko, że chyba nigdy w historii ludzkości nie zwracano tyle uwagi na poprawne stosunki w każdej możliwej sytuacji międzyludzkiej, w domu i w pracy, w sklepie i na ulicy, wyliczać można bez końca.

I co?
Wkrótce od tego wszyscy oszaleją :))

Powspominałem więc sobie trochę sytuacji z mojego długiego życia w warunkach przemocy, nietolerancji, bullyingu i pewnie jeszcze gorszych nadużyć.

Punkty przełomowe:
- szkoła - z cieplarnianego życia w domu zostałem nagle przeniesiony na kilka godzin dziennie w obce miejsce, otoczenie obcych rówieśników, nadzór przez obcych mi nauczycieli.
Sytuacje stresowe - jako pierwszoklasista byłem traktowany z lekceważeniem przez uczniów starszych klas. A więc - złośliwe komentarze, drobne fizyczne zaczepki jak podstawienie nogi, szturchnięcie, kopniak.
To były w każdym przypadku całkowicie nowe sytuacje... i co?
I jakoś nic - uważałem, że tak widocznie musi być i wiedziałem, że ja co roku będę w wyższej klasie. Nie wyobrażałem sobie, że wtedy to ja się odegram na młodszych kolegach, raczej miałem pewność, że wtedy będę traktowany z większym respektem, że taka jest naturalna kolej rzeczy.

Drugim istotnym przełomem były studia, mieszkanie w akademiku.
Codzienne towarzystwo matki zastąpione towarzystwem trzech kolegów w niewielkim pokoiku, posiłki w stołówce, kąpiel w łaźni.
Znowu podobna sytuacja i wnioski.

Jakimś przełomem był obóz wojskowy.
Podczas studiów mieliśmy jeden dzień w tygodniu przeznaczony na Studium Wojskowe. Teoretyczne przygotowanie do służby wojskowej, które zastępowało obowiązkową służbę wojskową, której podlegali wszyscy mężczyźni w czasach PRL.
Studium Wojskowe wyglądało raczej jak żart, ale dwa razy w okresie studiów mieliśmy miesięczny obóz wojskowy - "prawdziwe" wojsko.
Pierwszego dnia, po przyjeździe dostaliśmy zadanie przygotowanie sobie łóżek. W każdej sali było kilkanaście piętrowych łóżek, każdy szybko wybrał sobie miejsce do spania. Teraz trzeba było wypełnić sienniki słomą.
Biegiem do stodoły, pobrać siennik i wypełniać słomą.
Siennik ma być twardy i kanciasty instruowali nasi bezpośredni dowódcy. Napychaliśmy jak potrafiliśmy i biegliśmy z siennikami do sypialni. Zdyszani rzucaliśmy się na łóżko, ale już za minutę pojawiał się kapral - macał siennik - WSTAĆ! - rozkazywał i wyrzucał siennik przez okno. - Za miękki.
Biegiem do stodoły i od nowa. Tak minimum trzy razy.
Potem była dokładniejsza inspekcja sienników - okazało się, że w wielu była mokra słoma. A więc wypełnić na nowo, suchą.  Siennik wylatywał przez okno.
W stodole trudno było już znaleźć suchą słomę,  ale wydaje mi się, że w wyniku wielokrotnego opróżniania i wypełniania sienników oraz lotów z okna na rozgrzany słońcem bruk, słoma podeschła.
Być może zresztą nasi kaprale po prostu zaplanowali ile czasu nam trzeba wypełnić wypełnieniem i wykonali normę.
Potem był obiad, chwila przerwy i znowu długie godziny bezmyślnie wykonywanych czynności.
Kolacja, apel i od nowa.
Wreszcie zbliża się godzina 10 - cisza nocna.
Oczy nam się już same zamykały, toaleta wieczorna, zbiórka przy łóżkach - ostatnie instrukcje:
Komenda brzmi - drużyna - do łóżek - spać!
Na "drużyna" - siadacie na boku łóżka.
Na "do łóżek" - podnosicie nogi na łóżko i nakrywacie kocem.
Na "spać" - kładziecie tułów na łóżku, na plecach.
Teraz będzie komenda - w prawo zwrot! - przekręcacie się na prawy bok.
I jeszcze uzupełnienie - "prawa ręka na sercu, lewa ręka na sęku".
Teraz jeden z szeregowców zaśpiewa; Caaaaapsztyk.
I zapanuje 8 godzin ciszy nocnej
Chyba, że... za dwie minuty kapral otworzy głośno drzwi, zapali światło i wydrze się na cały głos - POBUDKA! Wstawać! Sprzątanie terenu!
Inne zajęcia toczyły się w podobnej atmosferze... i tak przez 2 tygodnie. 

