Już dawno nie słyszałem w naszym radio dobrej muzyki.
Takiej wspomagającej prowadzenie samochodu.
Dzisiaj usłyszałem TO - Gurrumul, Wulminda (w Es-dur)
Przyznaję, że to był dobry akompaniament do jazdy w niesfornym tłoku.
Po około 2 minutach w nagraniu pojawia się aborygeński śpiew.
Aborygeński?
Język - tak, ale melodia, ale Es-dur - tu już mam wątpliwości.
Po południu zmiana nastroju - aż 4 wezwania od osób potrzebujących pomocy.
Wyjaśnienie - działam w tutejszym Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo.
Sprawy dość skomplikowane więc podzieliliśmy się zadaniem z moim partnerem.
Dzwonię do pierwszej klientki - nie odbiera telefonu.
Przedstawiam się - zadzwonię do ciebie za 5 minut, jeśli chcesz otrzymać dzisiaj pomoc, to odbierz telefon.
Wyjaśnię, że gdy dzwonię utajniam swój numer telefonu. Wiemy, że wiele osób nie odbiera takich telefonów, mamy nadzieję, że pozostawiony komunikat wyjaśni sprawę.
Za 5 minut sytuacja się powtarza.
Druga klientka - odbiera telefon, ale informuje że nie będzie jej w domu. Na szczęście w tym przypadku nie chodzi o żywność, ale sprawy które można załatwić przez email.
Mój dzisiejszy partner osiąga podobny wynik.
W rezultacie złożymy dzisiaj tylko jedną wizytę.
Wsiadam do samochodu partnera a tam ---
Uwertura do opery Candide L. Bernsteina, dyryguje kompozytor.
Opera inspirowana Kandydem Woltera - a zatem optymizm - wszystko będzie dobrze.
Jadąc pod wskazany adres przejeżdżamy obok domu gdzie mieszka jedna z klientek, która nie odebrała telefonu.
- Podjedźmy - sugeruje mój towarzysz - włożymy jej w drzwi kartkę, że byliśmy.
Idę z kartką, drzwi od mieszkania otwarte, wejście zabezpieczone siatką.
Pojawia się klientka - Ach, to ty, słyszałam jak dzwoniłeś, ale nie mogłam znaleźć telefonu.
Z dokumentacji wiem, że to bardzo pogmatwana sprawa -
Trójka dzieci - 15, 8, 6 lat.
Rozwiodła się mężem, przez kilka miesięcy była bezdomna, utraciła prawo do opieki nad dziećmi ze względu na nieuregulowaną sytuację finansową.
Obecnie mieszka w mieszkaniu socjalnym z partnerem - on na bezrobociu, ona ma zawieszoną wypłatę zasiłku z niezrozumiałych dla nas powodów.
Drobna kobieta, sympatyczna twarz, od czasu do czasu nerwowy tik.
- 15 lat byłam matką, a teraz nie widziałam swoich dzieci od 7 miesięcy.
Po twarzy spływa łza.
Jak możemy pomóc?
Szuka na telefonie jakichś rachunków do zapłacenia.
Podaję jej adres naszej służbowej skrzynki emailowej - niech prześle, w ciągu 2 dni rozpatrzymy.
Wspominamy jej o banku żywności - pisałem o nim TUTAJ - może skorzysta?
- Bank żywności? - poczekajcie.
Klientka przynosi plastikową torbę wypakowaną puszkami w fasolą, pomidorami itp
- Ja nie mogę tego jeść, może weźmiecie do banku żywności.
W zaskoczeniu zapominamy zapytać skąd ona to ma.
Wiemy, że 2 tygodnie temu dostała vouchery na żywność wartości A$100.
Zasadniczo nie powinna prosić o pomoc tak wcześnie, ale skoro już tu jesteśmy to pomagamy.
Jedziemy dalej, uwertura Candide już się skończyła, ale nastrój trwa.
Znowu przejeżdżamy obok domu gdzie nie odebrano telefonu. Wypisujemy karteczkę, idę do drzwi, tam wita mnie szczekanie psa a po chwili drzwi otwiera młoda sympatyczna dziewczyna.
- Czy tu mieszka pani Joanna G?
- Tak, to moja mama, ale nie ma jej w domu.
Korzystamy z okazji i zostawiamy torbę z puszkami popartą voucherami na żywność.
To chyba optymizm Woltera i Bernsteina nas tak zainspirował.
P.S. Od złożenia wizyt minęły 4 godziny - sprawdziłem email - zapowiadane pilne rachunki jeszcze nie przyszły.
No no, z taką muzyką to można góry przenosić.
ReplyDeleteBardzo skomplikowane te wasze sprawy, a jeśli można zapytać - to wolontariat czy inna forma pomocy?
Od lat działam w Society of St Vincent de Paul, w Polsce jest to Stowarzyszenie św Wincentego a Paulo.
