Friday, June 30, 2017

Zauważone w kiosku

Prawie miesiąc temu, odwiedzając kiosk, żeby potwierdzić swoją kolejną przegraną w totolotka, zauważyłem ten nagłówek...


Wojna 6-dniowa. 
Przypomnę: rok 1967, pod koniec maja Zjednoczona Republika Arabska - krótkotrwała unia Egiptu, Syrii i Jordanii, której przewodniczył prezydent Egiptu Gamal Abdul Nasser - zablokowała Cieśninę Tiran i rozlokowała potężne siły militarne (ponad 250,000 osób) na granicy Izraela. Reakcją Izraela był niezapowiedziany atak lotnictwa, który całkowicie zniszczył egipskie siły powietrzne. Po nim nastąpił atak sił lądowych. W ciągu 5 dni wojska Izraela pokonały całkowicie zdezorientowane wojska arabskie, zajęły cały Półwysep Synaj, należące do Syrii Wzgórza Golan i należący do Jordanii Zachodni Brzeg (w tym całą Jerozolimę). Straty Izraela - niecałe 1,000 żołnierzy, straty arabskie ponad 20 razy większe. Szczegóły tutaj - KLIK.

Kupiłem gazetę i zamiast ją czytać sięgnąłem do wspomnień. 
Rok 1967 - toż wtedy dostaliśmy mieszkanie. Prawie przez 2 lata mieszkaliśmy kątem u teściów a teraz wreszcie na własnym (to znaczy spółdzielczo-lokatorskim). Urządzaliśmy się a przy okazji poznałem bliżej kolegów z pracy, którzy dostali mieszkania w tym samym bloku.
Polityką niezbyt się interesowałem choć oczywiście dzięki, moim zdaniem bardzo dobremu, dziennikowi radiowemu orientowałem się nieźle co się dzieje na świecie.
Związek Radziecki zdecydowanie popierał prezydenta Nassera, który prowadził w Egipcie socjalistyczną politykę - obalenie monarchii, reforma rolna, upaństwowienie Kanału Sueskiego, wielkie inwestycje (np. tama Assuańska). Nie tylko popierał, ale również zbroił, podobnie jak Syrię i Irak.
Nic dziwnego, że pod koniec maja pojawiły się informacje o kryzysie na Bliskim Wschodzie popierające niezbyt wyraźnie sprecyzowane stanowisko krajów arabskich. Faktyczne stanowisko to była likwidacja państwa Izrael.
Zapamiętałem, że w tych dniach, znajomy z pracy, z którym właściwie nie miałem nigdy bliższego kontaktu, nagle zaprosił mnie do swojego mieszkania, wyciągnął atlas.
- Popatrz pan, na co te Żydki się porywają. Patrz pan, ten Izrael to ziarnko piachu na pustyni. Na co oni liczą? Nie mają żadnych szans.
Spojrzałem na niego - miał wypieki na twarzy. Skąd takie emocje? - zdziwiłem się - może on jest antysemitą.
Kilka dni później było po wszystkim. Nie pamiętam jak to komentowała prasa, ale mój znajomy był pełen uznania. Znowu zaprosił mnie do mieszkania, nawet poczęstował herbatą. Mówił niewiele, tylko kręcił z niedowierzaniem głową, ale jednak z podziwem i szacunkiem.

Według mnie taki był powszechny odbiór. Nagle pojawiło się wielu ekspertów wychwalających izraelską armię. Nie bez znaczenia była opinia, że trzon tej armii stanowią żołnierze żydowskiego pochodzenia, którzy zdezerterowali z Armii Andersa.
Krążyła anegdota, że egipski wywiad nie mógł w żaden sposób złamać kodu, którym zaszyfrowane były depesze izraelskiej armii. A one były po prostu pisane po polsku.

Sprawdziłem fakty. Rzeczywiście w okresie przebywania Armii Andersa w Palestynie ze służby zrezygnowało około 2,000 żołnierzy, znaczna część zdezerterowała. Generał Anders i premier Sikorski dali na to milczącą zgodę co spowodowało pewien konflikt z dowództwem angielskim.
Najbardziej znaczącym ubytkiem Armii Andersa był na pewno Mieczysław Biegun, który jako Menachem Begin został w 1977 roku prezydentem Izraela - KLIK.
M. Biegun nie zdezerterował, złożył formalną rezygnację. Inna sprawa, że generał Anders wydał poufne zalecenie, żeby wszystkie takie rezygnacje akceptować.
Menachem Begin był bardzo aktywny w dzialalności podziemnych organizacji paramilitarnych w okresie poprzedzającym powstanie państwa Izrael. Ich głównym celem była brytyjska administracja Palestyny. M. Begin był szefem organizacji Irgun w okresie ataku bombowego na hotel King Dawid w Jerozolimie, w którym znajdowały się biura administracji brytyjskiej. Zginęło 91 osób - KLIK.

Kilka tygodni po zakończeniu wojny w prasie i radio pojawiły się komentarze, że wiele poważnych stanowisk w ministerstwach Obrony i Spraw Zagranicznych zajmują osoby, które mają przekonania polityczne niezgodne z generalną linią polskiej polityki.
Znowu anegdota zasłyszana w pracy: przewodniczący ONZ poprosił, żeby polska delegacja nosiła stroje krakowskie. Dlaczego? Bo nie można jej odróżnić od delegacji Izraela.

Wkrótce potem relacje prasowe były już jednoznaczne - syjoniści są wśród nas.

Po tych wspomnieniach zabrałem się do czytania gazety The Australian Jewish News.
Po pierwsze zdjęcie w nagłówku - to trzej żołnierze, którzy pierwsi dotarli do Ściany Płaczu, która znajdowała się w jordańskiej części Jerozolimy.
Wszyscy trzej jeszcze żyją. Ich relacja: "Posuwaliśmy się wąskimi uliczkami zabudowanymi arabskimi domami, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Przeszliśmy przez wąską żelazną bramę i nagle zobaczyliśmy ją - Ha Kotel - KLIK. To nie był tak jak teraz otwarty plac, była okrążona domami. Mieliśmy łzy w oczach gdy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w miejscu, na które czekaliśmy 2,000 lat". 

