Showing posts with label St Vincent. Show all posts
Showing posts with label St Vincent. Show all posts

Tuesday, November 12, 2024

Pan Bóg dał dzieci

 Przez kilka tygodni korzystałem z usług fizjoterapeutki.
Było trochę okazji do rozmowy. Ona spytała mnie z jakiego kraju pochodzę, spytałem i ja.
- Z Korei Południowej.
- Urodziłaś się w Australii?
- Nie, w Korei Południowej, gdy miałam 2 lata rodzice oddali mnie Australijczykom w adopcję i odkąd mieszkam w Australii, nowi rodzice zapewnili mi wykształcenie.
Nie pytałem czy spotkała swoich rodziców biologicznych.

Przypomniała mi się podobna historia....
Mój dobry znajomy z narciarskich tras. Pojechaliśmy razem na serię maratonów narciarskich w Europie.
Weterynarz, zapalony żeglarz, dobrze sytuowany. Miał trzech synów i przyszło mu do głowy żeby adoptować dwoje dzieci z Korei Południowej, dwie dziewczynki.
Wspominał, że agencja załatwiająca formalności adopcyjne spoglądała na niego i jego żonę niechętnie. Dopiero po pewnym czasie ktoś wyjaśnił mu przyczynę.
- Oni podejrzewają, że Australijczycy adoptują dzieci z ubogich rodzin koreańskich żeby wykorzystywać je potem jako służące itp.
Mój znajomy zapewnił obu przybranym córkom wykształcenie.

Inna strona medalu - wizytacje pod patronatem św Wincentego...
Ostatnie dwie wizyty były u rodzin gdzie dzieci terroryzują rodziców.
Pani pochodząca z Wysp Cooka - KLIK.
Mieszkańcy Wysp Cooka to Maorysi, podobnie jak w Nowej Zelandii i podczas pierwszego spotkania potarliśmy się nosami - jak tu - KLIK.
To niestety było jedyną miłą częścią spotkania. 
Już podczas rozmowy telefonicznej przez wizytą klientka poradziła nam, żebyśmy zaparkowali samochód na sąsiedniej ulicy bo jej syn nie lubi tego typu wizyt i zdarza się, że wybiega przed dom i tłucze samochód przybyszy młotkiem.
W domu też potrafi robić gwałtowne awantury.
Syn uczęszcza do specjalnej szkoły, ale nie widać żeby sytuacja się normowała. Wraz z partnerem rozważają możliwość powrotu na Wyspy, może taka zmiana środowiska coś pomoże?

Druga wizyta - mężczyzna w średnim wieku z ciężką przeszłością. Jego małżeństwo rozpadło się, w którymś momencie wylądował wraz z synem na ulicy. Po roku znaleźli miejsce w schronisku dla bezdomnych, po następnych dwóch dostali mieszkanie opieki społecznej. W międzyczasie syn uzależnił się od narkotyków i stał się niebezpieczny. 
Kilka miesięcy temu pobił ojca młotkiem i wylądował za kratkami. Odniosłem wrażenie, że ojciec wolałby żeby syn już do niego nie wrócił, ale nie mam pojęcia jakie opcje przewiduje australijskie prawo i opieka społeczna.

Wymierny efekt tych wizyt - zapłaciliśmy zaległy rachunek za elektryczność,  kupiliśmy kanapę, daliśmy vouchery na żywność.

Smutny bilans.

P.S. Godzinę po publikacji tego wpisu przypomniała mi się jeszcze jedna "dziecinna" historia.
Dzisiaj rano, jadąc po zakupy, słuchałem jak zwykle radio ABC/Classic a tam coś o W.A. Mozarcie.
W roku 1778, 22-letni Mozart, po rezygnacji z posady w Salzburgu, szukał pracy gdzieś w Europie. W końcu zaniosło go do Paryża, tam pisał koncert na flet i harfę dla miejscowego hrabiego i jego córki. W tym okresie dotarła do niego wiadomość o śmierci matki.
Cały koncert TUTAJ.

Muzyka klasyczna - wspomnienie tej audycji przyniosło mi trochę spokoju.
A Mozart - muzyka klasyczna nie zostawiała marginesu na osobiste emocje.

Monday, June 24, 2024

...nie radość

 Wczoraj (niedziela) na mszy zauważyłem w ławce przede mną młodą dziewczynę, która zawzięcie klikała w swój telefon - Gloria, Ewangelia, kazanie, Credo - nieważne ona nadawała na swojej częstotliwości.
Dopiero gdy nadszedł czas komunii zorientowałem się, że ona jest opiekunką niesprawnej osoby. Pani w nieco starszawym wieku, Chinka, chyba z jakimś urazem nogi bo poruszała się z trudnością a na dodatek ręka na temblaku. Opiekunka pomogła jej wstać, podopieczna pokuśtykała do ołtarza, opiekunka kontynuowała swoje.
Nie wiem co tam było przy ołtarzu w każdym razie starsza pani wracała łkając i połykając łzy. Opiekunka pomogła jej zająć miejsce w ławce, ale nie pomogła wytrzeć łez z twarzy a te kapały gęsto.
Odruchowo sięgnąłem do kieszeni, ale i tak wiedziałem że nic nie pomogę gdyż wchodząc do kościoła skorzystałem z serwetki aby przetrzeć oczy, które zaparowały na zimnym powietrzu.
Zanotowałem w pamięci żeby nosić ze sobą torebkę z serwetkami.

Dwa dni wcześniej miałem dwie wizyty u osób zgłaszających się do św Wincentego po pomoc.
Pierwsza osoba - starsza pani, która generalnie nieźle sobie radzi z finansami.
Zadzwoniłem do niej dowiedzieć się jak możemy pomóc... 
Pani chyba czekała na telefon bo nie dała mi dojść do słowa tylko zaczęła swoją historię -
dzisiejszy dzień spędzam ze swoją zmarłą córką...
Z dokumentacji wiem, że jej córka była uzależniona od narkotyków i popełniła samobójstwo.
Jednak wspomnienie było pogodne - ulubione przeboje córki, ulubieni wykonawcy, koncerty muzyki młodzieżowej, stroje, ale również...
Może moja uwaga nie była zbyt skoncentrowana, ale zrozumiałem, że jej córka zabiła swojego syna i nie powiedziała nikomu co zrobiła ze zwłokami.
Moja córka i mój wnuk - to są moi bohaterowie - podsumowała moja rozmówczyni.

Druga klientka - młoda kobieta z przeszłością - jedno z dziewięciorga dzieci - porzucona przez rodzinę. W wieku 14 lat wylądowała na ulicy jako bezdomna. Uzależnienie od narkotyków, trójka dzieci, wszystkie w domach opieki.
To już druga prośba o pomoc w tym miesiącu - spytałem o przyczynę - pies się "okocił" - 7 szczeniaków. Nie było jej stać na zdeseksowanie suki stąd taki rezultat. Schronisko dla zwierząt przyjmuje szczeniaki nie młodsze niż 8 tygodni. 3 szczeniaki oddała znajomym, pozostały 4.
W rezultacie na wyżywienie psów wydaje więcej niż na siebie.

A w domu - żona od dwóch dni jest w stałym kontakcie ze znajomą, której matka - nasza bardzo bliska znajoma - ma ponad 95 lat i ostatnio straciła siłę i ochotę do życia. 
Dwa dni temu wzięli ją do szpitala i zakwalifikowali na opiekę paliatywną. Żona odwiedziła ją w szpitalu - ma bardzo dobre warunki, ale chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. W każdym razie z chęcią wypiła rosół, który żona jej przyniosła.

Dzisiaj - poniedziałek rano - dowiedzieliśmy się, że w nocy zmarła.
Na szczęście natura daje takie wyjście. 

Thursday, April 11, 2024

Dobroczynność na etacie

 Wiele razy wspominałem na tym blogu o swojej działalności w Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo - Vinnies.

W ostatni wtorek odbyło się kolejne, comiesięczne, zebranie.
Takie zebrania trwają troszkę ponad godzinę i od dłuższego czasu nuży mnie ilość biurokratycznych procedur, które omawiamy.
Właściwie to nawet nie omawiamy, raczej przyjmujemy do wiadomości długą listę otrzymanej korespondencji, informacje, że coś się zmieniło w radzie rejonu, że oddziały Stowarzyszenia w Indiach i na Filipinach, który wysyłamy na Święta skromne dotacje, odpowiedziały(albo nie odpowiedziały) na nasz email.
Oczywiście sprawdzamy jak nasze wydatki i przychody mają się do planowanego budżetu.
Poza tym - krótka modlitwa, refleksja duchowa, omówienie istotnych spraw w wizytacji ostatniego miesiąca. 
Jeśli zostało trochę czasu to rozmowy na luźne tematy.

Jak wspomniałem te zebrania coraz bardziej mnie nużą.
Wydaje mi się, że dawniej więcej czasu mówiliśmy o sprawach osób, którym pomagamy i o sobie.

Oczywiście tu wychodzi na jaw mentalność staruszka, który woli poplotkować niż analizować problemy finansów i polityki niskiego szczebla.
Jednak jako osoba profesjonalnie doświadczona w analizie danych zajrzałem do sprawozdania finansowego naszej organizacji a tam...
Rok finansowy 2022/2023 
- otrzymane dotacje - A$11,700 tys - spadek o $800 tys
- dochody sklepów Vinnies - A$61,500 tys - wzrost o A$15,000 tys (odbicie po Covidzie)
- bezpośrednia pomoc - czyli to co my robimy - A$23,900 tys - wzrost o A$1,900 tys
- płace personelu - A$48,200 tys - wzrost o A$6,400 tys.

