Był już wpis o tym tytule na tym blogu - KLIK .
Tamtym razem liczyłem ludzi, tym razem to co naprawdę ważne - pieniądze.
Oczywiście nie liczylem w niedzielę tylko dzisiaj, w poniedziałek.
Dotacje zebrane w poprzednim tygodniu na tacę w moim parafialnym kościele.
Tydzień obfitował w wydarzenia więc i plon był bogaty.
Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że torby z monetami były trudne do uniesienia.
Pojechaliśmy (liczników jest trzech) do najbliższego banku a tam, niespodzianka, zamknięty do końca tygodnia.
Pojechaliśmy do sąsiedniej, poważniejszej dzielnicy. Bank otwarty, klientów niewielu, podbiegł do nas bardzo uprzejmy pan - w czym mogę pomóc?
Przyznam, że nieco mnie zaskoczył gdyż w dłoni trzymał plastikowy kubek z kawą. To nie jest bankowy standard obsługi, ale z drugiej strony co tu mówić o standardach kiedy banki starają się całkowicie wyeliminować ludzką obsługę.
Wyjaśniliśmy, że pieniądze są zapakowane w specjalne bankowe torby, towarzyszy im pełna dokumentacja, w naszym lokalnym banku po prostu wrzucamy je do specjanego zsypu.
- U nas nie ma takiego zsypu, jest bardziej uniwersalna maszyna.
Podeszliśmy, maszyna odmówiła współpracy.
- Zaraz wyjaśnię - bankowiec gdzieś pobiegł.
Po jego powrocie też nie osiągnęliśmy sukcesu.
- Dajcie mi te torby, ja to załatwię w biurze - powiedział bankowiec. Złapał torby, aż jeknął z wysiłku i zniknął.
Postaliśmy chwilę nieco zdezorientowani, wreszcie podsumowałem sytuację:
- Alan, myśmy dali ponad $3,000 przypadkowej osobie spotkanej w banku.
I poszlismy na kawę.
Życzę Państwu nadziei na najlepsze.
Monday, December 30, 2019
Friday, December 27, 2019
Świąteczne migawki
Świąteczne prezenty...
Od wnuczki, która pasjonuje się rękodziełem
Rozejrzałem się dookoła. Z oddali przyglądał nam się mieszkaniec tych terenów - królik.
Po kolejnej sesji przy stole ruszyliśmy w podróż powrotną. W czasie gdy myśmy biesiadowali ktoś pracował.
Plony trwających tu obecnie sianokosów.
Dziękuję wam bezimienni karmiciele i towarzyskie zwierzęta za beztroskie dni.
Od wnuczki, która pasjonuje się rękodziełem
Od wnuka, który interesuje się przyrodą
Od drugiego wnuka otrzymaliśmy powieść opartą na biblijnych motywach, to na później.
Póki co ruszyliśmy w drogę.
Aparat fotograficzny skłamał. Tam nie było żadnego błękitu, tylko szare, zadymione niebo.
Dopiero gdy zjechaliśmy z szosy aparat zarejestrował rzeczywistość.
Nię będę opisywał czasu spędzonego przy stole choć było go sporo. Natomiast w drugi dzień Świąt, dość wcześnie rano wyszedłem przed dom. Było chłodno więc założyłem kurtkę.
Czerwoną kurtkę.
I już po chwili dołączył do mnie towarzysz w dokładnie takich samych barwach.
Rozejrzałem się dookoła. Z oddali przyglądał nam się mieszkaniec tych terenów - królik.
Po kolejnej sesji przy stole ruszyliśmy w podróż powrotną. W czasie gdy myśmy biesiadowali ktoś pracował.
Plony trwających tu obecnie sianokosów.
Dziękuję wam bezimienni karmiciele i towarzyskie zwierzęta za beztroskie dni.
Monday, December 23, 2019
Zza mgły
Znajomi w swoich listach pytają czy dotknęły nas w jakis sposób pożary, które pustoszą Australię.
Rzeczywiście pustoszą, nigdy jeszcze nie było tylu pożarów w ostatnich miesiącach roku.
W tym otoczeniu Melbourne wydaje się być oazą.
