Wojna 6-dniowa.
Przypomnę: rok 1967, pod koniec maja Zjednoczona Republika Arabska - krótkotrwała unia Egiptu, Syrii i Jordanii, której przewodniczył prezydent Egiptu Gamal Abdul Nasser - zablokowała Cieśninę Tiran i rozlokowała potężne siły militarne (ponad 250,000 osób) na granicy Izraela. Reakcją Izraela był niezapowiedziany atak lotnictwa, który całkowicie zniszczył egipskie siły powietrzne. Po nim nastąpił atak sił lądowych. W ciągu 5 dni wojska Izraela pokonały całkowicie zdezorientowane wojska arabskie, zajęły cały Półwysep Synaj, należące do Syrii Wzgórza Golan i należący do Jordanii Zachodni Brzeg (w tym całą Jerozolimę). Straty Izraela - niecałe 1,000 żołnierzy, straty arabskie ponad 20 razy większe. Szczegóły tutaj - KLIK.
Kupiłem gazetę i zamiast ją czytać sięgnąłem do wspomnień.
Rok 1967 - toż wtedy dostaliśmy mieszkanie. Prawie przez 2 lata mieszkaliśmy kątem u teściów a teraz wreszcie na własnym (to znaczy spółdzielczo-lokatorskim). Urządzaliśmy się a przy okazji poznałem bliżej kolegów z pracy, którzy dostali mieszkania w tym samym bloku.
Polityką niezbyt się interesowałem choć oczywiście dzięki, moim zdaniem bardzo dobremu, dziennikowi radiowemu orientowałem się nieźle co się dzieje na świecie.
Związek Radziecki zdecydowanie popierał prezydenta Nassera, który prowadził w Egipcie socjalistyczną politykę - obalenie monarchii, reforma rolna, upaństwowienie Kanału Sueskiego, wielkie inwestycje (np. tama Assuańska). Nie tylko popierał, ale również zbroił, podobnie jak Syrię i Irak.
Nic dziwnego, że pod koniec maja pojawiły się informacje o kryzysie na Bliskim Wschodzie popierające niezbyt wyraźnie sprecyzowane stanowisko krajów arabskich. Faktyczne stanowisko to była likwidacja państwa Izrael.
Zapamiętałem, że w tych dniach, znajomy z pracy, z którym właściwie nie miałem nigdy bliższego kontaktu, nagle zaprosił mnie do swojego mieszkania, wyciągnął atlas.
- Popatrz pan, na co te Żydki się porywają. Patrz pan, ten Izrael to ziarnko piachu na pustyni. Na co oni liczą? Nie mają żadnych szans.
Spojrzałem na niego - miał wypieki na twarzy. Skąd takie emocje? - zdziwiłem się - może on jest antysemitą.
Kilka dni później było po wszystkim. Nie pamiętam jak to komentowała prasa, ale mój znajomy był pełen uznania. Znowu zaprosił mnie do mieszkania, nawet poczęstował herbatą. Mówił niewiele, tylko kręcił z niedowierzaniem głową, ale jednak z podziwem i szacunkiem.
Według mnie taki był powszechny odbiór. Nagle pojawiło się wielu ekspertów wychwalających izraelską armię. Nie bez znaczenia była opinia, że trzon tej armii stanowią żołnierze żydowskiego pochodzenia, którzy zdezerterowali z Armii Andersa.
Krążyła anegdota, że egipski wywiad nie mógł w żaden sposób złamać kodu, którym zaszyfrowane były depesze izraelskiej armii. A one były po prostu pisane po polsku.
Sprawdziłem fakty. Rzeczywiście w okresie przebywania Armii Andersa w Palestynie ze służby zrezygnowało około 2,000 żołnierzy, znaczna część zdezerterowała. Generał Anders i premier Sikorski dali na to milczącą zgodę co spowodowało pewien konflikt z dowództwem angielskim.
Najbardziej znaczącym ubytkiem Armii Andersa był na pewno Mieczysław Biegun, który jako Menachem Begin został w 1977 roku prezydentem Izraela - KLIK.
M. Biegun nie zdezerterował, złożył formalną rezygnację. Inna sprawa, że generał Anders wydał poufne zalecenie, żeby wszystkie takie rezygnacje akceptować.Menachem Begin był bardzo aktywny w dzialalności podziemnych organizacji paramilitarnych w okresie poprzedzającym powstanie państwa Izrael. Ich głównym celem była brytyjska administracja Palestyny. M. Begin był szefem organizacji Irgun w okresie ataku bombowego na hotel King Dawid w Jerozolimie, w którym znajdowały się biura administracji brytyjskiej. Zginęło 91 osób - KLIK.
Kilka tygodni po zakończeniu wojny w prasie i radio pojawiły się komentarze, że wiele poważnych stanowisk w ministerstwach Obrony i Spraw Zagranicznych zajmują osoby, które mają przekonania polityczne niezgodne z generalną linią polskiej polityki.
Znowu anegdota zasłyszana w pracy: przewodniczący ONZ poprosił, żeby polska delegacja nosiła stroje krakowskie. Dlaczego? Bo nie można jej odróżnić od delegacji Izraela.
Wkrótce potem relacje prasowe były już jednoznaczne - syjoniści są wśród nas.
Po tych wspomnieniach zabrałem się do czytania gazety The Australian Jewish News.
Po pierwsze zdjęcie w nagłówku - to trzej żołnierze, którzy pierwsi dotarli do Ściany Płaczu, która znajdowała się w jordańskiej części Jerozolimy.
Wszyscy trzej jeszcze żyją. Ich relacja: "Posuwaliśmy się wąskimi uliczkami zabudowanymi arabskimi domami, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Przeszliśmy przez wąską żelazną bramę i nagle zobaczyliśmy ją - Ha Kotel - KLIK. To nie był tak jak teraz otwarty plac, była okrążona domami. Mieliśmy łzy w oczach gdy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w miejscu, na które czekaliśmy 2,000 lat".
Mosze Dajan, ówczesny Minister Obrony Izraela, powiedział: "Wczoraj nie byłem osobą religijną i jutro nią nie będę, ale dzisiaj nie mogę powiedzieć niczego innego, tylko że byliśmy świadkami cudu".
Kartkuję gazetę dalej. Na środkowych stronach dyskusja. Z jednej strony:czas zakończyć okupację (Zachodniego Brzegu). Z drugiej: wezwania do wycofania się Izraela są naiwne...
Tematy wspomniane w książce Judasz są nadal żywe.