Mosze Dajan, ówczesny Minister Obrony Izraela, powiedział: "Wczoraj nie byłem osobą religijną i jutro nią nie będę, ale dzisiaj nie mogę powiedzieć niczego innego, tylko że byliśmy świadkami cudu".

Kartkuję gazetę dalej. Na środkowych stronach dyskusja. Z jednej strony:czas zakończyć okupację (Zachodniego Brzegu). Z drugiej: wezwania do wycofania się Izraela są naiwne...



Tematy wspomniane w książce Judasz są nadal żywe.

Tuesday, June 27, 2017

Czy tenisowy kort może nosić imię Margaret Court?

Australijka Margaret Court to najbardziej utytułowana tenisistka wszechczasów - 62 zwycięstwa w wielkoszlemowych turniejach - KLIK. Żaden mężczyzna nie zbliżył się do tej liczby, prowadzi Roy Emerson - 28 tytułów.
Nic więc dziwnego, że w jej imieniem nazwano jeden z kortów w kompleksie, na którym rozgrywany jest turniej Australian Open - KLIK.
Cały kompleks nosi imię Rod Laver Arena. Rod Laver wygrał tylko 11 turniei wielkoszlemowych, ale jest jedynym tenisistą, który wygrał dwukrotnie Wielkiego Szlema - wszystkie 4 turnieje wygrane w jednym sezonie.

W tym roku Margaret Court zdobyła sławę w innej dziedzinie. Po zakończeniu kariery tenisowej Margaret poświęciła się działalności religijnej w ramach Kościoła Zielonoświątkowego (Pentecostal Church). W ramach swojej działalności zdecydowanie sprzeciwiała się legalizacji małżeństw jednopłciowych. Za słowami poszły czyny - Margaret Court zadeklarowała, że nie będzie korzystać z usług linii lotniczej Qantas gdyż jej kierownictwo popiera małżeństwa jednopłciowe - KLIK.

W starych, dobrych czasach byłaby to pewnie burza w szklance wody. Co to kogo obchodzi? Inna sprawa, że Margaret Court może mieć trudności w znalezieniu odrpowiedniej dla siebie linii lotniczej.
Ale mamy nowe, lepsze czasy a ich atrybutem jest wszechobecność mediów i nagłaśnianie każdej potencjalnej kontrowersji. Margaret Court trafiła na czołówki gazet. Rezultat był łatwy do przewidzenia - liczne głosy żeby zmienić nazwę kortu.

W zeszłym tygodniu Margaret Court była zaproszona w charakterze prelegenta na spotkaniu Partii Liberalnej. Wzbudziło to gwałtowne protesty - KLIK - i w końcu nikt nie wie czy zaproszona dotarła na to spotkanie.

Typowe dla fanatyków wolności - tępić każdego, kto tę wolność interpretuje inaczej.
Szczególnie dziwią (i denerwują) mnie ataki na instytucje religijne. Każda wiara ma swoje zakazy - kropka.

Jakie jest moje stanowisko w tej sprawie?
Jeśli chodzi o nazwę kortu, to zdecydowanie jestem za jej utrzymaniem. Rozliczajmy sportowców z wyników a nie z poglądów.
Małżeństwa jednopłciowe? Nie złożę oficjalnej deklaracji na ten temat, z przekory, gdyż składanie takich deklaracji stało się nieomal obowiązkowe - patrz dygresja.
Wspomnę tylko stare, dobre czasy. W tamtych czasach, o osobach , które miały tylko ślub cywilny, mówiono, że żyją na "kocią łapę". W takim razie dlaczego przejmować się tym czy są jedno czy dwupłciowi?

Dygresja. Nie po raz pierwszy zauważyłem, że osoby publiczne - na wysokich stanowiskach lub celebryci - czują się zobowiązane do deklaracji poglądów na sprawy, które nie należą do ich kompetencji.
Mało tego, wywierany jest na nie nacisk żeby te poglądy zadeklarowały. W przypadku homoseksualizmu i małżeństw jednopłciowych nacisk ten jest wyjątkowo silny.
Jeśli chodzi o rząd australijski - obecnie rządzi Partia Liberalna - to oficjalne stanowisko brzmi: ogłosimy referendum gdy uznamy, że Australijczycy są na to gotowi.
Te wątpliwości na temat gotowości, to obawy, że przy obecnym stanie umysłów mogłoby dojść do zamieszek.
Lobby homoseksualne zdecydowanie sprzeciwią się referendum, żąda głosowania w parlamencie. To zrozumiałe - referendum trudno kwestionować, poza tym jest anonimowe. W przypadku głosowania w parlamencie będzie można dręczyć każdego posła za jego wybór - zarówno za jak i przeciw.

Sunday, June 25, 2017

Niedzielne czytanie - Judasz

Judasz to bardzo zagadkowa postać.
Na lekcjach religii nie poświęcano mu wiele uwagi - zdrajca, fałszywy pocałunek, 30 srebrników, lepiej gdyby się nie urodził.
Te 30 srebrników i judaszowy pocałunek stały się przysłowiowe, podobnie jak umycie dłoni przez Piłata.

Dopiero wiele lat później przyszła refleksja.
Po pierwsze - po co ta zdrada?
Przecież Jezus nie krył się ze swoimi naukami. Występował publicznie, Dlaczego mieliby go poszukiwać w ogrodzie i aresztować w nocy? Dlaczego ktoś musiał go identyfikować?
Po drugie - wolna wola.
Jezus mówi podczas ostatniej wieczerzy, że wśród apostołów znajduje się zdrajca. Czy to nie jest predestynacja? Do momentu zdrady pozostało kilka godzin. Przecież Judasz mógł w tym czasie zmienić decyzję. No właśnie - czy mógł?
Po trzecie, choć to pokrywa się z drugim - skazanie Jezusa na śmierć to był Boży plan. Dlaczego Bóg umieścił w swoim planie totalną klęskę jakiegoś człowieka?

Niedawno zwróciła moją uwagę książka Amosa Oz - Judas - KLIK.