Pierwsze 10 dni grudnia były najchłodniesze w meteorologicznej historii miasta. Jak dotąd mieliśmy tylko 3 upalne dni. Najgorętszy w ostatni piątek, 43C, ale już przed północą temperatura zaczęła się obniżać i następnego dnia było 21C i tak będzie aż do soboty.
Dzisiaj wstałem dość rano, wyszedłem na dwór, i poczułem szczypanie w oczach, krajobraz mocno zamglony. Najbliższe pożary są około 400 km stąd, ale jednak dają o sobie znać.
A więc, zanim się rozpłaczę, życzę swoim Czytelni(cz)kom radosnego okresu świątecznego
oraz przyjaznych układów ze soba i z otoczeniem w Nowym Roku.
Rzeczywiście pustoszą, nigdy jeszcze nie było tylu pożarów w ostatnich miesiącach roku.
W tym otoczeniu Melbourne wydaje się być oazą.
Pierwsze 10 dni grudnia były najchłodniesze w meteorologicznej historii miasta. Jak dotąd mieliśmy tylko 3 upalne dni. Najgorętszy w ostatni piątek, 43C, ale już przed północą temperatura zaczęła się obniżać i następnego dnia było 21C i tak będzie aż do soboty.
Dzisiaj wstałem dość rano, wyszedłem na dwór, i poczułem szczypanie w oczach, krajobraz mocno zamglony. Najbliższe pożary są około 400 km stąd, ale jednak dają o sobie znać.
A więc, zanim się rozpłaczę, życzę swoim Czytelni(cz)kom radosnego okresu świątecznego
oraz przyjaznych układów ze soba i z otoczeniem w Nowym Roku.
Wednesday, December 18, 2019
Paczki świąteczne
Święta za pasem więc nasz oddział St Vincent de Paul Society roznosi paczki świąteczne dla naszych regularnych klientów.
Zawartość paczek - hmmmm.... powiem tylko, że menu układał tradycyjny Australijczyk a więc ja nie tknąłbym większości produktów. Tylko czekam aż ktoś zaskarży nas za zrujnowanie zdrowia.
Sporą część produktów dostarczają nasi parafianie (według podanej listy). Kiedyś wystarczało to na wszystkie paczki. Pomagał mi wtedy mój 11-letni wnuk.
Teraz musimy sporo dokupować.
Nie o tym chciałem jednak napisać.
Po posortowaniu produktów, dokupieniu brakujących, zapakowaniu paczek, ruszyliśmy w drogę.
Paczki rozwożą dwuosobowe osoby. Przynajmniej jedna osoba, to członek naszego oddziału. Towarzyszyła mi młoda pani, z pochodzenia Chinka, z dwoma synami, 6 i 8 lat.
Po pierwsze, zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Poza tym, że była młoda i piękna, gdy zwracała się do synów była w tym jakaś, jakby tu powiedzieć... jakaś przedwojenna klasa.
Po drugie, w miarę postępu akcji moja towarzyszka zachowywała klasę, natomiast jej synów ogarniał coraz większy strach.
Gdy odwiedzam regularnie tych ludzi jakoś nie zwracam dużej uwagi na ich wygląd. Inna rzecz, że niektórych nie odwiedzałem kilka lat.
Teraz spojrzałem na nich z perspektywy osoby z zewnątrz.
Odwiedziliśmy 11 osób. Conajmniej 6 z nich prezentowało się fatalnie. Nie chodzi mi o naturalny proces starzenia się, oni wyglądali jak ludzie z marginesu społecznego - zaostrzyły im się rysy, skołtuniły włosy, ochrypły głosy. Do tego jakaś nerwowość lub nachalność w mówieniu.
W jednym przypadku drzwi otworzyła nam córka klientki, jakieś 12 lat, bardzo ładna i dobrze ułożona panienka. Zawołała matkę i... nie potrafię opisać - tragedia.
Zaś końcowa wizyta - klientki nie było w domu. Zadzwoniłem do niej po instrukcję.
- Mój syn (17 lat) powinien być, ale pewnie nie słyszy waszego stukania. Poczekajcie, zadzwonię do niego to wam otworzy.
Za kilka minut w drzwiach ukazał się syn.
Tym razem i ja się przestraszyłem.
Ostatni raz widziałem go ponad 4 lata temu. Normalny chłopak. Matka wspominała wtedy o jego szkole, kolegach, że rodzice kolegi zaprosili go na weekend.