DeleteW Australii to bardzo popularna organizacja - około 60,000 ochotników.
Jestem pod wrażeniem!Super sprawa:-)
DeleteCiekawa jest historia tej organizacji w Polsce. Przed wojną działało ponad 100 jednostek z kilkudziesięcioma tysiącami ochotników. W 1950 roku władze komunistyczne zabroniły jej działania. W 1989 r. organizację odtworzono i dzisiaj działa zaledwie w 11 miejscach.
Deletehttps://spis.ngo.pl/168056-stowarzyszenie-konferencji-sw-wincentego-a-paulo
Wiesz co Lechu ? - niejednokrotnie przekonalam sie ze z tymi potrzebujacymi jest tak ze sami swym lenistwem, niedbalstwem, zyciowa nonszalancja sa sami sobie winni. Gdy w klopocie od razu powinni korzystac z poradni rodzinnych, adwokatow, trzymac dokumentacje uporzadkowana, rachunki poplacone w miare moznosci lub miec udokumentowane ze nie maja z czego, zajmowac sie dziecmi. A tymczasem kazda osoba we mgle, niczego nie wie i nie ma, nawet nie wie gdzie ma telefon?
ReplyDeleteMuzyka, zwlaszcza symfoniczna, jest dobrym lekarstwem i ukojeniem chociaz najlepiej smakuje gdy inne sprawy mamy uregulowane - np tym odwiedzanym osobom nie pomoglaby nic.
Nie rozumiem takich ludzi wiedzac ze co by nie bylo mozna sprawy ogarnac, pomoc sobie - jesli sie chce zamiast patrzec na pomoc innych.
Absolutnie zgadzam się, że większość tych osób sama sobie zgotowała taki los.
DeleteNa przykład pani, która utraciła prawo opieki nad dziećmi.
W Australii w 99% przypadków sąd rodzinny daje prawo opieki nad dziećmi matce. Tu musiały być bardzo poważne powody, że stało się inaczej.
Przytaczane przez nią tłumaczenie, że zadecydowała sytuacja finansowa jest niewiarogodne. Mamy pod opieką sporo samotnych matek z wieloma dziećmi i sobie radzą.
No chyba, że były mąż jest rzeczywiście zamożny i może zapewnić dzieciom bardzo dobrą opiekę i edukację.
Sprawdziłem przed chwilą - ona nadal nie wysłała nam tych rachunków do zapłacenia. Terminy płatności minęły, teraz trzeba będzie jeszcze zapłacić karę.
Podczas wizyty podczas gdy ja szamotałem się z wydawaniem voucherów, pisaniem informacji itp, mój towarzysz zerknął do środka mieszkania. Zauważył potężnego faceta wylegującego się na kanapie. To pewnie partner klientki - na bezrobociu.
Co z tego wynika?
Według mnie, bardzo niewiele.
Zmusić takich ludzi do pracy?
Trzy lata temu mieliśmy w Australii plagę igieł w truskawkach.
Po prostu - złośliwy pracownik wetknął kilka igieł w zebrane owoce. Na szczęście były chyba tylko dwa urazy, większość igieł zauważono podczas mycia owoców.
W rezultacie ze sklepów wycofano setki ton truskawek, niektóre sklepy zaczęły importować truskawki co z kolei spowodowało likwidację farm w Australii, setki osób straciło pracę.
Nie dać im żadnej pomocy?
Wiele osób stoczy się na dno - narkotyki, choroby - głównie psychiczne. Te bardziej energiczne zaczną kraść.
Zdaję sobie sprawę ze znikomej wartości naszej pomocy, z drugiej strony jesteśmy jedyną instytucją, która stuka do drzwi potrzebujących. Może niektórym uprzytomni to, że nie są całkiem sami na świecie.
Życie ludzkie toczy się skomplikowanymi torami.... Dobrze, że tam jesteście i ludzie mogą na Was liczyć... W rytm dobrej muzyki;-)
ReplyDeletePs. Swoją drogą Pan Bernstein, prowadzący orkiestrę, cieszy nie tylko ucho, ale także oko, przeżywając swoją muzykę;-)
Dobrze, że Wasza "Pomoc społeczna" działa w ten sposób, że to Wy interesujecie się podopiecznymi, a nie oni muszą chodzić i się dopraszać. W Polsce system jest upokarzający dla potrzebujących, choć znam takich, którzy potrafią swoje wywalczyć.
ReplyDeleteO ile wiem Society of St Vincent de Paul (Stowarzyszenie Konferencji św Wincentego a Paulo) jest organizacją non-profit a nie „pomocą społeczną”.
DeleteNa polskiej stronie Stowarzyszenia znalazłem coś takiego: „Konferencja Stowarzyszenia Św. Wincentego a Paulo jest pozarządową organizacją non-profit, zrzeszającą świeckich katolików, otwartą na współpracę ze wszystkimi ludźmi dobrej woli.”
https://spis.ngo.pl/168056-stowarzyszenie-konferencji-sw-wincentego-a-paulo
@Ceramik - dziękuję za zbadanie działalnosci SVDP w Polsce.