Po 2 tygodniach była przysięga i od tej chwili byliśmy już pełnoprawnymi żołnierza i byliśmy traktowani według regulaminu.
Nasi kaprale okazali się całkiem sympatyczni, w chwilach szczerości wspominali, że osoby w regularnego poboru mają 6 miesięcy tresury przez przysięgą i że zdarzają się przypadki poważnych załamań psychicznych.

Kolejnym przełomem było rozpoczęcie pracy.
Jako pracownik umysłowy byłem od początku w uprzywilejowanej sytuacji. Pracowałem w dużej fabryce i słyszałem opowieści jak to początkujący pracownicy fizyczni bywają obiektem niewybrednych żartów, niektóre kończyły się poważnymi wypadkami.

A potem było jeszcze kilka przełomów.

A teraz... kilka kroków przed metą... stwierdzam, że miałem takie lekkie i przyjemne życie... i że naszym dzieciom i wnukom jest trudniej.

Thursday, December 5, 2024

Ciche łzy

 W pisanym w poniedziałek niedzielnym wpisie nie upychałem ostatniego wydarzenia niedzieli - koncertu Silent Tears: The Last Jiddish Tango (Ciche łzy: Ostatnie tango w stylu Jidisz).

Zachęciły mnie 3 elementy: tango, tango jidisz czyli w żydowskim stylu i języku, miejsce - sala przy Muzeum Holokaustu Kadimah.

Ostatni raz byliśmy w tej sali 7 lat temu, czyli dopiero co, wspomnienie TUTAJ.
Na marginesie wspomnę, że jestem entuzjastą tanga, również bardzo lubię klezmerską muzykę.

Jazda na koncert była średnio długa a po drodze napotykaliśmy letnie dekoracje - drzewa jacaranda..


To dobrze harmonizowało z "gołą" choinką w naszym kościele.

Niedzielny koncert nieco odbiegał od moich oczekiwań.
Okazało się, że większość prezentowanych utworów to wynik warsztatów, które prowadzi w Kanadzie centrum geriatryczne dla osób, które przeżyły Holokaust.
Wiele tych osób, jako małe dzieci, przeżyło Holokaust w ukryciu lub w obozie koncentracyjnym (Terezin) i czasem już w ukryciu a czasem znacznie później, spisały swoje wspomnienia w poetyckiej formie.
Muzyka to nie zawsze było tango a do klezmerskiego stylu zdecydowanie brakowało klarnetu, ale to nie przeszkadzało.

Po pierwsze zaskoczyło mnie stwierdzenie prezentera, że w latach 1920-tych Warszawa była światową stolicą tanga. Moja matka wspomina tango jako jeden z elementów warszawskiego życia w salonach, ale dla mnie stolicą tanga a tamtych, i w każdych innych, czasach - jest Buenos Aires.
Po drugie - większość piosenek śpiewana była w języku jidisz i zaskoczyło mnie jak pomaga moja mocno zakurzona znajomość niemieckiego.
Po trzecie i najważniejsze - koncert bardzo nam się podobał.

Ilustracja muzyczna - śpiewa pani Lenka Lichtenberg, która wystąpiła na koncercie i nawet zaśpiewała jedną piosenkę po polsku.