A wczoraj - moja pierwsza reakcja była - ten chłopak jest na środkach odurzających. Znowu nie potrafię opisać.
I do tego ta myśl: czy dziewczynka, którą przed chwilą odwiedzilismy bedzie za 4 lata wyglądać tak samo?
Zawartość paczek - hmmmm.... powiem tylko, że menu układał tradycyjny Australijczyk a więc ja nie tknąłbym większości produktów. Tylko czekam aż ktoś zaskarży nas za zrujnowanie zdrowia.
Sporą część produktów dostarczają nasi parafianie (według podanej listy). Kiedyś wystarczało to na wszystkie paczki. Pomagał mi wtedy mój 11-letni wnuk.
Teraz musimy sporo dokupować.
Nie o tym chciałem jednak napisać.
Po posortowaniu produktów, dokupieniu brakujących, zapakowaniu paczek, ruszyliśmy w drogę.
Paczki rozwożą dwuosobowe osoby. Przynajmniej jedna osoba, to członek naszego oddziału. Towarzyszyła mi młoda pani, z pochodzenia Chinka, z dwoma synami, 6 i 8 lat.
Po pierwsze, zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Poza tym, że była młoda i piękna, gdy zwracała się do synów była w tym jakaś, jakby tu powiedzieć... jakaś przedwojenna klasa.
Po drugie, w miarę postępu akcji moja towarzyszka zachowywała klasę, natomiast jej synów ogarniał coraz większy strach.
Gdy odwiedzam regularnie tych ludzi jakoś nie zwracam dużej uwagi na ich wygląd. Inna rzecz, że niektórych nie odwiedzałem kilka lat.
Teraz spojrzałem na nich z perspektywy osoby z zewnątrz.
Odwiedziliśmy 11 osób. Conajmniej 6 z nich prezentowało się fatalnie. Nie chodzi mi o naturalny proces starzenia się, oni wyglądali jak ludzie z marginesu społecznego - zaostrzyły im się rysy, skołtuniły włosy, ochrypły głosy. Do tego jakaś nerwowość lub nachalność w mówieniu.
W jednym przypadku drzwi otworzyła nam córka klientki, jakieś 12 lat, bardzo ładna i dobrze ułożona panienka. Zawołała matkę i... nie potrafię opisać - tragedia.
Zaś końcowa wizyta - klientki nie było w domu. Zadzwoniłem do niej po instrukcję.
- Mój syn (17 lat) powinien być, ale pewnie nie słyszy waszego stukania. Poczekajcie, zadzwonię do niego to wam otworzy.
Za kilka minut w drzwiach ukazał się syn.
Tym razem i ja się przestraszyłem.
Ostatni raz widziałem go ponad 4 lata temu. Normalny chłopak. Matka wspominała wtedy o jego szkole, kolegach, że rodzice kolegi zaprosili go na weekend.
A wczoraj - moja pierwsza reakcja była - ten chłopak jest na środkach odurzających. Znowu nie potrafię opisać.
I do tego ta myśl: czy dziewczynka, którą przed chwilą odwiedzilismy bedzie za 4 lata wyglądać tak samo?
Sunday, December 15, 2019
Niedzielna obserwacja - Krysmasowy Koszmar
Jak to dobrze, że w tym przypadku, fonetyczna pisownia słowa Christmas nie powinna kojarzyć się z Bożym Narodzeniem.
Bo nie powinna.
Kilka dni temu, na pobliskiej ulicy, zauważyłem taką dekorację...
Nie wiem, ale moja pierwsza myśl była - gdyby Józef i Maria zobaczyli takie zgromadzenie, udaliby się w inne miejsce.
Bo nie powinna.
Kilka dni temu, na pobliskiej ulicy, zauważyłem taką dekorację...
Nie wiem, ale moja pierwsza myśl była - gdyby Józef i Maria zobaczyli takie zgromadzenie, udaliby się w inne miejsce.
Thursday, December 12, 2019
Graffiti
Wpadłem w wir przedświątecznych spotkań towarzyskich. Dzisiaj w południe było kolejne, z dawnymi kolegami z dawnej pracy. W centrum miasta więc pojechałem koleją miejską.
Przy stacji - graffiti.
Aż podskoczyłem - to ja!