Jak Jezusa widzą Żydzi?
To temat pracy magisterskiej bohatera książki, Shmuela Asha,

Żydzi zauważyli Jezusa dość późno. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą od Józefa Flawiusza urodzonego kilka lat po ukrzyżowaniu. Są to bardzo krótkie wzmianki. Cała historia - nauczanie, cuda, ukrzyżowanie, pogłoski o zmartwychwstaniu - wszystko opisane w kilku linijkach. Wygląda na to, że był to drobny incydent, który nie zostawił śladów w pamięci ludzkiej.

Dopiero chrześcijaństwo uprzytomniło Żydom wagę tej postaci.
Żaden Żyd nie miał takiego wpływu na losy świata jak Jezus.
Niestety jednocześnie miał ogromny negatywny wpływ na losu Narodu Wybranego.

Pierwsze wzmianki Żydów o Jezusie pochodzą z VIII wieku, z Hiszpanii. Są to wzmianki dość ironiczne. Oczywiście kwestionują boskość Jezusa, która jest pogwałceniem pierwszego z 10 przykazań. To mogło zyskać przychylność Muzułmanów gdyż Jezus, jako prorok, jest wspomniany kilkakrotnie w Koranie.

Wróćmy do książki Amosa Oz.
Shmuel przeżywa kryzys - rzuciła go narzeczona, ojciec zbankrutował i nie może finansować jego studiów, rozpadła się lewicowa grupa studencka, w której się udzielał.
W odpowiedzi Shmuel rzuca studia i podejmuje pracę znalezioną na tablicy ogłoszeń na uniwersytecie.
Dziwna to praca - dotrzymywać przez 5 godzin dziennie towarzystwa starszemu, niepełnosprawnemu mężczyźnie. W zamian za to mieszkanie i drobne wynagrodzenie.

Miejsce pracy to dom przypominający barczystego mężczyznę w ciemnym kapeluszu, który na klęczkach szuka czegoś w błocie.

Mężczyzna potrzebujący towarzystwa, pan Wald, jest brzydki, szeroki w barach, wykrzywiony i pogarbiony. Nos ostry jak dziób głodnego ptaka, szczęka wykrzywiona na kształt sierpa. Oczy osadzone głęboko pod gęstymi, urwistymi, białymi brwiami, które wyglądały jak wełnisty szron. Sumiaste, einsteinowskie wąsy jak zaspa śnieżna.

Pracodawca, a raczej pracodawczyni, pojawia się w nieoczekiwanych momentach, na krótko, ale to wystarcza, aby wprowadzić do powieści delikatny powiew erotyzmu.

Obowiązki:
Pan Wald to nocny stwór. Obowiązki zaczynają się o 5 po południu - usiąść z nim w bibliotece i rozmawiać, nie unikać kontrowersji. Tu czajnik, esencja, cukier, herbatniki, O 7 wieczorem podgrzać owsiankę, którą przygotowuje sąsiadka, Sarah de Toledo. O 10 przypomnieć o lekarstwach. O 11 przygotować termos pełen gorącej herbaty i to koniec twoich obowiązków. Pan Wald może mówić do siebie w nocy, krzyczeć, nawet płakać. Nie zwracaj na to uwagi.
Owsianki powinno wystarczyc dla was dwóch. Możesz korzystać z zapasów żywności w kuchni i lodówce. W pobliżu, na Ussishkin Street, jest niewielka wegetariańska restauracja.
To wszystko.

Każdego ranka Shmuel wstaje z łóżka, bierze prysznic, pudruje swoją gęstą brodę wonnym talkiem. Zjada śniadanie i rozmyśla.
Między innymi o Jezusie, ale coraz częściej jego uwaga koncentruje się na Judaszu.
Wielu chrześcijan nie kojarzyło osoby Jezusa z Żydami. Natomiast nie mieli wątpliwości co do żydowskiego pochodzenia Judasza.
Spójrzmy na obraz Ostatnia Wieczerza. Większość osób to blondyni Tylko Judasz ma rysy kojarzące się ze stereotypem Żyda.


Swoją drogą Judasz był w tym towarzystwie wyjątkiem. Jezus i wszyscy apostołowie byli Galilejczykami, Judasz pochodził z Judei.
Warto zaznaczyć, że Galilea mocno różniła się od ówczesnej Judei i Izraela. Są to tereny położone znacznie wyżej dzięki czemu jest tam chłodniej, częściej padają deszcze, w rezultacie jest to urodzajna kraina.
Galilea graniczy z Libanem i ponad 500 lat była poza wpływami Izraela. To spowodowało spore rozluźnienie obyczajów i pomieszanie etniczne.
Kapłani w Jerozolimie nie zwracali zbytniej uwagi na wydarzenia w tej prowicji. Roiło się tam od samozwańczych proroków i cudotwórców. Jednak Jezus wydawał się przyciągać większe tłumy niż inni.

Shmuel Ash rozmyśla nad tym i dochodzi do elektryzującej konkluzji - kapłani nakłonili Judasza z Kariothu, zamożnego, wykształconego, trzeźwo myślącego człowieka, żeby przebrał się w ubogie szaty i dołączył do grupy wyznawców Jezusa jako szpieg.
Przyniosło to zupełnie nieoczekiwane skutki. Postać Jezusa oczarowała Judasza i niespodziewanie Judasz stał się najbardziej żarliwym uczniem Nazarejczyka. Poczuł potrzebę wyprowadzenia Jezusa z prowincjonalnej Galilei i przedstawienia go całemu Narodowi. Niech Go pozna Jerozolima, niewątpliwie po pierwszym spotkaniu wszyscy padną na kolana i nadejdzie Królestwo Niebieskie.
Jezus wcale nie chce wybierać się do Jerozolimy, obawia się, nie czuje się na siłach. Ale Judasz wierzy w Niego bezgranicznie. Judasz, pierwszy chrześcijanin. Wierzy tak mocno, że Jezus ulega namowom.
Śmierć Jezusa na krzyżu jest dla Judasza śmiertelnym ciosem. Wiesza się na uschniętym drzewie figowym. Tym, o którym pisałem tu 2 tygodnie temu.

