Ciąg dalszy relacji tutaj - KLIK.
Thursday, March 30, 2017
Sunday, March 26, 2017
Niedzielne czytanie - Ho Chi Minh
Ho Chi Minh został w 1942 roku aresztowany przez chiński rząd nacjonalistyczny (Kuomitang) i spędził kilkanaście miesięcy w wielu więzieniach. Jednym z rezultatów był tomik wierszy.
Słuchając koguta
Jesteś bardzo zwyczajnym kogutem.
Każdego ranka piejesz ogłaszając wstający dzień.
Kukuryku! Podnosisz ludzi ze snu.
Doprawdy, niemałe to osiągnięcie.
-----
Przybycie do więzienia w Jinxti
Starzy więźniowie witają przybysza.
Wysoko nad głowami białe chmury odganiają czarne.
Na niebie białe i czrne chmury mogą iść swoją drogą.
Na ziemi, człowiek wolny staje się więźniem.
-----
Flet współwięźnia.
Smętnie zawodzi flet w celi.
Smutny ton, żałosna melodia.
Daleko, za przełęczami i strumieniami,
w nieskończonej melancholii,
Żona wspina się na wieżę i patrzy w dal.
-----
Strupy
Czerwień i błękit, jakby szata z brokatu.
Drapiesz je cały dzień, jakbyś grał na gitarze.
Paradujemy w tych bogatych strojach.
Dziwni wirtuozi, zawsze chętni do muzyki.
Północ
We śnie uczciwość zdobi twarze.
Dopiero gdy się ludzie budzą widać dobro i zło.
Dobro i zło nie są właściwościami wrodzonymi.
Najczęściej są wynikiem wychowania.
Dobro i zło nie są właściwościami wrodzonymi.
Najczęściej są wynikiem wychowania.
------
Sceneria wieczorna
Róża rozkwita i więdnie.
Kwitnie i usycha - obojętnie,
lecz jej zapach atakuje.
Wzbudza gorycz u więźnia
Hi Chi Minh pisał swoje wiersze po chińsku. Poniżej oryginał powyższego wiersza. Jakże piękny, spokojny rytm.
Friday, March 24, 2017
Nasz człowiek w Wietnamie
Już dwa razy wspomniałem na tym blogu o swojej wizycie w Wietnamie.
Prawdopodobnie będzie jeszcze kilka takich wspominków, ale równocześnie opisuje swoje wrażenia w bardziej uporządkowany sposób. Pierwszy odcinek tutaj - KLIK.
Prawdopodobnie będzie jeszcze kilka takich wspominków, ale równocześnie opisuje swoje wrażenia w bardziej uporządkowany sposób. Pierwszy odcinek tutaj - KLIK.
Wednesday, March 22, 2017
Słowa kluczowe
Dwa razy do roku odwiedzam lekarza specjalistę. Australijski system ubezpieczeń zdrowotnych wymaga, aby na wizytę u specjalisty posiadać skierowanie lekarza domowego (G.P. - general practitioner).
Ponieważ te wizyty są regularne, mój lekarz domowy wydał mi już dawno skierowanie na czas nieokreślony.
Właśnie zbliża się termin kolejnej wizyty, otrzymałem sms z przypomnieniem i uwagą, że potrzebne jest nowe skierowanie. Zadwoniłem do recepcji wyjaśnić tę sprawę.
- Wydaje mi się, że moje aktualne skierowanie jest na czas nieokreślony.
- Chwileczkę - recepcjonistka poszumiała papierami, a następnie zaczęła mruczeć co zapewne było akompaniamentem do czytania listu.
- No nie wiem. W każdym razie nie widzę tu słowa indefinite (nieokreślony) więc przynieś proszę skierowanie.
Nie widzi słowa kluczowego.
Nowe skierowanie dostałem bez trudu. Poprosiłem doktora, żeby użył słowa indefinite, zrobił tak, nawet je podkreślił.
