Sunday, January 29, 2017

Niedzielne czytanie - rój

"...podczas wojny w Bośni Departament Stanu zdał sobie sprawę z ogromnej wartości bezzałogowych samolotów, które mogły latać nad polem bitwy i przesyłać zdjęcia.
(...) Oczywiście takie samoloty-roboty są bardzo narażone na zestrzelenie. Potrzebna była latająca kamera, której nie można zestrzelić. Coś jak ważka - obiekt zbyt mały żeby go zestrzelić.
- Rój urządzeń nanoelektrycznych?
- Tak. Chmura takich urządzeń pozwoliłaby zbudować kamerę dowolnych rozmiarów. Nie można będzie jej zestrzelić. Pocisk przejdzie przez chmurę bezkolizyjnie. Co istotne taką chmurę można będzie rozproszyć, rozwiać. Podobnie jak stado ptaków rozfruwa się na odgłos strzału. Kamera nie będzie widoczna dopóki na nowo jej nie uformujemy.
(...)
Większość ludzi widząc stado ptaków czy ławicę ryb myśli, że tam jest przywódca, że zwierzęta za nim podążają. To dlatego, że ludzie, podobnie jak żyjące gromadnie ssaki, mają liderów. Ale ptaki czy ryby nie mają liderów. Potwierdziły to badania zachowania ich stad. Ptaki i ryby reagowały na kilka prostych bodźców a rezultatem tego było skoordynowane zachowanie. Nikt tego nie kontrolował, nikt nie był przywódcą.
Ptaki czy ryby nie zostały przez naturę zaprogramowane do specyficznego zachowania się w grupie. Nie ma w ich mózgu mechnizmu, który dyktowałby: jeśli wydarzy się to-a-to to formuj się w stado. Przeciwnie, gromadzenie się jest wynikiem znacznie prostszych bodźców. Takich jak: trzymaj się blisko innych ptaków, ale nie zderzaj się z nimi.

Michael Crichton - Prey.

Nie lubię książek typu science fiction i nie mam pojęcia o nanotechnologii (*), może właśnie z tego ostatniego powodu książka M. Crichtona spodobała mi się.
Odniosłem wrażenie, że ta technologia może dać ludziom  możliwości twórcze porównywalne do boskich. I stwarza ryzyko, że projekt wymknie się spod kontroli.
Chyba przytrafiło się Bogu w przypadku projektu pod nazwą Człowiek.

Swoją drogą... niedawno pisałem tutaj o ludzkiej potrzebie ulicznej manifestacji. W czwartek miałem tego przykład w Melbourne - manifestacje przeciwko Australia Day przyćmiły oficjalne obchody tego święta.

Ta potrzeba ulicznej manifestacji przypomina mi rój z cytowanej na wstępie książki.
Bodźce? Sygnał na facebuku - będziemy manifestować PRZECIW.
Funkcjonuje niezawodnie. 

* Nanotechnologia - KLIK.

Friday, January 27, 2017

Australia Day

Był wczoraj. Dzisiaj można sobie jeszcze przypomnieć o co w tym święcie chodzi - KLIK.

Wednesday, January 25, 2017

Ludzka potrzeba ulicznej manifestacji

Przez kilka dni media porównywały ilość uczestników w różnych manifestacjach:
Inauguracja Trumpa kontra inauguracja Obamy.
Inauguracja Trumpa kontra manifestacje antyTrumpowski.

Kilka dni temu oglądałem dyskusję na ten temat w australijskiej tv.
Jeden z dyskutantów podał proste wytłumaczenie: to dokładnie odpowiada profilowi wyborców Trumpa - ludzie pracy, ciężkiej pracy. Tacy ludzie nie mają ani czasu, ani siły, ani ochoty tłoczyć się godzinami na ulicach.
W przypadku ceremonii inauguracji dodatkowym czynnikiem jest miejsce zamieszkania. Waszyngton nie jest miastem przemysłowym.  Robotnikom z Detroit czy rolnikom ze stanu Iowa nie przyjdzie do głowy pomysł jechać do stolicy na manifestację.

