Friday, October 19, 2018

bez znieczulenia

Ostatnio zwiększyła się częstotliwość powiadomień o śmierci moich znajomych. Kilka dni temu - Lorri -czyli Lorraine, sąsiadka sklepu św Wincentego, w którym trochę pomagam.

Jak dobrze mieć sąsiada...
Lorri trzymała pod swoim domem miejsce na zaparkowanie samochodu dla któregoś z naszych pracowników. Gdy pojawił się chętny odprowadzała swój samochód do garażu a nowoprzybyłemu dawała kartę zezwalającą na parkowanie bez ograniczeń czasowych.
Przy okazji informowała, że w nocy przegoniła kogoś kto chciał podrzucić pod sklep swoje śmieci.

Jak widać poniżej sklep jest zasypywany towarami, których musimy się pozbyć.


Do sklepu wpadała w nieoczekiwanych momentach, ale zawsze wtedy gdy była bardzo przydatna.

Mocno zbudowana, z nieodłącznym ironicznym uśmiechem na twarzy


Zaczynała od uszczypliwej uwagi na temat postępu naszych prac po czym chwytała się za najtrudniejsze zadanie.

Podczas ceremonii żałobnej już w progu przywitał mnie jej uśmiech. Potem były wspomnienia jej bliskich przyjaciół, które absolutnie zgadzały się z moją opinią o niej jaką wyrobiłem sobie podczas przelotnych spotkań.
Prowadzący ceremonię wspomniał okazję przy której poznal Lorri.
To była jakaś impreza, lał deszcz. Po zakończeniu jakiś samochód zagrzebał się w błocie. Nie było wielu chętnych do wyciągania samochodu, ale Lorri była. Pchnęła tak energicznie, że samochód poruszył się a ona upadła i złamała sobie rękę.

Gdy miała 16 lat rodzice wysłali ją do zgromadzenia zakonnic w odległym stanie Queensland gdzie pracowała jako opiekunka dzieci. Rodzice i zakonnice sądzili, że wybierze życie zakonne. Chyba nie znali Lorri.
Wybrała zawód pielęgniarki a w wolnych czasie udzielała się w licznych woluntariatach. Najbardziej interesowało ją Legacy - opieka nad rodzinami żołnierzy, którzy zginęli na służbie.

Wspomniano też moment okoliczności jej urodzin. Jej matka w zaawansowanej ciąży jechała na mecz australijskiego futbolu. W bramie stadionu poczuła bóle porodowe, musiała zmienić plany.

A śmierć? Z jednej strony straszna, z drugiej jakoś mi pasowała do osobowości Lorri - wpadła pod rozpędzony samochód, zginęła na miejscu, bez cierpień.

Na zakończenie wysłuchaliśmy hymnu ulubionej drużyny Lorri - KLIK.

No comments:

Post a Comment