Dla niepoznaki artysta dodał kapelusz i zamienił książkę na gazetę.
Przy stacji - graffiti.
Aż podskoczyłem - to ja!
Dla niepoznaki artysta dodał kapelusz i zamienił książkę na gazetę.
Monday, December 9, 2019
Niedzielna obserwacja - bóg i mamona
Niedzielne czytania liturgiczne wprowadziły mnie w poważne rozterki. Już myślałem, że wpisu nie będzie, ale jednak coś przyszło mi do głowy.
Dzisiaj, jak to w poniedziałek, razem z innym parafianinem liczymy wartość datków na tacę i wpłacamy to do banku.
Do banku jedziemy samochodem mojego wspólnika w liczeniu.
- Popatrz zwolniło się miejsce na parkingu. Ręka Boża - zauważył wspólnik i zgrabnie zaparkował tuż przed drzwiami banku.
Przypomniało mi to anegdotę opowiadaną w naszym kościele w ramach kazania.
Wielki transatlantyk zderzył sie z górą lodową i tonie.
Oczywiście okazało się, że dla pasażerów trzeciej klasy nie wystarczy miejsca w łodziach ratunkowych.
Kapitan informuje ich o sytuacji i powiadamia, że mają jeszcze około godziny życia.
- Czy na statku jest ksiądz? - wołają pasażerowie.
Okazuje się że jest.
- Proszę odprawić dla nas mszę, zakończymy życie w godny sposób.
Ksiądz przygotowuje się do mszy, ale przerywa mu kapitan,
- Przepraszam, ale nasze obliczenia były błędne. Statek zatonie za kilka minut, nie wystarzy czasu na całą mszę. Może ksiądz wybierze jakiś najbardziej istotny fragment.
Ksiądz zastanawia się chwilę i ogłasza wiernym:
- Zacznijmy mszę od zbiórki na tacę.
Mój 8-letni wnuk kręcił głową z niezadowoleniem.
- Po co pieniądze skoro wszystko utonie?
Po komentarzu przy parkowaniu pomyślałem, że gdy w grę wchodzą pieniądze, ręka boża działa bezbłednie.
Dzisiaj, jak to w poniedziałek, razem z innym parafianinem liczymy wartość datków na tacę i wpłacamy to do banku.
Do banku jedziemy samochodem mojego wspólnika w liczeniu.
- Popatrz zwolniło się miejsce na parkingu. Ręka Boża - zauważył wspólnik i zgrabnie zaparkował tuż przed drzwiami banku.
Przypomniało mi to anegdotę opowiadaną w naszym kościele w ramach kazania.
Wielki transatlantyk zderzył sie z górą lodową i tonie.
Oczywiście okazało się, że dla pasażerów trzeciej klasy nie wystarczy miejsca w łodziach ratunkowych.
Kapitan informuje ich o sytuacji i powiadamia, że mają jeszcze około godziny życia.
- Czy na statku jest ksiądz? - wołają pasażerowie.
Okazuje się że jest.
- Proszę odprawić dla nas mszę, zakończymy życie w godny sposób.
Ksiądz przygotowuje się do mszy, ale przerywa mu kapitan,
- Przepraszam, ale nasze obliczenia były błędne. Statek zatonie za kilka minut, nie wystarzy czasu na całą mszę. Może ksiądz wybierze jakiś najbardziej istotny fragment.
Ksiądz zastanawia się chwilę i ogłasza wiernym:
- Zacznijmy mszę od zbiórki na tacę.
Mój 8-letni wnuk kręcił głową z niezadowoleniem.
- Po co pieniądze skoro wszystko utonie?
Po komentarzu przy parkowaniu pomyślałem, że gdy w grę wchodzą pieniądze, ręka boża działa bezbłednie.
Sunday, December 1, 2019
Niedzielne marzenie
Moja czarnopiątkowa wizyta w dzielnicy handlowej nie miała jedynie na celu postrzyżyn. Głównym celem była wizyta w bibliotece.
Zajrzałem na półki w książkami moich ulubionych anglojęzycznych autorów: Ian McEwan, Julian Barnes, Peter Carey - jedyna nieznana mi pozycja to był Daydreamer pierwszego z wyżej wymienionych.