Piosenka Nay Kleyd - Nowa Sukienka - Jidisz - KLIK.
Piosenka Thieves of Dreams - Złodzieje Snów - po czesku - KLIK.
Opublikowane na Facebook historie - dziewczynka, która spędziła kilka lat ukryta w zakopanej skrzyni u rolnika w Dąbrowie koło Krakowa, kobieta która przeżyła eksperymenty dr Mengele w Auschwitz - KLIK.


Monday, December 2, 2024

Adwentowa Niedziela

Wczoraj była pierwsza niedziela adwentu.

Chyba już wyjaśniałem swój stosunek do religii, ale na wszelki wypadek przypomnę -
nie wierzę w Boga w wersji przedstawianej przez znane mi religie natomiast wierzę w istnienie jakiej siły, która wyposażyła ludzi w zdolności umysłowe, których teoria ewolucji nie potrafi wytłumaczyć.
Zakładam, że to klasyfikuje mnie jako agnostyka.
Przy tym wszystkim wyjątkowo dobrze czuję się w kościele katolickim i bardzo dobrze wspominam swoje doświadczenia religijne z lat szkolnych (szkoła prowadzona przez zakonnice, wakacje w zakładach zakonnych, ministrantura).

W rezultacie uczęszczam bardzo regularnie na niedzielne msze ale, żeby być konsekwentnym, nie odmawiam większości liturgicznych modlitw (np Credo czyli Wierzę w Boga).

Wczoraj mój kościół parafialny przywitał mnie najbardziej logicznym a jednocześnie zaskakującym widokiem...

Goła choinka - na zdjęciu gałęzie wyglądają jak nieco posrebrzane, ale to tylko fantazje kamery w moim telefonie.
To było dla mnie bardzo dobre potwierdzenie słuszności mojego niedzielnego ryuału.

Jaki kontrast w stosunku do prezentowanych w telewizji ustrojonych ulic i placów wielkich miast.
A reszta dnia to miało być właśnie kręcenie się po mieście.

Najpierw odwiedziny w domu syna - przywitała mnie najmłodsza wnuczka - Gracie - jej tata i młodszy z braci są na dwudniowym obozie harcerskim, mama i starsza siostra na treningu canoe-polo, najstarszy brat na przygotowaniu do występu baletu.
Nasze zadanie - pojechać do centrum miasta na przesłuchanie do Melbourne Youth Orchestra - skrzypce.
W centrum miasta normalny niedzielny ruch, sporo świątecznych dekoracji, ale nie narzucają się. Inna sprawa, że tu nie ma dużych centrów handlowych.
Siedziba orkiestry - sporo dzieci i młodzieży czeka na przesłuchanie - proporcje etniczne - 70% pochodzenie chińskie, pozostali - europejskie.
Uderza mnie niezwykle przyjazne zachowanie personelu. Jestem przyzwyczajony do życzliwości w sklepach i urzędach, ale tutaj było to wyjątkowo przyjemne.
O wyniku przesłuchania dowiemy się za tydzień.

Niestety nie mam zbyt wiele czasu dla wnuczki, muszę wracać do domu gdyż wieczorem jedziemy z żoną na występy muzyczne w centrum żydowskim.

Wednesday, November 27, 2024

Uff jak gorąco

 Jak dotąd wiosnę mieliśmy raczej umiarkowaną, przez większość dni musieliśmy rano włączać ogrzewanie na kilka godzin, ale w ostatnim tygodniu aura chyba zorientowała się, że do oficjalnego lata został już tylko tydzień i... najlepszą ilustracją jest statystyka zużycia prądu...

Nasze życie domowe jak na dłoni - w środę rano jeszcze trochę trzeba było się podgrzać, w piątek od wczesnego rana do domu wlewał się upał a klimatyzacja starała się go wypchnąć.

