Friday, November 18, 2022

Migawki

 Dzisiaj od rana słońce i czyste niebo, dla równowagi z poprzednim wpisem, spojrzałem w kierunku miasta...

Przez cały ubiegły tydzień lały deszcze i było zimno.

Na szczęście w ostatnią sobotę przestało padać, akurat na Polski Dzień na głównym placu Melbourne - Federation Square.
Trójka naszych wnucząt występuje w zespole pieśni i tańca Polonez.
Występy bardzo udane, ale na boku wyznam, że większe wrażenie wywarł na mnie występ ukraińskiego zespołu Lehenda - KLIK.

Na drugim boku natomiast - polonijne stragany z jedzeniem...


Kolejka ciągnęła się długo i daleko...


Pokręciłem głową z rozrzewnieniem - rodzice tych ludzi, w PRL, nie musieli tak długo czekać na pierogi.

Wróciłem do rzeczywistości.
We wtorek odwiedziłem lokalną bibliotekę - spotkanie "klubu książki".
Słaby to klub, po zniesieniu covidowych restrykcji, w spotkaniach uczestniczy pani od biblioteki i trójka czytelników.
Książki od Sasa do Lasa.
Wspominam o tym spotkaniu gdyż miało pewne konsekwencje.
Jedna z osób wspomniała, że australijska autorka czytanej przez nią książki spędziła wiele lat w Londynie gdzie spotkała wielu  wybitnych pisarzy, m. in. Oscara Wilde.
Coś nie zgadzały mi się daty więc zaraz po zebraniu pospieszyłem do półki, na której leżały książki Oscara Wilde i zajrzałem do przedmowy jednej z nich - Oscar Wilde - 1854 - 1900 - czyli moja koleżanka z klubu książki pokręciła.

Dopiero wtedy spojrzałem na tytuł książki - Complete Short Stories.
Zajrzałem do środka - Zbrodnia lorda Saville, Duch z Canterville - same strachy.
To mi nawet pasowało do autora, przypomniałem sobie książkę Gyles'a Brandeth - Oscar Wilde and the Ring of Death - KLIK.

Nie chciałem wychodzić z biblioteki z tylko jedną książką więc rozejrzałem się wokół.
Skoro w opowiadaniach Oscara Wilde będą strachy, to który współczesny autor może mnie również nastraszyć?
Odpowiedź znalazłem na wózku z oddanymi przez czytelników książkami - Dean Koontz.
Czytałem jedną, może dwie jego książki i pamiętam, że mocno mnie wystraszyły. Tak mocno, że żadnej nie dokończyłem i nie pamiętam ich tytułów - zachęcające.
Ty razem jest to - The Other Emily - Inna Emilia.

Oscar Wilde...
Było to ostatnie przyjęcie Lady Windermere przed Wielkanocą i Bentwick House był zatłoczony bardziej niż zazwyczaj.
Sześciu ministrów w oficjalnych strojach z szarfami i gwiazdami. Wszystkie piękne damy w swoich najlepszych strojach, na końcu stała księżniczka Zofia z Karlsruhe, ciężka dama o tatarskim wyglądzie, z wąskimi czarnymi oczami, pięknymi szmaragdami, mówiąca przesadnie głośno złą francuszczyzną i śmiejąca się głośno z wszystkiego co usłyszała.
Doprawdy, cudowna mieszanka ludzi - piękne damy rozmawiały przyjaźnie z gwałtownymi radykałami, popularni kaznodzieje ocierali się frakami o wybitnych sceptyków, grono biskupów podążało z sali do sali za tęgą primadonną.
Słynny ekonomista tłumaczył gniewnemu węgierskiemu wirtuozowi naukową teorię muzyki.
Lady Windermere już we wczesnej młodości odkryła ważną prawdę, że nic nie przypomina tak niewinności jak niedyskrecja.
Złote loki otaczające jej twarz nadawały jej wyraz świętej z odrobiną fascynacji grzechem. Zmieniła conajmniej trzy razy męża, ale ani razu kochanka.
Miała 40 lat, bezdzietna, z niewyczerpaną pasją do korzystania z przyjemności co jest sekretem zachowania młodości...

Dean Koontz...
Czwartek, bar w kształcie podkowy już od wczesnych godzin kipiał życiem. 
Dobrze ubrani single robili szum, polowali na okazję żeby się do kogoś doczepić.
Niezbyt nachalnie bo nadmierna gorliwość mogła być uznana za desperację...