Manifestacje antyTrumpowskie to już typowe uliczne protesty. Odnoszę wrażenie, że stają się coraz bardziej popularne.
Zaliczam je do tej samej kategorii co facebook - potrzeba świadomości przynależności do jakiegoś kręgu połączona z wolnością - nie mam i nigdy nie będę miał(a) w stosunku do tych ludzi żadnych zobowiązań

Sunday, January 22, 2017

Niedzielne czytanie - geniusz w niebie

- A powiedz, Sandy, kto ma większą rangę: prorok czy partriarcha?
O, naturalnie że prorocy są wyżej postawieni. Najmłodszy, świeżo upieczony prorok wyżej stoi od najstarszego patriarchy. Tak, móg drogi, Adam musi ustępować miejsca Szekspirowi.
- Ale czy Szekspir był prorokiem?
- O, naturalnie; podobnie jak Homer i mnóstwo innych. Ale Szekspir i inni muszą oddać pierwszeństwo prostemu krawcowi z Tennessee, Billingsowi, i pewnemu konowałowi z Afganistanu, nazwiskiem Sacca. Jeremiasz Billing i Budda są sobie równi. (...)
- Ale dlaczego to Szekspir znalazł się jak gdyby na wylocie w towarzystwie jakichś szewców, konowałów i szlifierzy, o których nikt nigdy nawet nie słyszał?
- W tym się przejawia sprawiedliwość niebieska - na ziemi nie dano im nagrody...


Mark Twain - Wizyta kapitana Stormfielda w niebie - P.I.W - 1950

Dawno, dawno temu, w książce Benedetto Croce - Zarys estetyki - zastanowiło mnie stwierdzenie: Michał Anioł, nawet gdyby urodził się bez rąk, byłby wielkim rzeźbiarzem.

Nie wiem czy Benedetto Croce czytał Marka Twaina, wydaje mi się, że obaj mają podobne zdanie. Według mnie Mark Twain upraszcza sprawę - na ziemi nie dano im nagrody. Po pierwsze nie dano im szansy. Dopiero wtedy można działać a czy to działanie zostanie właściwie nagrodzone, to już osobna sprawa.

Wiadomo, że Natura jest rozrzutna. Jeśli już coś produkuje to naogół w nadmiarze. Myślę, że podobnie jest z talentami.

Czy to jakiś cud, że w XV wielu we Florencji zaroiło się od wielkich malarzy i rzeźbiarzy?
A może w każdej chwili, w każdym zakątku świata, roi się od talentów, ale potrzebny jest Lorenzo Medici, żeby prawdziwie rozkwitły?

XV czy XVIII wiek, możni mecenasowie sztuki. To nijak się ma do współczesności gdy mamy wolność, równość i demokrację.
Facebook daje szansę każdemu. Jeśli uzbierałeś 1000 lajków to zapomnij o nagrodzie w niebie.

Saturday, January 21, 2017

Ameryka, Ameryka uber alles

Jesteśmy po ceremonii inauguracyjnej nowego prezydenta USA. W dzienniku TV usłyszałem, to co słyszałem wcześniej - Ameryka - kraj Nr 1.

Dla równowagi wspomnienie, jeszcze z Kuwejtu.
Spotkałem tam na przyjęciu nowoprzybyłego x USA. Nie znał nikogo więc żeby jakoś nawiązać konwersację podszedł do grupki osób i przedstawił się - jestem J.K z Ameryki.
Trzeba trafu, że w grupce było dwóch Anglików
- Z której Ameryki? - spytał jeden.
- Z Ekwadoru? Z Guatemali? - drążył drugi.
- Ze Stanów Zjednoczonych Ameryki - uszczegółowił nowoprzybyły.
- Masz na myśli Stany Zjednoczone Ameryki Północnej? - doprecyzował pierwszy Anglik.
- Czy może któryś stan w Brazylii - Mato Grosso, Amazonia? - kusił drugi.
Amerykanin dał za wygraną. Roześmiał się, pokręcił głową - z Nowego Jorku, Long Island.
- A czy ten Nowy Jork jest rzeczywiście nowy? - pytał pierwszy Anglik.
- A ta Long Island, czy naprawdę taka długa?

Nie tak łatwo być PIERWSZYM.

Thursday, January 19, 2017

Joseph Conrad w Melbourne

Napisałem odpowiedź i zszedłem na brzeg aby wrzucić list. Minąłem jedną skrzynkę pocztową, potem nastepną i szedłem dalej w górę Collins Street z listem nadal w kieszeni, na sercu. Collins Street o 4 popołudniu nie jest pustynią, ale nigdy nie czułem się bardziej oddalony od reszty ludzkości niż w tym dniu, na zatłoczonym chodniku, walcząc desperacko z myślami i czując się już pokonany.