Wciąż mam nadzieję, że podczas wizyty u specjalisty okaże się, że rozmawiał ze mną robot. Bo jeśli żywa osoba, to marnie z nami.
Ponieważ te wizyty są regularne, mój lekarz domowy wydał mi już dawno skierowanie na czas nieokreślony.
Właśnie zbliża się termin kolejnej wizyty, otrzymałem sms z przypomnieniem i uwagą, że potrzebne jest nowe skierowanie. Zadwoniłem do recepcji wyjaśnić tę sprawę.
- Wydaje mi się, że moje aktualne skierowanie jest na czas nieokreślony.
- Chwileczkę - recepcjonistka poszumiała papierami, a następnie zaczęła mruczeć co zapewne było akompaniamentem do czytania listu.
- No nie wiem. W każdym razie nie widzę tu słowa indefinite (nieokreślony) więc przynieś proszę skierowanie.
Nie widzi słowa kluczowego.
Nowe skierowanie dostałem bez trudu. Poprosiłem doktora, żeby użył słowa indefinite, zrobił tak, nawet je podkreślił.
Wciąż mam nadzieję, że podczas wizyty u specjalisty okaże się, że rozmawiał ze mną robot. Bo jeśli żywa osoba, to marnie z nami.
Sunday, March 19, 2017
Niedzielna wizyta - kościół w Sajgonie
Spędziłem w Wietnamie dwie niedziele. Pierwszą na pokładzie statku więc chyba mam dyspensę, Drugą w Sajgonie (obecnie Ho Chi Minh City).
O 6 rano usłyszałem pianie koguta. Ciekawe, we wszystkich 4 hotelach w Wietnamie słyszałem rano pianie koguta. Hotele były położone w gęsto zabudowanym terenie. Gdzie ludzie trzymają te koguty? Na balkonach?
Zaraz po kogucie usłyszałem bicie dzwonów. No tak, przecież z hotelowego okna widziałem szpiczastą kościelna wieżę. Zbiegłem do recepcji.
- Jak dość do tego kościoła w pobliżu?
- Kościoła? - pracownik recepcji najwyraźniej nie znał słowa "church".
Nie zdziwiłem się. 73% Wietnamczyków nie przyznaje się do żadnej religii, 12.2% to buddyści, 8.3% chrześcijanie, w tym 6.8% katolicy. Ciekawe, że w ciągu ostatnich 5 lat liczba niewierzących spadła o ponad 8%. Najwięcej zyskali buddyści.
Nasz przewodnik - Hoc - zadeklarował się jako buddysta. Swoją wiarę określił prosto - każdy dobry i zły uczynek wróci do ciebie.
Przy okazji zwrócił nam uwagę, że buddyści nie wierzą w Boga a więc nie jest to religia. A skoro nie wierzymy w Boga, to nie mamy świątyń (temple) tylko pagody.
Zamieszało mi to trochę w głowie.
Buddyzm nie jest religią - toż właśnie tak twierdził Jan Paweł II i był za to krytykowany - KLIK.
Jaka jest różnica między świątynia a pagodą? Gdy wrzuciłem to hasło do google na pierwszej stronie wyskoczyły odpowiedzi dotyczące właśnie Wietnamu. Może ten wietnamski buddyzm, bez świątyń, to jakaś komunistyczna wersja.
Do kościoła w pobliżu hotelu trafiłem bez trudu...
Właśnie rozpoczynała się poranna msza. Wiernych dużo...
Oczywiście po wietnamsku, tak że po odczytaniu Ewangelii wyszedłem.
P.S. Religię chcrześcijańską przywieźli do Wietnamu Portugalczycy, Kolonizacja francuska ją utrwaliła. Widomym śladem jest katedra Notre Dame - KLIK.
O 6 rano usłyszałem pianie koguta. Ciekawe, we wszystkich 4 hotelach w Wietnamie słyszałem rano pianie koguta. Hotele były położone w gęsto zabudowanym terenie. Gdzie ludzie trzymają te koguty? Na balkonach?