Kilka lat temu wymieniliśmy wszystkie słoneczne okna na takie z podwójnymi szybami, to zrobiło poważną różnicę, nie wiem co to by było gdybyśmy tego nie zrobili.
Ktoś może powiedzieć, że to odczuwalne efekty zmiany klimatu, rozsądek mówi - starzeję się... i to okropnie.

W piątek wykres jeszcze nie osiągnął szczytu, ale to nie była kwestia pogody tylko wyjścia na kilka godzin na rodzinny lunch.
W samochodzie mamy klimatyzację, ale gdy trzeba było przejść kilkadziesiąt kroków czułem się marnie. Oficjalnie temperatura osiągnęła 38C, była też spora wilgotność powietrza.
W domu udaje nam się obniżyć temperaturę do 21C, ale jednak nie lubię tego rodzaju chłodu więc trudno było siedzieć tyle godzin bezczynnie.
Pomocną dłoń wyciągnęła nieformalna polonijna grupa, która zorganizowała pokaz filmu - Ja. Kopernik.
Nie dość, że obejrzałem bardzo sympatyczny film, to po projekcji był quiz z wiadomości o życiu astronoma, a jak quiz to nagrody - bogaty wybór pierników, pierniczków.
Radosne jest życie staruszka/piernika.

W nocy temperatura nieco spadła, ale w sobotę rano mocno przygrzało. 
Na szczęście moja lokalna biblioteka wyciągnęła pomocną dłoń - przysłali mi informację, że mają dla mnie książkę, po którą ustawiłem się w kolejce kilka dni temu - a więc jazda do biblioteki, jakiś sposób spędzenia czasu.
Książka - Orbital angielskiej autorki Samantha Harvey - zdobyła tegoroczną Booker Prize - nagroda za najlepszą książkę napisaną w języku angielskim.
Miałem dużo szczęścia bo zalogowałem się na stronę biblioteki parę minut po tym jak w telewizji zaanonsowali wyniki konkursu. Biblioteka miała jeden egzemplarz książki, był wypożyczony, zwrot oczekiwany za kilka dni - zarezerwowałem. 2 dni później kolejka wzrosła do kilkunastu osób, ale ja byłem na pierwszym miejscu.

Przeczytałem 20 stron książki - sympatyczne wrażenie - oddalenie od Ziemi pozwala astronautom odkryć gęstą sieć nici, które łączą nas z naszą planetą.
Jestem tradycyjnym czytelnikiem tradycyjnej literatury więc sympatyczne wrażenie może łatwo przekształcić się w zniecierpliwienie, że nie ma w tym żadnej akcji.
Na szczęście książka ma tylko 130 stron więc może czar nie pryśnie.

W niedzielę, jeszcze przed świtem, obudził mnie silny szum deszczu.
Zajrzałem na plac budowy za płotem...


Na płocie siedział ślimak, w trawie przebiegła jaszczurka. na chodniku pojawił się medal za ochronę przyrody.

Opisane w książce rozważania astronautów nabrały kolorów.

P.S1. Link do rozmowy z twórcami filmu Ja, Kopernik - KLIK.
P.S2. Recenzja książki Orbital - KLIK.

Sunday, November 24, 2024

Poważnie

 Pewien pan, a nazywał się Ważyk - A... Ważyk.
Nie był pewien czy się ważyć czy nie ważyć?
Z jednej strony coś go pchało DO wagi,
Z drugiej strony... brakło mu OD-wagi.
Do wagi pchała Ważyka Ważka, znaczy żona,
nic dziwnego, ona była już zwa-żona.
A od-wagi od-straszała go PO-waga,
bo ona podchodziła do wagi PO-ważnie,
znaczy u-ważnie i niezbyt od-ważnie.
Powiedziała: WAŻ-nia-KU, ty to zważ,
PO-znasz wagę, ale może stracisz t-WARZ.
Na to WAŻ-yk: uważaj, bo wygląda, że coś psujesz,
ja już nie wiem - czy ty ważysz czy warujesz?
Ja wariuję? Zdziwiła się Ważka w cała w parze
-  przecież wiem, że w warze się oparzę,
dlatego bezpieczniej jest od-ważyć
a potem od-łożyć i nie użyć.
To jest dopiero życie - w niebycie.