Czyli na każdego dolara pomocy dla potrzebujących płacimy dwa dolary naszym urzędnikom.
Przypomnę, że obsługa sklepów przynoszących taki dochód to są bezpłatni ochotnicy, to samo osoby wizytujące potrzebujących.

Oczywiście żeby sklepy mogły sprawnie funkcjonować muszą mieć zapewnione odpowiednie lokale i wyposażenie a to kosztuje, ale jednak fakt pozostaje faktem - nasza organizacja jest bardziej potrzebna biurokratom niż biedakom.

Gdybyśmy tak z dnia na dzień przestali istnieć, to biedni jakoś by sobie poradzili, ale około tysiąca urzędników straciłoby pracę.

Przypominam sobie wspomnienia znajomego weterana naszego Stowarzyszenia - jak to było 50 lat temu - zebrania odbywały się co tydzień, cała pomoc dla potrzebujących pochodziła z dotacji zebranych podczas zebrania.

Świat się zmienił.

Sunday, November 5, 2023

Compliance 2

 Kontynuuję temat.
Temat 2 - prywatność informacji.

Po pierwsze to największy z tym kłopot mają instytucje, które z definicji powinny gwarantować bezpieczeństwo naszych danych - banki, towarzystwa ubezpieczeniowe.
Z drugiej strony są one nieustannie atakowane przez kryminalne szajki.

Po drugie - nasz skromny zespół.
Faktem jest, że gromadzimy sporo prywatnych informacji - numer telefonu, adres, wiek, źródła utrzymania, problemy osobiste naszych klientów.  Z drugiej strony jednak nie sądzę żeby kogokolwiek to interesowało. Jedyny praktyczny problem, to gdy z powodu naszego niedbalstwa takie dane wpadną w ręce osoby, która w jakiś sposób to rozgłośni.
Tu okazji jest wiele - codziennie dostajemy email z danymi osób proszących o pomoc, ten email na ogół drukujemy, wydruk uzupełniamy notatkami z wizyty po czym... wyrzucamy do kosza.
Nie sądzę żeby ktoś szperał w moim pojemniku na śmieci wystawionym do podebrania przez służby porządkowe, ale podczas wysypywania do śmieciarki coś może się zaciąć, przewrócić, wiatr może zanieść ten śmieć na podwórko sąsiada naszego klienta.
Na szkoleniu kategorycznie zalecano safe disposal - google mówi, że po polsku to - bezpieczna utylizacja, wszyscy kiwali z powagą głowami, ale wiadomo że skończy się na śmietniku.
Podobnie jest z emailem - upewnijcie się że wasz komputer i email mają odpowiednie zabezpieczenia - to niestety sfera marzeń. Jedyna pociecha że może jakoś mnie nie zauważą wśród tych setek milionów użytkowników internetu.

Ostatni temat - nasze własne bezpieczeństwo.
Tu organizatorzy szkolenia mieli powody do satysfakcji - rzeczywiście oni troszczą się o sprawy, które wielu z nas nie przyszłyby do głowy.
Najbardziej ryzykowna sytuacja to oczywiście wizyta w mieszkaniu klienta. Rzeczywiście, tu może nas spotkać niejedna niespodzianka.
Moje doświadczenie - dzwonimy do domu klientki, słyszymy lekkie zamieszanie, widzimy, że za szybą w oknie pojawiły się twarze dzieci. Za chwilę jakieś dziecko pyta - kto to?
Przedstawiamy się, pytamy o matkę, przecież umawialiśmy się z nią pół godziny temu... znowu zamieszanie, wreszcie jedno z dzieci otwiera drzwi - matka śpi - mówi.
Nalegamy żeby pozwoliło nam ją zobaczyć - rzeczywiście, śpi jak zabita. Mój towarzysz daje mi znak, że według niego to skutek narkotyków.
Na szczęście dzieci jest kilkoro, najstarsze ma chyba 15 lat i ono zapewnia nas, że to dla nich nie jest to nic nowego i że wszystko jest w porządku. 
Sprawdzam telefonicznie następnego dnia - jest w porządku.

Osobna sprawa to gdy nasz zespół wizytujący składa się tylko z kobiet. Mamy kilku klientów, których nasze panie nie chcą odwiedzać bez wsparcia mężczyzny.
Inna kategoria - dzieci z problemami psychicznymi.
Mamy klientkę, której syna bardzo denerwuje wizyta obcych osób, często wybiega przed dom i atakuje cegłą samochód gości. Spotykamy się więc z klientką na ulicy, za rogiem.

Jeszcze inna sprawa - psy.
Generalna wskazówka nie wchodzić do mieszkania bez upewnienia się, że pies jest dobrze zabezpieczony.
Inna kategoria - fizyczna pomoc - coś wstawić, przestawić itp.
Oficjalna instrukcja - za żadne skarby - po pierwsze możemy doznać jakiejś kontuzji, po drugie - klient może nas oskarżyć żeśmy coś zepsuli.
W praktyce - stosujemy własną logikę.

Na marginesie wyznam, że ja czuję spore zagrożenie gdy jadę samochodem prowadzonym przez niektórych kolegów/koleżanki. Wątpliwą pociechą może być fakt, że taki wypadek drogowy będzie zaklasyfikowany jako wypadek przy pracy.

Ostatnia sprawa to nasze zdrowie psychiczne - dostaliśmy długą listę linków do instytucji, które nam pomogą w przypadku gdyby naszły nas:  smutek, depresja, niepokój, myśli samobójcze, itp, itp.
To już jednak żadna nowina - podobna lista wyświetlana jest bardzo często podczas emisji wiadomości tv oraz przed i po co drugim reportażu czy filmie prezentowanym w tv.

Saturday, October 28, 2023

Compliance

Oznacza po angielsku zgodność z przepisami,

A przepisów coraz to więcej.

W życiu prywatnym każdy sobie radzi jak potrafi, co innego w pracy - regulamin, często nie jeden.
Sprawa się komplikuje gdy ktoś działa w instytucji charytatywnej - tu styka się sporo różnych dziedzin, a do tego dochodzi bliski kontakt z bardzo różnymi osobami i ich problemami

Wspominałem wielokrotnie o swojej działalności w instytucji charytatywnej - St Vincent de Paul - i właśnie przyszła kryska na matyska - członkowie muszą odbyć obowiązkowy Compliance Training.

Odbyłem w czwartek.
Szkolenie ograniczyło się do trzech tematów - bezpieczeństwo dzieci, privacy - czyli poufność i bezpieczeństwo informacji, nasze własne bezpieczeństwo podczas kontaktu z osobami, które proszą o pomoc.

Bezpieczeństwo dzieci - wydaje mi się, że prawie codziennie słyszymy raporty o tym że jakiemuś dziecku lub młodej osobie dzieje się mniej lub więcej zamierzona krzywda.
Na marginesie wspomnę, że każdy z naszych członków musi mieć wydane przez policję świadectwo upoważniające do kontaktu z cudzymi dziećmi.
O ile wiem takie świadectwa muszą mieć również pracownicy transportu publicznego a zapewne również pracownicy sklepów itd, itd.
Oczywiście policja może jedynie sprawdzić czy nie mamy jakichś przypadków przekroczenia prawa.

Zatrzymam się nieco na pierwszym punkcie szkolenia.
Wyróżniono 4 zagadnienia - zaniedbanie, przemoc fizyczna, nadużycia seksualne, grooming.
Ten ostatni termin wymaga wyjaśnienia - według słownika oznacza on pielęgnację, ale również tresurę i to chyba jest właściwe połączenie - pielęgnacja to w tym przypadku zdobycie zaufania dziecka w celu zyskania możliwości zyskania nad nim kontroli.

Jak wygląda to w naszej praktyce?
Zaniedbanie - przede wszystkim, wielu naszych klientów nie potrafi zadbać o samych siebie i swoje gospodarstwo domowe. Stosunkowo najlepiej wypadają w tym towarzystwie matki pochodzące z Afryki, dzieci są zadbane, wesołe, bystre i chętne do akcji - aby to tylko przekładało się na chęć do nauki i pracy.
Przemoc - sprawa oczywista to zwrócić uwagę czy dziecko ma siniaki lub inne ślady obrażeń.
Takich przypadków nie mieliśmy.
Nadużycia seksualne - nasz kontakt z dziećmi klientów jest zbyt krótki i powierzchowny żebyśmy mogli coś zauważyć.
Grooming - jak wyżej chociaż tu doszły dodatkowe elementy - na ile kontaktu fizycznego z dzieckiem klienta możemy sobie pozwolić?
Bardzo powszechne jest u nas high five czyli wzajemne klapnięcie się płaskimi dłoniami - to w porządku.
A co z give me a hug - czyli obejmijmy się rękami?
Po pierwsze kontakt z dzieckiem musi być przez cały czas w obecności rodziców, po drugie - jeśli kontakt fizyczny, to tylko bierny czyli dajmy się objąć.
A co jeśli dziecko chce nam coś opowiedzieć, zwierzyć się?
Zasadniczo obecność rodziców bardzo ogranicza taką możliwość.
Gdyby jednak... to wysłuchać z życzliwością i powagą i nie zawieść zaufania dziecka czyli... raportować dalej czy nie raportować?
Dylemat jest na tyle poważny, że na szkoleniu podano nam 2 telefony zaufania i ze trzy platformy internetowe gdzie możemy szukać wsparcia gdyby treść szkolenia wprowadziła nas w jakieś rozterki.
Czyli - po pierwsze - zadbaj o samego siebie.
Ja wybrałem odreagowanie na tym blogu.

