Bardzo nie lubię pisać recenzji.
Bo po co pisać na temat, na który już wiele osób się wypowiedziało?
Argumenty mam dwa:
- polski film wyświetlany w "normalnych" kinach w Australii. Myślę, myślę i nie potrafię sobie przypomnieć drugiego, a raczej wcześniejszego, takiego przypadku.
- tytuł, a raczej jego pierwsza połowa -
zimna. W chwili gdy to piszę mamy w Melbourne niezły upał.
Już od wielu tygodni w centrum Australii panują upały i susza.
Cud, że tak długo nie dotknęło to Melbourne. Od początku grudnia chyba tylko 4 razy trzeba było włączyć w domu klimatyzację. Jednak w końcu zrobiła się w tym kotle dziura i od rana gorące powietrze wali z północy na Melbourne. Meteorolodzy zapowiedzieli na dzisiaj 42C, termometr w ocienionym miejscu na werandzie to potwierdził już o 14:30 a przecież to jeszcze nie szczytowa pora dnia.
Załóżyłem więc kupioną w Estonii koszulkę z logo Tartu Maraton. To był rok 1996, startowałem tam w maratonie narciarskim. Temperatura przed startem była nieco poniżej -30C. Też nie było miło.
Na szczęście pojawił się silny wiatr. Generalnie wiatr w czasie upału to niemiłe zjawisko, ale ten ma przynieść ochłodzenie i to znaczne i szybko - spadek temperatury o 20 stopni w ciągu 4 godzin.
Chyba nie potrafię już dłużej odwlekać, a więc zamykam oczy i skaczę - Zimna Wojna, film.
Właściwie mógłbym to skwitować jednym zdaniem - nie mogłem tego oglądać.
Codziennie rano oglądam wiadomości z Polski - POLSAT News - a tam nie ma dnia żeby nie podali informacji o tym, że ktoś popełnił rozszerzone samobójstwo albo "tylko" zabił żonę i dzieci.
Przykro mi, ale zaliczam Zimną Wojnę do takiej właśnie kategorii.
Pozwolę sobie przypomnieć fabułę filmu.
Wiktor, młody człowiek z wykształceniem muzycznym, ma za zadanie stworzyć ludowy zespół pieśni i tańca. W zadaniu tym towarzyszy mu kobieta, która podobnie jak on wygląda na osobę pochodzącą z przedwojennej, inteligenckiej rodziny.
Do tego punktu wszystko wygląda normalnie i mogłoby iść śladami państwa Sygietyńskich, twórców zespołu Mazowsze.
Niestety Wiktor zakochuje się w jednej z kandydatek do zespołu - Zuli. Kandydatce dość tajemniczej gdyż zdecydowanie nie ma ona pojęcia o polskiej sztuce ludowej a pracę w zespole traktuje chyba jako szansę ucieczki od swojej dość mrocznej przeszłości.
Miłość jest wzajemna i tylko tyle można o niej powiedzieć. Twórcy filmu nie zdradzają niczego na temat tego co też, poza uczuciem i żądzą, łączy kochanków. Czy mają jakieś wspólne zainteresowania, cele, plany, marzenia. Nic, nic, nic.
W tym momencie Wiktorowi przychodzi pomysł ucieczki na Zachód. Twórcy filmu łączą to z presją socrealizmu - zespół ma dodać do swojego repertuaru pieśni wychwalające ustrój i Stalina.
Moje wspomnienia z tamtych lat, mam na myśli koncerty zespołów pieśni i muzyki ludowej nadawane regularnie przez Polskie Radio, mówią mi, że nie była to zbyt wielka presja. Może jedna 3-minutowa propagandówka na dwugodzinny program. Myślę, że osoby które oglądały w tamtych latach występy zespołu Mazowsze (lub Śląsk) to potwierdzą.
Pomińmy motywację, Wiktor decyduje się na ucieczkę, Zula podchodzi do tego z dużą rezerwą. Teraz nadchodzi przełomowy moment filmu - Wiktor czeka na Zulę na przejściu granicznym, w końcu decyduje się przekroczyć granicę sam.
Co, jak, dlaczego? Tego film nie wyjaśnia.
Od tej chwili zaczyna się swoista ciuciubabka - Wiktor pojawia się na koncercie zespołu w Jugosławii, Zula odwiedza Wiktora we Francji. Wspomina, że wyszła za mąż, chyba za Włocha, nie ważne - kocha tylko Wiktora.
Za chwilę znika. Nie potrafię sobie przypomnieć ile razy tak się rozstali i spotkali, za każdym razem jest miłość, żądza, czasem jeszcze mordobicie.
Wreszcie Zula wraca na stałe do Polski. Wiktor nie może bez niej żyć więc rusza jej śladem i trafia na kilkanaście lat ciężkich robót.
Zula "wykupuje" go z kamieniołomów.
Co teraz? Zula nie ma wątpliwości - wspólne samobójstwo. Wiktor, jak w większości sytuacji, zachowuje się biernie.
Bezsensowna tragedia.
Zawodowi krytycy komentują pochlebnie zastosowanie starej techniki filmowej - wąski ekran, film czarno-biały.
Niestety mnie trudno jest dogodzić, chyba większość filmów jakie w życiu widziałem była wyprodukowana przy użyciu takiej techniki. Tyle, że te filmy dotychczas pamiętam a Zimną Wojnę pamiętałem tylko do dzisiaj i tylko po to żeby napisać tę refleksję.
Swoją drogą oglądając sceny z tworzenia zespołu pieśni i tańca kojarzyłem bohatera filmu z Tadeuszem Sygietyńskim, twórcą Mazowsza. Zajrzałem do jego biografii -
KLIK - bardzo ciekawa, przyznam się, że chętnie obejrzałbym dobry film oparty na tej biografii. To jednak chyba marzenie ściętej głowy, za dużo w tym życiu logiki i konsekwencji.