14 października 1975
Sylwia budzi mnie o 5:30 rano, że odchodzą wody, dzwonię po pogotowie. Przyjeżdżają bardzo szybko i zabierają ją do szpitala. Nawet nie bardzo zdążyliśmy się pożegnać.
Dzwonię do niej z pracy - nic się nie rodzi, po kilku godzinach przenoszą ją na patologię ciąży.
W przedszkolu Ania (4 lata) wita mnie pytaniem: czy dzidziuś już się urodził?
Gdy się dowiaduje, że nie, nie chce zejść do mnie na dół.
Potem jest już grzeczna, ale wyczuwam w niej jakieś napięcie, w domu czujemy oboje ciszę i pustkę. Dopiero przy myciu jej mówię: Aniu, mamusia przez kilka dni do nas nie wróci, będziemy żyli we dwoje... tak jak na wczasach.
To przemówiło jej do wyobraźni i od razu się uspokoiła i rozpogodziła; zasnęła bardzo szybko.
15 października 1975
Rano dzwonię do Sylwii i dowiaduję się, że zamierzają ją wypisać ze szpitala, wszystko się zasklepiło i możliwe, że ponosi dziecko jeszcze ze 2 tygodnie.
W pracy atmosfera podniecenia - mecz z Holandią w Amsterdamie. W naszym pracowym lotku obstawiłem 2:0 dla Holandii.
Pod koniec pracy wiadomość ze sklepu meblowego, odłożyli specjalnie dla mnie kanapę dla Ani, mimo że przyszły tylko 3 na 100 chętnych osób.
Zaraz po pracy pędzę do sklepu, płacę ale nie mam szansy załatwić transportu bo muszę odebrać Anię z przedszkola.
Dopiero potem jadę znowu do miasta. Po drodze chcę kupić jakąś bombonierkę dla ekspedientki i tu problem - nigdzie nie ma. Dostaję wreszcie u Wedla, potem w sąsiedztwie znajduję transport za 250 zł i jedziemy do domu. Kierowca twierdzi, że wygramy z Holandią 4:0.
Z domu zadzwoniłem do Teresy bo jej imieniny i dowiedziałem się, że wczoraj zmarł stryj Stanisław (brat ojca), podobno podczas gry w brydża.
Zadzwoniłem do cioci Zosi z kondolencjami mówi że stryj bardzo wyczekiwał, co też się u nas urodzi.
Wieczorem mecz - przegraliśmy 3:0, ale zasługiwaliśmy na gorsze baty.
16 października 1975.
Sylwia wyszła dzisiaj ze szpitala, Ania bardzo się zdziwiła, że bez dzidziusia.
-----
29 października 1975.
Sylwia znowu poszła do szpitala, nie ma żadnych objawów zbliżającego się porodu, ale termin już minął więc wymaga stałej obserwacji, po Wszystkich Świętych będą ewentualnie przyspieszać poród.
... to korek rozbił świetlówkę na suficie.
Kupiłem kwiaty i zawiozłem je do szpitala, potem pojechałem do przedszkola.
Ania bardzo się ucieszyła, ale kiedy jej powiedziałem, że mama z dzidziusiem wrócą dopiero w przyszłym tygodniu, to okropnie się rozpłakała i długo nie mogłem jej uspokoić.
31 października.
Dzisiaj Sylwia podała mi listę rzeczy, które mam przygotować na przyjęcie dziecka. Sylwia czuje się bardzo osłabiona. Na razie nie ma jeszcze pokarmu, za to chłopak podobno bardzo żarłoczny.
W domu Ania była bardzo grzeczna, pomagała mi w praniu pieluch i ubranek dla małego.
Wymyśliła sobie, że będzie miał na imię Artur.
My natomiast nie możemy zdecydować się na żadne, zresztą przez telefon trudno o tym decydować.
1 listopada.
Rano prasowałem pieluchy i ubranka po czym przyjechał Jan (kolega z pracy) z Tomkiem i przywieźli naszą starą, blaszaną wanienkę.
Po południu pojechałem do Sylwii do szpitala. Zawiozłem jej trochę owoców. Podagałem z nią trochę przez telefon i nawet podeszła do okna i widziałem ją kiedy wychodziłem.
2 listopada.
Pojechaliśmy z Anią na Powązki.
Zawieźliśmy 2 znicze, jeden dla dziadka, drugi dla stryja Stasia.
Po drodze spotkaliśmy ciocię Zosię, wygląda na bardzo wyczerpaną.
Ania bardzo się zainteresowała sprawami śmierci a na koniec stwierdziła autorytatywnie: niedługo będzie wojna bo zbóje napadną na nasz kraj, tylko nie wiem z którego państwa.
.....
5 listopada.
Dzisiaj odebrałem Sylwię i dzieciaka ze szpitala, transportował nas jak zwykle niezawodny Jan.
Synek śpi cały czas a nawet kiedy nie śpi, to niechętnie otwiera oczy.
W domu porównaliśmy jego i Ani wymiary, okazało się, że w chwili urodzenia był taki jak Ania gdy miała 6 tygodni.
Potem pojechałem po Anię do przedszkola.
Gdy się dowiedziała, że mama z dzidziusiem są w domu, wpadła w taką radość, że myślałem, że rozniesie przedszkole. Przelazła przez ogrodzenie i zaczęła szarpać sztachety, wreszcie uderzyła się w głowę, rozpłakała i udało mi się ją jakoś ubrać.
Po przyjściu do domu była bardzo onieśmielona.
Podchodziła do łóżeczka z boku i klękała żeby zobaczyć brata, wreszcie pogłaskała go delikatnie po kocyku.
Wieczorem Andrzej przywiózł nam wspaniałą kołyskę od Bożeny i Krzysia.
Na początek przeprałem 17 pieluch dużych i 7 małych i poszliśmy spać.
........
9 listopada.
Rano Ania oglądała w telewizji Pippi a potem poszliśmy na spacer do parku.
Pogoda była bardzo ładna i bawiliśmy się z Anią wyśmienicie.
Po spacerze Ania trochę spała. O synku nie ma nawet co pisać, taki grzeczny i spokojny.
Wieczorem wybieraliśmy mu z Sylwią imię, najbardziej podobał nam się Michał a na drugie niech będzie Artur, według wyboru Ani.