Wpis rozrósł się do takich rozmiarów, że na dzisiaj wystarczy, ciąg dalszy w przyszłym tygodniu.

P.S. Na szkoleniu, po zakończeniu pierwszego tematu, była przerwa na herbatkę - podano również kawę,  jakieś pierożki, humus, crackersy, wafelki, herbatniki.
Zwróciłem prowadzącym uwagę, że jest to oczywisty grooming - zyskanie naszej wdzięczności i zachęta do konsumpcji niezdrowych produktów.

Sunday, December 12, 2021

Niedzielna radość

 Gdy Jan nauczał nad Jordanem, pytały go tłumy: «Cóż mamy czynić?» On im odpowiadał: «Kto ma dwie suknie, niech się podzieli z tym, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni».

Przyszli także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i rzekli do niego: «Nauczycielu, co mamy czynić?» On im powiedział: «Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono».

Pytali go też i żołnierze: «a my co mamy czynić?» On im odpowiedział: «Na nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na waszym żołdzie».

Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w swych sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: «Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. on będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem. Ma on wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym».

Wiele też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę.

Ewangelia św Łukasza 3: 10-18

Gdzie tu tytułowa radość?

Na dodatek ta wzmianka o palących się plewach. 
Według mnie w cytowanym powyżej tekście jest błąd - ogień nieugaszony - to robi wrażenie jakiegoś niedbalstwa, nie zgasili ognia w porę i plewy się zapaliły. 
W tłumaczeniu angielskim to jest: ...and the chaff he will burn in a fire that will never go out - a plewy spali w ogniu, który nigdy nie zgaśnie. 
Niegasnący ogień piekielny - gdzie tu radość?

Radość jest w czytaniach ze Starego Testamentu:

Wyśpiewuj, Córo Syjońska! Podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem! Oddalił Pan wyroki na ciebie, usunął twego nieprzyjaciela; Król Izraela, Pan, jest pośród ciebie, nie będziesz już bała się złego.

Księga Sofoniasza 3: 1-15

I jeszcze...

Bracia:
Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność: Pan jest blisko!

List św Pawła do Filipian 4: 4-7

Kto to byli Filipianie?
Wikipedia tłumaczy, że byli to mieszkańcy miasta Filippi we wschodniej Macedonii. Nazwa miasta pochodzi od Filipa , ojca Aleksandra Macedońskiego.

Jaka szkoda, że to nie Filipińczycy, których pamiętam jako radosnych i życzliwych ludzi.


Liturgia chrześcijańska dostosowała się w tym przypadku do Starego Testamentu.
Ksiądz wystąpił w czerwonym ornacie (w pozostałe niedziele Adwentu ornat jest fioletowy)
Podobne są kolory adwentowych świec...


Dzisiejsza to ta różowa, ledwie co nadpalona.

Ksiądz w kazaniu mówił też o radości, radości ze światła które już widać w adwentowej ciemności.

Mnie jednak nurtowały ewangeliczne zalecenia św Jana Chrzciciela:
- Kto ma dwie suknie, niech się podzieli z tym, który nie ma.

Wniosek był oczywisty: skoro ksiądz ma 2 ornaty na czas adwentu, to niech odda potrzebującemu jeden z nich.
Wątpię jednak czy ktokolwiek potrzebuje ornatu.

Co innego podzielenie się jedzeniem.
W kończącym się tygodniu nasz zespół Stowarzyszenia św Wincentego roznosił paczki świąteczne.
Poniżej przygotowanie akcji 5 lat temu...


Od kilku lat nie są to paczki tylko vouchery na żywność.

Ja miałem przyjemność dostarczyć 7 kopert z voucherami i rzeczywiście była to przyjemność.
Niektórzy jednak mieli jeszcze lepiej - wieczorem zadzwonił do mnie kolega, który roznosił w innym zespole:
- Lech, pamiętasz Kerry C, tę którą odwiedziliśmy 3 lata temu?
- Pamiętam, ta co miała 8 dzieci.
- Ta sama, ona ma teraz 10 dzieci i jest w ciąży z bliźniakami.
Na chwilę zaniemówiłem...
- Ale Lech, no sam nie wiem. Jak ich odwiedziliśmy to otoczyło nas chyba 7 dzieci. To było niesamowite. Ja w życiu nie widziałem naraz tylu tak zadbanych, tak urodziwych, tak sympatycznych dzieci... 
Znajomemu ze wzruszenia załamał się głos.

Po zimnym, deszczowym i wietrzystym tygodniu, dzisiaj słońce oznajmiło prawdziwie letni dzień.

Radujmy się.

Sunday, November 21, 2021

Niedzielne królowanie

 Piłat powiedział do Jezusa: «Czy Ty jesteś Królem żydowskim?»

Jezus odpowiedział: «Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?»

Piłat odparł: «Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Co uczyniłeś?»

Odpowiedział Jezus: «Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd».

Piłat zatem powiedział do Niego: «A więc jesteś królem?»

Odpowiedział Jezus: «Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu».

Ewangelia św Jana 18: 33-37

Zawsze ogarnia mnie niepokój gdy czytana jest Ewangelia według św Jana. 
Przez większość tego roku liturgicznego dominował św Marek, a tu na zakończenie św Jan.

Na szczęście św Marek opisuje tę scenę prawie identycznie, ale...
"Piłat zapytał Go: «Czy Ty jesteś królem żydowskim?» Odpowiedział mu: «Tak, Ja nim jestem». Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał: «Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają». Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił...."

Ewangelia św Marka 15: 2-5

U św Marka temat ogranicza się do potwierdzenia - Jestem (królem żydowskim).
U św Jana, Jezus raczej bagatelizuje temat królowania (i słusznie gdyż król żydowski to nie była wtedy wielka pozycja), końcowy akcent to "danie świadectwa prawdzie".

A co jest prawdą?

Na dzisiejszej mszy gościli reprezentanci Society of St Vincent de Paul aby wręczyć wyróżnienia trójce członków, w tym mnie...

I tu wyszedł na jaw mój prawdziwy charakter.
Gdy usłyszałem, że wyczytują nazwiska laureatów, nie słuchałem czyje nazwisko wyczytują lecz wyrwałem do przodu.
Oficjałowie byli tak zajęci swoją akcją, że nie zaskoczyło ich, że gdy wyczytali nazwisko Lucia stanął przed nimi jakiś leśny dziadek. Potrzebna była interwencja proboszcza .

I teraz uwaga - oficjał wyczytujący moje nazwisko określił mnie jako króla skarbników (king of treasurers ) - 1:02:45 w zlinkowanym nagraniu.

To tak mnie rozbestwiło, że poprosiłem o głos - cała scena TUTAJ.

Uważni widzowie filmiku zauważą donośny śmiech na widowni - to moja żona.
Moja podświadomość pamiętała o Niej - miałem powiedzieć, że praca w Stowarzyszeniu dała mi celu w życiu (purpose in my life) ale zamiast life, powiedziałem wife  - czyli - dało cel mojej żonie :)

P.S. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem się na filmie/nagraniu. 
Na pewno było to bardzo dawno temu.
Teraz obejrzałem samego siebie - hmmmm - taka jest prawda.

Thursday, November 18, 2021

Muzyka łagodzi obyczaje

 Już dawno nie słyszałem w naszym radio dobrej muzyki.
Takiej wspomagającej prowadzenie samochodu.

Dzisiaj usłyszałem TO - Gurrumul, Wulminda (w Es-dur)

Przyznaję, że to był dobry akompaniament do jazdy w niesfornym tłoku. 
Po około 2 minutach w nagraniu pojawia się aborygeński śpiew.
Aborygeński?
Język - tak, ale melodia, ale Es-dur - tu już mam wątpliwości.

Po południu zmiana nastroju - aż 4 wezwania od osób potrzebujących pomocy.
Wyjaśnienie - działam w tutejszym Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo.
Sprawy dość skomplikowane więc podzieliliśmy się zadaniem z moim partnerem.

Dzwonię do pierwszej klientki - nie odbiera telefonu.
Przedstawiam się  - zadzwonię do ciebie za 5 minut, jeśli chcesz otrzymać dzisiaj pomoc, to odbierz telefon.
Wyjaśnię, że gdy dzwonię utajniam swój numer telefonu. Wiemy, że wiele osób nie odbiera takich telefonów, mamy nadzieję, że pozostawiony komunikat wyjaśni sprawę.

Za 5 minut sytuacja się powtarza.

Druga klientka - odbiera telefon, ale informuje że nie będzie jej w domu. Na szczęście w tym przypadku nie chodzi o żywność, ale sprawy które można załatwić przez email.

Mój dzisiejszy partner osiąga podobny wynik.
W rezultacie złożymy dzisiaj tylko jedną wizytę.

Wsiadam do samochodu partnera a tam ---

Uwertura do opery Candide L. Bernsteina, dyryguje kompozytor.

Opera inspirowana Kandydem Woltera - a zatem optymizm - wszystko będzie dobrze.

Jadąc pod wskazany adres przejeżdżamy obok domu gdzie mieszka jedna z klientek, która nie odebrała telefonu.
- Podjedźmy - sugeruje mój towarzysz - włożymy jej w drzwi kartkę, że byliśmy.

Idę z kartką, drzwi od mieszkania otwarte, wejście zabezpieczone siatką.
Pojawia się klientka - Ach, to ty, słyszałam jak dzwoniłeś, ale nie mogłam znaleźć telefonu.