Zaraz po kogucie usłyszałem bicie dzwonów. No tak, przecież z hotelowego okna widziałem szpiczastą kościelna wieżę. Zbiegłem do recepcji.
- Jak dość do tego kościoła w pobliżu?
- Kościoła? - pracownik recepcji najwyraźniej nie znał słowa "church".
Nie zdziwiłem się. 73% Wietnamczyków nie przyznaje się do żadnej religii, 12.2% to buddyści, 8.3% chrześcijanie, w tym 6.8% katolicy. Ciekawe, że w ciągu ostatnich 5 lat liczba niewierzących spadła o ponad 8%. Najwięcej zyskali buddyści.
Nasz przewodnik - Hoc - zadeklarował się jako buddysta. Swoją wiarę określił prosto - każdy dobry i zły uczynek wróci do ciebie.
Przy okazji zwrócił nam uwagę, że buddyści nie wierzą w Boga a więc nie jest to religia. A skoro nie wierzymy w Boga, to nie mamy świątyń (temple) tylko pagody.
Zamieszało mi to trochę w głowie.
Buddyzm nie jest religią - toż właśnie tak twierdził Jan Paweł II i był za to krytykowany - KLIK.
Jaka jest różnica między świątynia a pagodą? Gdy wrzuciłem to hasło do google na pierwszej stronie wyskoczyły odpowiedzi dotyczące właśnie Wietnamu. Może ten wietnamski buddyzm, bez świątyń, to jakaś komunistyczna wersja.
Do kościoła w pobliżu hotelu trafiłem bez trudu...
Oczywiście po wietnamsku, tak że po odczytaniu Ewangelii wyszedłem.
P.S. Religię chcrześcijańską przywieźli do Wietnamu Portugalczycy, Kolonizacja francuska ją utrwaliła. Widomym śladem jest katedra Notre Dame - KLIK.
Friday, March 17, 2017
Migawka z Wietnamu - pieszy na drodze
Ostatnio spędziłem trochę czasu w Wietnamie. Początek nie był zachęcający.
Taksówka, która wiozła mnie z lotniska już po kilku minutach jazdy zjechała z austostrady i znaleźliśmy się w labiryncie wąskich uliczek, otoczeni masą motocykli. Wyglądało to mniej więcej tak - KLIK.
Chodniki zajęte są całkowicie przez parkujące skutery, stragany i wszelkiego rodzaju sprzedawców. Na mnie największe wrażenie zrobiły kobiety, ktore potrafiły w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach przykucnąć i w ciągu kilku minut rozłożyć podręczną kuchenkę i serwować gorące posiłki.
Jedzenie nie było mi jednak w głowie. Moim pierwszym wyzwaniem było dotarcie do położonego kilkaset metrów od hotelu jeziora Hoam Kiem - KLIK.
Chodniki całkowicie zajęte przez parkujace skutery, stragany i wszelkiego rodzaju sprzedawców.
Nie pozostawało nic innego tylko zanurzyć się w wartki i hałaśliwy nurt pojazdów.
Już po jednym kroku miałem dosyć. Cofnąłem się na chodnik i zlapałem jakiegoś słupa gdyż nie było tam miejsca dla mojej osoby. Po pewnym czasie wydało mi się, że w strumieniu pojazdów jest jakaś przerwa i próbowałem kontynuować spacer. Natychmiast spłoszyły mnie sygnały klaksonów za plecami. Nie było gdzie uciec więc tylko skuliłem się i wolno posuwałem się do przodu. A za chwilę było skrzyżowanie.
Po dłuższych obserwacjach i konsultacji z bardziej doświadczonymi ode mnie członkami wycieczki udało mi się zdefiniować reguły gry:
Klakson oznacza - jestem większy i silniejszy od ciebie i wiem dokąd jadę. Zakładam, że ty również znasz swój cel. Kontynuujmy więc obaj swoje działania w zgodzie.