DeleteKiedyś zaglądałem na ich strony, wywnioskowałem, że nie prowadzą żadnej fizycznej działalności (sklepy, ośrodki dla potrzebujących pomocy) chyba jedyne co robią to ubieganie się o granty i rozdzielanie otrzymanych pieniędzy.
Szkoda - w rodzinnych pamiętnikach wyczytałem, że mój dziadek, około 1935 roku, był najbardziej efektywnym kwestarzem w praskim oddziale Stowarzyszenia. Wyobrażam sobie że zebrane pieniądze szły na pomoc dla biednych.
najstarsza Konferencja w Polsce ma ponad 150 lat. Nawet Glemp o tym nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć przy swojej "reaktywacji". Pierwsze powstały na ziemiach śląskich piętnaście lat po Paryżu.
ReplyDeleteWiększość Konferencji zniszczył germański Kulturkampf pod swoim zaborem...
Warto znać historię powstania chrześcijańskich bractw w Europie, a tym samym w Polszcze.
Takie na ten przykład przybytki, jak szpitale-to czysty "wynalazek" chrześcijańskich bractw. Żadna inna religia itd.,itd.
W 2003 r zmieniono reguły Konferencji, ale do takiej wiedzy można dojść samemu....
W Polsce w buty Konferencji wchodzą różne orkiestry, radia i Caritasy, finansowane również z Unii-przy okazji swojej "charytatywnej" działalności propagują różne style muzyczne i spędy wolontariuszowskie. Wiadomo, że najłatwiej dzieli się kasą, która nie jest NASZA, ale ma się przynajmniej poczucie spełnienia "dobrego uczynku". Czasami daję ze 3 zł bezdomnemu ze swojego pugilaresu-napij się człowieku...pozdrowienia
Emeryt z Jasła
Dziękuję za pogłębienie moich informacji o działalności Stowarzyszenia w Polsce.
DeleteZaskoczyła mnie aktywność Stowarzyszenia w zaborze pruskim. Prawdopodobny powód, to fakt, że religia katolicka łączyła się zachowaniem polskiej tożsamości.
Podstawowa sprawa - wszystkie polskie źródła zaczynają temat od św Wincentego i zakonu Szarytek.
W Australii sprawa zaczyna się od Fredericka Ozanam, francuskiego świeckiego idealisty.
W rezultacie "nasze" Stowarzyszenie zrzesza katolików, ale jest organizacją całkowicie niezależną od władz kościelnych. Natomiast w Polsce co krok to proboszcz.
Przy okazji kilka liczb -
W ostatnim roku finansowym, w moim stanie Wiktoria, Stowarzyszenie zarobiło 43 mln w prowadzonych sklepach i dostało 27 mln od rządu. Na pomoc przeznaczyliśmy 63 mln.
podstawowa sprawa...
Deletealbo wincentynki, czyli siostry miłosierdzia,
albo stowarzyszenie, czyli organizacja całkowicie niezależna...itd.
Co krok to proboszcz. Kraj katolicki, podobnie jak Bawaria-Szczęść Boże!, czyli Dzień Dobry!
Mówimy o bractwach, stowarzyszeniach itp organizacjach ludzi dobrej woli. Nie o zakonach.
Prawdę mówiąc wszystkie bractwa biorą swój początek od grabarzy z katakumb, antyku. Kasa dla ubogich, niepełnosprawnych itp. tylko indywidualne wspomaganie,, sponsoring na leczenie, kształcenie itd. Żadnych organizacji charytatywnych, w których ok 10% kasy i tak "idzie" dla urzędasów i krętaczy-wolontariusze w dobrej wierze są tylko pomocnikami w tych machinacjach, mówiąc szczerze i bez obrazy są pożyteczni.... Ktoś na tym zarabia, chyba?
Emeryt z Jasła
10% kasy na urzędasów.
DeleteNiestety, gdy się obraca milionami, to konieczna struktura administracyjna, która zapewni formalną kontrolę przepływu tych pieniędzy... itp.
Z innej beczki... dzisiaj w POLSAT News zaprezentowali nam szpital w Jaśle... niestety całkowicie zapełniony przypadkami covidowymi, wielu pacjentów odsyłają do Krosna.
Życzę więc wiele zdrowia. Trzymaj się Emerycie -- z dala od szpitala.
Jestem pełna uznania dla Ciebie i dla wszystkich, którzy w ten sposób pomagają.
ReplyDeleteTylko ja odróżnić naprawdę potrzebujących od oszustów...?
Dziękuję za miłe słowa.
DeleteOszuści... zasadniczo z takimi się nie spotykamy.
To wszystko są ludzie żyjący bardzo ubogo, kłopot w tym, że nie próbują się z tego wydostać.