Tłem do tej historii jest zimowa Jerozolima. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może tam być zimno, że może nawet padać śnieg.
Jest rok 1959 jeszcze świeże są wydarzenia z 1947 roku - powstanie państwa Izrael. Okazuje się, że stali mieszkańcy domu nr 17 przy ulicy Rabbiego Elbaza mają bardzo silne powiązania z tym wydarzeniem. Że bardzo bliska im osoba była w ścisłym gronie działaczy syjonistycznych. Była zdecydowanym przeciwnikiem konfliktu z Arabami, oponentem Ben Guriona. W rezultacie została uznana za zdrajcę, usunięta z wszystkich organizacji żydowskich, usunięta z dokumentacji historycznej.

Amos Oz wie o czym pisze, on również jest zwolennikiem porozumienia i współpracy ze światem arabskim. Jemu też niektórzy zarzucają zdradę.

Dygresja. Wychowywałem się w bardzo katolickim środowisku, ale nie zauważyłem specjalnie antysemityzmu i prawie nigdy nie wiązał się on z ukrzyżowaniem i zdradą Judasza.
Moje obserwacje potwierdza Hannah Arendt - KLIK. W swojej książce The Origins of Totalitarianism, w rodziale o antysemityźmie, wyraża pogląd, że jego źródłem było osiągnięcie przez Żydów dużych wpływów społecznych, ekonomicznych i politycznych w obcych im środowiskach.

P.S1. Prawdopodobnie czytelników, podobnie jak mnie, rozbawił napis nad głową Jana - John (Not Marry). Chodzi o liczne podejrzenia, że po prawicy Jezusa siedziała Maria Magdalena a nie o to żeby nie wychodzić za Jana za mąż.
P.S2. W cytowanym ogłoszeniu o pracy jest błąd. Wspomniane jest tam 5 godzin pracy podczas gdy w specyfikacji obowiązków praca trwa od 5. do 11., czyli 6 godzin. Samo życie.

Recenzja Polityki - KLIK.

Thursday, June 22, 2017

Kabaret w getcie


W ubiegłą niedzielę odwiedziliśmy Kadimah - Żydowskie Centrum Kulturalne w Melbourne - KLIK.

Powodem była reklamowana na plakacie impreza. Było to również nawiązanie do wspomnianego nie tak dawno filmu The Zookeeper's Wife. Zobaczyć getto z drugiej strony.

Pierwsze wrażenie potwierdzało oczekiwania.

----
----


Żółte gwiazdy, zamieszanie, żywa gestykulacja, wyrazista mimika.


To nie było jeszcze właściwe przedstawienie, ale jednak było jego częścią. Zaaferowana inspicjentka (stage manager) niepokoi się:
- Bronia jeszcze nie przyszła. Co się z mogło stać? - spogląda bezradnie na aktorów, na widownię. To budzi świadomość, że mogło się stać coś strasznego.
- Przestawienie musi się odbyć! - artyści nie mają wątpliwości.

Klown Jankiele, inspirowany postacią Jankiela Herszkowicza z łódzkiego getta, krążył między rzędami krzeseł:
- Daj mi grosz to powiem ci sekret.
To było coś dla mnie - chyba jako jedyny na widowni wiedziałem co znaczy słowo grosz.

Zamieszanie uspokaja się, zaczyna się przedstawienie.
Dla mnie było ono zaskoczeniem. Spodziewałem się, że usłyszę znane mi piosenki jak choćby Małe miasteczko Bełz - KLIK. Przedstawienie opierało się jednak na tradycji żydowskich kabaretów w Berlinie i Amsterdamie. Przypominało również sceny kabaretowe z filmu Cabaret.

Wszystkie piosenki były wykonane w języku jidysz co przypomniało mi wspomnienia Isaaca Bashevis Singera - Love and Exile - opisujące jego życie w Polsce. Przy lekturze tej książki uprzytomniłem sobie, że ogromna diaspora żydowska w przedwojennej Polsce funkcjonowała zupełnie samodzielnie, bez istotnych związków z polskim życiem społecznym i kulturalnym.

Dopiero po przedstawieniu poczułem się znowu trochę jak w Warszawie, a trochę w Melbourne.


Spytałem muzyków i kogoś z publiczności czy znają język jidysz - tylko niektóre słowa. Czyli tak jak ja.

Więcej informacji o przedstawieniu tutaj - KLIK.

Tuesday, June 20, 2017

Geometryczna gimnastyka

Ostatnio mamy więcej kontaktu z naszym najstarszym wnukiem - Feliksem - 13 lat.

Feliks uczęszcza do specjalnej szkoły, która godzi program szkoły średniej z intensywnym programem artystycznym. W przypadku Feliksa jest to balet.

Zasadniczo uczniowie nie mają zadawanych lekcji do domu, powinni wszystko zrobić w godzinach szkolnych. Nic dziwnego. Feliks wraca do domu o godzinie 5. bardzo głodny i zmęczony. O 8. jest już w łóżku. Pobudka o 6 rano.

Z przyzwyczajenia pytam go co było w szkole, co zadane.
Odpowiedź jest zawsze taka sama: - nothing Dziadzia. Does't matter.

Jednak kilka dni temu wyznał, że zgubił gdzieś pracę domową z matematyki.
- Na jaki temat była ta praca? - zapytałem.
- Doesn't matter Dziadzia, Coś o kątach.
Rozmawiamy po angielsku, po polsku jest tylko ten Dziadzia.

Zapytałem go jednak o te kąty a przy okazji spytałem czy wie ile stopni ma suma kątów trójkąta.
Wiedział - 180 stopni.
- A czworokąta?
- 360 stopni Dziadzia. My to wszystko przerabialiśmy.
- A pięciokąta? - nie dawałem za wygraną.
- Też 360 stopni. Nie może być więcej, bo 360 stopni to cały okrag.

- Tak, ale kąty wielokąta to coś innego. Zobacz.
Narysowałem pięciokąt i podzieliłem go liniami na 3 trójkąty.