Z dokumentacji wiem, że to bardzo pogmatwana sprawa -
Trójka dzieci - 15, 8, 6 lat.
Rozwiodła się mężem, przez kilka miesięcy była bezdomna, utraciła prawo do opieki nad dziećmi ze względu na nieuregulowaną sytuację finansową.
Obecnie mieszka w mieszkaniu socjalnym z partnerem - on na bezrobociu, ona ma zawieszoną wypłatę zasiłku z niezrozumiałych dla nas powodów.

Drobna kobieta, sympatyczna twarz, od czasu do czasu nerwowy tik.
- 15 lat byłam matką, a teraz nie widziałam swoich dzieci od 7 miesięcy.
Po twarzy spływa łza.

Jak możemy pomóc?
Szuka na telefonie jakichś rachunków do zapłacenia.
Podaję jej adres naszej służbowej skrzynki emailowej - niech prześle, w ciągu 2 dni rozpatrzymy.
Wspominamy jej o banku żywności - pisałem o nim TUTAJ - może skorzysta?
- Bank żywności? - poczekajcie.
Klientka przynosi plastikową torbę wypakowaną puszkami w fasolą, pomidorami itp
- Ja nie mogę tego jeść, może weźmiecie do banku żywności.
W zaskoczeniu zapominamy zapytać skąd ona to ma.
Wiemy, że 2 tygodnie temu dostała vouchery na żywność wartości A$100.
Zasadniczo nie powinna prosić o pomoc tak wcześnie, ale skoro już tu jesteśmy to pomagamy.

Jedziemy dalej, uwertura Candide już się skończyła, ale nastrój trwa.
Znowu przejeżdżamy obok domu gdzie nie odebrano telefonu. Wypisujemy karteczkę, idę do drzwi, tam wita mnie szczekanie psa a po chwili drzwi otwiera młoda sympatyczna dziewczyna.
- Czy tu mieszka pani Joanna G?
- Tak, to moja mama, ale nie ma jej w domu.
Korzystamy z okazji i zostawiamy torbę z puszkami popartą voucherami na żywność.
To chyba optymizm Woltera i Bernsteina nas tak zainspirował.

P.S. Od złożenia wizyt minęły 4 godziny - sprawdziłem email - zapowiadane pilne rachunki jeszcze nie przyszły.

Wednesday, October 13, 2021

Droga bez wyjścia

 

Niezbyt daleko naszego domu jest taka uliczka....


Church St - ulica Kościelna, No Through - znaczy: nieprzelotowa, bez wyjścia.
To byłoby nawet obiecujące, gdyby w tej uliczce był kościół, ale go nie ma.

Uliczka jest malutka, jakieś 5 domków po każdej stronie.

Jeden z nich to Neighbourhood House - Dom Pomocy Sąsiedzkiej.

Przy wejściu skrzynka na książki - można jakąś sobie wziąć, można jakąś włożyć.
Ponieważ nie przewidywałem tej wizyty, to byłem przygotowany tylko na branie.

Może złamałem jakąś restrykcję, ale wszedłem na podwórko.
Dom, zgodnie z przepisami, był zamknięty jednak na stole zauważyłem 
bochenki chleba...


Na skrzynce obok, biało-zielona tabliczka z informacją o Food Bank - Banku Żywności.
Bank to brzmi dumnie, w skrzyce zauważyłem jakieś żywnościowe puszki, ale wyglądały mi na sprzed epoki lockdownu, czyli mocno przeterminowane.
Nie sądzę żeby osoby potrzebujące żywności tutaj zaglądały.

Wieczorem mieliśmy zoom-zebranie naszego zespołu St Vincent de Paul.
Jak zwykle, prócz spraw bieżących, chwile czasu poświęcamy na jakąś duchową refleksję

Dzisiaj były to słowa naszego patrona, św Wincentego - love is inventive to the point of infinity ( L'amour est inventif jusqu'à l'infini ) - miłość jest nieskończenie pomysłowa - KLIK.

Ze zlinkowanej strony dowiedziałem się, że Vincent de Paul pochodził z ubogiej rodziny i już jako 15-latek, wybrał karierę duchowną, słusznie licząc, że zapewni mu ona dostatnie, może nawet luksusowe, życie.
I tak pewnie by było, ale w wieku 36 lat całkowicie zmienił kurs inicjując liczne projekty charytatywne, które zaowocowały obficie.

Miłość jest nieskończenie pomysłowa...

Jednak francuskie L'amour uparcie kojarzy mi się z Habanerą z opery Carmen...


Miłość jest drapieżnym ptakiem
którego widzi się tylko raz
nocą zbiera czarne kwiaty
i cicho czeka na twój czas...

A prócz tego...
Dzisiaj wizytowaliśmy osobę proszącą nasze Stowarzyszenie o pomoc.

Pierwsza refleksja - osoby proszące o pomoc są znacznie bardziej pomysłowe niż my, którzy ze szczerej miłości, im tę pomoc dostarczamy.

Druga refleksja - na próg domu wyszła nasza klientka i jej 6-letnia córka.
Moja wizytująca partnerka grzecznościowo zapytała dziewczynkę:
- Brakuje ci szkolnych kolegów (bo szkoła jest zdalna) ?
- Ja nie mam żadnych kolegów - odpowiedziała dziewczynka.

Rzeczywistość jest nieskończenie pomysłowa.

Thursday, July 1, 2021

Problem z kulturą

We acknowledge that we are meeting today on the lands of the [Insert Traditional Owner's name]
We acknowledge the richness, diversity, and sophistication of the cultures of First Nations peoples.
We acknowledge with sorrow the wrongs of the past that have taken place and continue into today.
We pay deep respects to Elders past and present...

Tego rodzaju tekst powinien być wygłoszony na rozpoczęciu każdej oficjalnej imprezy w Australii.

Uproszczone tłumaczenie: 
Uznajemy, że spotykamy się dzisiaj na terenach [wstawić nazwę plemienia tradycyjnych właścicieli].
Uznajemy bogactwo, różnorodność, wyrafinowanie kultury ludzi Pierwszego Narodu.
Uznajemy z żalem zła przeszłości, które miały miejsce i zdarzają się nadal.
Wyrażamy szacunek dla Starszyzny byłej i obecnej...

Praktycznie jedyne oficjalne imprezy, w których uczestniczę, to zebrania naszej grupy charytatywnej St Vincent de Paul i tam rzeczywiście, wygłaszamy ten tekst chociaż z drobnym zacięciem.
Otóż w nawias kwadratowy przeznaczony na nazwę plemienia, wstawiamy kolejne nawiasy, tym razem okrągłe:
Woi wurrung (Monash) and Wurundjeri (Whitehorse) people and we wish to acknowledge them as Traditional Custodians.
(Note: our part of Boroondara has not determined any acknowledged custodians at this time.)

Najgorsza jest ostatnia linia - dotąd nie ustalono, które plemię jest tradycyjnym właścicielem terenów, na których się spotykamy.
5 dni temu zelektryzowała mnie wiadomość, że sprawa się wyjaśnia - KLIK.

Wygląda na to, że zainteresowane plemiona nie mogły przez ostatnie 4 lata się dogadać i w sprawę wkroczyła Stanowa Rada Dziedzictwa i sprawę sfinalizowano.
Czyli na najbliższym zebraniu może już być jasność.

Dzisiaj jednak tylko o drobnym elemencie tej deklaracji - uznajemy bogactwo kultury.

Na jednym z zebrań zakwestionowałem to uznanie - 
- Przepraszam, czy ktoś zna jakieś fakty dotyczące bogactwa kultury plemienia Wurundjeri?
- Cisza i żartobliwe uśmiechy.

Covid dokonał wyłomu w naszych zebraniach, ale sprawa nadal mnie nurtuje.

Zapytałem więc google i dostałem nieco zaskakującą odpowiedź - odwiedź nasze Centrum Spuścizny, zorganizujemy ci szkolenie jakie jest dla ciebie właściwe - KLIK.

Kilka dni temu wspomniałem o tym na spotkaniu rodzinnym i sprawa mocno zainteresowała naszego wnuka - Feliksa (prawie 17 lat).
- To świetne Dziadzia, ja poruszę tę sprawę na zebraniu mojej rady szkolnej.
- Feliks, zwróć uwagę, oni nie udostępniają informacji o swojej kulturze publicznie. Zorganizują kurs - czyli, po pierwsze musisz zapłacić a po drugie zrobią ci tam pranie mózgu w bardzo wąskim zakresie. Jak tu mówić o bogactwie...
- Dziadzia, a co jeśli o tej kulturze nie da się mówić czy pisać? A co, jeśli jedyna droga poznania, to się w niej, choćby minimalnie, zanurzyć?

To stwierdzenie zatkało mnie na kilka dni...

Najpierw spróbowałem uściślić pojecia.
A więc - co to jest kultura?
Odpowiedź : "Kultura (z łac. colere, 'uprawa, dbać, pielęgnować, kształcenie') – wieloznaczny termin pochodzący od łac. cultus agri („uprawa roli”), interpretowany w wieloraki sposób przez przedstawicieli różnych nauk. Najczęściej jest rozumiana jako całokształt duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa...". -- pogrubienie moje.  -- KLIK.

Z ciągu dalszego artykułu Wikipedii dowiedziałem się, że termin kultura w znanym nam, nowoczesnym zrozumieniu, został użyty pierwszy raz w roku 1688.

O Boże!
W 1670 roku, Molier, w komedii Mieszczanin szlachcicem, zażartował, że jeden z bohaterów komedii całe życie mówił prozą wcale o tym nie wiedząc.
Okazuje się, że Molier nie wiedział, że jego twórczość jest częścią kultury.