Jak dotąd w opowiadaniu O. Wilde były już 3 trupy, w książce D. Koontza, ani jednego, ale za to spotkanie z psychicznie chorym seryjnym mordercą.
Czytelnicy O. Wilda relacjonują swoje wrażenia z uśmiechem, czytelnicy D. Koontza - spora ilość nie dotrwała do końca książki bo zrobiło im się niedobrze.

Wyszedłem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Nie uszedłem daleko a tu...

Czarne plamy na chodniku i trawniku - zamordowali jakiś czarny charakter!!!

Spojrzałem pytająco w stronę nieba i otrzymałem odpowiedź...



Morwy!
Te dojrzałe spadły na chodnik i na trawę i już je zjadłem - ach, jakie słodkie :)

21 comments:

  1. Przypomniało mi się coś z dzieciństwa.
    Moja koleżanka mieszkała w małej wioseczce Czersk pod Warszawą. Jej rodzice hodowali jedwabniki i uprawiali morwy....bo jedwabniki odżywiają się morwami.
    I nie bardzo się cieszyli jak zjadalysmy te morwy.
    Pozdrawiam serdecznie

    ReplyDelete
    Replies
    1. dokładniej, to jedwabniki (larwy) żywią się liśćmi morwy, ale na pewno nie owocami... jestem z Milanówka (pochodzeniem), stolicy polskiego jedwabiu, coś niecoś wiem w temacie... kiedyś morwy tam rosły wszędzie, na przykład na rogu ulicy koło mojego domu... potem zaczęto to "cywilizować", większość morw wycięto, a pozysk liści, paszy dla larw, był już z monoupraw krzaków morwowych i tak jest zresztą do tej pory...
      czyli owi rodzice jako hodowcy jedwabików kompletnie nie mieli podstaw, aby "nie cieszyć" się, że ktoś zjada owoce morw (morew?), po prostu bez sensu była ta ich reakcja...
      p.jzns :)

      Delete
    2. W Polsce, morwy pamiętam tylko z jednego miejsca - osada w Górach Świętokrzyskich, były dwa, jedno miało białe, drugie, czarne owoce.
      W Australii spotkałem tylko jedno morwowe drzewo, to na zdjęciu.
      Zgadam się z PK.. jedwabniki żywią się tylko liśćmi morwowego drzewa, z drzewa Morus Alba, które rodzi białe morwy.

      Delete
    3. Z pewnością macie rację co do tego że jedwabniki żywią się liśćmi morw. Ale ci hodowcy i tak byli niezadowoleni że jemy owoce bo przy ich zrywaniu mogłyśmy też niechcący zrywać liście...
      Pozdrawiam obydwóch Panow

      Delete
    4. to jakaś paranoja... czasem się zdarza, że zrywając jakiś owoc do konsumpcji, dowolnej rośliny zresztą, zerwiemy niechcący jakiś listek, ale żeby robić problem z jakiegoś pojedynczego, sporadycznego listka?... za objaw psychicznego bym tego z pewnością nie uznał... co prawda można sobie wyobrazić kogoś, kto zbierając owoce niszczy całą plantację, ale czy takie przypadki naprawdę miewają miejsce?...

      Delete
    5. */errata... ma być "za objaw zdrowia psychicznego"...

      Delete
    6. @Stokrotka - rozumiem niezadowolenie hodowcy, zrywanie owoców oznacza szarpanie gałęźmi, zakłócało spokój jedwabników.
      Pozdrawiam.

      Delete
    7. rozumiem Lechu, że to był żart, bo w hodowli jedwabików one wcale nie żerują na drzewach, tylko pod dachem na takich konstrukcjach z półkami, na których pasą się larwy, którym człowiek dostarcza paszę własnoręcznie przezeń zrywaną z drzew... na tych półkach pokryte są one specjalnym papierem z otworami, coraz większymi, chodzi o selekcję i grupowanie robali według rozmiarów, aby każda grupa mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się ukokoniać do fazy poczwarki... wtedy takie kokony są już gotowe do pozysku z nich nici, z tym z kolei nie można się spóźnić, bo gdy poczwarka dojrzeje, zacznie się przeobrażać i wygryzać drogę w kokonie od środka, wtedy już taki kokon nie ma wartości produkcyjnej... w pomieszczeniu dla larw trzeba pilnować temperatury i wilgotności powietrza, aby ten proces wzrostu przebiegał możliwie najbardziej synchronicznie...
      bardzo ciekawie jest w takim pomieszczeniu hodowlanym, gdy słuchać chóralne żucie szczęk tych nienasyconych głodomorów...