- Widzisz? Trzy trójkaty. Ile to stopni?
- Acha, 3 razy 180.
- Tak, 540 stopni. A ile stopni mają kąty sześciokąta?
Skupiliśmy się na rysowaniu. Mój rysunek wyglądał tak:


Feliks uśmiechnął się z pobłażaniem i pokazał swój rysunek:


- Co to jest Feluś?
- Proste, ja rozciągnąłem Dziadzi sześciokąt w linię prostą. Na rysunku są to dwie linie równoległe, ale w rzeczywistości jest to jedna linia bo nakładają się na siebie. Te kąty na końcach (A i D) mają po ZERO stopni. A te pozostałe cztery mają po 180 stopni.
4 razy 180? Ty to powinieneś wiedzieć Dziadzia?
Nie pozostało mi nic innego jak wykonać mnożenie - 720 stopni. Tego nauczyli mnie dobrze w szkole podstawowej.
Ale żeby rozciągać sześciokąty?
Do tego potrzebny balet. W mózgu.

P.S. Wyjaśnienie Feliksa to gotowa reguła na sumę kątów wielokąta = (N - 2) * 180.

Sunday, June 18, 2017

Niedzielne słuchanie - 8 minut 37 sekund

Dzisiaj zamiast czytania, słuchanie.
8 minut 37 sekund? Chyba bardzo rzadko kazanie jest takie krótkie, ale to nie będzie kazanie.
To tytuł utworu muzycznego skomponowanego przez Krzysztofa Pendereckiego w 1960 roku.

Tytuł utworu nie jest nowatorski. 8 lat wcześniej John Cage "skomponował" utwór pod tytułem 4'33'' (4 minuty 33 sekundy). Słowo skomponował napisałem w cudzysłowie gdyż utwór ten to absolutna cisza.
Jest to więc muzyczna wersja bajki Nowe szaty króla. Jednak jak dotąd nikt nie zawołał w trakcie wykonywania utworu - król jest nagi!
Być może działa maksyma Jerzego Waldorfa - muzyka łagodzi obyczaje.

John Cage nie jest jednak hochsztaplerem, jego rozważania na temat muzyki są ciekawe i poważne, patrz TUTAJ, ale miało być o Pendereckim.

Krzysztof Penderecki darzył Johna Cage dużym uznaniem i chyba zgadzał się z jego wypowiedzią: muzyka jest bezcelową zabawą, afirmacją życia. Nie jest usiłowaniem wprowadzenia porządku w chaosie czy naprawy dzieła stworzenia. Jest po prostu sposobem przebudzenia się na życie, którym żyjemy.

W praktyce oznaczało to eksperymenty muzyczne, między innymi sonoryzm - wymyślony przez polskich kompozytorów kierunek muzyczny, w którym istotą jest dżwięk. Nie ma rytmu, melodii, tylko dżwięk, jak kolorowe plamy na abstrakcyjnym obrazie. Więcej na ten temat tutaj - KLIK.

Właśnie takim eksperymentem miał być utwór 8'37''. Krzysztof Penderecki komponował go w laboratorium, na sprzęcie elektronicznym. Na szczęście w tamtych czasach działalność twórcza nie była zbyt ograniczana limitami finansowymi w związku z czym Penderecki miał możliwość wysłuchania swojego utworu w wykonaniu orkiestry symfonicznej - 52 instrumenty smyczkowe.
Wysłuchał i był wstrząśnięty. Zmienił tytuł utworu na Tren pamięci ofiar Hiroszimy.
Posłuchajmy - KLIK.

Moja niedzielna refleksja:
Doświadczenie Pendereckiego wydało mi się bardzo znamienne. Pomyślałem, że może właśnie tak samo dzieje się we wszechświecie.
Bóg robi eksperymenty w swoim niebiańskim laboratorium a na Ziemi orkiestra licząca ponad 7 miliardów artystów wykonuje ten utwór.
Efekt jest rzeczywiście wstrząsający.

Wróćmy lepiej do K. Pendereckiego. Tren pamięci ofiar Hiroszimy został po raz pierwszy wykonany w 1960 roku i zapoczątkował błyskotliwą karierę kompozytora.
Ja wysłuchałem tego utworu w roku 1962. Było to moje pierwsze spotkanie z muzyka awangardową i z jednej strony było szokiem - czy to jest muzyka? Z drugiej jednak strony dotykało to znanych mi strun - alarm przeciwbombowy, tupot stóp ludzi zdążajacych do schronu, daleki odgłos zbliżającego się samolotu. Pamiętałem jak przez mglę noce spędzone w schronie, Pamiętałem wyraźnie opowieści mojej matki o bombardowaniach.

Następnym utworem Krzysztofa Pendereckiego, jaki usłyszałem, była Polymorphia - KLIK - wikipedia nie zawiera polskiej wersji tej strony.
To był festiwal Warszawska Jesień 1963. Frontalne spotkanie z muzyką awangardową. Zaskoczenie i zawód - muzyka nie wzbudzała żadnych emocji, nudziła mnie. Również Polymorphia - końcowy czysty akord C-dur był miłym zaskoczeniem, ale równocześnie przypieczętowniem mojego rozczarowania.

Jednak nie na darmo Australia nazywana jest krajem drugiej szansy. Ponad miesiąc temu dostał taką szansę i Penderecki i Polymorphia.
Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że już tydzień wcześniej wszystkie bilety zostały wysprzedane.


Ja nie przegapiłem takiej okazji. Tren pamięci ofiar Hiroszimy brzmiał jak 55 lat temu, za to Polymorphia dużo lepiej. Wyraźnie słyszałem w niej nawiązania do poprzedniego utworu.

Już po koncercie, w programie, znalazłem szokującą informację. Polymorphia jest wynikiem współpracy kompozytora z dyrektorem szpitala psychaitrycznego. Grupa pacjentów zgodziła się poddać eksperymentowi - słuchali Trenu a na encelografie rejestrowano reakcję ich mózgów. K. Penderecki wykorzystał zapisy encelografu przy kompozycji utworu.

To bardzo przypomina mój obecny stan - w głowie szumią odgłosy z dawnych lat a to co robię i myślę, to już tylko fale przeszłosci.