Kultura - wydawało mi się to takie oczywiste - dorobek ludzki na przestrzeni wieków.
Setki twórców, tysiące ich dzieł - to wszystko zgrabnie upakowane w moim mózgu. Tylko czeka na sygnał żeby zostać przywołane z okazji jakiejś dyskusji, lektury książki, albo choćby pisania blogu.

Tylko tyle czy aż tyle?
Na stare lata widzę, że ilość okazji sięgnięcia do tych kulturalnych szarych komórek szybko maleje. Maleje ilość osób o podobnych zainteresowaniach, maleje możliwość kontaktu z nimi, maleje moja umiejętność atrakcyjnej prezentacji tego co wiem.

Można powiedzieć, że moja wartość kulturowa maleje.
Może dlatego łaskawszym okiem spojrzałem na kulturę Pierwszego Narodu.

Mam minimalną wiedzę na temat aborygeńskich tradycji i wyznam, że mam duże kłopoty z przyswojeniem informacji na ten temat.

Tu zwrócę uwagę tylko na kilka elementów.
Pamięć o ludziach (twórcach kultury) - tradycja aborygeńska zabrania wspominania zmarłych.
Literatura - Aborygeni nigdy nie używali pisma.
Budowle, dzieła sztuki - tu jest coś - Aborygeni malowali na skałach, ale nie było to traktowane jako sztuka.

Ośmielę się podsumować, że rozumiem kulturę aborygeńską jako wykształcenie więzi duchowych członków plemienia, między sobą a także ze zmarłymi i z naturą - tą bliską, i tą kosmiczną.

No i jak to można uznać, potwierdzić?

Wednesday, May 19, 2021

Kosmiczna dobroczyność

 Moja jedyna aktywna rola w Stowarzyszeniu św Wincentego (Vinnies), to wizytacje osób proszących o pomoc.

Covid spowodował sporo zmian.
Z jednej strony - separacja.
Spotkania oko w oko długo nie wchodziły w rachubę.
Całe rozpoznanie sytuacji i uzgodnienie pomocy odbywa się przez telefon. Pomoc - vouchery na żywność były dostarczane do skrzynki pocztowej. W dostawie uczestniczą dwie osoby. W okresie najostrzejszych restrykcji powinny były jechać osobnymi samochodami. W okresie gdy nie wolno było oddalać się więcej niż 5 km od domu, dostawaliśmy służbowe formularze, na których wpisywaliśmy trasę dojazdu.

Z drugiej strony - ograniczenie pomocy.
Skończyło się załatwianie napraw sprzętu domowego (pralki, lodówki) czy załatwianie ich zakupów z drugiej ręki. Uruchomiono akcję bezprocentowych pożyczek o bardzo umiarkowanych spłatach.

Z trzeciej strony - zwiększenie opieki państwa.
To wyrażało się w sporych dodatkach do emerytur i zasiłków.

Teoretycznie ludzie nie powinni byli potrzebować naszej pomocy i przyznaję, że około 80% naszych "klientów" tak właśnie postępowało.
Aktywni byli ci, którzy nigdy nie potrafili sobie poradzić z planowaniem domowego budżetu.

W tym roku bezpośrednia pomoc państwa już się skończyła, klienci się aktywizują.

W ostatni czwartek mieliśmy interesujący przypadek.
Mężczyzna, po raz pierwszy poprosił nas o pomoc.
Pobiera disability assistance - zasiłek dla osób niezdolnych do pracy. Prosi o pomoc w zakupach żywności i zapłacenie zaległego rachunku za elektryczność.
W rozmowie telefonicznej okazał się całkiem rezolutny. Tak, wykorzystał wszystkie oferowane przez państwo rodzaje pomocy, prześle nam emailem swój rachunek za eletryczność.
Przygotowałem więc vouchery na żywność i razem z moją czwartkową parnerką ruszyliśmy w drogę.

Zasadniczo nasza misja nie wymagała osobistego spotkania, ale ja, nawet w czasie najostrzejszych restrykcji, sugerowałem jakiś kontakt osobisty, choćby sporzenie na siebie z bezpiecznej odległości.

I tak było tym razem.
Z domu wyszedł całkiem sympatycznie wyglądający pan, ale nie ograniczył się do spojrzenia, okazał się bardzo elokwentny.
Po pierwsze okazało się, że chyba jednak nie wykorzystał specjalnej pomocy państwa, jednorazowe $250 dla płatników rachunków elektrycznych.
Po drugie, wyjawił źródło swoich trudności finansowych - entuzjastycznie zaprezentował nam jakąś aplikację dzięki której zainwestował $300 w spekulacje na kryptowalutach.
To chyba wyjaśnia tytuł tego wpisu, wszak w poprzednim widziałem kryptowaluty jako istotny element wniebowstąpienia.

Przy okazji wspomiał, że dzieli mieszkanie z bezrobotnym mężczyzną. Dodał jeszcze, że jego współlokator jest uzalezniony od narkotyków a wolny czas spędza na zaczepianiu ludzi na ulicach i żebraniu.
Wyznam, że to zupełnie nie pasowało mi do wyglądu i zachowania naszego klienta, ale mnie w obecnym świecie nic do niczego nie pasuje.

Oczywiście decyzja naszego zespołu była jasna - niech sobie załatwi tę pomoc $250 i ma zaległy rachunek z głowy. Daliśmu mu również praktyczne rady jak zrównoważyć domowy budżet i zapobiec powstawaniu zaległości w rachunkach za elektrycznośc i gaz. Ostrzegliśmy też, że przy następnych wezwaniach będziemy sprawdzać czy stosuje się do tych sugestii.

Wysłałem mu tę informację emailem - adres znaliśmy bo otrzymaliśmy od niego rachunek za elektryczność.

Na ten email nie dostaliśmy odpowiedzi więc zadzwoniłem do niego.
To nie jest sprawa prosta bo dzwonimy nie ujawniając swoich numerów a ludzie bardzo niechętnie odbierają takie telefony.
Po kilku próbach wysłałem mu email podając o której godzinie zadzwonię ponownie.
Odebrał telefon, ale... mam spore wątpliwości, czy to był nasz poprzedni rozmówca. Bełkotał niewyraźnie i nie potrafił skojarzyć omawianych wcześniej spraw.
Nabrałem podejrzeń, że to nie nasz klient, ale jego uzależniony współlokator.
A może klient jest uzależniony od współlokatora i jego dostaw?

W poniedziałkowych wiadomościach finansowych sporo czasu poświęcili kryptowalutom. Wszystkie wyraźnie spadły, bitcoin o 8%, dogecoin o 14%.
Pomyślałem o naszym kliencie - wiadomość jest chyba dobra. No bo skoro spadły, to teraz wzrosną.

Jest jednak i inna refleksja.
O ile nie mam wątpliwości co do powiązania kryptowalut z niebowstąpieniem, to nie widzę ich udziału w przepływie łask w odwrotnym kierunku.

Thursday, September 17, 2020

Milioner żebrakiem

 Wczoraj występy pod znakiem św Wincentego.

Tym razem liderem był kolega.
Australijczyk z dziada, pradziada. Bardzo porządny, uczciwy, szczery.

W warunkach pandemii, lider przeprowadza przez telefon wywiad z osobą proszącą o pomoc i decyduje o jej charakterze i rozmiarze, osoba towarzysząca, czyli w tym przypadku ja, tylko towarzyszy przy dostarczeniu pomocy - voucherów na żywność.

Dopiero w samochodzie kolegi dowiedziałem się o co chodzi.
- Niczego nie wiem - wyznał kolega - nie byłem w stanie się porozumieć, on nie rozumiał moich pytań.
- Z czego on żyje? - spytałem.
- Z pieniędzy odłożonych na stare lata (self-funded retiree).
Zaniemówiłem.
- I on prosi o pomoc?
- No mówiłem ci, nic nie mogłem się dowiedzieć. Przygotowałem dla niego vouchery wartości $60, to minimum jakie dajemy.

Zajechaliśmy pod dom.
Mała uliczka zabudowana nowymi, niewielkimi, sympatycznymi domami. Na pierwszy rzut oka wyceniłem je średnio na $1.5 miliona.
Koledze zrzedła mina.
Nasz klient czekał na ulicy przed domem.

Malutki, stary ale jary mężczyzna pochodzący zapewne z okolic Singapuru lub Malezji.
Uśmiechnął się do nas sympatycznie, wyciągnął rękę na przywitanie - to niezgodne z przepisami, ale uścisnęliśmy.
- Jak się masz? - zagadnął lider.
- Ooo, zasadniczo dobrze, ale zdrowie słabe. Lekarz przepisał mi ... tu nastąpiła lista leków. A prócz tego, o zobaczcie - podciągnął nogawkę - woleliśmy nie patrzyć.
Kolega przystąpił do rzeczy
- O, tutaj masz vouchery, ale... ty mówiłeś, że utrzymujesz się z...?

Postanowiłem wkroczyć do akcji.
- Skąd dowiedziałeś się o St Vincent de Paul Society?
- Z internetu. Wiecie jak teraz jest, nie ma co robić to szukam po internecie jak sobie radzić z tym wirusem. I znalazłem, że St Vincent de Paul pomaga.
- Czy kontaktowałeś się z Centrelink? - to instytucja przyznająca świadczenia socjalne, która przeprowadza bardzo skrupulatną ocenę sytuacji materialnej kandydata.
- Nie... - odniosłem wrażenie, że klient nie bardzo wiedział o co chodzi.
- Wiesz - wtrącił się mój lider - my mamy ograniczone środki. Zasadniczo, jak nie ma sytuacji kryzysowej to pomagamy nie częściej niż raz na dwa miesiące. Tak, że... jaki to mamy miesiąc? Wrzesień. Tak że następny raz...
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy, to musisz najpierw skontaktować się z Centrelink - wtrąciłem się -i będziesz musiał podać nam jak Centrelink ocenił twoją sytuację.
- Tak, tak - poparł mnie kolega, ale czułem, że był zażenowany.