Dygresja: jestem przekonany, że kraje anglosaskie uważają, że jeśli ktoś chce wejść na rynek książek, to powinien pisać po angielsku. Nigdzie nie napotykam informacji o książkach pisanych w innych językach.
Zastanawiam się jak to obecnie wygląda w krajach europejskich.
Do odjazdu autobusu było 7 minut więc zacząłem czytać książkę.
Zasadniczo jest to książka dla dzieci, ale w moim wieku to żadna różnica.
Pierwsze opowiadanie to historia dojazdu do szkoły.
Bohater książki - marzyciel Peter - ma 10 lat i po raz pierwszy ma zaprowadzić swoją 6-letnią siostrę, Kate, do szkoły.
Rodzice powtórzyli mu już wiele razy instrukcję: dojść na przystanek autobusowy trzymając siostrę za rękę, wsiąść do autobusu, przejechać dwa przystanki, wysiąść i dojść do szkoły.
Proste.
Peter lubi swoją siostrę więc prowadzi ją z przyjemnością. W autobusie siadają i Peter puszcza rękę Kate. I w tej chwili czuje za plecami nie miękkie oparcie siedzenia, ale twardą, zimną skałę. A przed soba widzi stado wilków. Sprawdza czy siostra jest przy nim.
Oczywiście w kieszeni ma wszystkie niezbędne rzeczy: scyzoryk i pudełko zapałek.
Szybko zbiera trochę wyschniętych liści i drobnych gałązek. Ostrożnie zapala zapałkę, liście chwytają płomień, za chwilę zapalają się gałązki. Wilki cofają się a w tle Peter zauważa, że właśnie są na przystanku koło szkoły.
Wysiada, autobus rusza.
Dopiero teraz Peter stwierdza, że nie ma koło niego siostry.
Jak szalony rzuca się w pogoń. Prawie, że łapie autobus na następnym przystanku więc goni go dalej, ale słyszy za sobą wołanie.
Odwraca głowę - to Kate - rezolutnie wysiadła i obiecuje, że jeśli Peter da jej swoją tygodniówkę, to nie powie o niczym rodzicom.
Podnoszę głowę. Mój autobus właśnie nadjeżdża.
To jest właśnie mój problem - nigdy nie dam się ponieść marzeniom w jakieś ciekawe sytuacje.
Rozglądam się po autobusie.
Z jednej strony mężczyzna, dość niechlujnie ubrany. Głowa wystrzyżona w dziwne wzory. Na głowie tatuaże. Jeden z nich to napis : good cop is a...
Ciągu dalszego nie widać i nie chcę go widzieć.
Z drugiej strony młoda, bardzo umięśniona, Murzynka.
Opuszczam wzrok gdyż wydaje mi się, że przyglądanie się tym osobom może być niewłaściwie odczytane.
Przejechaliśmy kilka przystanków gdy słyszę bardzo głośne wołanie. Wszyscy pasażerowie podnoszą głowy. To woła ten mężczyzna z tatuażami na głowie, ale chyba nikt go nie rozumie.
Woła ponownie: czy pomóc ci wysiąść!?!?
Wołanie skierowane jest do starszej pani, która szykuje się do wysiadania a ma ze sobą spory wózek z zakupami.
- Co za uczynny człowiek - uśmiecham się, widzę że inni pasażerowie też.
- Nie, nie, dziękuję bardzo - odpowiada starsza pani. Autobus staje, pani dość sprawnie wysiada, wyciąga wózek.
Kierowca zamyka drzwi, autobus rusza.
- Stój, stój!! - tym razem woła siedząca niedaleko ode mnie Murzynka.
- Ona zostawiła torbę!
Rzeczywiście. Na półce, przy miejscu gdzie siedziała starsza pani, została spora, porządna, ręczna torba.
Autobus zatrzymuje się, Murzynka chwyta torbę i wybiega.
Widzę przez okno, że stoi zdezorientowana, najwidoczniej starsza pani gdzieś zniknęła.
- Nie odjeżdżaj, czekaj na nią - wołają pasażerowie do kierowcy.
Nagle z tyłu autobusu słyszę rozpaczliwe wołanie: to była MOJA torba!
Reszta jest marzeniem.
Zajrzałem na półki w książkami moich ulubionych anglojęzycznych autorów: Ian McEwan, Julian Barnes, Peter Carey - jedyna nieznana mi pozycja to był Daydreamer pierwszego z wyżej wymienionych.