P.S. Ciekawostka techniczna. Wspomniałem, że w muzyce sonorycznej nie ma rytmu, melodii. Zapis muzyczny przypomina techniczne wykresy.
Bardzo polecam obejrzenie animacji Trenu - KLIK. Mnie skojarzyła się ona nie z bombą atomowa, ale z atakiem wirusów.
Zwróciłem uwagę, że dyrygent nie korzystał z tradycyjnej, papierowej partytury. Zamiast niej miał na pulpicie ipad albo coś w tym rodzaju. Może partytura była animowana?

Thursday, June 15, 2017

Warszawskie ZOO

Gdy miałem około 10 lat przynajmniej raz do roku odwiedzałem Warszawę. Zatrzymywałem się u stryja (brata mojego ojca). Pobyt trwał około tygodnia i w programie zawsze była wycieczka do ZOO. Odbywałem ją z którąś z córek stryja.

Nie lubiłem tych wycieczek. Za pierwszym razem oczywiście przeważyła ciekawość - lew, słoń, hipopotam. Rozczarowanie od pierwszego wejrzenia, to nie było to co pamiętałem z lektury W pustyni i puszczy. Zwierzęta za kratami, jakieś takie apatyczne, jak w więzieniu.
Istotniejszą atrakcja była dla mnie przejażdżka na ruchomych schodach.

Wspomnienie wróciło do mnie kilka dni temu, na filmie ZOO-keepers Wife, polski tytuł to Azyl. Film nakręcony przez nowozelandzką reżyserkę Niki Caro na podstawie książki pod tym samym tytułem napisanej przez amerykańską (USA) pisarkę Dianę Ackerman, która z kolei oparła się na pamiętnikach Antoniny Żabińskiej, żony przedwojennego dyrektora warszawskiego ZOO Jana Żabińskiego.
Zwiastun filmu tutaj - KLIK.

Film przedstawia losy warszawskiego ZOO podczas wojny. Najpierw zburzone podczas bombardowania, następnie zrabowane przez Niemców pod dyktando dr. Lutza Hecka - dyrektora berlińskiego ZOO, przyjaciela H. Goringa, członka SS. Stanowisko dyrektorskie zachował również po wojnie.
Dyrektor ZOO, dr Jan Żabiński, którego pamiętam z cotygodniowych pogadanek radiowych o zwierzętach, zaproponował żeby nie zamykać terenów ZOO lecz wykorzystać je na hodowlę świń. Pokarmem dla świń miały być odpady z warszawskiego getta.
Racjonalni Niemcy zgodzili się i dzięki temu dr Żabiński miał swobodny wstęp na tereny getta i pod odpadkami szmuglował ludzi, których następnie państwo Żabińscy przechowywali w kanałach dla zwierząt i piwnicy swojego domu do czasu wyrobienia fałszywych papierów i przekazania ich do polskich rodzin w Warszawie. W ten sposób przeszmuglowali 300 osób, Tylko dwie z nich zostały złapane przez Niemców i rozstrzelane.

Film koncentruje się na pani Antoninie Żabińskiej dzięki czemu uwypukla kontrast między okrutnym światem i wdziękiem zwierząt oraz spokojem i łagodnością żony dyrektora.

Oglądałem film z dużymi emocjami, wzruszeniem i niedowierzaniem - w filmie nie było żadnego Polaka antysemity a Niemcy byli nazywani Niemcami a nie Nazistami. To chyba pierwszy taki film traktujący o okupacji na terenie Polski.
Być może te wszystkie czynniki spowodowały, że jestem tym filmem zachwycony.

Co innego krytycy. Na portalu Rotten Tomatoes - KLIK - film zyskał przęciętną ocenę 61%. Przeczytałem kilka recenzji. Wszystkie zarzucają, że film spłycił i uprościł nadmiernie grozę sytuacji w okupowanej Polsce i nie pokazał w pełni roli dr Żabińskiego, który był przez cały czas wojny czynnym członkiem AK i uczestniczył w licznych akcjach dywersyjnych.
Boże drogi - spłycił grozę? Akcja filmu nie daje sekundy wytchnienia, dodanie nowych wątków pogmatwałoby i tak skomplikowaną relację.
Recenzentka, której tak brakowało grozy, wyjaśniła czytelnikom, że pp Żabińscy ukrywali ludzi do czasu wyrobienia fałszywych dokumentów, dzięki którym "mogli bezpiecznie wyjechać do Anglii, albo jeszcze dalej".
No jeśli tak, to miała rację - brakowało grozy.

Ja zauważyłem jedną niedokładność. W filmie pokazane są sceny z Powstania Warszawskiego. Dr Żabiński jest ranny i dostaje się do niemieckiej niewoli. Nie wspomniano o przymusowej ewakuacji Warszawy przez Niemców po Powstaniu. Warszawiacy uciekają z Warszawy obawiając się nadchodzących Rosjan.

Odbieram to jako nauczkę dla Putina. Od kilku lat w dobrym tonie jest dociąć Rosjanom. W wielu miejscach spotkałem się z poglądem, że w 1945 roku Rosjanie posuwali się na zachód tylko po to żeby gwałcić niemieckie kobiety.

Porównanie wydarzeń przedstawionych w filmie do faktów tutaj - KLIK.

Tuesday, June 13, 2017

Wietnamska kawa

Już prawie miesiąc minął od mojej wizyty w Wietnamie. Poza wspomnieniami zostało coś konkretnego...


Wietnamska kawa typu nesca.
Trafiłem na nią tuż po przyjeździe do Hanoi. Uczestnicy wycieczki czekali na spotkanie informacyjne, koło mnie usiadła pani z kubkiem kawy o mocnym aromacie.
- Gdzie kupiłaś tę kawę? - spytałem gdyż byłem tak zagubiony w kalejdoskopie kiosków, sklepików i straganów, że nie byłem w stanie zauważyć niczego istotnego.
- A tutaj, dwa sklepiki stąd - wskazała ręką - bardzo dobra, chcesz spróbować?
Wyciągnęła rękę z kubkiem w moją stronę. Poczułem się jak na polskiej wsi 60 lat temu. W higienicznej Australii ktoś pije z jednego kubka z zupełnie przypadkową osobą? Co to jednak znaczy osoba pochodząca z niewielkiego miasta.
Nieco nieśmiało wypiłem nieduży łyk. Kawa była może nieco za słodka, ale miała bardzo aromatyczny smak. Wypiłem większy łyk.
- Bardzo dobra - potwierdziłem.
- Możesz skończyć - stwierdziła dobrodusznie ofiarodawczyni - a jak nie, to oddaj, to ja skończę.
Niezbyt chętnie oddałem.