Po powrocie do domu byłem zły na kolegę, ale i na siebie.
Czy mogłem zapobiec tej bezsensownej pomocy?
Pewnie tak, ale mam zbyt wolny refleks.

Wyznaczyłem sobie mandat - $20 dotacji na moje dobrotliwe Stowarzyszenie.

Friday, September 11, 2020

Podsłuchane przez dziurkę od Kluczy Królestwa

 Opisywaną dwa dni temu wizytację odbywałem zgodnie z przepisami z partnerem.
Trochę to nadmiar gorliwości gdyż nie wchodzimy do mieszkań wizytowanych osób, ale tak jest.

Moim partnerem był ksiądz z naszej parafii, z pochodzenia Filipińczyk.

Filipiny to był ostatni przystanek przed naszym przyjazdem do Australii i mam stamtąd bardzo miłe wspomnienia*. Próbowałem więc już kilka razy zagadnąć księdza Alexa na przyziemne tematy życia na Filipinach, ale bez sukcesu.

Tym razem poruszyłem więc temat jego studiów.
On już skończył calutkie seminarium, chyba 7 lat studiów. Od tego czasu minęło ponad 4 lata a on wciąż studiuje. Podejrzewam, że jest to pretekst do pozostania dłużej w Australii. 
To dla mnie w porządku, w końcu to kościół za to płaci.

- Jakie przedmioty ksiądz teraz studiuje? - spytałem.
- Intymna relacja z Bogiem, leadership, nadnaturalne uzdrowienie.

Pierwszy temat narzucał dyskrecję, ale dwa pozostałe rozwiązały mi paskudnie język.
- Leadership - pytałem - w jakim wymiarze? Przywództwo grupie wiernych czy zarządzanie parafią?
- Leadership of the Church - Przywództwo Kościoła - zamknął mi usta.

Uzdrowienie... przypomniała mi się książka o uzdrawianiu przez autosugestię - Metoda Silvy. 
Z grubsza polega to na tym żeby wprowadzić swój organizm w stan półświadomości (stan alfa) i będąc w tym stanie skoncentrować się na jakimś prostym do wyobrażenia sposobie wyleczenia dolegliwości.
Przykład - ktoś kto ma naczynia krwionośne zablokowane cholesterolem ( to były lata gdy panowała pandemia cholesterolu), więc wyobraża sobie, że do jego arterii wchodzi krasnoludek z młotem pneumatycznym i ta-ta-ta... odłupuje ten cholesterol płatami.
Wersja religijna - odmawianie różańca to doskonała metoda wprowadzenia się w stan alfa. A wtedy... zamiast krasnoludka zatrudnij św Franciszka, albo... lista jest długa.

Zagaiłem więc do księdza coś w tym nastroju, ale natychmiast mi przerwal.
- Uzdrawia wyłącznie Duch Święty - stwierdził kategorycznie.

Umilkłem, ale mam dylemat - czy mam dalej milczeć czy podnieść alarm żeby wierni nie tracili czasu na modlitwy do innych osób świętych.

* Moje wspomnienie z Filipin TUTAJ - czas czytania 5 min.

Wednesday, September 9, 2020

Zoom u św Wincentego

Wczoraj, jak w każdy drugi wtorek miesiąca, mieliśmy zebrania naszego zespoliku Stowarzyszenia św Wincentego.

Już od 5 miesięcy spotykamy się korzystając z usługi zoom - jak to wygląda?

W dawnych czasach, gdy spotykaliśmy się osobiście, zebrania trwały około półtora godziny i czasem jeszcze było mało.
Zebrania zoomowe mogą chyba trwać bezpłatnie do 40 minut, dłuższe wymagają opłat. Pamiętam jak na początku organizator spotkań wymyślał jakieś tricki żeby otworzyć kolejne zebranie tuż po zakończeniu pierwszego.
Potem uregulowaliśmy przebieg, 4 raporty które kiedyś były odczytywane na zebraniu, teraz są przygotowywane wcześniej, na zebranie pozostają tylko pytania i wiadomości z ostatniej chwili oraz aspekt religijny - modlitwa, czytanie Ewangelii i refleksja.
Przez dwa zebrania mieściliśmy się dokładnie w czasie, wczoraj skończyliśmy 10 minut za wcześnie.
Nastała kłopotliwa cisza i jakoś nikomu nie wpadło do głowy zacząć odmawiać różaniec (???)
Na szczęścia jedna osoba na czas pandemii wyprowadziła się do swojego domu letniskowego więc opowiedziała jak wygląda życie w oddaleniu.

Wspomniałem modlitwy i refleksje - coraz znaczniejszy w nich udział ma wyrażenie szacunku dla Pierwotnych Mieszkańców Australii (Traditional Custodians).
Właśnie wczoraj podano nam uaktualniony tekst:

We acknowledge that we are meeting today on the lands of the Woi wurrung (Monash) and Wurundjeri (Whitehorse) people and we wish to acknowledge them as Traditional Custodians. 

Note: our part of Boroondara has not determined any acknowledged custodians at this time.

We acknowledge the richness, diversity, and sophistication of the cultures of First Nations peoples.
We acknowledge with sorrow the wrongs of the past that have taken place and continue into today.
We pay deep respects to Elders past and present and honour the strong leadership that is evident in the emerging Elders of tomorrow.
We hope to partner together and work to build a more just and compassionate society for the traditional owners of this land.

Wyjaśnię, że każde oficjalne spotkanie w Australii rozpoczyna się formułką uznającą patronat Tradycyjnych Właścicieli.
Kościół jakoś od tego się wykręcił, zaczynamy od przeżegnania się, ale przy drzwiach wejściowych jest odpowiednia tabliczka.

Zadziwiła mnie ta nota w środku - dotąd nie wiedzą kto jest Tradycyjnym Opiekunem naszej dzielnicy?
Co jest do licha!? Trzeba będzie wzywać na pomoc kapitana Cooka?

Jako osoba złośliwo-podejrzliwa zwróciłem uwagę na końcowe zdanie cytowanej deklaracji - budować bardziej sprawiedliwe i współczujące społeczeństwo dla tradycyjnych właścicieli - a więc dla niektórych będzie sprawiedliwsze - dobrze, że tego nie ukrywają.

Dla zmiany klimatu coś z życia. 
Tydzień temu donosiłem na tym blogu o zgubionych/znalezionych notatkach.
Nie minął dzień a jedna z osób którym pomagamy, powiadomiła nas, że, w tym samym sklepie, zgubiła 2 otrzymane od nas vouchery na żywność. 
Znowu wystąpiłem w roli św Antoniego - mam zarejestrowane numery voucherów, powiadomiłem supermarket, sprawdzili - vouchery jeszcze nie wykorzystane, więc zablokują je a nam przyślą nowe.
Takie są korzyści z działalności "Wielkiego Brata".

Tuż przed zebraniem wizytowałem osobę, która prosiła o pomoc.
Obecnie polega to na tym, że przeprowadzam wywiad przez telefon, uzgadniam potrzeby i co możemy pomóc (praktycznie tylko vouchery na żywność) i powinienem wrzucić vouchery do skrzynki, ja jednak wkładam je do koperty i wręczam osobiście, oczywiście w masce i wyciągając daleko rękę.
Tym razem był to przypadek jedyny w swoim rodzaju - nasza klientka dostała pracę!

Nie wiedziałem, że coś takiego jeszcze się zdarza, pracę straciło parę milionów ludzi, nie licząc tych, którzy sa w Australii na tymczasowych wizach.

- Jaka praca? - zapytałem.
- Doradca w biurze asystującym w tworzeniu tubylczych przedsiębiorstw.

Byłem zadowolony, że wręczałem vouchery osobiście.
Radość klientki a może i fakt, że komuś mogła ją zaprezentować. Dodatkowo wspomniała, że już dostała od pracodawcy biurko i laptop.

Mam nadzieję, że znajdą chętnych do skorzystania z ich pomocy.

Friday, April 17, 2020

Działalność charytatywna w czasach pandemii

Tytuł globalny, ale wpis lokalny - jestem w stanie napisać coś konkretnego tylko o działalności mojego Stowarzyszenia św Wincentego a Paulo.

Australia, rządzona obecnie przez partię Liberalną, czyli konserwatywną, zmobilizowała ogromne środki na walkę z pandemią, zarówno na froncie medycznym jak i ekonomicznym.

Pod koniec marca pisałem TUTAJ o kolejce pod Centrelink (tutejszy ZUS).
To była kolejka osób, które utraciły pracę i chciały się zarejestrować jako bezrobotni, tytaj to się nazywa New Start.
Do tej pory New Startowcy otrzymywali zasiłek w wysokości A$560 na 2 tygodnie, teraz zasiłek podwojono.
Prócz tego, wszystkie osoby, które już otrzymywały wypłaty z Centrelink, dostały na początku kwietnia jednorazową wypłatę A$750.

W tej sytuacji nie spodziewaliśmy się żadnych zgłoszeń.

Jak dotąd otrzymaliśmy dwa.