      Delete
  2. Imponujaca ta kolejka po pierogi! Pewnie i ja bym dolaczyla gdybym tam byla........Cos mi sie wydaje ze sztuka robienia pierogow pomalu wymiera razem ze starym pokoleniem. Mlodzi moze sprobowali i polubili a nie umiejac robic chca gotowe.
    Lubilam morwy. Z drzew ktore znalam w Polsce a tu nie mam najbardziej zal mi kasztanow i krzewow bzu. Rosna na polnocy kraju, u mnie nie - bez ze wzgledu na zbyt sloneczny i cieply klimat .

    ReplyDelete
    Replies
    1. U nas pierogi można dostać w polskich i rosyjskich sklepach. Natomiast w wielu miejscach można dostać wersję azjatycką - dumplings - w końcu to Chińczycy je wymyślili.
      Przyznam się, że te chińskie pierogi z krewetkami bardzo mi smakują.
      Te polskie, to oczywiście ruskie i z kapustą i grzybami.

      Delete
  3. tak z ciekawości, czym były nadziane te pierogi?... mięsem z ogona kangura?... albo w wersji wege jakimś warzywem endemicznym?... i to się nazywa kulinarne multi kulti... supah...
    p.jzns :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Osobiście nie skusiłem się na stanie w tej kolejce, jak wyjaśniłem w komentarzu powyżej - polskie pierogi to ruskie lub z kapustą i grzybami.
      Natomiast ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu mięso kangura nie jest u nas popularne mimo że jest bardzo smaczne, zdrowe i chyba łatwo dostępne.
      Niektórzy twierdzą, że czynnikiem zniechęcającym jest obecność kangura (i emu) na herbie Australii. No bo jak? Godło narodowe zjadać?

      Delete
    2. grzyby... właśnie zaciekawiło mnie jakie grzyby jada się w Australii, nawet wyguglałem jakąś stronkę na ten temat, jakie grzyby tam rosną... mam jednak pytane do Ciebie: jakie grzyby można kupić w markecie do celów kulinarnych?...

      Delete
    3. Grzyby w supermarkecie - oczywiście, przede wszystkim pieczarki, w dwóch wydaniach - normalna i taka większa - wikipedia nazywa ją - dwuzarodnikowa. Prócz tego - boczniak ostrygowaty. Wystarczy jednak zboczyć do miejskiego parku żeby znaleźć kanie - donosiłem o tym ostatnio tutaj ==> https://bloginglife2.blogspot.com/2020/03/nieudana-ucieczka.html
      Natomiast w pobliskich lasach można trafić na wysyp rydzów i maślaków

      Delete
    4. rozumiem... a czy w azjatyckich sklepach jest jakiś bogatszy wybór?... bo nawet w polskiej Biedronce, czy innej sieci można kupić na przykład shitake...

      Delete
    5. W sklepach azjatyckich jest bardzo azjatycko, 90% towarów to produkty jakich nigdy w życiu nie widziałem, nie wiem czy się je, czym się je, jak się je. Wszystkie informacje po chińsku czy koreańsku, personel i klienci rozmawiają w swoim języku.Obcy świat.

      Delete
  4. Ukrainśki zespół robi wrażenie, ta energia!
    Najbardziej straszne potrafią być książki autorów skandynawskich.
    Owoce morwy są niedoceniane, a szkoda!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Straszne książki skandynawów - wychowywałem się na Cudownej Podróży - Selmy Lagerlof, nasza córka - na serialu Pippi, ale już Henryk Ibsen i Knut Hamsun zwiastowali ponure nastroje, po pierwszym tomie Stiega Larssona odechciało mi się na dobre.

      Delete
    2. A ja lubię współczesnych autorów, potrafią zaciekawić czytelnika i przemycają zawsze jakieś ciekawostki ze świata nauki, medycyny itd.
      jotka

      Delete
  5. Podobał mi się ukraiński zespół. W ogóle lubię tego typu występy. Skandynawska twórczość tego rodzaju, to dla mnie horror. Bardzo rzadko cokolwiek czytam i oglądam. Jakoś nie moje klimaty, zbyt mocne. A morwy? Jako dziecko podjadałam będąc u mojej Babci w Górach Świętokrzyskich właśnie.
    Pozdrawiam serdecznie...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Morwy już w drugim miejscu w Górach Świętokrzyskich. Na wszelki wypadek podam lokalizację "mojej" - osada Ameliówka koło wsi Mąchocice.
      Pozdrawiam.

      Delete