W następnych dniach często piłem kawę w wietnamskich restauracjach i kawiarniach, zawsze była bardzo smaczna. Przed wyjazdem kupiłem pudełko kawy - takie jak na zdjęciu.
Obrazek na pudełku pokazuje kawę z lodem, ale to nie dla mnie, dolałem wrzątku i za chwilę poczułem znany mi zapach - to było TO!

Obejrzałem uważnie opakowanie. Jedyne wymienione składniki to instant coffee i cukier.
A ten zapach? A ten smak?
Tak mi smakuje, że wolę tego nie zgłębiać.

Oczywiście jedna paczka kawy szybko się skończyła, ale nie ma obaw. W Australii jest wielu migrantów pochodzenia wietnamskiego. Tak wielu, że od kilku lat najczęściej wymienionym nazwiskiem w książce telefonicznej Melbourne jest Nguyen.

Mamy więc niewielką wietnamską dzielnicę handową i tam bez trudu znalazłem moją kawę. Nazwa sklepu łatwo wpada w ucho.



Sunday, June 11, 2017

Niedzielne czytanie - drzewo figowe

Przepraszam, to nie jest dzisiejsza Ewangelia. Nie przypominam sobie żebym ten tekst słyszał kiedykolwiek w kościele.

Wracając rano do miasta (z Betanii), uczuł głód.
A widząc drzewo figowe przy drodze, podszedł ku niemu, lecz nic na nim nie znalazł oprócz liści. I rzekł do niego: «Niechże już nigdy nie rodzi się z ciebie owoc!» I drzewo figowe natychmiast uschło.
A uczniowie, widząc to, pytali ze zdumieniem: «Jak mogło drzewo figowe tak od razu uschnąć?»
Jezus im odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam wam: jeśli będziecie mieć wiarę, a nie zwątpicie, to nie tylko z figowym drzewem to uczynicie, ale nawet jeśli powiecie tej górze: "Podnieś się i rzuć się w morze!", stanie się.
I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie

Ewangelia św Mateusza 21:18-22

Dla mnie to bardzo zagadkowa Ewangelia. To było krótko przed ukrzyżowaniem, a więc wczesna wiosna, drzewo figowe nie miało prawa mieć owoców.
Więc za co ta kara?
Żeby to drzewo wydało o tej porze owoce musiał wydarzyć się cud. Jezus nie uczynił tego cudu, więc o co ma pretensję? Czy jest to pretensja do samego siebie?
Równie dziwna wydaje mi się następna sprawa - jeśli będziecie mieli wiarę, to nie tylko z drzewem figowym tak uczynicie.
Co to ma znaczyć? Że jak wierzę, to mogę zniszczyć nie tylko niewinną roślinę?
Tego samego dotyczy następny przykład - góra rzuci się w morze. Czyli jakieś samobójstwo.

Czy tylko do tego przydatna jest wiara?

Dzisiejsza Ewangelia odpowiada na powyższe pytanie. Niestety dla mnie jest jeszcze trudniejsza do zaakceptowania niż ta powyżej. Jedyna pociecha, że autorem jest św Jan a on czasem trochę majaczył.

Friday, June 9, 2017

MS - smutna strona

Wspomniany w ostatnim wpisie MS Walk jest dla mnie zawsze dość radosnym wydarzeniem. Czasami przypomina mi zasłyszaną kiedyś opinię, że głównym celem takich imprez jest poprawić samopoczucie uczestników.
W przypadku MS Walk jest konkretny pozytywny efekt - w Melbourne zebrano ponad pół miliona dolarów. Mam nadzieję, że zostaną dobrze zagospodarowane.

Wczoraj (czwartek) jak zwykle wizytowałem osoby zwracające się do Stowarzyszenia Św Wincentego a Paulo o pomoc.
Mój partner, Mark, przywitał mnie smutną informacją - jego matka zmarła poprzedniego dnia.
Spytalem o szczegóły - od ponad 30 lak cierpiała na stwardnienie rozsiane, przez ostatnie 15 lat przebywała w domu opieki gdyż jej stan fizyczny wymagał asysty przy podstawowych funkcjach życiowych.
- Śmierć była dla niej dużą ulgą - stwierdził Mark - w ostatnich latach praktycznie nie była w stanie wykonywać samodzielnie żadnych ruchów i cierpiała nieustanny ból.

Zastanawiałem się, czy fakt bycia głęboko wierzącymi katolikami był dla mojego kolegi i jego matki duchową pomocą, czy może przeszkodą?

Tuesday, June 6, 2017

MS Walk



Czyli marsz na rzecz osób chorych na stwardnienie rozsiane - Multiple Sclerosis.
Powyższe zdjęcie pochodzi z roku 2011. Czyli w ostatnią niedzielę szedłem po raz siódmy.

Mój kontakt z tą imprezą był ciekawy.
Sądząc po nazwie - sclerosis - myślałem, że to odmiana sklerozy, jakaś starcza dolegliwość.
Prawdy dowiedziałem się na blogu. Zauważyłem świeżo opublikowany wpis o ciekawym tytule, kliknąłem - blogowała młoda dziewczyna i opisywala swoją walkę z chorobą.
Byłem wstrząśnięty.

Proszę sobie wyobrazić, że kilka dni później, w lokalnej bibliotece, na tablicy z ulotkami, zauważyłem powiadomienie o MS Walk. To był właśnie rok 2011.
Multiple Sclerosis Day jest 31 maja. MS Walk odbywa się zatem w pierwszą niedzielę czerwca.
Obowiązującym kolorem jest czerwony. Świetnie się składa, bo właśnie w tym kolorze jest mój emerytowany narciarski strój.