Brak klaksonu oznacza to samo.
Rezultat - nie istnieje tu "road rage" czyli agresja na szosie.
Przepraszam, przedobrzyłem. Podczas jazdy taksówką w Sajgonie kierowca obtrąbił panią na skuterze, która zablokowała nam drogę.
Nowe idzie.
Taksówka, która wiozła mnie z lotniska już po kilku minutach jazdy zjechała z austostrady i znaleźliśmy się w labiryncie wąskich uliczek, otoczeni masą motocykli. Wyglądało to mniej więcej tak - KLIK.
Chodniki zajęte są całkowicie przez parkujące skutery, stragany i wszelkiego rodzaju sprzedawców. Na mnie największe wrażenie zrobiły kobiety, ktore potrafiły w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach przykucnąć i w ciągu kilku minut rozłożyć podręczną kuchenkę i serwować gorące posiłki.
Jedzenie nie było mi jednak w głowie. Moim pierwszym wyzwaniem było dotarcie do położonego kilkaset metrów od hotelu jeziora Hoam Kiem - KLIK.
Chodniki całkowicie zajęte przez parkujace skutery, stragany i wszelkiego rodzaju sprzedawców.
Nie pozostawało nic innego tylko zanurzyć się w wartki i hałaśliwy nurt pojazdów.
Już po jednym kroku miałem dosyć. Cofnąłem się na chodnik i zlapałem jakiegoś słupa gdyż nie było tam miejsca dla mojej osoby. Po pewnym czasie wydało mi się, że w strumieniu pojazdów jest jakaś przerwa i próbowałem kontynuować spacer. Natychmiast spłoszyły mnie sygnały klaksonów za plecami. Nie było gdzie uciec więc tylko skuliłem się i wolno posuwałem się do przodu. A za chwilę było skrzyżowanie.
Po dłuższych obserwacjach i konsultacji z bardziej doświadczonymi ode mnie członkami wycieczki udało mi się zdefiniować reguły gry:
Klakson oznacza - jestem większy i silniejszy od ciebie i wiem dokąd jadę. Zakładam, że ty również znasz swój cel. Kontynuujmy więc obaj swoje działania w zgodzie.
Brak klaksonu oznacza to samo.
Rezultat - nie istnieje tu "road rage" czyli agresja na szosie.
Przepraszam, przedobrzyłem. Podczas jazdy taksówką w Sajgonie kierowca obtrąbił panią na skuterze, która zablokowała nam drogę.
Nowe idzie.
Friday, March 3, 2017
Piątkowe czytanie - pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie
"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im, do takich bowiem należy królestwo Boże".
Niedzielne czytanie przeniesione na piątek?
Nie, to nie jest wpływ Wielkiego Postu, przez dwa tygodnie będę poza blogosferą więc chociaż w ten sposób staram się wypełnić tę lukę.
Dwa dni temu zainteresowałem się książką na półce mojego 12-letniego wnuka - tytuł: Trash (śmieci, tandeta, bzdura) - nic dziwnego, że chciałem sprawdzić co też dziecko czyta.
Na początku stycznia pisałem o książkach dla dzieci. Wspomniałem wtedy, że książki wspomnianego we wpisie autora napisane są tak dobrze, że czytam je równie chętnie jak książki dla dorosłych.
Nie mogę sobie przypomnieć kto powiedział, że książki dla dzieci powinno się pisać tak samo jak dla dorosłych, tylko lepiej.
Udaje się to Moritzowi Gleitzmanowi, udało się również Andy Mulliganowi - KLIK.
Etykieta książka dla dzieci jest myląca. W Polsce mamy nieco lepsze określenie : książki młodzieżowe.