Joseph Conrad - A Smile of Fortune - Uśmiech szczęścia.

Collins St, tak to główna ulica w Melbourne...



Joseph Conrad już 15 lat pracował na morzu, miał uprawnienia kapitana statku, ale jednak tę funkcje powierzono mu dopiero w Singapurze, na australijskim statku Otago.
Zgadza się, Australia to kraj drugiej szansy.

Niestety nie znalazłem w Melbourne śladów pobytu Conrada. Cytat rozpoczynający ten wpis wyjaśnia przyczynę - kapitan mieszkał na statku. Schodził do miasta tylko żeby wrzucić listy.

List, który wzbudzał takie emocje? To tylko w książce. W rzeczywistości list został wysłany jeszcze w Port Louis na wyspie Mauritius.

Powikłane to wszystko i nie zamierzam tego wyjaśniać - KLIK.

Sunday, January 15, 2017

Niedzielne czytanie - Tuan

Z upływem lat poznano go w wielu portach. w Bombaju. Kalkucie, Rangunie, Penengu, Barawii - w każdym z tych miejsc postoju był po prostu Jimem - akwizytorem. Później, gdy jego wyostrzony odbiór Nieznośnego odpędził go na dobre od portów i białych ludzi, do dziewiczej puszczy, Malajowie leśnej wioski, którą wybrał jako miejsce ukrycia swego żałosnego dziedzictwa, dodali słowo do jego jednosylabowego incognito. Nazywali go Tuan Jim: możnaby powiedzieć - Lord Jim.
Joseph Conrad - Lord Jim

Razem za mną, w sklepie św Wincentego, pracuje Tuan. 
Spytałem go co znaczy jego imię?
- Tuan - po wietnamsku - bystry.

Zgadza się. Tuan pracuje przy sortowaniu odzieży. Rozpakowuje paczki przynoszone przez ofiarodawców i sortuje: wyrzucić - przekazać do magazynu odzieży rozdawanej za darmo - wystawić w sklepie.
To są poważne decyzje.


Co znaczy Tuan po malajsku?
Zwrot oznaczający szacunek - w angielskim będzie to - mister, sir.
Słowo zapewne pochodzi od tua - stary. KLIK.

Szacunek dla starego?

Przyszło mi do głowy wybrać się do Wietnamu i Malezji żeby sprawdzić jak to tam wygląda.

Wednesday, January 11, 2017

Spotkanie z naturą

Kiedyś, kiedy jeszcze wędrowałem często po lesie, spotkałem innego wędrowca, który zajmował się trudną młodzieżą. Opowiadał jak kiedyś poprowadził grupę "dzieci ulicy" (street kids) na kilkudniową wycieczkę w australijski busz. Dla wielu uczestników był to pierwszy w życiu pobyt w lesie.
- Czym najbardziej różni się las od miasta? - zapytał podczas powrotu z wędrówki.
- W lesie nie ma śmieci - taka była najczęstsza odpowiedź.
Zaskakująca. Każdy raczej by się spodziewał, że powiedzą, że nie ma sklepów, kina, Macdonalda. Ale żeby śmieci?
Wydaje mi się, że w tym przypadku dzieci ulicy mogą być uznane za autorytet.
Na marginesie dodam, że w australijskim buszu nie ma oznakowanych szlaków turystycznych. Są oczywiście wydeptane ścieżki opisane w przewodnikach turystycznych, ale normalną sprawą jest, że podczas kilkudniowej wędrówki nie spotka się człowieka.

Wczoraj odwiedziliśmy a naszym najmłodszym wnukiem Ambrożym farmę naszej córki. To jest tak zwana "hobby farm" a hobby naszej córki to konie.
A więc jazda. Na małym koniu...


na dużym koniu...


Wreszcie Ambroży miał dosyć. Zdjął hełm, rozejrzał się.
- To teraz może pójdziemy... - zaczął, ale przerwała mu jego cioteczna siostra...
- To teraz wyszczotkujemy i opłuczemy konia.
Zajęło to chyba więcej czasu niż jazda. Wreszcie skończone, koń może robić to co naprawdę lubi - KLIK.
- Na farmie nie zostawia się partnera po zakończeniu zabawy - tłumaczy cioteczna siostra, która wyraźnie ma dydaktyczne zacięcie.
Spytam go za kilka dni czym najbardziej różni się farma od miasta.

Sunday, January 8, 2017

Niedzielne czytanie - pewnego razu...