W Melbourne odbywa się w przepięknym Albert Park. Może komuś ta nazwa kojarzy się z wyścigiem Formula 1. Tak, to tutaj. Dla mnie jest to barbarzyństwo - wpuszczać hałaśliwe i smrodliwe pojazdy do pięknego parku.

Co innego MS Walk. Bardzo się cieszyłem, że mogę zrobic coś pozytywnego. MS Walk połączony jest z akcją charytatywną i przez te lata udało mi się coś tam uzbierać dla MS Society.

W tym roku pogoda dopisała jak nigdy.


Szkoda, że znowu trzeba będzie czekać cały rok.

P.S.
1. Blog, od którego rozpoczęła się moja znajomość ze stwardnieniem rozsianym istnieje nadal - KLIK. Niestety poprawy zdrowia nie ma.
2. Autorka blogu Anna Bartuszek, napisała książkę o początkach swojej choroby - Bestia ujarzmiona - KLIK - przejmująca opowieść o odkryciu choroby i zawziętej walce z nią.
Pozwolę sobie wspomnieć jeden opisany w książce fakt. Anna pracowała gdzieś na obrzeżach Warszawy i miała w drodze do pracy kilka przesiadek. Swoją chorobę ukrywała. W pracy było to łatwe. Najgorsze było przejście przez jezdnię do tramwaju. Żeby zamaskować swoje problemy z chodzeniem trzymała przy uchu telefon komórkowy. Przechodnie i kierowcy wyzywali ją od idiotek. Wolała to niż przyznac się do choroby.
3. Fotorelacje z moich marszów tutaj - KLIK.

Sunday, June 4, 2017

Niedzielne czytanie - Zielone Świątki

Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić. 
 Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. "Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami?" - mówili pełni zdumienia i podziwu. "Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? - Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże". Zdumiewali się wszyscy i nie wiedzieli, co myśleć: "Co ma znaczyć?" - mówili jeden do drugiego. "Upili się młodym winem" - drwili inni.
Dzieje Apostolskie 2:1-11

Wiele lat temu mieliśmy w parafii nieco intelektualizującego księdza. Z okazji dnia Zesłania Ducha Świętego postanowił zademonstrować opisane powyżej zdarzenie. Poprosił mnie żebym przeczytał tekst Ewangelii po polsku, pani pochodząca z Irlandii czytała w języku gaelickim, a ksiądz po francusku.

To jest bardzo krótka Ewangelia, spróbowałem w domu - proste. Zasadniczo nie mam problemów z występami publicznymi, nawet je lubię. W wyznaczonym czasie wszedłem więc na ambonę, odczekałem chwilę, żeby wierni poczuli powagę sytuacji i zacząłem czytać.
Zerknąłem na wiernych i straciłem pewność siebie.
Oni mnie zupełnie nie rozumieli. 
To było oczywiste, ale wrażenie było jednak zaskakujące. Przyznam, że w tym momencie ogarnęło mnie całkowite zniechęcenie. Te kilkanaście sekund czytania, które jeszcze pozostało wydały mi się zadaniem ponad siły. Oczywiście wszystko odczytałem, ale miałem poczucie porażki.

Po mszy przeanalizowałem sytuację.
"... i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić."
Zgadza się - zacząłem mówić w obcym języku, najwyraźniej Duch pozwala mi mówić po polsku.
Zatem problem leży po drugiej stronie - patrz pogrubiony tekst - wierni nie słyszeli jak przemawiałem w ich języku.

Pisząć ten wpis zwróciłem uwagę na ostatnie zdanie czytania z Dziejów Apostolskich - może po prostu brakowało młodego wina?

P.S. Tutaj demonstracja języka gaelickiego -modlitwa Ojcze Nasz - KLIK.

Saturday, June 3, 2017

Powiew rzeczywistości

W nocy ze środy na czwartek pasażerowie startującego z Melbourne samolotu Malaysian Airlines przeżyli godziny grozy.
Kilkanaście minut po starcie jakiś pasażer wstał i próbował dostać się do kabiny pilotów. Wołał, że w plecaku ma bombę.

Dzielni pasażerowie szybko obezwładnili delikwenta, pilot zawrócił samolot na lotnisko w Melbourne. Samolot wylądował. Oczekiwały go już jednostki sił specjalnych i...

I przez półtorej godziny nic się nie działo. Pasażerowie i załoga przeżywali całą wieczność grozy. Wreszcie po 90 minutach siły specjalne wkroczyły do samolotu. Okazało się, że w plecaku nie było bomby tylko głośnik.

Siły specjalne, policja i politycy gratulują sobie nawzajem sprawnie przeprowadzonej akcji. Pasażerowie mają nieco inne zdanie. Relacja tutaj - KLIK.

Na mnie też spadły jakieś okruchy z tego tortu.
W czwartek, czyli kilkanaście godzin po opisanym wypadku, odprowadzałem syna z większą częścią jego rodziny na lotnisko. Widać było większą niż normalnie obecność policji.
Pożegnaliśmy się i wsiadłem do ich samochodu. Zastartowałem i stwierdziłem, że dźwignia do zmiany biegów jest zablokowana. To oczywiście jest jakaś firmowa blokada, ale nie miałem przedtem szansy zapoznac się z tym samochodem.
Dzwonię do syna. Zbliża się do mnie dwóch policjantów - tu nie miejsce na rozmowy, proszę natychmiast odjechać.
- Ale ja nie mogę uruchomić samochodu, dzwonię do właściciela po instrukcję.
Policjantów przybywa - włącz światła hazardowe, nie oddalaj się od samochodu.
Syn odbiera - tatusiu wsiądź do samochodu, powiem ci co robić.
Wsiadam.
- Natychmiast wyłącz ten telefon! - policjant brzmi bardzo groźnie.
Na szczęście pojawia się syn i za chwile odjeżdżam.

P.S. Okazało się, że sprawca wydarzenia był osobą chorą psychicznie. Mam na myśli wydarzenie w samolocie, nie w samochodzie.