Friday, September 7, 2018

Najszczęśliwszy uchodźca

W końcu lipca wspomniałem w tym blogu o australijskim malarzu, Anh Do, który prowadzi półgodzinny program w telewizji, podczas którego przeprowadza wywiad z jakąś osobą a jednocześnie maluje jej portret.
Świetny program a portrety, szczególnie mężczyzn, rewelacyjne. Gorąco polecam wywiad z dr Karlem Kruszelnickim, z pochodzenia Polakiem, popularyzatorem nauki - KLIK - proszę wybrać Epizod 8.

Anh Do przybył do Australii jako dziecko, uchodźca z Wietnamu.
W książce The happiest Refugee opisuje swoje losy.


Anh Do opuścił Wietnam w 1980 roku, jako 2-letnie dziecko. Jego ojciec zorganizował łódź, na którą załadował 40 członków swojej rodziny i puścił się w drogę.
W ciągu 5 dni zostali dwukrotnie napadnięci przez tajlandzkich piratów, którzy kompletnie ich okradli - zabrali nawet silnik łodzi i zapasy wody, pobili, zgwałcili jedną z kobiet. Jeden z uciekinierów nie wytrzymał, utopił się. Reszta została uratowana przez niemiecki statek.

Ciekawostka. Kapitan niemieckiego statku wyraził chęć przyjęcia uchodźców na pokład, ale najpierw dał im siekierę. Konsternacja - po co siekiera?
Żeby porąbać łódź.
Dzięki temu, zgodnie z morską etykietą, mogli zostać przyjęci na pokład jako rozbitkowie. W przeciwnym wypadku kapitan uwikłałby się w skomplikowane procedury transferu nielegalnych uchodźców.

Niemiecki statek dowiózł ich do Malezji gdzie umieszczono ich w obozie uchodźców. Dość szybko (to był rok 1980) uzyskali prawo wjazdu, niektórzy do Australii, niektórzy do USA.

Osiedli w Sydney. Miło mi było przeczytać, że pierwszą pomoc na australijskim gruncie otrzymali od "mojego" St Vincent de Paul Society. Dwie panie przyniosły im torby pełne ubrań i domowo-kuchennych akcesoriów.

A potem zaczęła się twarda walka o stabilizację na nowym gruncie. Ojciec rodziny był wyjątkowo energiczny, utaletowany i przedsiębiorczy. Jego maksymą było: w życiu są tylko dwa czasy - teraz i za późno.  Matka pracowała w domu jako krawcowa.
Po kilku latach wydawało im się, że uzyskali stabilizację. Dwaj chłopcy poszli do dobrej prywatnej szkoły. I wtedy nastąpiła katastrofa - nieszczęście na farmie kaczek, krach finansowy. Stracili wszystko, zostały im tylko długi. Ojciec nie wytrzymał, porzucił rodzinę. Została matka, która potrafiła tylko szyć.
Więc szyli wszyscy. Po powrocie ze szkoły dzieci pomagały matce. Zdarzało się, że trwało to do 3. rano a o 7. chłopcy musieli już jechać do szkoły.
Nie było ich stać na komplet podręczników więc często jedyną szansą było skorzystać z podręcznika kolegi podczas przerwy. Nie było ich stać na komplet zeszytów więc czasem trzeba było zapamiętać całą lekcję.
Rezultat - Anh ukończył szkołę jako prymus i dostał się na najbardziej oblegany kierunek studiów - prawo.
Studia - ta sama historia - brak wszystkiego, imanie się każdej możliwej pracy. Anh najwyraźniej odziedziczył talenty po ojcu.
Przykład - pewnego dnia odwiedził z dziewczyną niedzielny bazar. Chciał kupić jej jakiś drobiazg, kryształ. Nie znalazł.
Za tydzień prowadził już stoisko z kryształami. Za 3 tygodnie prowadził 4 stoiska, między innymi jedno z ozdobami indiańskimi.


Koniec studiów, wynik ten sam - czołowy student. Oferta świetnej pracy w dużej firmie. Po chwili namysłu odrzucił. Rozpoczął cygańskie życie - showman - komiczny program w pubie, prowadzenie imprezy dla dzieci, ceremonia otwarcia stadionu - każda okazja była dobra.
Po pewnym czasie zauważyła go telewizja. Znowu - występy w każdej możliwej roli, w każdym możliwym programie. Po kilku latach stał się uznaną osobistością telewizyjną -TV personality.
Przyznam się, że nie wiedziałem o jego istnieniu gdyż nie oglądam kanałów komercyjnych.

Kilka lat temu Anh Do znowu zmienił front - jest malarzem portrecistą. Bardzo udana kariera. Założył szczęśliwą rodzinę, pojednał się z ojcem.


Zastanowił mnie tytuł książki - najszczęśliwszy. W języku angielskim mamy dwie odmiany szczęścia - lucky - czyli ktoś kto ma szczęście i happy - ktoś szczęśliwy, wewnętrznie szczęśliwy.
Odnoszę wrażenie, że właśnie ta wewnętrzna szczęśliwość dała mu nieprzebrane zasoby energii i w sporej części przekształciła się w luck - przyciąganie szczęśliwych trafów.

Przypomniało mi się, jak przed laty (1999), po udanej interwencji australijskiej armii we Wschodnim Timorze, generał Cosgrove, wtedy dowódca wojsk, obecnie gubernator Australii, powiedział - we were lucky and we were good. And we were lucky because we were good  -  mieliśmy szczęście i byliśmy dobrzy. A mieliśmy szczęście bo byliśmy dobrzy.

Anh Do też miał wiele szczęścia, bo był szczęśliwy.

Do tych końcowych rozważań skłoniły mnie niektóre recenzje omawianej tu książki na stronie internetowej Goodreads. Kilka młodych czytelniczek oburzyło stwierdzenie Anh Do, że nie doświadczył w Australii rasizmu.
- Nie doświadczył rasizmu? Niemożliwe, zataja fakty żeby przypodobać się rasistowskim mediom i publiczności.

Anh Do nie zataja faktów. Wspomina jak w wyniku jakiegoś niedopatrzenia zaproszono go do prowadzenia spotkania weteranów wojen, koreańskiej i wietnamskiej. Gdy na scenie pojawił się Azjata niektórzy weterani mierzyli w niego dłonią jak z pistoletu i wydawali odglos strzałów.
Anh Do postawił słuszną diagnozę - ci ludzie nie wiedzą co robią, muszę ich uzdrowić. I po pół godzinie zawojował widownię.

Niestety coraz więcej osób znajduje wiele satysfakcji w wynajdywaniu wszędzie nieszczęść wszelakich.

1 comment:

  1. Osoby szczęśliwe "zarażają" swym szczęściem. Oby ich było jak najwięcej.
    Właściciel tego bloga też do nich należy. Na 100 % :-)

    ReplyDelete