P.S. Wszelkie skojarzenia z istniejącymi osobami jak Adam Ważyk - pisarz, czy Zenon Ważny - tyczkarz, są całkowicie przypadkowe.

Wednesday, November 20, 2024

Chłopak z podwórka

 Koniec roku nadchodzi, jednym ze zwiastunów był ostatni tegoroczny koncert z serii Mostly Mozart.
Tym razem tytuł koncertu  - Splendour of Vienna.

Oczywiście - jeśli W.A. Mozart - to Wiedeń, ale niekoniecznie splendor, przepych.

Wczoraj wysłuchaliśmy Symfonii Nr 25 - nieco groźny, bardzo natarczywy motyw - nie na darmo Milos Forman wykorzystał go w filmie Amadeusz, chyba to scena gdy powóz z zasłoniętymi oknami pędzi przez ciemne ulice Wiednia wioząc Salieriego do domu wariatów  - KLIK.

Tym razem dodatkiem do Mozarta był Franz Schubert - zdecydowanie wiedeńczyk, chyba nigdy nie opuścił tego miasta, ale też raczej nie wkroczył do salonów.
Symfonia Nr 3 - KLIK.
Jakaż ona prosta i przyjemna :)
Pasuje do jakiegoś ogródka w wiedeńskiej dzielnicy daleko od centrum.
Gdy słuchałem, natychmiast przypomniały mi się licytacje polskich polityków. 
Z dziennika POLSAT dowiedziałem się, że w kampanii prezydenckiej kandydaci używają właśnie tego argumentu - R. Sikorski - chłopak z podwórka w Bydgoszczy, R. Trzaskowski - chłopak z podwórka w warszawskim bloku. Do boju zagrzewa ich sam premier - chłopak z gdańskiego podwórka.

I zaliczyłem F. Schuberta do tej kategorii.
Na szczęście on nie interesował się polityką, no i miał talent.

Po koncercie przechodziłem jak zawsze koło Australijskiego Centrum Sztuki Nowoczesnej a tam kolejna wystawa - Tenant Creek Brio - wystawa prac kilku Aborygeńskich artystów - KLIK.

Ich przesłanie Pilne stany naszego współczesnego życia są obciążone nierozwiązanymi przeszłymi lękami i ukrytymi warstwami nadprzyrodzoności. Zamierzamy to ujawnić, pokazując, że artyści i kreatywni mają moc rozwiązywania, uzdrawiania, rozczłonkowywania i wyobrażania sobie przyszłości transformacji w celu ponownego ustawienia świata. Suwerenność jest w centrum tych działań i rzuca światło na środowiska w cieniu. Mam nadzieję, że NIRIN zbierze siły życiowe integralności, aby przebić się przez często nieprzeniknione zamieszanie.

W praktyce wygląda to tak...


Wyjaśnienie - Tenant Creek to niewielka miejscowość otoczona pustyniami, 1000 km na południe od najbardziej północnego miasta Darwin.
W 1927 roku odkryto tu złoto a to ściągnęło tu byznesy wszelakie. Aborygeńscy artyści wykorzystają chętnie śmieci pozostawione przez te byznesy.

Saturday, November 16, 2024

20 lat temu

Ostatni raz zmieniłem pracę....

Pracę zmieniałem dość często - w Polsce głównym powodem zmiany była chęć pracy na nowszym komputerze, w Australii... bankructwo firmy, która mnie zatrudniała.
W ten sposób doprowadziłem do ruiny 6 dużych firm, ale ostatnia - duża firma ubezpieczeniowa, widocznie była dobrze ubezpieczona i to ona mnie wyrzuciła.