Pierwsze to osoba, która właśnie przeprowadziła się do naszego rejonu.
Wprawdzie otrzymała sporą wypłatę, ale jednak przeprowadzka to również wymiana niektórych mebli i sprzętów domowych, konieczność uregulowania wszystkich zaległych rachunków.
Nie odmówiliśmy pomocy - daliśmy vouchery na żywność.

Drugie to bardziej skomplikowana sprawa.
Nasza klientka od 2,5 lat.
Z pochodzenia Wietnamka.
Na początku zgłoszenia załatwiała jej sąsiadka, gdyż klientka dostawała ataków paniki przy kontakcie z nowymi osobami.
Po pół roku klientka ośmieliła się i wkrótce zaimponowała mi pomysłowością i inicjatywą.
Zapisala się na studia online - psychologia i opieka nad osobami starszymi. My kupiliśmy jej komputer.
Podczas każdej wizytacji zauważaliśmy w jej mieszkaniu coś nowego - telewizor, który ktoś wystawił do zabrania na złom, maszyna do szycia od sąsiadów, którym była niepotrzebna. Nasza klientka zrewanżowała się uszyciem pościeli. I tak dalej

Po półtora roku nauki, opieka nad osobami starszymi, nasza klientka zdołała sobie załatwić trening praktyczny co było nie lada osiągnięciem. W czerwcu zeszłego roku wspominała, że zgłosiła się do projektu miesięcznego treningu w domu opieki na Fidżi.
Jednocześnie zainteresowała się projektem wykorzystania psów w opiece nad osobami starszymi. Podczas ostatniej wizytacji w zeszłym roku zastaliśmy w jej mieszkaniu labradora, koszty utrzymania psa pokrywał ośrodek opieki.

Przyznam się, że wyjątkowo mnie to cieszyło.
Dewizą Stowarzyszenia jest  - give people hand up, not hand out. Nie dawaj ludziom jałmużny, podciągnij ich w górę.
To był jeden z bardzo niewielu przypadków gdzie to się udawało.

Do ostatniego wtorku.

W okresie pandemii stosujemy bezpieczne metody pomocy.
Po pierwsze nie odwiedzamy klientów w ich domach. Całe interview przeprowadzamy przez telefon, uzgadniamy zakres i sposób przekazania pomocy.
Po drugie - dostarczenie pomocy. Ktoś z zespołu jedzie przekazać vouchery na żywność, ewentualnie odebrać rachunki, które pomożemy zapłacić. Jeśli klient nie może nas spotkać przed domem, zostawiamy vouchery w skrzynce pocztowej pod warunkiem, że jest zamknięta na klucz.

W ostatni wtorek nasz kolega zadzwonił do klientki i upewnił się, że otrzymała pomoc w nowym wymiarze.
Otrzymała, ale...
Kolega zadał drugie pytanie, ale klientka przerwała połaczenie.
Nasza koleżanka, która ma z tą klientką bardziej osobisty kontakt, powiadomiła nas, że klientka dostała ataku paniki.

Co w takiej sytuacji zrobiłby Frederick Ozanam, założyciel Stowarzyszenia?
My daliśmy vouchery na żywność wartości $80.

P.S1. Stowarzyszenie zostało bardzo mocno dotknięte przez pandemię. Naszym głównym źródłem dochodu są sklepy. Obsługa - wolontariusze, towary - wyłącznie dotacje. Sklep, w którym przed laty pracowałem, miał co miesiąc $60,000 utargu.
Nie wiem ile ma teraz, ale po pierwsze przestaliśmy przyjmować dotacje, po drugie ograniczamy dostęp klientów.
Rezultat oczywisty.
Dzisiaj dostaliśmy powiadomienie o ograniczaniu pomocy i sugestię, żeby w finansach polegać na dotacjach własnych.

P.S2. Australia przechodzi pandemię chyba względnie lekko.
Dane na wczoraj -
Ilość przeprowadzonych testów od początku pandemii - 384,000
Ilość zarażonych - 6,497
W ciągu ostatniej doby przybyło 39
Ilość zgonów - 63.
W naszym stanie, ostatniej nocy, w działach intensywnej opieki przebywało 17 osób.

Tuesday, March 24, 2020

Życie w cieniu wirusa

Codziennie dowiadujemy się o nowych obostrzeniach, na razie sytuacja jest dobra, ale jeszcze nie beznadziejna.

Ta dobra strona, to wolność poruszania się.
Odwiedziłem supermarket Woolworths. Stoiska z jarzynami, owocami, nabiałem - palce lizać.
No, w przypadku jajek, może tylko kciuk.
Personel bardzo sympatyczny.

Nasz kościół parafialny.


Wprowadzili "live streaming" codziennej porannej mszy.
Przed chwilą dostałem wiadomość, że od jutra będzie codzienne, godzinne, wystawienie monstrancji w namiocie na kościelnym parkingu. Parafianie mają pozostać w samochodach i wyłączyć silniki.

Nasi potrzebujący (Society of St Vincent de Paul).
Nie wolno nam odwiedzać ludzi w domach.
Dzisiaj były trzy wezwania.
Przedyskutowałem z klientami telefonicznie ich potrzeby i razem z partnerem podjechaliśmy pod ich domy i przekazaliśmy vouchery w drzwiach.

Nasze potrzeby.
Potrzeby materialne zaspokojone.
Muzyka -
Melbourne Symphony Orchestra (MSO) wprowadziła "streaming" swoich koncertów - KLIK.
Inna ciekawa inicjatywa to Melbourne Digital Concert Hall - KLIK.
W tym przypadku chętni muszą kupić bilety po $20, nie ma zniżek dla seniorów, i za to dostaną kod do "live streaming" wybranego koncertu.
Ciekawe, spróbujemy z tę sobotę.

Migawka z pory lunchu.


Nasza córka przeniosła się z rodziną na farmę.
Na razie dostarczyła nam rydze.
Okazały się gustownym dodatkiem do mojej typowej sałaty z awokado i czosnkiem.

Dodatkowym, antywiruswym, elementem była wódka.
Moja, zasadnicza, żona zażyczyła sobie Absolut.
Ja, typowy sobiepan, nalałem sobie wódki Sobieski.

Na zdrowie.

Thursday, March 19, 2020

Jeśli czwartek

... to odbieramy dzieci ze szkoły a przy okazji sprawdzam stan czystości noclegowiska bezdomnych.
Tydzień temu zgłosiłem do rady dzielnicowej gotowość uczestnictwa w czyszczeniu.
To pomogło. Dostałem powiadomienie email, że zorganizowali ekipę czyszczącą, mnie do niej nie włączyli, i że zabierają się do działania.
Wczoraj dostałem telefon - sprzątnęli, jeszcze tylko usuną supermarketowy trolley .
Dzisiaj wyglądało to tak -


Jak widać materac zostawili i nawet ułożyli na nim poduszkę. 
Te ciemne plamy w dole, na prawo od materaca, to już ślady funkcji fizjologicznych lokatora. Chyba czuje się w tym miescu bezpiecznie gdyż pozostawił tu sporo dobytku.


Skoro już jestem przy tym temacie, to wspomnę o zaleceniach "mojego" Stowarzyszenia św Wincentego a Paulo.
W związku z atakiem wirusa mamy się nie spotykać z osobami proszącymi o pomoc. Cała rozmowa ma być przeprowadzona telefonicznie a pomoc (vouchery na żywność i do naszych sklepów) mają być podane w kopercie w drzwiach.

W tym samym temacie, ale na innym froncie -
W supermarketach wprowadzono godzinę zakupu dla seniorów i osób niepełnosprawnych.
Od 7 do 8, czyli zaraz po wyłożeniu na półki świeżych dostaw, wstęp do sklepu mają tylko osoby należące do powyższych kategorii.

W PRL nazywało się to - szoruj babciu do kolejki - KLIK.

Sunday, February 23, 2020

Niedzielne czytanie - a co z przyjaciółmi?

"A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie."
Ewangelia wg św Mateusza 5: 39:42

A ja czuję nadal zgagę po wczorajszym doświadczeniu.

Kilka dni temu mieliśmy charytatywną wizytę w wielodzietnej rodzinie. Matka + 7 dzieci, wspominałem o nich kilka razy na tym blogu.
Po raz pierwszy spotkaliśmy chyba cały komplet.
Co za miłe spotkanie!
Matka z dwójką maluchów była w odwiedzinach u sąsiadki. Po naszym telefonie wróciła do domu, sąsiadka pomagała jej pchać obładowany dziecięcymi drobiazgami wózek. Za chwilę zaczęły do domu wracać ze szkoły pozostałe. Nieco zagniewane na matkę gdyż myślały, że spotka je na przystanku autobusowym.
W tym przyjaznym gniewie wyglądały pięknie.
Bo one są po prostu niezwykle urodziwe, cała starsza piatka, dziewczynki i chłopcy.
Ja to mówię, stary, europejski seksista.

Do tego widać, że zadbane. Porządne, wyprasowane mundurki szkolne, zawiązane sznurowadła, włosy w porządku.
Przerosiliśmy je za zawracanie matce głowy, chwila przyjaznej konwersacji, daliśmy matce vouchery na  żywność i w optymistycznym nastroju zakończyliśmy wizytę.

Pozostał jeden drobiazg - zepsuty telewizor.
Mój partner znalazł funkcjonujący telewizor w sklepie naszego Stowarzyszenia i poprosił mnie abym pomógl go dostarczyć.
Gdy spotkaliśmy się w sobotę nie miał wesołej miny:
- Rozmawiałem z klientką wczoraj żeby uzgodnić czas dostawy. Miała trudności z mówieniem, moim zdaniem jest na dragach.