Dygresja: jestem przekonany, że kraje anglosaskie uważają, że jeśli ktoś chce wejść na rynek książek, to powinien pisać po angielsku. Nigdzie nie napotykam informacji o książkach pisanych w innych językach.
Zastanawiam się jak to obecnie wygląda w krajach europejskich.
Do odjazdu autobusu było 7 minut więc zacząłem czytać książkę.
Zasadniczo jest to książka dla dzieci, ale w moim wieku to żadna różnica.
Pierwsze opowiadanie to historia dojazdu do szkoły.
Bohater książki - marzyciel Peter - ma 10 lat i po raz pierwszy ma zaprowadzić swoją 6-letnią siostrę, Kate, do szkoły.
Rodzice powtórzyli mu już wiele razy instrukcję: dojść na przystanek autobusowy trzymając siostrę za rękę, wsiąść do autobusu, przejechać dwa przystanki, wysiąść i dojść do szkoły.
Proste.
Peter lubi swoją siostrę więc prowadzi ją z przyjemnością. W autobusie siadają i Peter puszcza rękę Kate. I w tej chwili czuje za plecami nie miękkie oparcie siedzenia, ale twardą, zimną skałę. A przed soba widzi stado wilków. Sprawdza czy siostra jest przy nim.
Oczywiście w kieszeni ma wszystkie niezbędne rzeczy: scyzoryk i pudełko zapałek.
Szybko zbiera trochę wyschniętych liści i drobnych gałązek. Ostrożnie zapala zapałkę, liście chwytają płomień, za chwilę zapalają się gałązki. Wilki cofają się a w tle Peter zauważa, że właśnie są na przystanku koło szkoły.
Wysiada, autobus rusza.
Dopiero teraz Peter stwierdza, że nie ma koło niego siostry.
Jak szalony rzuca się w pogoń. Prawie, że łapie autobus na następnym przystanku więc goni go dalej, ale słyszy za sobą wołanie.
Odwraca głowę - to Kate - rezolutnie wysiadła i obiecuje, że jeśli Peter da jej swoją tygodniówkę, to nie powie o niczym rodzicom.
Podnoszę głowę. Mój autobus właśnie nadjeżdża.
To jest właśnie mój problem - nigdy nie dam się ponieść marzeniom w jakieś ciekawe sytuacje.
Rozglądam się po autobusie.
Z jednej strony mężczyzna, dość niechlujnie ubrany. Głowa wystrzyżona w dziwne wzory. Na głowie tatuaże. Jeden z nich to napis : good cop is a...
Ciągu dalszego nie widać i nie chcę go widzieć.
Z drugiej strony młoda, bardzo umięśniona, Murzynka.
Opuszczam wzrok gdyż wydaje mi się, że przyglądanie się tym osobom może być niewłaściwie odczytane.
Przejechaliśmy kilka przystanków gdy słyszę bardzo głośne wołanie. Wszyscy pasażerowie podnoszą głowy. To woła ten mężczyzna z tatuażami na głowie, ale chyba nikt go nie rozumie.
Woła ponownie: czy pomóc ci wysiąść!?!?
Wołanie skierowane jest do starszej pani, która szykuje się do wysiadania a ma ze sobą spory wózek z zakupami.
- Co za uczynny człowiek - uśmiecham się, widzę że inni pasażerowie też.
- Nie, nie, dziękuję bardzo - odpowiada starsza pani. Autobus staje, pani dość sprawnie wysiada, wyciąga wózek.
Kierowca zamyka drzwi, autobus rusza.
- Stój, stój!! - tym razem woła siedząca niedaleko ode mnie Murzynka.
- Ona zostawiła torbę!
Rzeczywiście. Na półce, przy miejscu gdzie siedziała starsza pani, została spora, porządna, ręczna torba.
Autobus zatrzymuje się, Murzynka chwyta torbę i wybiega.
Widzę przez okno, że stoi zdezorientowana, najwidoczniej starsza pani gdzieś zniknęła.
- Nie odjeżdżaj, czekaj na nią - wołają pasażerowie do kierowcy.
Nagle z tyłu autobusu słyszę rozpaczliwe wołanie: to była MOJA torba!
Reszta jest marzeniem.
Subscribe to:
Posts (Atom)