Pewnego razu mieszkałem w sierocińcu w górach... Wiecie jak to jest kiedy zakonnica nalewa wam bardzo gorącą zupę... i para z garnka zaparowuje wasze okulary i nic nie jest w stanie oczyścić tej mgły, nawet modlitwa do Boga, Jezusa, Marii Dziewicy, Papieża i Adolfa Hitlera...
Moritz Gleitzman - Once


...to właśnie przytrafiło się mnie.
Pewnego razu poszedłem z synem do teatru na sztukę Moritza Gleitzmana - Two weeks with the Queen. Po sztuce obaj mieliśmy łzy w oczach, a mój syn, który wtedy był w szkole średniej, powiedział - Tatusiu, nigdy nie myślałem, że sztuki teatralne mogą być tak dobre.
Książki Moritza Gleitzmana zauważyłem nieco później. Bardzo mi się podobają. Opowieść rozgrywa się na ogół w dość nietypowych okolicznościach, bohater jest słabą istotą, do tego myśli w bardzo naiwny sposób i jest dobry, naiwnie dobry. Każde, nawet w sposób oczywisty wrogie w stosunku do niego postępowanie, stara się wytłumaczyć na korzyść adwersarza. I o dziwo, ostatecznie wygrywa. I to nie używając żadnej czarnej magii.
To ostatnie wyjątkowo sobie cenię gdyż odnoszę wrażenie, że w obecnych czasach najpopularniejsze książki dla dzieci rozwiązują wszystkie problemy przy pomocy czarów.

Przeczytałem pewnie pół tuzina książek Moritza Gleitzmana i przyznaję, że czytanie jego książek dla dzieci sprawia mi niemniejszą satysfakcję niż czytanie książek dla dorosłych. Podsuwam je również swoim wnuczętom, aż...
Pewnego razu, przeczytałem w książce tego autora, że dziecko w zakonnym sierocińcu modliło się do Boga, Jezusa, Marii Dziewicy, Papieża i Adolfa Hitlera.
Gdzie, jak, kiedy?
W Polsce, w roku 1942. Bohater książki - 10-letni Feliks - nie jest sierotą. Jego rodzice, Żydzi, oddali go 3 lata wcześniej (czyli w 1939 roku) do sierocińca tłumacząc mu, że ich księgarnia jest w kłopotach i muszą całkowicie poświęcić się pracy. Gdy tylko rozwiążą te kłopoty, to wróci do domu.
Udało im się umieścić go w sierocińcu gdyż zakonnica, matka Minka, kupowała u nich książki. W sierocińcu, jak to w sierocińcu, Feliks często jest w kłopocie i wtedy wzywa na pomoc... Boga, Jezusa, Marię Dziewicę, Papieża i Adolfa Hitlera. Zrozumiałe, przecież sierociniec prowadzą zakonnice.

Pewnego razu, spędziłem kilka miesięcy w prowadzonym przez zakonnice zakładzie dla dzieci. To było w Polsce, w roku 1946. Conajmniej dwa razy dziennie modliliśmy się do Boga, Jezusa i Marii Dziewicy. Do Papieża nigdy się nie modliliśmy. O Adolfie Hitlerze wiedziałem wtedy sporo choć miałem  dopiero 5 lat. Nikt z mojego otoczenia: rodzice, zakonnice, sąsiedzi nigdy nie użyli słowa Naziści.

Pierwsze zetknięcie książkowego Feliksa z życiem pozaklasztornym następuje gdy sierociniec kontrolują Naziści posługujący się obcym językiem. Ich celem są żydowskie książki kupione przez matkę Minkę. Rzucają je na stos i palą. To jest dla niego szok, i ostrzeżenie - Naziści palą książki!
Wkrótce potem Feliks wyobraża sobie, że rodzice przesłali mu wiadomość wzywającą go do powrotu do domu i ucieka z sierocińca. Odnajduje rodzinne miasteczko, rodzinny dom, a w nim - Polaków - pan Radzyn, który zajmował się czyszczeniem toalet deklaruje, że to teraz jest dom jego rodziny. Pani Radzyn woła: łap go szybko, to go oddamy! Feliks ucieka.
Na ulicy spotyka polskie dzieci, zapraszają go do zabawy. A w co będziemy się bawić?
Jak to w co? W łapanie Żydów.
I tak dalej...
W książce tylko raz pojawia się Niemiec, tak się złożyło, że nosi nazistowski mundur.