Zajechaliśmy. Piękny, słoneczny dzień. Dom zamknięty na cztery spusty, zasłony w oknach zaciągnięte.
Dzwonimy, pukamy. W końcu odzywają się dziecięce głosy. Przedstawiamy się, słyszymy trochę śmiechów, przepychanek, wreszcie drzwi otwierają się.
W środku, to jest pierwszy raz kiedy mieliśmy okazję zajrzeć do środka, niezwykły nieład, ciemno, najmłodsza dwójka, a może trójka, klika w jakieś gry czy filmy na smartfonach. Na środku pokoju tapczan, na nim ktoś śpi.
Dopiero po chwili orientuję się, że to matka.
Rozglądamy się za miejscem na telewizor, nie widzimy, tam nie ma miejsca na nic.
Matka nie da się dobudzić, zresztą to nic nie pomoże. Dzieci zachowują się beztrosko, najwidoczniej nie jest to dla nich nowa sytuacja.

Szybko przypominam sobie co o nich wiemy:
 matka owdowiała 7 miesięcy temu, musiała się wynieść z rodzinnego domu ze względu na konflikt z rodziną męża. Przebywała jakiś czas w azylu dla kobiet, potem wprowadziła się tutaj, dzieci przebywały nadal kilka miesięcy w jakimś ośrodku opiekuńczym. Przez pewien czas była często odwiedzana przez policję.

Decydujemy się postawić telewizor na podłodze, muszą później zdecydować gdzie  ma stać. Tłumaczymy to dzieciom a one perswadują matce aby się przeniosła do sypialni. Przesuwamy tapczan na bok i wnosimy telewizor.
To jest monster, grubo za dużo na mój nadwerężony kręgosłup. Uffff.
Pytamy dzieci czy są OK, odpowiadają wesoło, że tak. Wychodzimy.

Dopiero w domu zdaję sobie sprawę jaka ze mnie fujara.
To chyba ten wysiłek fizyczny zaćmił mi umysł. Pewnie dołożyła się do tego beztroska mojego towarzysza, który dużo lepiej zna problemy nowoczesnych rodzin i urzędowe procedury.

Sobotnie popołudnie, do kogo się zwrócić?
Nie działają żadne instytucje, pozostaje tylko numer 000 - policja.

Policja?
Mam silne opory. Najwyraźniej to nie jest nowa sytuacja, chyba nie ma zagrożenia życia czy zdrowia, taka doraźna interwencja może popsuć relacje rodzinne, zachwiać zaufanie.
Sięgam po metodę rodem z zapiecka - dzwonię do sąsiadki, proszę żeby się zorientowała czy dzieci są w porządku, czy mają szanse na gorący posiłek.

Po godzinie dwonię znowu.
Sąsiadka relacjonuje, że matka w międzyczasie się obudziła, w tej chwili gdzieś wyjechała. Sąsiadka pomogła dzieciom nastawić obiad, zajrzy do nich wieczorem.
Jakaś ulga.

Dzwonię do prezesa naszej grupki ochotników, wykazuje wiele jak to się nazywa?... empatii, ale w jej tle czuję obawę przed odpowiedzialnością jeśli coś się stanie.
Co racja, to racja.

W poniedziałek zrelacjonuję przypadek w lokalnym oddziale Stowarzyszenia, Tam jest silna grupa specjalistów od poprawności wszelkiego rodzaju.

Dzisiaj w Ewangelii - miłuj wrogów.
A co zrobić kiedy wrogów trudno znaleźć, jest za to masa przyjaciół, którym tak trudno pomóc?

Sunday, February 9, 2020

Niedzielne czytanie - utrata smaku

Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi...«


Ewangelia wg św Mateusza 5, 13-16

W ostatni wtorek kolejne odwiedziny u potrzebujących pomocy.
Młoda kobieta, mieszka w małym domku (granny flat) na zapleczu nieco większego domu. Przed domkiem bałagan, w środku bałagan. Niewielki pokój, przypadkowe meble, na środku pokoju podwójny materac, na nim baraszkuje dwójka dzieci (2,5 roku i 10 miesięcy).

W jaki sposób możemy ci pomóc?
W zeszłym tygodniu wyłączyli nam gaz. Obecnie gotuję posiłki na zewnątrz, na barbeque na butlę gazową.
Prosimy o pokazanie zaległego rachunku/powiadomienia o odłączeniu gazu.
- Nie mam, wszystkie rachunki przychodzą do ojca moich dzieci.
- Czy wiesz która firma dostarcza wam gaz?
- Nie wiem, wszystko załatwia ojciec moich dzieci. To on załatwił to mieszkanie.

W tym momencie dzieci, szczególnie to starsze, są już w stanie wysokiego podniecenia. To niewątpliwie skutek naszej wizyty, dzieci koniecznie chcą zwrócić na siebie uwagę.
Mój partner stara się wykazać zainteresowanie dzieckiem, ja staram się zorientować w sytuacji rodziny.
- Gdzie mieszkaliście przedtem?
- Byłam bezdomna, na ulicy z dziećmi. Opieka społeczna załatwiła nam pobyt w azylu dla kobiet. Ojciec moich dzieci załatwił nam to mieszkanie.
Zastanawia mnie ten zwrot: nie partner, ale "ojciec moich dzieci".


To jest nasze sąsiedztwo, dość dobra dzielnica, mieszkania odpowiednio drogie. Pytam o dochody rodziny.
Matka otrzymuje całkiem przyzwoity zasiłek rodzicielski. Wnioskuje z tego, że nie poinformowała opieki społecznej o dochodach swojego partnera, przepraszam - ojca jej dzieci. 
On pracuje w firmie przeprowadzkowej, dochody zależą od ilości zleceń.
Nie wiemy czy i na ile partycypuje w kosztach utrzymania.

W tym momencie widzę, że wysiłki mojego partnera nie przynoszą efektu. 
Starsze dziecko ciągnie matkę za włosy, hej - wołam. Za słabo, za późno. Matka wydaje okrzyk bólu, chłopak triumfalnie pokazuje nam pęk wyrwanych włosów.
Mój partner próbuje przekazać dziecku swoją dezaprobatę.
Ja...czuję się jak ta sól bez smaku, zdatna tylko do wyrzucenia i podeptania.

Daję kobiecie vouchery żywnościowe wartości A$100 i proszę o kontakt gdy będzie miała w ręku rachunki za gaz, elektryczność, wodę.

Wychodzimy z poczuciem porażki. 
Za łagodny ten św Wincenty. Może powinienem się zgłosić do Armii Zbawienia?
Co armia to armia... chyba.

Wednesday, December 18, 2019

Paczki świąteczne

Święta za pasem więc nasz oddział St Vincent de Paul Society roznosi paczki świąteczne dla naszych regularnych klientów.

Zawartość paczek - hmmmm.... powiem tylko, że menu układał tradycyjny Australijczyk a więc ja nie tknąłbym większości produktów. Tylko czekam aż ktoś zaskarży nas za zrujnowanie zdrowia.

Sporą część produktów dostarczają nasi parafianie (według podanej listy). Kiedyś wystarczało to na wszystkie paczki. Pomagał mi wtedy mój 11-letni wnuk.


Teraz musimy sporo dokupować.
Nie o tym chciałem jednak napisać.

Po posortowaniu produktów, dokupieniu brakujących, zapakowaniu paczek, ruszyliśmy w drogę.
Paczki rozwożą dwuosobowe osoby. Przynajmniej jedna osoba, to członek naszego oddziału. Towarzyszyła mi młoda pani, z pochodzenia Chinka, z dwoma synami, 6 i 8 lat.

Po pierwsze, zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Poza tym, że była młoda i piękna, gdy zwracała się do synów była w tym jakaś, jakby tu powiedzieć... jakaś przedwojenna klasa.

Po drugie, w miarę postępu akcji moja towarzyszka zachowywała klasę, natomiast jej synów ogarniał coraz większy strach.
Gdy odwiedzam regularnie tych ludzi jakoś nie zwracam dużej uwagi na ich wygląd. Inna rzecz, że niektórych nie odwiedzałem kilka lat.
Teraz spojrzałem na nich z perspektywy osoby z zewnątrz.

Odwiedziliśmy 11 osób. Conajmniej 6 z nich prezentowało się fatalnie. Nie chodzi mi o naturalny proces starzenia się, oni wyglądali jak ludzie z marginesu społecznego - zaostrzyły im się rysy, skołtuniły włosy, ochrypły głosy. Do tego jakaś nerwowość lub nachalność w mówieniu.
W jednym przypadku drzwi otworzyła nam córka klientki, jakieś 12 lat, bardzo ładna i dobrze ułożona panienka. Zawołała matkę i... nie potrafię opisać - tragedia.
Zaś końcowa wizyta - klientki nie było w domu. Zadzwoniłem do niej po instrukcję.
- Mój syn (17 lat) powinien być, ale pewnie nie słyszy waszego stukania. Poczekajcie, zadzwonię do niego to wam otworzy.
Za kilka minut w drzwiach ukazał się syn.
Tym razem i ja się przestraszyłem.
Ostatni raz widziałem go ponad 4 lata temu. Normalny chłopak. Matka wspominała wtedy o jego szkole, kolegach, że rodzice kolegi zaprosili go na weekend.
A wczoraj - moja pierwsza reakcja była - ten chłopak jest na środkach odurzających. Znowu nie potrafię opisać.
I do tego ta myśl: czy dziewczynka, którą przed chwilą odwiedzilismy bedzie za 4 lata wyglądać tak samo?