Muszę przyznać, że potraktowali mnie bardzo dobrze - dali sporą odprawę i opłacili dla mnie kurs starania się o pracę.
Staranie o pracę...
Szanse miałem marne - informatyk, 63 lata, od 5 lat nie nauczyłem się niczego nowego.
Na kursie zwróciłem uwagę na dwie sprawy
- resume - opis kariery zawodowej.  Uważaj, nikt nie będzie tego czytał więc nie wysilaj się. Twoje resume zostanie przeskanowane żeby znaleźć słowa kluczowe a najważniejsze z nich to implemented - czyli projekt został wdrożony.
- interview - popatrz z sympatią na zespół przesłuchujący i wybierz osobę,  którą mógłbyś polubić. Odpowiadając na pytania mów właśnie do niej, to doda ci pewności siebie i masz już jeden głos poparcia.

Spróbowałem i właśnie tak wyszło :)

Kolejna praca - potężna hinduska firma Infosys - KLIK.
Doprawdy, nie mam pojęcia dlaczego mnie przyjęli, widocznie na interview byłem tak przekonujący.

Przed zmianą pracy miałem jeszcze 2 tygodnie wolnego, koniec listopada, pojechałem na rajd rowerowy.
Nie byle jaki rajd - Great Victorian Bike Ride - 8 dni, 600 km. cudowna trasa - Great Ocean Road - KLIK.
I ponad 8,000 uczestników.
Zasady - organizator zapewnia wyżywianie, pola campingowe na nocleg, transport bagażu.
Moim towarzyszem był Tadeusz, niezwykle doświadczony rowerzysta - przejechał na rowerze przez Kubę, USA, Skandynawię, wzdłuż Dunaju i dużo, dużo dalej.

Start - autobusy dowiozły nas i nasze rowery do niewielkiej miejscowości. Pierwszy etap - 45 km.
Tak wyglądałem pierwszego dnia...


 Teraz znaleźć mój bagaż...

I rozbić namiot...

To oczywiście tylko fragment pola namiotowego.

Skorzystać z toalety i prysznica...


I jeść...




Kolejka?
Niektórzy narzekali, ja po latach doświadczeń w PRL nie widziałem powodu.
Relaks - jedzenie gwarantowane a póki co - miłe towarzystwo, można podzielić się wrażeniami z trasy.

Zresztą po obiedzie rowerzyści spieszyli do pobliskiej miejscowości a tam mieli już spory wybór kolejek...



Na terenie kampingu również pojawiały się grupy artystów...









Na terenie kampingu również pojawiali się artyści...


8,000 rajdowców i ponad 300 ochotników, to była operacja logistyczna godna jakiejś licznej armii. Żadna z miejscowości koło których nocowaliśmy nie miała ponad 400 mieszkańców, najmniejsza miała ich 80. A zatem organizator musiał dostarczyć i zainstalować generatory elektryczności, wodę i system kanalizacyjny.

Oczywiście mieliśmy szosę do całkowitej dyspozycji, liczne patrole policyjne, niekończący się łańcuch rowerzystów na szosie....





Najkrótszy odcinek dzienny to było 45 km pierwszego dnia. Najdłuższy 102 Km - płaski teren. Tylko jednego dnia mieliśmy brzydką pogodę, tego dnia mieliśmy też sporą wspinaczkę.
Przy tej okazji sprawdziłem jak szybko potrafię zjeżdżać z góry.
Ponad 65 km/h czułem się już bardzo niepewnie, miałem wrażenie, że rower stracił przyczepność do szosy. Jednak wiele osób było znacznie bardziej odważnych.

A potem dzień przerwy.
Odwiedziła mnie synowa z najnowszym dodatkiem do rodziny...


Codzienne widoki na trasie...






I tak dojechaliśmy do celu.
Żona Tadeusza przywiozła nas pod nasz dom...


Spojrzałem na to zdjęcie i zasmuciłem się - więc ten rajd tak mnie wyczerpał. Tadeusz wygląda przy mnie jak skowronek.

Za kilka dni zacząłem pracę w dużym banku, ale jakoś nie dawała mi satysfakcji i po dwóch latach zrezygnowałem.