Bardzo dobrze napisana książka, ale chyba jej nie polecę swojemu wnukowi Feliksowi.

Na końcu książki adnotacja autora: Ta historia jest wymyślona, ale spędziłem wiele czasu przeglądając dokumenty, pamiętniki, słuchając wspomnień świadków. Wszystkie podane w książce wydarzenia są prawdziwe.

Wspomnienia świadków...
Pewnego razu, chyba początek lat 90-tych, byłem w Melbourne na spotkaniu z Adamem Michnikiem. Było to głównie wspominanie stanu wojennego. Pod koniec spotkania jakiś pan z widowni poruszył temat zwrotu mienia żydowskiego. Poparło go kilka osób, przekrzykiwali się nawzajem. Jedna pani zaczęła wypominać: przecież Polska w 1939 roku w ogóle się nie broniła. Wpuścili Niemców bez walki.
Adam Michnik krzyknął: niech pani natychmiast przestanie, co za brednie pani opowiada!
Kobieta przerwała, ale po cichu coś tam mówiła do otaczających ją osób. Potakiwali głowami.

P.S1. Once to pierwsza z chyba 5 książek Moritza Gleitzmana opowiadających losy Feliksa w Polsce w latach wojny i trochę później. Cała seria jest mocno propagowana w krajach anglojęzycznych. Znajduje się w programie lektur w wielu szkołach średnich w USA.
P.S.2 - wisielczy humor nigdy mnie nie opuszcza. Gdy przeczytałem, że Naziści mówili w obcym języku zastanowiłem: się jaki to mógł być język?
Z książki wynika, że Naziści nie pochodzili z jakiegoś określonego kraju. A zatem, jaki język nie jest związany z konkretnym krajem, narodowością?
Esperanto!

Wednesday, January 4, 2017

Pierwszy krok w Nowy Rok

Właściwie zrobiłem go dopiero dzisiaj - środa. 4 stycznia.

Jeśli środa to oczywiście poranna praca w sklepie św Wincentego. Po noworocznej przerwie - pamiętamy - poniedziałek to był odbiór Nawego Roku, bo święto w niedzielę się nie liczy. A więc wtorek to był pierwszy dzień roboczy.
Zauważyłem na stole raport sprzedaży - czego też ludzie potrzebują na początek roku?


Książek! We wtorek sprzedaliśmy ich aż 150! Pozostałe pozycje pasują do profilu naszego sklepu, ale żeby utargować prawie $3,000? Jednak ludzie nie potrafią wytrzymać bez zakupów.

Zabrałem się więc ochoczo do robienia porządków. Efekty zmycia podłóg poniżej...

Po trzech i pół godzinach zakończyłem pracę. Na dworze świeciło mocno słońce kupiłem więc sobie białe nakrycie głowy i.... książkę.

Przy wyjściu żegnała mnie zabawka z dawnych czasów...

To były czasy :)

Tuesday, January 3, 2017

Statystyki

Z rodzinnych wspomnień wiadomo mi, że bracia mojego Ojca prowadzili regularnie rejestr wydatków.

Coś z tej tradycji we mnie pozostało.
Przynaję się, przed długie lata też zapisywałem wydatki, ale od kiedy zacząłem używać karty kredytowej uznałem, że nie ma to sensu. To znaczy, niezupełnie. Nadal prowadzę rejestr regularnych opłat - woda, elektryczność, telefon, ubezpieczenie, rejestracja samochodu. 
To taki sprawdzian - ile trzeba  żeby w ogóle normalnie funkcjonować?
Sporo - o 4% więcej niż w roku poprzednim.

W latach gdy intensywnie uprawiałem sporty, czyli jeszcze 10 lat temu, prowadziłem rejestr wysiłków treningowych - dystans jaki przebiegłem, przejechałem na rowerze, przebiegłem na nartach. Uprawiałem narciarstwo biegowe.
Z tego zwyczaju też coś pozostało -
W roku 2016 przeczytałem 21 nowych książek, w tym Księgi Jakubowe, które można uznać za równowartość 4 "normalnych" książek, To jak na mnie sporo gdyż wolę czytać książki, które już wielokrotnie czytałem. Byłem na 40 imprezach kulturalnych (wliczam w to pozaszkolne występy artystyczne wnucząt) i uczestniczyłem w 67 spotkaniach towarzyskich.