Zastanawiam się: jakie są szanse, że taka książka zostanie przeczytana przez osobę dorosłą? Nie wiem jak wielu rodziców czyta lektury swoich dzieci. Nie mam tu na myśli kontroli, to według mnie istotny element kontaktu z dzieckiem. Pamiętam ze swojego dzieciństwa rozmowy z Matką na temat każdej książki, każdego filmu. Inna sprawa, że w tamtych czasach głównym kanałem, przez który książki trafiały w ręce dzieci, byli rodzice. Lektura taka jak chociażby Trylogia Sienkiewicza łączyła kolejne pokolenia - dziadków, rodziców, dzieci. Teraz chyba to się rozleciało.
Trash to na pewno nie jest książka dla dzieci. Nieletni bohaterowie opowieści znajdują się w sytuacjach tak okrutnych i niebezpiecznych, że moim zdaniem nawet kilkunastoletni czytelnik powinien mieć wsparcie kogoś dorosłego podczas lektury tej książki.
Ktoś powie: dzieciaki widzą teraz tyle okropieństw w filmach i grach. Pewnie tak, ale sytuacje opisane w tej książce wzięte są z realnego świata. Ktoś powie: dziecko ma teraz tak pomieszane w głowie, że nie odróżnia fikcji od rzeczywistości. Tu już jestem bezradny.
Napomiast jeśli chodzi o książkę Trash jako taką, pomijając to czy jest napisana dla dzieci, na pewno jest napisana lepiej.
Ewangelia św Marka - 10, 13-16.
Niedzielne czytanie przeniesione na piątek?
Nie, to nie jest wpływ Wielkiego Postu, przez dwa tygodnie będę poza blogosferą więc chociaż w ten sposób staram się wypełnić tę lukę.
Dwa dni temu zainteresowałem się książką na półce mojego 12-letniego wnuka - tytuł: Trash (śmieci, tandeta, bzdura) - nic dziwnego, że chciałem sprawdzić co też dziecko czyta.
Na początku stycznia pisałem o książkach dla dzieci. Wspomniałem wtedy, że książki wspomnianego we wpisie autora napisane są tak dobrze, że czytam je równie chętnie jak książki dla dorosłych.
Nie mogę sobie przypomnieć kto powiedział, że książki dla dzieci powinno się pisać tak samo jak dla dorosłych, tylko lepiej.
Udaje się to Moritzowi Gleitzmanowi, udało się również Andy Mulliganowi - KLIK.
Etykieta książka dla dzieci jest myląca. W Polsce mamy nieco lepsze określenie : książki młodzieżowe.
Zastanawiam się: jakie są szanse, że taka książka zostanie przeczytana przez osobę dorosłą? Nie wiem jak wielu rodziców czyta lektury swoich dzieci. Nie mam tu na myśli kontroli, to według mnie istotny element kontaktu z dzieckiem. Pamiętam ze swojego dzieciństwa rozmowy z Matką na temat każdej książki, każdego filmu. Inna sprawa, że w tamtych czasach głównym kanałem, przez który książki trafiały w ręce dzieci, byli rodzice. Lektura taka jak chociażby Trylogia Sienkiewicza łączyła kolejne pokolenia - dziadków, rodziców, dzieci. Teraz chyba to się rozleciało.
Trash to na pewno nie jest książka dla dzieci. Nieletni bohaterowie opowieści znajdują się w sytuacjach tak okrutnych i niebezpiecznych, że moim zdaniem nawet kilkunastoletni czytelnik powinien mieć wsparcie kogoś dorosłego podczas lektury tej książki.
Ktoś powie: dzieciaki widzą teraz tyle okropieństw w filmach i grach. Pewnie tak, ale sytuacje opisane w tej książce wzięte są z realnego świata. Ktoś powie: dziecko ma teraz tak pomieszane w głowie, że nie odróżnia fikcji od rzeczywistości. Tu już jestem bezradny.
Napomiast jeśli chodzi o książkę Trash jako taką, pomijając to czy jest napisana dla dzieci, na pewno jest napisana lepiej.
Subscribe to:
Posts (Atom)