Nie było w ubiegłym roku żadnego wydarzenia, które warte warte specjalnego wyróżnienia. Od wielu lat niczego takiego nie było. Może dlatego rejestruję te drobne, regularne, wydarzenia. Żeby utwierdzić się w mniemaniu, że jeszcze żyję.

Sunday, January 1, 2017

Niedzielne czytanie - skąpstwo bogaczy

Don't you know what the police are for, Steve? 
They are there so them as have nothing
shouldn't take anything away from them who have.

Joseph Conrad - The Secret Agent.

Jedną z pierwszych informacji w tutejszym dzienniku porannym była wzmianką, że weszły w życie nowe zasady obliczania wysokości emerytury.

Na wstępie wyjaśnię, że w Australii emerytura (age pension) przysługuje każdemu obywatelowi bez względu na to czy kiedykolwiek w życiu pracował. Około 30 lat temu wprowadzono "asset test" czyli uzależnienie wysokości emerytury od zasobów finansowych kandydata. Do tego czasu wszyscy obywatele, zarówno biedacy jak i milionerzy, po osiągnięciu wieku emerytalnego otrzymywali emeryturę tej samej wysokości.

"Asset test" uzależnia wysokość emerytury od posiadanego kapitału. Wartość domu nie jest wliczana do kapitału.
Stare zasady były następujące:
Gdy kapitał jest poniżej $297,000 (dla małżeństwa posiadającego dom) wówczas przysługuje pełna emerytura - trochę ponad $600 na osobę, wypłacane co dwa tygodnie.
Za każdy tysiąc dolarów powyżej tych $297,000 emerytura jest zmiejszana o $1.50 i gdy kapitał osiągnie około 1,175 miliona dolarów emerytura się nie należy.

Zatem można mieszkać w pałacu, mieć na koncie ponad milion dolarów a podatnicy fundują emeryturę, wprawdzie zaledwie kilkadziesiąt dolarów na dwa tygodnie, ale jednak.

Wprowadzone zmiany to: górny limit zostanie obniżony do około $813,000 zaś dolny limit, poniżej którego przysługuje pełna emerytura, nieco podwyższony. W rezultacie około 300,000 osób utraci emeryturę natomiast ci, którzy ją zachowają, dostaną pewną podwyżkę.

Jak można było się spodziewać podniosły się gwałtowne protesty. Wiele z nich używa terminu - rabunek. Zauważam nagłówki typu - osoby starsze stracą zachętę do oszczędzania.

Zrobiło mi się nieco przykro. Pewnie dlatego, że nasz kapitał jest poniżej dolnego limitu.

Tak sobie liczę - kapitał powyżej miliona dolarów. Najgorsza inwestycja to trzymać go w banku, wtedy można dostać około 2% dochodu czyli $20,000 rocznie. Zakładam, że właściciele żyją dostatnio, wydają rocznie $80,000 czyli muszą dołożyć $60,000 z posiadanego kapitału.  W takim razie po niecałych 3 latach ich kapitał spadnie poniżej górnego limitu i będą w tym miejscu w jakim są obecnie.

I o to ten cały krzyk? Zamiast rozkoszować się dostatnim życiem ludzie łamią sobie głowy jakby tu coś skombinować. Doradcy finansowi oferują swoje usługi. Lobbyści działają. Partie polityczne zyskują, lub tracą, zaufanie.

P.S. Wyjaśnienie dla osób zainteresowanych tematem emerytur.
Jak widać z powyższego, emerytura australijska to jest właściwie zasiłek wypłacany w całości z kasy państwowej.
Aby zredukować wydatki emerytalne rząd zachęca obywateli do oszczędzania na stare lata. Pracodawcy są zobowiązani do wpłacania 9.5% zarobków pracownika brutto na t.zw. superannuation czyli na emerytalny fundusz inwestycyjny. Ta kwota nie jest obciążona podatkiem od dochodu. Emerytalne fundusze inwestycyjne objęte są specjalną kontrolą, aby przypadkiem nie zbankrutowały. Pracownik ma całkowitą swobodę wyboru funduszu inwestycyjnego, może go nawet prowadzić osobiście. Pracownicy mogą wpłacać dodatkowe pieniądze na emerytalne fundusze inwestycyjne, w tym przypadku korzystają z pewnych ulg podatkowych.
Założeniem jest, że osoba pracująca około 40 lat powinna uzbierać wystarczający kapitał, aby, przynajmniej przez kilka lat, nie pobierać emerytury.